Inky napisał(a): Niemniej jednak to na dole, to nie jest żaden konserwatyzm, tylko lokalizm.Takie oczywiste a jednak nieoczywiste spostrzeżenie, otwierające wiele bram poznawczych i takie tam. Owszem, progresywizm i konserwatyzm mogą być tylko chwilowymi nakładkami na to. To ma określone konsekwencje. W niewielkim środowisku, gdzie wszyscy się znają, łatwiej budować hierarchie w oderwaniu od obiektywnych kompetencji. Nie zostanie się prezydentem miasta argumentując, że jest się bardziej pobożnym od konkurentów. Ale już wójtem można
To ma też dalsze konsekwencje. Choćby lokalne elity będą raczej niechętne globalnemu progresywizmowi, bo ten podważa ich pozycję.Tu też zwraca uwagę parę faktów. W Polsce najbardziej konserwatywne regiony to Podkarpacie i częściowo Małopolska. Okolice o gęstym zaludnieniu ale słabej urbanizacji. Megaloville takie. Ludzie nawet jak pracują w okolicznych miasteczkach to po robocie wracają do swoich wiosek, niewielkich środowisk. I reguły lokalizmu są dla nich istotniejsze, bo w robocie dokręcaję jakieś śrubki, sprzedają "kurcze pieczone" (pisownia oryginalna), albo robią tapicerkę dla Nowego Stylu, a nie jakieś IT. A życie społeczne jednak mają na wiosce z sołtysem, proboszczem, sklepową, wiejskim żulem, wiejskim złodziejem, itp.
Inna ciekawostka to USA. Republikanie dominują tam w dwóch, socjologicznie bardzo różnych terenach. Primo w dawnej CSA, secundo na Dzikim Zachodzie. W pierwszym przypadku są to oczywiste sentymenty do Konfederacji, Ku-Klux-Klanu, segregacji, itp. (oczywiście nikt się do tego oficjalnie nie przyzna). W drugim to oczywiście lokalizm. I patrząc na amerykańskie wybory, to Demokratom łatwiej idzie odbijanie gęsto zaludnionego Deep South niż prowincjonalnego Mid West. Jednak ten potomek Ryśka z Klanu żyje w dość globalistycznej rzeczywistości, a potomek Lucky Lucka dalej nie wie, przy tej gęstości zaludnienia do wyboru ma tylko ciotkę, owcę i szturm na Kapitol..
Mówiąc prościej propedegnacja deglomeratywna załamuje się w punkcie adekwatnej symbiozy tejże wizji.

