Mnie w kontekście epidemii zastanawia co innego - śmiertelność w Polsce.
W trzeciej fali krzywa zgonów rośnie wraz z krzywą zakażeń, to normalne. Jednak od dłuższego czasu miałem takie wrażenie, że coś tu nie jest nie tak - że, owszem, zakażeń miało być więcej, ale zgonów - relatywnie mniej. A tak chyba nie jest. Spójrzmy więc na liczby.
Najgorsze wyniki padają od 7 kwietnia, kiedy to 640 duszyczek opuściło tę piękną krainę, a już następnego dnia poszliśmy na rekordowe 954. Przyjmuje się, że śmierć następuje ok. 14 dni od zakażenia. Na dzień wczorajszy (14 kwietnia) średnia z ostatnich 7 dni wynosiła 603 zgony (mamy szczyt), jeżeli więc cofniemy się o dwa tygodnie (1 kwietnia) to rzeczywiście zgadza się to ze szczytem średniej potwierdzonych zakażeń (28 878 przypadków).
Spójrzmy teraz na drugą, jesienną falę (znowu będę opierał się na peakach średniej siedmiodniowej). Szczyt zachorowań przypadł wówczas na 11 listopada i było to 25 611 przypadków, natomiast szczyt zgonów na 25 listopada - 506 zgonów.
Zatem: wartość średniej potwierdzonych zakażeń w trzeciej fali wzrosła w stosunku do drugiej o 3 267 przypadków (~ 12,75%), a wartość średniej zgonów o 97 denatów (~ 19,16 %).
Wychodzi na to, że trzecia fala okazała się znacznie bardziej śmiertelna, podczas gdy:
1) zaszczepiono kilka milionów ludzi i to głównie z grupy, gdzie występował najwyższy wskaźnik śmiertelności (co więcej: większość z nich została zaszczepiona przed górką zgonów, a więc zdążyli wytworzyć odporność gwarantującą co najmniej uniknięcie hospitalizacji i śmierci);
2) teoretycznie (
) infrastruktura szpitalna, procedury lecznicze i cały covidowy know-how był przygotowany lepiej niż przed falą jesienną;
3) ostatnie badania (przykładowe żródło: klik!) dowodzą, że wariant brytyjski - choć bez wątpienia bardziej zaraźliwy - nie powoduje znaczącego zwiększenia prawdopodobieństwa cięższego przebiegu COVID-19.
Owszem, brytyjczyk spowodował zakażenie większej liczby ludzi, ale jeżeli nie jest on bardziej śmiertelny, to liczba zgonów - w najgorszym przypadku - powinna przyrosnąć proporcjonalnie. Jeżeli zaś uwzględnimy, że zaszczepiono grupę, gdzie występował największy pomór, przyrost ten powinien być mniejszy - a jest dokładnie odwrotnie!
Pytanie brzmi więc: kto umiera?
Moim zdaniem ta pandemia pokazała smutną prawdę (poza tym, że nasza służba zdrowia to zombie): Polacy są zdrowotnymi wrakami. Wychodzi brak profilaktyki i diagnostyki, wychodzi niezdrowy tryb życia, wychodzi kult chłopskiego rozumu nad nauką. Innego wytłumaczenia znaleźć nie potrafię, ale być może w Waszych umysłach zrodzi się coś błyskotliwego i mającego umocowanie w faktach, co wytłumaczy ten przykry fenomen.
W trzeciej fali krzywa zgonów rośnie wraz z krzywą zakażeń, to normalne. Jednak od dłuższego czasu miałem takie wrażenie, że coś tu nie jest nie tak - że, owszem, zakażeń miało być więcej, ale zgonów - relatywnie mniej. A tak chyba nie jest. Spójrzmy więc na liczby.
Najgorsze wyniki padają od 7 kwietnia, kiedy to 640 duszyczek opuściło tę piękną krainę, a już następnego dnia poszliśmy na rekordowe 954. Przyjmuje się, że śmierć następuje ok. 14 dni od zakażenia. Na dzień wczorajszy (14 kwietnia) średnia z ostatnich 7 dni wynosiła 603 zgony (mamy szczyt), jeżeli więc cofniemy się o dwa tygodnie (1 kwietnia) to rzeczywiście zgadza się to ze szczytem średniej potwierdzonych zakażeń (28 878 przypadków).
Spójrzmy teraz na drugą, jesienną falę (znowu będę opierał się na peakach średniej siedmiodniowej). Szczyt zachorowań przypadł wówczas na 11 listopada i było to 25 611 przypadków, natomiast szczyt zgonów na 25 listopada - 506 zgonów.
Zatem: wartość średniej potwierdzonych zakażeń w trzeciej fali wzrosła w stosunku do drugiej o 3 267 przypadków (~ 12,75%), a wartość średniej zgonów o 97 denatów (~ 19,16 %).
Wychodzi na to, że trzecia fala okazała się znacznie bardziej śmiertelna, podczas gdy:
1) zaszczepiono kilka milionów ludzi i to głównie z grupy, gdzie występował najwyższy wskaźnik śmiertelności (co więcej: większość z nich została zaszczepiona przed górką zgonów, a więc zdążyli wytworzyć odporność gwarantującą co najmniej uniknięcie hospitalizacji i śmierci);
2) teoretycznie (
) infrastruktura szpitalna, procedury lecznicze i cały covidowy know-how był przygotowany lepiej niż przed falą jesienną;3) ostatnie badania (przykładowe żródło: klik!) dowodzą, że wariant brytyjski - choć bez wątpienia bardziej zaraźliwy - nie powoduje znaczącego zwiększenia prawdopodobieństwa cięższego przebiegu COVID-19.
Owszem, brytyjczyk spowodował zakażenie większej liczby ludzi, ale jeżeli nie jest on bardziej śmiertelny, to liczba zgonów - w najgorszym przypadku - powinna przyrosnąć proporcjonalnie. Jeżeli zaś uwzględnimy, że zaszczepiono grupę, gdzie występował największy pomór, przyrost ten powinien być mniejszy - a jest dokładnie odwrotnie!
Pytanie brzmi więc: kto umiera?
Moim zdaniem ta pandemia pokazała smutną prawdę (poza tym, że nasza służba zdrowia to zombie): Polacy są zdrowotnymi wrakami. Wychodzi brak profilaktyki i diagnostyki, wychodzi niezdrowy tryb życia, wychodzi kult chłopskiego rozumu nad nauką. Innego wytłumaczenia znaleźć nie potrafię, ale być może w Waszych umysłach zrodzi się coś błyskotliwego i mającego umocowanie w faktach, co wytłumaczy ten przykry fenomen.
"Gdzie kończy się logika, tam zaczyna się administracja".
Nie cierpię administracji.
Jestem absolwentem administracji.
Chcę zmieniać administrację.
Nie cierpię administracji.
Jestem absolwentem administracji.
Chcę zmieniać administrację.

