Tak mi się przypomniało. Dawno temu, jak byłem młody, szczupły i przystojny, zdarzyło mi się studiować na kierunku ścisłym. W ramach odchamiania mieliśmy robić jakieś przedmioty humanistyczne. Archeologia była okej. Zasadniczo opis i klasyfikacja. Filozofię wspominam dobrze, ciekawe zajęcia. Nieszczęściem była etnologia (de facto antropologia kultury). Mózg kisł od tego pierdolenia. Tony nic nie znaczących zdań do oporu najebanych trudnymi wyrazami, żeby mundrzej brzmiało. Ale jedno zapadło mi w pamięć: chłop powiedział, że u nich liczy się nie dowód na tezę, a sam tekst. No i człowiek zaczyna rozumieć, skąd się biorą teksty jak to np. maskulinistyczna fizyka skupia się na męskiej mechanice ciała stałego, a deprecjonuje żeńską mechanikę płynów.
Mówiąc prościej propedegnacja deglomeratywna załamuje się w punkcie adekwatnej symbiozy tejże wizji.


