Mustafa Mond napisał(a):Trzeba zatem przekonywać tych ludzi, że demokracja i Zachód się im opłacają.To jest taki mit...
No dobra. Przyznaję, od tygodnia uwiera mnie pewien cyklista (moto), co na różnych forach plackiem pada przed Hameryką i nie uważa się wcale za losera z tego powodu, choć powinien. Skoro więc Chińczycy banują ostro swoim dzieciom zabawy elektroniczne, a temat jest o ministrze edukacji, to mam pytanie strategiczne: czy Czarnek demokratyczny byłby w stanie nałożyć analogicznego bana w Polsce? Że trzy godziny grania w tygodniu maks? A Czarnek służalczy wobec dyktatora byłby w stanie?
O co chodzi. Chodzi o to, że komputer, w rękach dziecka zwłaszcza, to jest narkotyk. Korzeniem kultury spożycia narkotyków w Usiech jest hippisowska leworucja, czyli że narkotyki są dobre, a policja i państwo to samo zło. Korzeniem kultury spożycia narkotyków w Chinach jest pamięć o wojnach opiumowych, czyli że narkotyki są złe w taki sposób, jak dla Polaków (niektórych przynajmniej) złem jest marksizm i wszelkie jego pochodne. Żeby było śmieszniej, piewcy narkotyków w Usiech zrobili sobie marsz przez instytucje i teraz mogą sabotować wszelki wysiłek w kierunku odnarkotyzowania "elektronicznego pogranicza". W Chinach takiego problemu nie ma.
Clou problemu wygląda tak, że o ile klasyczne, chemiczne narkotyki, niektóre przynajmniej, faktycznie mogą przynosić pozytywne efekty, artystom zwłaszcza (vide Witkacy), o tyle komputer otępia w koszmarny sposób, bo zabija w człowieku wyobraźnię. I bynajmniej nie chodzi o to, że dzieciak nie musi już silić się na udawanie, że kapsel pstrykany po asfalcie to jest prawdziwy kolarz na prawdziwym torze. Chodzi o to, że fizyka kolarza wyrenderowanego w 3D i 4K jest ograniczona do kilku(nastu?) zaprogramowanych sztuczek, jakie przyszły projektantom do głów i z jakimi programiści wyrobili się przed deadlinem. Światy komputerowe są ubogie w możliwości, a poszerzanie palety tych możliwości jest niezwykle pracochłonne; stąd też wolnorynkowa konkurencja premiuje tutaj licytowanie się na kolejne warstwy bezmyślnej oczojebności renderowanej na wciąż tym samym paździerzu. I dzieciak naprawdę szybko wykrywa, że aby dostać swoją dopaminową wypłatę, nie może wykazywać się pomysłowością, że nie wolno mu wyobrażać sobie, co on by mógł, gdyby komp czy fon mu pozwolił. Bo nie pozwoli. Czyli że ukarze. Czyli że wyobraźni używać nie wolno, a w zasadzie nawet nie warto, bo wyobraźnia wylewa się sama z wyświetlacza w 3D i 4K.
Rezultat jest taki, że programujemy sztuczną inteligencję nie tam, gdzie trzeba, bo ta sztuczna inteligencja ma właśnie dziesięć lat i wrzeszczy: tata, kup mi grę...
Rezultat jest taki, że ProxyOne, co jest technikiem de diploma, a inżynierem de facto, bo projektuje na kompie ubrania typu żakiet czy marynara, nie ma następcy na swoje miejsce. Bo jak młody przychodzi na staż, to nie z oczekiwaniem ciężkiej, odpowiedzialnej dłubaniny na kompie, tylko dopaminowych odlotów i żeby mu się samo wszystko zrobiło. A bez technika/inżyniera typu ProxyOne firma po prostu stoi, ewentualnie przeszywa po raz sto fefnasty stare wzory. Za dwadzieścia lat ubierać nas będą Hindusi, bo Hindus uczyć się chce, uczyć się potrafi i do brzemienia odpowiedzialności jest nawykły od małego. A Polak jest?
Obawiam się, że Czarnek demokratyczny, choćby chciał i wiedział jak, młodzieży polskiej prowincji przed taką głupotą miastowych nie obroni.
I żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie przeczę, że Hameryka może osiągnąć pewne sukcesy, typu: rozbicie chińskiej floty, czy wymuszenie korzystnych umów na lat dziesięć czy dwadzieścia. Tylko że w horyzoncie stu lat Hamerykanie nie będą mieli kim tej wojny prowadzić. Zabraknie im po prostu inżynierów pola walki zdolnych do zaskakiwania przeciwnika. Artystów zdolnych do uwodzenia światowej publiczności legendą o swojej wspaniałości zaczyna brakować Hamerykanom już. Natomiast Chińczycy takich ludzi mają. I dbają o to, żeby ich za te sto lat w Chinach (i nie tylko w Chinach) nie zabrakło.
