Adam M. napisał(a): Eee, nie spodziewalem sie ze ta ksiazka ma miec charakter pracy naukowej, raczej potrktowalem ja jako popularno naukowa i w zwiazku z tym moze dlatego inaczej ja odbieram. Niepotrzebny mi w gruncie rzeczy komentarz autora, oryginalne teksty kolejnych ustaw i zarzadzen ograniczajacych wolnosc chlopow mowia same za siebie. Nie mowiac o poszczegolnych "podrecznikach gospodarowania" ktore wlasnie mialem okazje poznac. Zaskakujace dla mnie bylo to ze juz w XV wieku wolnosci chlopskie byly tak mocno ograniczone.
Problem polega na tym, że to nie jest nawet analiza tylko cherry picking oparty na pracach autorów piszących za komuny. To nawet nie przybliża obrazu społeczności chłopskiej ani realnego poziomu ich bytowania. Fakt, że wyciąga opracowane supliki i skargi jako główny element obrazujący obraz stosunków chłopstwo-dwór już go dyskredytuje. Pomija setki źródeł z których wynikała by teza nie pasująca do narracji. Pomija najnowszy stan badań za co moi promotorzy do licencjatu by mnie nie dopuścili gdybym tak fantazyjnie do zagadnień podchodził.
Adamie gdyby dzisiejsze stosunki państwo - obywatel opisać na podstawie skarg na urzędników, programów Jaworowicz i Interwencji w Polsacie oraz ekonomicznego porównania czasu pracy na rzecz państwa... No to proste podsumowanie pokazuje, że klasa zarządzająca jest niekompetentna i niszczy absurdem Polaków a obłożenia podatkowe... No cóż. Jesteśmy w dupie. Feudalny wyzysk to było 52 dni pracy na rzecz Pana, który w szczytowym okresie został podwojony do 104 dni. Dzisiaj zapieprzamy na państwo 167. I wyciągać można wnioski czarniejsze niż rzeczywistość. Bo tak właśnie działa cherry picking.
Ta książka to gniot broniący marksistowskich tez, które zaorano w nauce wiele lat temu. Podobnie jest dzisiaj z "badaniami" nad gender studies a nawet nad naukami społecznymi jako takimi. Trafiają się opracowania stricte historyczne czy naukowe, ale gros tego to de facto śmieci, których narracja urąga rozumowi ludzkiemu. Już nie wspomnę tutaj tylko o
https://pl.wikipedia.org/wiki/Sprawa_Sokala
Cytat:Autor, zainspirowany książką Grossa i Levitta[1], przedstawił w swoim artykule, używając naukowego żargonu, fikcyjną koncepcję związków między koncepcjami rozwoju społecznego, emancypacji i feminizmu oraz w szczególności dekonstruktywizmu a grawitacją kwantową. Artykuł odniósł wielki sukces, zaś po ujawnieniu jego rzeczywistego znaczenia redaktor naczelny „Social Text” stracił pracę, zaś Alan Sokal został wpisany przez redakcję na listę autorów, których prace nie będą publikowane.
Prowokacja Sokala wywołała długo trwającą i burzliwą dyskusję nad zakresem badań, metodyką naukową w naukach humanistycznych i społecznych, w tym socjologii, teorii literatury, kulturoznawstwa. Zamierzonym celem publikacji tego artykułu było obnażenie braku konieczności istnienia sensownych treści w tekstach publikowanych w renomowanym piśmie socjologicznym. Autorzy publikujący w tym piśmie przedstawiali swe prace, używając najprawdopodobniej niezrozumiałych również dla siebie terminów z nauk przyrodniczych, w swoim mniemaniu „udowadniając” na przykład, że dotychczasowe teorie w naukach przyrodniczych miały charakter prawicowy.
Sokal, pisząc swój tekst, powoływał się także na innych postmodernistów i wybierał ich bezsensowne, jego zdaniem, wypowiedzi, w których użyli terminologii z zakresu nauk ścisłych. Jak wyjaśnił później w Modnych bzdurach, jego celem nie był atak na nauki społeczne, lecz na prądy szkodzące tym naukom i stanowiskom ideologicznym, ponieważ ich przedstawiciele przyjmują „na wiarę” tezy sformułowane przez uznane w ich środowiskach autorytety.
Sprawa Sokala stała się częścią tak zwanych wojen o naukę (ang. science wars), czyli dyskusji między przedstawicielami studiów nad nauką i techniką a badaczami z nauk ścisłych.
Podobną mistyfikację, na bazie pseudonaukowej koncepcji pola morfogenetycznego, zorganizował Tomasz Witkowski, zamieszczając w czasopiśmie „Charaktery” artykuł pod tytułem Wiedza prosto z pola[2].
Czy ów Witkowski, który w popularnych do dziś dnia Charakterach zamieścił artykuł orzący głupotę i pokazujący "nowe szaty Cesarza" polskich zideologizowanych badaczy.
Nie chodzi o to, że coś Leszczyński pominął czy czegoś nie przetłumaczył. Chodzi o to, że zafałszował obraz historii, pomijał niewygodne zagadnienia, na warsztat historyka napluł a na rzetelność nasrał. U nas jest kilku takich autorów jak choćby Żakowski, Sowa albo ulubiony monter książek pop-hist Janicki, który robi więcej złego niż dobrego popularyzując to co się według niego sprzeda. Historia ludzkości nie ma nadrzędnej ideologii nią rządzącej. Ma dane i fakty a ten kto to pomija to nie historyk tylko blagier.
Sebastian Flak

