zefciu napisał(a): Nadchodzi pora na coming out. Troszeczkę mi to zajęło i niektórzy już coś zaczęli podejrzewać nawet. Chciałbym jednak tak już „oficjalnie” ogłosić, że nie uważam się za osobę wierzącą.
Co o tym zdecydowało? Nałożyło się parę rzeczy:
CoViD na dwa sposoby, po pierwsze ograniczając moje praktyki religijne, a po drugie pokazując mi, jak głupio potrafią zachowywać się osoby wierzące w obliczu zagrożenia.
Nauka — tutaj czego nie dokonała TE, tego dokonała archeologia biblijna. Ciężko mi w świetle tego, co wiemy o historii Bliskiego Wschodu wierzyć w jakieś spójne Objawienie zawarte w Biblii.
Sprawy społeczne — rola chrześcijaństwa w kwestii osób LGBT coraz bardziej mi wadziła i nie potrafiłem zająć jakiejś fajnochrześcijańskiej postawy, która by te osoby akceptowała, a jednocześnie uznawała autorytet Biblii.
To tak w skrócie. Jak ktoś ma pytania, to proszę.
Kurde, na chwilę odpuściłem sobie forum, i już zefciu mi się zateizował. Motyla noga i kurcze pióro.
Dodam od siebie, że pierwsze dwa punkty to "specyfika lokalna". Pierwszy bardziej katolicki (choć być może cerkiew ma tu podobnie). Drugi, to fakt, prawosławny. Swego czasu już pisałeś, prawosławie obrało kurs kreacjonistyczny (już nie pamiętam kto konkretnie, ale jakiś wasz współczesny wysoki rangą teolog to skompilował tak, że nie da się podważyć). Już dawno temu jeszcze na katoliku pisałeś, że nie potrafisz tego dysonansu rozwiązać. Cóż, takie dalekie konsekwencje konwersji. Katolicyzm i spora część ewangelików nie widzi tu sprzeczności.
Co do trzeciego, no to owszem. LGBT to tylko szczyt generalnej teologii seksualnej. W katolicyzmie może bardziej zafiksowanej, niż w innych denominacjach. Ale na marginesie obecnej wojny, niejaki Cyryl, żeby mu zęby wstecz rosnąć zaczęły, ogłosił, że wojna pewnego państwa z pewnym innym państwem to element walki z paradami gejów, które są złem znacznie gorszym. No sam władca tego państwa wspomniał w pewnej mowie o duszeniu wężów i wypluwaniu much, że zdrajcy tego państwa to m.in. zwolennicy dżenderowej równości.
I o ile kwestie kreacji czy ewolucji można jeszcze ominąć przez kreatywną interpretację tak Biblii czy Ojców Kościoła, to tej kwestii nie da się pominąć nie waydzierając całych stron z Nowego Testamentu, zwłaszcza listów św. Pawła. Wydaje mi się, że nawet ewangelicy, którym i biskupki lesbijki się zdarzają, strzelają sobie długofalowo w stopę. Nie sposób grutnować swoją wiarę na literalnym interpretowaniu listów św. Pawła, jak to robił Luter, żeby parę wieków później te same listy tego samego św. Pawła tak wybiórczo używać. To musi się skończyć jakimś uniwersalizmem unitariańskim. Ale to w sumie ich sprawa i powód, dla którego uważam, że żaden biblijny kierunkek chrześcijaństwa nie poradzi sobie z tym dylematem. Oczywiście rozumiem "poradzi" jako "zaakceptuje tolerancję dla LGBT", bo oczywiście nietolerancja dla LGBT jak najbardziej jest kompatybilna z wyżej wspomnianymi ustępami. Paradoksalnie to Kościół Katolicki ma największe szanse na zdobycie się na taką interpretację, gdyż z trzech głównych kierunków ma największe możliwości interpretacji Biblii nie odchodząc od własnej doktryny. Oczywiście realnych szans na to nie ma, chwilowo, jeżeli nawet rozwodnikom nie można wyjść bardziej naprzeciw niż to się obecnie robi. Niemniej tam, gdzie priotestanci mają Biblię a prawosławni Ojców, tam KRK ma Urząd Nauczycielski Kościoła, który już przy dzieciach nieochrzczonych zrobił małą teologiczną rewolucję lat ostatnich. A przy ewolucji praktycznie jest tylko o mały krok za nauką tylko, ograniczając się do teologicznego minimum, na tej samej podstawie. Możliwość więc jest. Tylko chęci brak.
PS: Pamiętam, że na katoliku mieliśmy jednego wierzącego homoseksualistę (nigdy jednoznacznie nie powiedział, ale z kontekstu było wiadomo), który usilnie chciał zinterpretować Biblię homofilistycznie. Powiedzmy, że mnie nie przekonał, że tak można, gdyż według niego św. Paweł miał mieć na myśli tylko prostytucję sakralną. A w ST Dawid miał mieć "ciepłego przyjaciela", którego imienia nie spomnę bez guglowania.
Dragula napisał(a): Tyle że teraz, parę lat później, kompletnie w to nie wierzę. Gdy o tym myślę, to może nawet jej się przyśniło coś takiego, ale pewnie dzień czy dwa wcześniej powiedziałem jej coś o tym, że babcia długo nie pożyje. Pamiętam, że w ostatnich chwilach wszyscy byli pewni, że nie przeżyje kolejnych 48 godzin. A może to był przypadek. Ale na pewno żaden cud. Na dłuższą metę nie potrafię wierzyć w takie rzeczy.
Sorry, ale Twoje całe uzasadnienie się rzadkiej kupy nie trzyma. Wygląda jak próba sztucznego racjonalizowania czegoś, czego zracjonalizować się nie da. Po prostu należysz ludzi tkwiących w dychotomii "hardcore katolicyzm vs. hardcore ateizm". Nie potrafisz przyjąć do wiadomości, że wydarzenia metafizyczne mogą się zdarzać niezależnie od tego, czy stoi za tym Jezus, Wisznu, rzymsie genius loci, japońskie kami czy po prostu dusze i duchy przodków. Jedynym powodem, dla którego odrzucasz tamto wydarzenie nie jest jakieś racjonalistyczne pierdu pierdu, ale Twoje głębokie przekonanie, że gdybyś je przyjął, to musisz też uznać dogmat o Niepokalanym Poczęciu i cały majątek przekazać ojcu Rydzykowi.
To nie jest, że nie potrafisz wierzyć w takie rzeczy. Ty po prostu bardzo nie chcesz wierzyć w takie rzeczy. I tyle.
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Koh 3:1-8 (edycje własne)
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!

