Cóż, to by całkowicie zmieniło postać rzeczy i zdyskwalifikowało moją tezę.
Wyobrażałem sobie że "ja" to dusza która po śmierci opuszcza swoje doczesne ułomne ciało i wędruje do niematerialnego, doskonałego i wiecznego raju.
PS.
Coś mi tu nie pasuje: jak przy takim założeniu pogodzić deklarowane przez wiarę życie wieczne z odległym ale nieuniknionym końcem Wszechświata?
Wyobrażałem sobie że "ja" to dusza która po śmierci opuszcza swoje doczesne ułomne ciało i wędruje do niematerialnego, doskonałego i wiecznego raju.
PS.
Coś mi tu nie pasuje: jak przy takim założeniu pogodzić deklarowane przez wiarę życie wieczne z odległym ale nieuniknionym końcem Wszechświata?

