Jakoś mi myśli się skierowały do tej dyskusji. I pomyślałem sobie, że mogłem pewne rzeczy wyłuszczyć lepiej. Napiszę zatem teraz. Być może Stoik lub ktokolwiek o podobnych problemach przeczyta ten post.
I tak. Związek romantyczny jest bardzo częstą potrzebą u ludzi. Wiadomo. Niektórzy ludzie mają te potrzeby mocniejsze, a inni słabsze. Jeżeli ma się mocniejsze i nie ma się zaspokojenia, to może być cholernie ciężko, a obsesja może się przepoczwarzać emocjonalnie w rewiry poza logiką. Cierpienie, które lasuje umysł. Miałem chociażby kolegę incela, który przez swoje wielopoziomową frustracją wpadł w fascynację samobójczo-morderczą. Ile żem się naczytał jego agresywnych postów... Teraz u niego jest lepiej. Jest już trochę starszy. Burza hormonów minęła. Chyba potrzeby romantyczne mu się stępiły. Często się stępiają pod wpływem wieku, choć nie zawsze. Prawie zawsze jednak rośnie stabilizacja psychiczna. Stąd jest domniemanie, że nie należy czynić daleko idących czy nawet nieodwracalnych ruchów w młodym wieku.
Stoiku, wielokrotnie podczas dyskusji przywoływałeś wygląd jako ważny czynnik przy doborze partnerów, samemu mając pretensje do losu o wygląd własny. I powiem tak: sam kiedyś miałem z tym duże problemy. W dużym skrócie chodzi o to, że w moim domu rodzinnym zawsze przesadnie karmiono i miałem jako nastolatek trochę nadwagi. Stąd też miałem fatalną cerę, którą jeszcze pogarszałem wściekłym i autoagresywnym rozdrapywaniem. Dodać można jeszcze niedopasowanie społeczne i izolację od ludzi, a wyjdzie obraz typowego "przegrywa". Stąd też czułem się desperacko pod kątem romantycznym, bo miałem duże niezaspokojone potrzeby w tym względzie. Lata cierpienia i zazdrości wobec "normików" mijały męcząco. Tak, to zrozumiałe. A potem bum! Kilka lat temu poradziłem sobie z paroma problemami psychicznymi, nauczyłem się bardziej relacji międzyludzkich, a w mieście studenckim zacząłem jeść tyle, ile chcę, czyli mało. No i poprawiła mi się cera. Po tych poprawach cielesno-behawioralnych stała się rzecz niesamowita - zacząłem mieć "branie".
Można by rzec, że chyba spełniło się u mnie Twoje marzenie. Polepszony (nie mówię, że jakiś wielce dobry, ale okej) wynik na skali atrakcyjności romantyczno-seksualnej. Ale wiesz, co od tego czułem? Wstręt. Nie wstręt do ludzi, ale wstręt do świata jako takiego. Wstręt i nienawiść. No bo zobacz - gdy byłem sam, słaby i potrzebujący, to mnie nie chciano, a teraz nagle chcą. Trik jest taki, że tak naprawdę nie chcą mnie, ale coś, czym akurat dysponuję. Pociąg do ciała jest w zasadzie tym samym co pociąg do pieniędzy. Stąd też, jakby ktoś się do mnie nie zbliżył z powodu takiego, że miałbym "niepasujący" wygląd, to nie byłoby to dalekie do braku zbliżenia, który jest spowodowane tym, że akurat nie mam czym zapłacić profesjonalnej osobie z Internetu.
Nie będę udawał męczennika, który sam sobie tylko pomógł. Dostałem pomoc rodziny, przyjaciół czy nawet znajomych z neta. No ale nikt mi romantycznie nie pomógł, choć o tym marzyłem. Myślałem zawsze o jakiejś pięknej relacji, która mi diametralnie poprawi życie. Jeżeli tego nie dostałem, to odrzucam taki świat i wolę być sam.
Przyznam też, że od lat mam pewien tajemniczy test, który trzeba przejść, bym zgodził się na związek z kimś. Nikt na razie nie przeszedł. Seryjne oblewanie.
Nie mówię jednak, że wszystkie relacje są oparte na płyciznach. Nie. Tak nie jest. Są też piękne relacje.
Ale Ty, Stoiku, poprawę swojej sytuacji widziałeś w poprawie swego wyglądu lub w jakimś systemie, który przymusi kobietę do bycia z Tobą. I teraz są dwie opcje. Możesz mieć niskie, płytkie wymagania i chcesz tylko kobiety o ładnym ciele dla siebie, samemu dając jak najmniej. Jeżeli tak, to spierdalaj. Nie ma co się Tobą zajmować za bardzo. Znajdź sobie inny hedonizm i się w nim utop z rozkoszy.
No ale jest też opcja, że chcesz czegoś więcej, ale uznajesz, że wpierw kobietę trzeba zmusić, by dała ci jakąkolwiek szansę i doceniła Twoje wnętrze po bliższym zapoznaniu, więc wychodziłeś z tym przymuszaniem. Jeżeli tak, to wpierw odpowiedz sobie, czy jesteś w stanie dać to, o czym sam marzysz. Czy Ty skupiasz się na charakterze kobiety, a masz wywalone na wygląd? Jeżeli nie jesteś taki wzniosły, nie oczekuj takiej wzniosłości od jakiejś kobiety. Myślę, że gdybyś zmienił podejście i miałbyś wywalone na wygląd, to znalazłaby się kobieta, która podobnie miała pecha w życiu i marzy o czymś lepszym. I na tym się wszystko zasadza. Musisz być zdolny dać komuś ideał, o którym sam marzysz.
Nie wiem, czy czegoś podobnego kiedyś nie napisałem. Może i tak. Jakby nie było, taki mam teraz pogląd na sprawę mimowolnego celibatu.
Sporo w sumie obserwowałem inceli w Internecie. Dużo u nich cierpienia chowanego za "żabą Pepe" i "wojakiem". No i sporo namiętnej radykalizacji niejednorodnie pomieszanej z apatycznym defetyzmem.
Pamiętam książkę, która mną mocno ruszyła. "Stoner" Williamsa. Nie chodzi o żadnego fana marihuany. W tej książce główny bohater - profesor literatury - miał znajomego na uczelni - innego profesora literatury - który był człowiekiem o zdeformowanym, przygarbionym i bardzo niskim ciele. Ten znajomy był człowiekiem namiętnym i wrażliwym. Na nazwisko miał chyba Lomax. Ta namiętność i wrażliwość objawiały się chyba w jego głosie pełnym emocji, bo nie miał, gdzie indziej wyładować tego swego romantycznego popędu. Ale znienawidził on Stonera, gdyż Stoner, w przeciwieństwie do niego, miał partnerki i kobiety chętne na bycie z nim. Wszystko z powodu ciała. Stoner był podłamany tym, że Lomax, jego już były przyjaciel, płonął ku niemu z tego powodu zawistną nienawiścią.
Ale ja nigdy nie chcę zapomnieć o takich ludziach jak Lomax. Zawsze wolę buntować się także dla nich niż afirmować taki świat. Świat, który tak często wyniszcza. Tak być po prostu nie powinno. I będę to zawsze powtarzał. Tylko buntujmy się mądrze i stawajmy się coraz lepsi, zamiast niszczyć.
Zawsze trzeba budować enklawę czegoś lepszego.
Buduj lub skończ "wie ein Hund!".
I tak. Związek romantyczny jest bardzo częstą potrzebą u ludzi. Wiadomo. Niektórzy ludzie mają te potrzeby mocniejsze, a inni słabsze. Jeżeli ma się mocniejsze i nie ma się zaspokojenia, to może być cholernie ciężko, a obsesja może się przepoczwarzać emocjonalnie w rewiry poza logiką. Cierpienie, które lasuje umysł. Miałem chociażby kolegę incela, który przez swoje wielopoziomową frustracją wpadł w fascynację samobójczo-morderczą. Ile żem się naczytał jego agresywnych postów... Teraz u niego jest lepiej. Jest już trochę starszy. Burza hormonów minęła. Chyba potrzeby romantyczne mu się stępiły. Często się stępiają pod wpływem wieku, choć nie zawsze. Prawie zawsze jednak rośnie stabilizacja psychiczna. Stąd jest domniemanie, że nie należy czynić daleko idących czy nawet nieodwracalnych ruchów w młodym wieku.
Stoiku, wielokrotnie podczas dyskusji przywoływałeś wygląd jako ważny czynnik przy doborze partnerów, samemu mając pretensje do losu o wygląd własny. I powiem tak: sam kiedyś miałem z tym duże problemy. W dużym skrócie chodzi o to, że w moim domu rodzinnym zawsze przesadnie karmiono i miałem jako nastolatek trochę nadwagi. Stąd też miałem fatalną cerę, którą jeszcze pogarszałem wściekłym i autoagresywnym rozdrapywaniem. Dodać można jeszcze niedopasowanie społeczne i izolację od ludzi, a wyjdzie obraz typowego "przegrywa". Stąd też czułem się desperacko pod kątem romantycznym, bo miałem duże niezaspokojone potrzeby w tym względzie. Lata cierpienia i zazdrości wobec "normików" mijały męcząco. Tak, to zrozumiałe. A potem bum! Kilka lat temu poradziłem sobie z paroma problemami psychicznymi, nauczyłem się bardziej relacji międzyludzkich, a w mieście studenckim zacząłem jeść tyle, ile chcę, czyli mało. No i poprawiła mi się cera. Po tych poprawach cielesno-behawioralnych stała się rzecz niesamowita - zacząłem mieć "branie".
Można by rzec, że chyba spełniło się u mnie Twoje marzenie. Polepszony (nie mówię, że jakiś wielce dobry, ale okej) wynik na skali atrakcyjności romantyczno-seksualnej. Ale wiesz, co od tego czułem? Wstręt. Nie wstręt do ludzi, ale wstręt do świata jako takiego. Wstręt i nienawiść. No bo zobacz - gdy byłem sam, słaby i potrzebujący, to mnie nie chciano, a teraz nagle chcą. Trik jest taki, że tak naprawdę nie chcą mnie, ale coś, czym akurat dysponuję. Pociąg do ciała jest w zasadzie tym samym co pociąg do pieniędzy. Stąd też, jakby ktoś się do mnie nie zbliżył z powodu takiego, że miałbym "niepasujący" wygląd, to nie byłoby to dalekie do braku zbliżenia, który jest spowodowane tym, że akurat nie mam czym zapłacić profesjonalnej osobie z Internetu.
Nie będę udawał męczennika, który sam sobie tylko pomógł. Dostałem pomoc rodziny, przyjaciół czy nawet znajomych z neta. No ale nikt mi romantycznie nie pomógł, choć o tym marzyłem. Myślałem zawsze o jakiejś pięknej relacji, która mi diametralnie poprawi życie. Jeżeli tego nie dostałem, to odrzucam taki świat i wolę być sam.
Przyznam też, że od lat mam pewien tajemniczy test, który trzeba przejść, bym zgodził się na związek z kimś. Nikt na razie nie przeszedł. Seryjne oblewanie.
Nie mówię jednak, że wszystkie relacje są oparte na płyciznach. Nie. Tak nie jest. Są też piękne relacje.
Ale Ty, Stoiku, poprawę swojej sytuacji widziałeś w poprawie swego wyglądu lub w jakimś systemie, który przymusi kobietę do bycia z Tobą. I teraz są dwie opcje. Możesz mieć niskie, płytkie wymagania i chcesz tylko kobiety o ładnym ciele dla siebie, samemu dając jak najmniej. Jeżeli tak, to spierdalaj. Nie ma co się Tobą zajmować za bardzo. Znajdź sobie inny hedonizm i się w nim utop z rozkoszy.
No ale jest też opcja, że chcesz czegoś więcej, ale uznajesz, że wpierw kobietę trzeba zmusić, by dała ci jakąkolwiek szansę i doceniła Twoje wnętrze po bliższym zapoznaniu, więc wychodziłeś z tym przymuszaniem. Jeżeli tak, to wpierw odpowiedz sobie, czy jesteś w stanie dać to, o czym sam marzysz. Czy Ty skupiasz się na charakterze kobiety, a masz wywalone na wygląd? Jeżeli nie jesteś taki wzniosły, nie oczekuj takiej wzniosłości od jakiejś kobiety. Myślę, że gdybyś zmienił podejście i miałbyś wywalone na wygląd, to znalazłaby się kobieta, która podobnie miała pecha w życiu i marzy o czymś lepszym. I na tym się wszystko zasadza. Musisz być zdolny dać komuś ideał, o którym sam marzysz.
Nie wiem, czy czegoś podobnego kiedyś nie napisałem. Może i tak. Jakby nie było, taki mam teraz pogląd na sprawę mimowolnego celibatu.
Sporo w sumie obserwowałem inceli w Internecie. Dużo u nich cierpienia chowanego za "żabą Pepe" i "wojakiem". No i sporo namiętnej radykalizacji niejednorodnie pomieszanej z apatycznym defetyzmem.
Pamiętam książkę, która mną mocno ruszyła. "Stoner" Williamsa. Nie chodzi o żadnego fana marihuany. W tej książce główny bohater - profesor literatury - miał znajomego na uczelni - innego profesora literatury - który był człowiekiem o zdeformowanym, przygarbionym i bardzo niskim ciele. Ten znajomy był człowiekiem namiętnym i wrażliwym. Na nazwisko miał chyba Lomax. Ta namiętność i wrażliwość objawiały się chyba w jego głosie pełnym emocji, bo nie miał, gdzie indziej wyładować tego swego romantycznego popędu. Ale znienawidził on Stonera, gdyż Stoner, w przeciwieństwie do niego, miał partnerki i kobiety chętne na bycie z nim. Wszystko z powodu ciała. Stoner był podłamany tym, że Lomax, jego już były przyjaciel, płonął ku niemu z tego powodu zawistną nienawiścią.
Ale ja nigdy nie chcę zapomnieć o takich ludziach jak Lomax. Zawsze wolę buntować się także dla nich niż afirmować taki świat. Świat, który tak często wyniszcza. Tak być po prostu nie powinno. I będę to zawsze powtarzał. Tylko buntujmy się mądrze i stawajmy się coraz lepsi, zamiast niszczyć.
Zawsze trzeba budować enklawę czegoś lepszego.
Buduj lub skończ "wie ein Hund!".
"I sent you lilies now I want back those flowers"

