Ano właśnie. Wieczny wstyd dla ateuszy, że nie umieli tego wyartykułować, ale zapchali sobie gęby frazesami, niekiedy święcie w nie wierząc aż do kompletnego rozwodnienia mózgu z sumieniem pospołu. Wieczysta hańba dla chrześcijan, że nie dostało im jaj, żeby to wyłożyć, bo podążali jak, hm... powiedzmy, jak owieczki wiedzione do rzeźni przez swoich pastuchów. A na koniec biada i mnie samemu... 
Tymczasem. W mojej opinii logika Starego Testamentu jest taka. Proszę państwa: mamy dany świat. Wszyscy ludzie, jakich w nim spotykamy, gawędzą coś o jakichś stwórcach - ino się zgodzić nie mogą co do ich tożsamości. Jakie możemy zająć wobec tego stanowisko? Przyjmijmy roboczo, że ktoś w istocie stworzył ten pasztet, skoro takie jest powszechne mniemanie. Jednakowoż na starcie nic o tym kimś nie wiemy. Jakie więc cechy stwórcy możemy wywieść z naszej parszywej egzystencji, tu i teraz? Pojedynczego stwórcę przyjmujemy dla prostoty, bo jest w tym jakaś surowa elegancja.
Dalej. Metodą naukową nie rozporządzamy. Koncepcja prawdy - o ile się nie mylę - nie wie jeszcze, że będzie kiedyś na świecie. Do dyspozycji mamy język, a w nim ogólnie pojętą sztukę piękną. Siadamy więc w kółeczko i opowiadamy sobie wszystko, co nam do głów przychodzi, a następnie porównujemy to z dookolnym światem. Jeżeli zachodzi tu jakaś zgodność - tzn. mówiąc dzisiejszą mową, nasze sieci neuronowe rozpoznają ten sam wzorzec w opowieści i w świecie - to wtedy mówimy, że nasza gadanina adekwatnie opisuje stwórcę i włączamy ją do skarbca naszych mądrości.
Czy to tłumaczy cały ten pasztet, w którym upatruje się dziś powszechnie znamion natchnienia przez świętą inteligencję?
Natomiast Nowy Testament to zbiór reportaży i przeplecionych z nimi pobożnych życzeń. Czyli: tak jest, tak było, a tak byśmy chcieli, żeby było...

Tymczasem. W mojej opinii logika Starego Testamentu jest taka. Proszę państwa: mamy dany świat. Wszyscy ludzie, jakich w nim spotykamy, gawędzą coś o jakichś stwórcach - ino się zgodzić nie mogą co do ich tożsamości. Jakie możemy zająć wobec tego stanowisko? Przyjmijmy roboczo, że ktoś w istocie stworzył ten pasztet, skoro takie jest powszechne mniemanie. Jednakowoż na starcie nic o tym kimś nie wiemy. Jakie więc cechy stwórcy możemy wywieść z naszej parszywej egzystencji, tu i teraz? Pojedynczego stwórcę przyjmujemy dla prostoty, bo jest w tym jakaś surowa elegancja.
Dalej. Metodą naukową nie rozporządzamy. Koncepcja prawdy - o ile się nie mylę - nie wie jeszcze, że będzie kiedyś na świecie. Do dyspozycji mamy język, a w nim ogólnie pojętą sztukę piękną. Siadamy więc w kółeczko i opowiadamy sobie wszystko, co nam do głów przychodzi, a następnie porównujemy to z dookolnym światem. Jeżeli zachodzi tu jakaś zgodność - tzn. mówiąc dzisiejszą mową, nasze sieci neuronowe rozpoznają ten sam wzorzec w opowieści i w świecie - to wtedy mówimy, że nasza gadanina adekwatnie opisuje stwórcę i włączamy ją do skarbca naszych mądrości.
Czy to tłumaczy cały ten pasztet, w którym upatruje się dziś powszechnie znamion natchnienia przez świętą inteligencję?
Natomiast Nowy Testament to zbiór reportaży i przeplecionych z nimi pobożnych życzeń. Czyli: tak jest, tak było, a tak byśmy chcieli, żeby było...
