bert04 napisał(a):Rodica napisał(a): bert04:
Pisałam o ludziach, którzy nie szanują uczuć innych.
Uważaja się za mądrzejszych i mających prawo wchodzić w czyjąs przestrzeń ze swoimi uwagami, komentarzami i ocenami, skądś się bierze to przekonanie, żę są lepsi a ja gorsza, bo jestem uczuciowa. Gardzą tym, pewnie. Uważają za słabość.
No dobra, i w Twoim kręgu doświadczeń to intelektualiści (albo - osoby się za takie uważające) gardziły uczuciami drugich osób (zwłaszcza Twoimi), a "osoby fizyczne" nie. Chyba staniemy na tym, że ja mam inne doświadczenia niż Ty i tyle. Dla mnie to raczej "osoby fizyczne" były zamknięte na kwestie uczuć. Ale być może intelektualiści z Twojego kręgu doświadczeń byli jakimiś autystami czy podobnymi, czyli osobami, u których inteligencja idzie w parze z deficytami socjalnymi. Wtedy to nawet by było logiczne.
Ja bym odseparował kwestię uczuć i emocji. Można mieć mocne uczucia i słabe emocje oraz nierozwiniętą empatię. Spotkałem w życiu sporo takich osób. Jeżeli tacy ludzie mają mocne uczucia, to mogą najwyżej nieświadomie ranić innych przez problemy z inteligencją emocjonalną. Zadaniem takich Rodic jest wtedy po gombrowiczowemu wyjęzyczyć się, czyli tłumaczyć, jak się czują, by Sheldony Coopery tego świata wiedziały, jak Rodice się czują po danych bodźcach. A jeżeli same Rodice nie wiedzą, o co im chodzi i nie potrafią się zagłębić w introspekcję, mimo swojej samozwańczej wielgachnej i anielskiej inteligencji emocjonalnej, to dlaczego się przywalają do tych, którzy wolą indukcję niż dedukcję?
Ja sam jestem bardzo emocjonalny, a jakoś nie czuję się ofiarą intelektualistów. Choć przyznam, że sam źle kiedyś nie do końca dobrze traktowałem ludzi uczuciowych, lecz nieemocjonalnych i z problemami z empatią, bo w mojej głowie uczucia się mocno przeplatały z emocjami (innych osądzałem "po sobie") i nie rozumiałem do końca, że są też "zimniejsze uczucia".
Czas na historyjkę. Nikt nie chciał. Nikt nie potrzebował. Ale lubię opowiadać.

Pamiętam, że na pierwszym roku studiów poszedłem na piwo z takim jednym gejem poznanym w necie. Był bardzo "autystyczny". Zachowywał się bez żadnej gracji. Parę razy mnie nieświadomie obraził na spotkaniu. Wyśmiał moje humanistyczne studia, uznając je za zakuwanie i stratę czasu. Sam był na bardzo ścisłym kierunku studiów. Rozmowa się nie kleiła, więc pomyślałem sobie w duchu: "a, walić to, zrobię mu wykład o filozofii, bo spotkanie jest do bani, ale może sobie chociaż pogłoszę moje idee". Zacząłem mu gadać o teorii gier, kalkulacjach etycznych, logicznej opłacalności miłości do każdego i tak dalej (moje teorie). Wybiłem go z poczucia "ścisłem wyższości" i cicho rzekł: "na razie nie potrafię sfalsyfikować twych tez". Zacząłem mu też opowiadać jakieś etyczne historie z mojego życia. Do końca spotkania był zamyślony. Po spotkaniu napisał do mnie dziwną wiadomość. Przyznał się, że jest aktualnie z kimś w relacji "friends with benefits", ale chce to teraz skończyć, bo "pragnie miłości" i "jestem wyjątkowy" i że "choć nie jestem w jego guście cielesnym to to nieważne".
Co zrobił Mustafa Mond? Wybuchł emocjonalnie. Zacząłem mu pisać, że FWB jest okropne i żeby się zastanowił nad swoim życiem i że mnie parę razy obraził i że nie chcę być z kimś takim nigdy. Jakoś spokojnie to przyjął i napisał, bym odezwał się do niego, jeżeli kiedyś będę chciał lub potrzebował.
Morałem historii jest to, że nie byłem wobec niego wcale wyrozumiały i mądry. Nawet jeżeli z różnych powodów nie chciałem rozwijać z nim relacji, to nie powinienem być takim dupkiem, który atakuje kogoś, kto chce się zmienić na lepsze i coś dobrego tworzyć. Powinienem też na spotkaniu po prostu mówić coś w stylu: "Twój tekst X o Y mnie rani, bo Z, więc proszę tak nie robić". Jakoś kilka lat żyłem po tym barowym zdarzeniu z przekonaniem, że w całej tej historii po prostu zgasiłem jakiegoś dupka, ale potem zacząłem zmieniać wnioski i zauważyłem "symetryzm win".
Miałem jeszcze kilka podobnych historii, które mnie doprowadziły do tego morału. Znałem choćby jeszcze jednego chłopaka, który chciał mi pomagać i chciał ze mną być, a zachowywał się jak wspomniany Sheldon Cooper i nawet bardzo lubił o nim seriale. Dużo się mnie pytał i próbował mnie wybadać, choć wkurzał mnie teorią, że staram się pomagać innym, by kogoś trwale usidlić dla siebie, zamiast żeby po prostu pomóc. Miał wobec mnie i ludzi ogółem domniemanie egoizmu. Też mnie nieraz nieświadomie ranił, a potem się pożegnałem na zawsze i nie za bardzo rozumiał, o co mi chodzi.
Teraz już bym ich lepiej rozumiał.
Zatem, Rodico, nie każdy "zimny intelektualista" jest zły. W końcu miłość, największe z czuć, może być absolutnie bezemocjonalna, bo kochanie kogoś to dbanie kogoś jak o siebie, a więc to kwestia perspektywy. Empatia i inteligencja emocjonalna mogą być tu prakseologicznie przydatne, by skuteczniej o kogoś innego dbać, bo psychika ludzka jest bardzo skomplikowana i zwykle lepiej ją rozumieć sherlockową dedukcją (emocjami i intuicją, czyli szukaniem relewantnych powiązań i podobieństw poprzez wychwytywane, dzięki wrażliwości, subtelności) niż intelektualną indukcją (racjonalnością i logiką), ale nie możemy w życiu jechać na samej dedukcji, bo zostaniemy bandą szurów czerpiącą swę wiarą ze snów i przeczuć, która to banda odleci w kosmos emocji, płaczu, sztuki, religii i wróżenia z lotu ptaków, wzajmemnie się nakręcajac w zerwaniu z "okowów logiki". Chcesz "wszechzszurzenia"? Emocje nieskontrowane, niewzbogacone i niekontrolowane logiką mogą doprowadzić do bardzo złych i błędnych wniosków. Zwłaszcza, gdy "siatka skojarzeniowa" takiego "emocjonalisty" jest głęboko i rozlegle zatruta cierpieniem bezpośrednio swoim i cierpieniem współodczuwanym empatią.
"I sent you lilies now I want back those flowers"


