Hill napisał(a):Jaques napisał(a): Ja to nazywam wprost (nie obraź się) egoizmem. Jeżeli myślisz o swojej przemianie duchowej czy innej. I jest to niestety propagowane, nie wiem czy świadomie, czy po prostu siłą rozpędu większości. Chodzi mi o to myślenie, jak JA dostanę się do nieba/zostanę zbawiony itp.
Nie o to chodzi. Chodzi o to, że rozwój duchowy prowadzi do przynoszenia "owoców ducha", a to przekłada się na relacje z innymi
Ja bym połączył wasze teksty.
O co mi chodzi?
Wolałbym mieć przy sobie człowieka, który latami czynił źle, ale się chwilę temu zmienił i stał się dobry, choć jeszcze żadnego dobrego uczynku nie uczynił, niż człowieka, który latami czynił dobrze, ale się chwilę temu zmienił i stał się zły, choć jeszcze żadnego złego uczynku nie uczynił. Na takiej samej zasadzie sensowne jest, dlaczego Jezus wpuściłby do siebie, do raju, pierwszego człowieka, a nie drugiego. To bardzo pragmatyczne i racjonalne podejście. Stąd najważniejszy jest rozwój duchowy, by już na zawsze stać się kimś, z kogo będą dobre owoce. Tak jest sensownie z punktu widzenia wieczności. W naszym doczesnym życiu przede wszystkim musimy się dobrze duchowo wyrzeźbić, a potem okrzepnąć w jak najlepszej rzeźbie, by potem być dobrym trybikiem niebios.
Tyle że jesteśmy w tym rzeźbieniu nie tylko odpowiedzialni za siebie, bo możemy też pomóc innym w rozwoju duchowym, a przecież każdy inny człowiek jest tak samo ważny, bo czuje.
Zatem najważniejszy jest rozwój duchowy, ale musimy w tym rozwoju pomagać sobie nawzajem we wspólnocie bez jakiegokolwiek egoizmu. Biorąc pod uwagę wieczność, trzeba bowiem się nastawiać najbardziej dalekosiężnie, jak się da na stworzenie systemu, który się nigdy nie zawali. Bezpieczeństwo przede wszystkim, żeby wszystko zawsze dobrze trwało. A najbezpieczniej jest, gdy ma się wokół istoty ogromnie rozwinięte duchowo, wiernie podporządkowane dobremu zwierzchnictwu i o dobrym nastawieniu moralnym.
"I sent you lilies now I want back those flowers"

