Vonnegut miał powojenne PTSD. Ze złymi wspomnieniami radził sobie poprzez wymyślne manipulowanie sobą fantazjami intelektualnymi. Ratował się reinterpretacją i nawet odrzucaniem rzeczywistości oraz eskapizmem do świata fantazji (np. w wyobrażanie sobie ufoków). Choćby w rozwalonym Dreźnie wyobrażał sobie, że jest na Księżycu. Nazwał się "słupem soli", która tylko nieudane owoce wydaje, w nawiązaniu do biblijnej historii rodziny Lota, bo patrzył w tył (w traumatyczną przeszłość) i go to gubiło. W "Rzeźni numer 5" wielokrotnie przewija się motyw ciągle istniejącej przeszłości i natrętnych, niemożliwych do powstrzymania fleszbeków z przeszłości, która ciągle w losowych momentach męczy teraźniejszość. Tak jakby traumatyczne zło nigdy nie zniknęło. Słup soli zamarł i nie mógł ruszyć do przodu. Wrył się w traumy. Zasklepił się w nie. Trudne jest odcięcie się od złej przeszłości, a w zasadzie od złej pamięci, ale możliwe.
Znałem człowieka, który przekonywał usilnie siebie, żeby przeżyć, że jego złe traumy nie miały miejsca. Tak powiedział mi, że czyni.
W "Rzeźni numer 5" jest nawet bohater, który uznał, że tylko on jeden ma duszę (czyli solipsyzm), a wszyscy inni to bezwartościowe maszyny i zaczął wszystkich rozwalać w barze.
Znałem człowieka, który przekonywał usilnie siebie, żeby przeżyć, że jego złe traumy nie miały miejsca. Tak powiedział mi, że czyni.
W "Rzeźni numer 5" jest nawet bohater, który uznał, że tylko on jeden ma duszę (czyli solipsyzm), a wszyscy inni to bezwartościowe maszyny i zaczął wszystkich rozwalać w barze.
"I sent you lilies now I want back those flowers"

