Cierpienie nie jest immanentną cechą życia. Wiele w życiu miałem momentów, gdy w ogóle nie cierpiałem. Choćby pisząc chwilę temu z kolegą schizo-posty ze schizo-memami, w ogóle nie cierpiałem. Moja zogniskowana uwaga całkowicie się radowała.
A i ostatnimi czasy jestem nawet ogółem szczęśliwy, bo duża większość mnie wierzy, że spotkałem kogoś, kto naprawdę umie kochać. Ta wiara ukoiła mój weltszmerc w tej części mnie, która wierzy.
Nie rozumiem zatem buddyjskiego poglądu o cierpieniu jako koniecznej cesze życia. Życie to nie dukkha. A i samo pożądanie nie musi z automatu oznaczać nieszczęścia. Wystarczy, że wraz z pragnieniem za rękę idzie nadzieja.
A i ostatnimi czasy jestem nawet ogółem szczęśliwy, bo duża większość mnie wierzy, że spotkałem kogoś, kto naprawdę umie kochać. Ta wiara ukoiła mój weltszmerc w tej części mnie, która wierzy.
Nie rozumiem zatem buddyjskiego poglądu o cierpieniu jako koniecznej cesze życia. Życie to nie dukkha. A i samo pożądanie nie musi z automatu oznaczać nieszczęścia. Wystarczy, że wraz z pragnieniem za rękę idzie nadzieja.
"I sent you lilies now I want back those flowers"

