Największym problemem w Polsce jest to, że rolnicy czy raczej sadownicy, to pijane dzieci we mgle.
Są kompletnie bezbronni w obliczu zmieniających się warunków rynkowych.
Jak jest koniunktura, to lecą jak ćmy do lampy i potem się dziwią, że jest nadprodukcja.
Na dłuższą metę, tak się nie da.
Kiedy bylem we Francji, to wszyscy farmerzy z danej okolicy byli zrzeszeni w kooperatywach, które dzięki swojej 'masie' miały lepsze warunki przetargowe wobec hurtowników.
Mieli wieloletnie plany i specjalistów, którzy podpowiadali, jakie są najlepsze uprawy etc.
A u nas partyzantka i urzędowe biadolenie.
Są kompletnie bezbronni w obliczu zmieniających się warunków rynkowych.
Jak jest koniunktura, to lecą jak ćmy do lampy i potem się dziwią, że jest nadprodukcja.
Na dłuższą metę, tak się nie da.
Kiedy bylem we Francji, to wszyscy farmerzy z danej okolicy byli zrzeszeni w kooperatywach, które dzięki swojej 'masie' miały lepsze warunki przetargowe wobec hurtowników.
Mieli wieloletnie plany i specjalistów, którzy podpowiadali, jakie są najlepsze uprawy etc.
A u nas partyzantka i urzędowe biadolenie.
A nas Łódź urzekła szara - łódzki kurz i dym.

