Neuro napisał(a): Generalnie jestem zwolennikiem odprężenia w świadomości / jako świadomość. Koncepty tego nie uchwycą, ale można na to wskazać. O odpoczywaniu jako świadomość fajnie mówi Adyashanti: https://www.youtube.com/watch?v=gFo0FWyx...-Medytacja
ja po zgłębieniu trochę tego tematu o niedualności i ogólnie pracy z myślami od strony psychologicznej, chyba nieświadomie też zaczęłam dochodzić do podobnych wniosków, bo tak jakoś już coraz mniej mam potrzebę szukać i dociekać, a bardziej idzie to w stronę medytacji/uważności i doświadczania zwykłej, prostej codzienności. Główny problem jaki obserwuję u siebie aktualnie, to że nawet jeśli na poziomie intelektualnym coś tam jarzę, to niekoniecznie potrafię to przekładać na codzienne życie, głównie w chwilach, gdy pojawia się złe samopoczucie niezwiązane nawet z żadnymi negatywnymi myślami czy tworzeniem sobie sztucznych potrzeb, ale takie bardziej fizyczne np. związane z jakimiś dolegliwościami fizycznymi czy innymi niekorzystnymi doświadczeniami, na które nie ma wpływu i nie da się tego pozbyć samym tylko niemyśleniem o tym. I w takich sytuacjach właśnie, gdzie szczególnie powinnam się skupić na medytacji i wprowadzaniu w życie tych nauk, to u mnie to idzie w drugą stronę i mam wrażenie jakby mi zupełnie ta wiedza wtedy w niczym nie pomagała. Może to być choćby zwykłe przeziębienie i związane z tym dokuczliwości i już mam pomedytowane, nie mogę się w ogóle na tym skupić i w żaden sposób nie potrafię tutaj sobie pomóc i budować mocnej odporności psychicznej.
Neuro napisał(a): Wyjaśnia on też właśnie różnicę między świadomością a obserwatorem. Możemy rozróżnić zresztą consciousness i awareness. Consciousness kojarzy mi się z pewnego rodzaju tożsamością - z procesami psychicznymi zachodzącymi w danej osobie (tzw. strumień świadomości). Awareness (niektórzy tłumaczą jako uważność) natomiast z samym czystym polem, w którym zachodzą różnego rodzaju subiektywnie doświadczane zjawiska.
Być może coś źle zrozumiałam, ale mam wrażenie, że Nitya to trochę inaczej omawiała, tzn. ta stała nieśmiertelna cząstka, to była u niej uniwersalna świadomość-obserwator-świadek, znajdująca się przed ego, a reszta to przemijalne myśli, uczucia, emocje, sny, doświadczenia sensoryczne, ciało, umysł, czyli to iluzoryczne "ja". Być może tutaj każdy ma inną koncepcję, a może ja to rozumiem jakoś na opak, bo tak ogólnie to temat trudny i może to być kwestia też różnic w opisywaniu tego samego tematu, może ona też stara się ten temat przedstawiać najprościej jak to możliwe i to też powoduje, że pojawiają się tu różnice.
Neuro napisał(a): Zgadzam się co do tego, że obserwację wykonuje wewnętrzna osoba (świadomy duch) - dla niektórych to będzie właśnie ego. Jeśli mogę wykonać jakąś wolicjonalną akcję, to mamy tutaj wybór i tożsamość - jakiś byt, który wybiera. Obserwator jest kimś/czymś zanurzonym w świadomości. Lub też może jest jej wyrazem, dynamicznym aspektem (skłaniałbym się do tego).
W moim postrzeganiu/podejściu świadomość jest głównie polem, w którym wszystko się wydarza, ale także "wciela się" w osobę/ego/obserwatora/dokonującego wyborów. Stykałem się z różnymi konceptami, bardzo długo siedziałem w advaicie; przymierzałem je i dopasowywałem do siebie do swojego doświadczenia, w zasadzie tak aby jak najbardziej mi się zgadzały i abym czuł się z nimi jak najlepiej. I tak to mi teraz się układa.
A czy nie czerpiesz tu trochę z myśli chrześcijańskiej (może trochę urantiańskiej, bo pamiętam, że też czytałeś KU
), czyli z pojęcia nieśmiertelnej duszy?Neuro napisał(a): Może, choć zwolenników drogi psychodelicznej też znajdziesz ^^ Można sobie wyważyć swoją drogę na podstawie oszacowania możliwych ryzyk i korzyści oraz tego, w którym miejscu znajdujemy się w życiu (co "mamy jeszcze do stracenia" w naszym odczuciu). Jeśli nam wszystko całkiem dobrze działa, to psychodelik potencjalnie może zamieszać. Jeśli jednak chcielibyśmy coś poprawić, to możemy dobierać łagodne środki, a psychodelik trzymać na liście w ostateczności. Ale ktoś może powiedzieć, że ono może przynieść wiele dobra i szkoda go odkładać na później. Sądzę, że może różnie wpłynąć w zależności od osoby i okoliczności. Tonący brzytwy się chwyta, ale też nie ma moim zdaniem co iść za pierwszym impulsem do ulgi - zamiast tego można pozwolić sobie poczuć swój ból. Może wtedy coś lepszego się wyklaruje. Można się zastanowić w szczególności czy rozpad ego/osobowości to jest to, co w danym momencie w życiu chcemy osiągnąć.
Generalnie jestem zwolennikiem tego by zbadać z jakiej energii / z jakiego uczucia/odczucia/emocji pochodzi dany impuls, dana chęć - także w przypadku wzięcia psychodelika. By nasze decyzje były zgodne z nami, naszymi wartościami. Choć, jak mówiłem, możemy na przykład w książce "Czy psychodeliki zbawią świat?" przeczytać o terapiach prowadzonych (pod kontrolą lekarzy) za pomocą psychodelików (LSD, psylocybiny i MDMA).
Myślę, że w celach leczniczych mogą głównie pomóc ludziom poszukującym, przechodzącym różne kryzysy, z tego co widzę to tak to przedstawiają osoby zajmujące się tym tematem np. Grof - https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4919295/...iadomoscia
Jeśli odniesiemy to tylko do duchowości, to według mnie wglądy po psychodelikach mogą pomóc osobom, które przechodzą to co różni mistycy określają "ciemną nocą duszy", być może spotkałeś się z tym określeniem, mówił o tym np. Jan od Krzyża. No i tu też pojawia się temat rozpuszczania ego, bo dla niektórych to może być bardzo uwalniające doświadczenie, a dla innych, bardziej przywiązanych do ego, może to iść całkowicie w drugą stronę i być bardzo trudnym doświadczeniem, dlatego tutaj pojawia się to ryzyko, że niekoniecznie będzie miło, tak jak się oczekuje sięgając po takie używki.
Neuro napisał(a): Eckhart Tolle, tzw oświecony, był pytany czy jego doświadczenie jest takie jak po LSD. Więc wziął, by porównać stan po LSD z medytacyjną obecnością. I choć były pewne podobieństwa, to mówił, że miał poczucie jakby po LSD to było trochę "przemocowe" (violent) i zauważył głównie że mu się wyostrzyły zmysły. Wziął ogólnie chyba 2 razy. I zalecał żeby jednak nie polegać na nich, lecz iść drogą medytacji. Dalai Lama wypowiadał się podobnie.
Czyli to potwierdza to o czym mówił też Fabjański w wywiadzie, odnosząc się też do doświadczeń różnych mnichów, którzy mieli porównanie swoich doświadczeń po praktykach medytacyjnych z takimi wymuszonymi po psychodelikach.
Neuro napisał(a): Choć oczywiście można się spotkać z innym podejściem na przykład u Aldousa Huxleya ("Drzwi percepcji") ^^
Kolega generalnie bardzo sobie chwalił efekty swoich paru podróży po LSD. Ocenia, że bardzo pozytywnie wpłynęły na niego i jego życie. Jako, że go znam, mogę potwierdzić, że znakomicie sobie radzi w życiu jest bardzo pogodny, pozytywny ma mocną osobowość i świetne nastawienie do życia.
Z drugiej strony, mam też innego kolegę, który brał LSD i pamiętam (bo dawno z nim nie miałem już kontaktu), że on z kolei nie najlepiej sobie radził. Ale on chyba brał też zwykłe narkotyki, szukał haju. No i jeszcze jedna osoba mi przychodzi do głowy, której też się podobno pogorszyło po LSD, ale możliwe że towar był zanieczyszczony jakimiś zwykłymi narkotykami.
Także różnie z tym bywa. Na pewno jeśli już, to trzeba by mieć psychodeliki z zaufanego źródła, by nie były zanieczyszczone. I warto zadbać o odpowiednie warunki początkowe i nastawienie. I też wiele może zależeć od psychiki konkretnej osoby. Idealnie byłoby o to wszystko zadbać pod kontrolą specjalistów. Są takie ośrodki, choć nie wiem czy już w Polsce.
Skoro się je bada pod kątem leczniczym, to z pewnością jakieś korzyści przynoszą, przynajmniej niektórym pacjentom, poza tym doświadczenia po nich są natychmiastowe, a jeśli chodzi o medytację, to wiadomo, to wymaga czasu i nie ma pewności, że pojawią się jakieś wglądy prowadzące do przełomowych odkryć i związanej z tym transformacji osobowości. Myślę, że psychodeliki mogą to w jakimś stopniu przyspieszyć, ale jak widać, też nie u każdego.
