Ostatnio rzucił mi się na uszy i oczy kolejny językowy trynd.
Kiedyś mówiło się „ostatecznie, w ostatecznym rachunku, na koniec, w efekcie” etc.
Ale ostatnio wszystkie te zacne określenia zniknęły, jak za dotknięciem magicznej różdżki, zastąpione jednym określeniem „finalnie”.
I wszyscy ciągle powtarzają do usrania to nieszczęsne „finalnie”, jak jakiś chór wujów.
Jak to się dzieje, że nagle od Szczecina do Przemyśla następuje takie symultaniczne przestawienie?
Kiedyś mówiło się „ostatecznie, w ostatecznym rachunku, na koniec, w efekcie” etc.
Ale ostatnio wszystkie te zacne określenia zniknęły, jak za dotknięciem magicznej różdżki, zastąpione jednym określeniem „finalnie”.
I wszyscy ciągle powtarzają do usrania to nieszczęsne „finalnie”, jak jakiś chór wujów.
Jak to się dzieje, że nagle od Szczecina do Przemyśla następuje takie symultaniczne przestawienie?
A nas Łódź urzekła szara - łódzki kurz i dym.

