Sofeicz napisał(a): Ale to było właśnie „białasowe” przegięcie. Np. społeczeństwo amerykańskie było zawsze mocno kolorowe, pełne azjatów, murzynów, indian, a w filmach stanowili zawsze tylko tło, jak nieostra dekoracja.
Sam pamiętam, jaką sensację i oburzenie wywołał swego czasu film „Ucieczka w kajdanach”, gdzie jedną z dwu głównych ról grał czarnoskóry Sydney Potier.
Teraz na ulicach i w firmach amerykańskich masz prawdziwe zoo różnych maści, więc i w kinie tak jest.
Kurde, nie załapałem się chyba na to aby nawet zauważyć tę przemianę. Odkąd pamiętam, dosłownie praktycznie od dziecka zawsze były jakieś filmy z Denzelem Washingtonem, Samuelem L. Jacksonem, Wesleyem Snipesem (mój ulubiony film - "Blade"), Eddiem Murphym (klasyka czyli gliniarz z Beverly Hills).
Nie wiem i nie pamiętam jak było za komuny bo urodziłem się w 85, ale doskonale pamiętam początki prywatnej TV - powstanie Polsatu (i sławnego paszportu Polsatu) a wraz z nim możliwości obejrzenia przeróżnych filmów z USA właśnie z czarnymi aktorami. I w sumie nigdy nie zastanawiałem się nad tym czy kino w USA było mocno białasowe. Dla mnie kino amerykańskie zawsze było różnorodne bo oprócz czornych których wymieniłem były białasy typu Stallone czy Schwarzenneger, ale byli też i żółci - w tym megawchuj sławny i kultowy Bruce Lee, którym wszyscy się jarali jak lumber schabowymi.
Musisz chyba pisać o jakichś naprawdę zamierzchłych czasach
---
Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie. Większości ludzi taki śmiech sprawia ból.
Nietzsche
Nietzsche
---
Polska trwa i trwa mać
Polska trwa i trwa mać

