bert04 napisał(a): Tyle że w tej samej katolickiej etyce moralnej, przynajmniej od Soboru Watykańskiego II, uznano "zaniedbanie" za grzech równy "myśli, mowie i uczynkowi". Czyli nie-działanie jest równe działaniu, przynajmniej co do zasady.Jeśli patrzymy na to od zewnętrznej strony, to nie bardzo widzę, czemu miałoby tak być. Jedyne rozumienie tego jakie widzę jako sensowne, dotyczy sytuacji, w której rodzi się w nas dobra chęć (będącą z nami w harmonii), inspiracja do czegoś dobrego, a my za tym nie idziemy - wtedy to można uznać za nieoptymalne. Czy rzeczywiście byłby to błąd równy podjęciu negatywnej akcji? Tak bym jednak raczej nie przyjął. Mam poczucie mniejszego ciężaru gatunkowego w takiej kwestii. Z 'moralnego' punktu widzenia widziałbym tutaj jedynie co najwyżej problem nie wybrania czegoś dobrego, inspirowanego.
W przypadku chęci zaszkodzenia innym, żeby mieli za swoje (ukarania ich) lub aby inni się bali (odstraszanie), nie jawi mi się jako coś w oczywisty sposób dobrego.
bert04 napisał(a): Odpowiedzialność wynika pierwotnie ze świadomości, nie z czynów, te są pochodną. Jeżeli jestem świadomy konsekwencji moich czynów i mojego nie-działania, ponoszę odpowiedzialność za oba.Dla mnie jednak sformułowanie "konsekwencje nie-działania" jawi się jako coś nielogicznego. Jeśli nie ma działania, to nie ma właśnie konsekwencji. Postrzegam takie sformułowanie jako semantyczne nadużycie. Rozumiem, że ktoś to może potraktować jako skrót myślowy, ale kiedy chcemy zbadać dokładnie sprawę, to w mojej ocenie takimi skrótami myślowymi łatwo sytuację zaciemnić. A gdy ją rozjaśnimy, to może się okazać, że jednak w praktyce trudno mówić o czymś takim jak "konsekwencje nie-działania". Swoją drogą, to jeden z głównych problemów jakie miałem z nauką katolicką - własnie takie semantyczne nadużycia, zaciemniające w moim odbiorze sytuację.
bert04 napisał(a): Jeżeli przejadę koło wypadku nie sprawdzając, czy mogę udzielić pomocy, jestem za to odpowiedzialny nie mniej niż gdybym się zatrzymał, a zasadniczo więcej.Właśnie jakoś nie do końca mnie przekonuje mówienie tutaj o odpowiedzialności - właściwie za co? Co najwyżej może możemy mówić o odpowiedzialności wobec poruszeń własnego serca. Ludzkiego prawa bym oczywiście w to nie mieszał, bo nieraz opiera się ono po prostu na przesłankach utylitarnych (lub ludzkich emocji).
bert04 napisał(a): Pasywność w tej sytuacji była i jest moralnie równa ciągnięciu razem z nimi.Nie bardzo widzę logiczny powód, dla którego miałoby faktycznie tak być. Ja wiem, że różni demagodzy w przestrzeni publicznej posługiwali się nieraz tego typu wypowiedziami (na przykład Magdalena Środa w wyborach prezydenckich 2010 r. "Brak udziału w wyborach to głos na Jarosława Kaczyńskiego"). I na poziomie emocjonalnym pewnie tego typu wypowiedzi mogą osiągać nieraz efekt perswazji. Jednak z logicznego punktu widzenia to dla mnie za słaby powód.
May all beings be free.
May all beings be at ease.
May all beings be happy
May all beings be at ease.
May all beings be happy

