Osiris napisał(a): To zupełnie nieprawdopodobna interpretacja działania reżysera. Czasem zmiana charakteru czy płci postaci wynika z przyczyn fabularnych i nie ma nic wspólnego z wokizmem. Są jakieś przesłanki z których można wywnioskować takie działanie czy to Twoje wymysły?
Podmiana Arweny zamiast Glorfindela miała sens, gdyż skracała listę NPC-tów w LOTR i dawała więcej czasu ekranowego Arwenie. Była też częścią - porzuconej potem - koncepcji pokazania Arweny jako wojowniczki walczącej u boku Aragona. Puryści książkowi będą kręcić nosem, jednak zmiana wypełnia powyższe warunki. Dodatkowo LOTR ma generalny problem reprezentacji wynikający z tego, że Tolkien tworzył swój świat na bazie anglosasko-nordyckich legend. Ten świat był męski i biały bo bazował na legendach białych mieszkańców tych terenów osadzonych w patriarchalnej kulturze, która za czasów Tolkiena była jeszcze na tyle mocna, że przelała się bezpośrednio na karty jego książek. Rozszerzanie, pogłębianie i nawet dodawanie "reprezentacji" ma tam sens.
Po drugiej stronie mamy serię Dune, w której jest sporo mocnych ról kobiecych. Ba, jest cały zakon kobiecy potajemniej trzęsący imperium. Można go przekładać 1:1 albo bazując na istniejących postaciach rozszerzać ich zakres. Patrz wyżej, analogicznie jak Arwenę. Albo patrz moja ulubiona telewizyjna seria <1> , w której rozbudowano rolę księżniczki Irulan do bardziej aktywnej i dramatycznej w porównaniu do książek. Mieszanie w płci jednego z ważniejszych (na wstępie) bohaterów nie ma żadnego uzasadnienia, poza fantazją autorską. Zaden aspekt tej roli w nowej edycji nie zmieniał się na jakiś zauważalny plus w porównaniu do obsady męskiej, ani jeden dialog czy przebieg akcji nie zyskał na tym. Tak więc jedyną zaletą tej zmiany musi być sama zmiana, obviously.
<1> https://www.imdb.com/title/tt0142032/ + https://pl.wikipedia.org/wiki/Diuna_(miniserial)
Cytat:Czyli jeśli w "Pierścieniach Władzy" nie byłoby czarnych elfów, zamiast Galadrieli byłby jakiś męski odpowiednik, to serial byłby dobry. To, co piszesz nie ma żadnego sensu.
Serial byłby lepszy, gdyby autorzy pozostali przy książkowej wersji Galadrieli jako teściowej Elronda i potężnej elficzki. Zamiast tego robią z niej jakąś mega - wojowniczkę otoczoną przez bandę nieudaczników, którzy jako wojownicy nie dają sobie rady z najprostszym przeciwnikiem (dosłownie pierwsze sceny serii), innym razem wrednie spiskują przeciw niej w celu wysiudania pod byle pretekstem. Sama Galadriela robi za jakiś mentalnie niestabilne emo rzucające się w fale oceanu, no bo czemu nie. Autorzy miotają tą postacią między kompletną słabością i kompletnym MarySueizmem bez jakiejś nadrzędnej koncepcji tej postaci, ot w zależności od aktualnych potrzeb scenariusza albo końcem palca pokona potwora, albo będzie emocjonalnym wrakiem, który trzeba po prostu przytulić. Masa zmian, a brak jest najważniejszego, wiarygodności postaci.
I nie, serial nie byłby lepszy, gdyby zrobiono z Galadriela, nie wiem, Glorfindela. Mam wręcz wrażenie, że autorzy postanowili wykorzystać Galadrielę DLATEGO, że była kobietą, i nawrzucali w nią różnych kobiecych schematów i kliszów. No bo albo Mary Sue, albo "kobieta zmienną jest", albo kładąca facetów na łopaty albo "słaba płeć". Nikt nie zdziwi się przecież, że kobieta reaguje emocjonalnie i histerycznie, w porównaniu do racjonalnych mężczyzn, co nie?
I tu dochodzimy to rdzenia problemu. Krytykuje się łołkizm nie (tylko?) dlatego, że zmienia role biało-męskie na wypełnienie jakichś "reprezentacji", ale że robi to źle. Tu mamy serial pełen łołkowych tokenów, w którym jest jednak już gotowa silna, potężna, charyzmatyczna kobieta. Jedna z niewielu, który Tolkien napisał dobrze i mocno i dał jej fajny lore. Ale nawet to nasi kochani łołkowcy potrafią spierdolić, raz przez overpowering, raz przez nerfing, zamiast przynajmniej tutaj nie majstrować. Na końcu dnia to jest jak cały serial, wydmuszka. Łołkowe elementy na wierzchu, "czarny lakier" na co trzeciej postaci, a nic z tego nie przechodzi na jakość serialu. A w konretnych przypadkach - wprost przeciwnie.
Cytat:bert04 napisał(a): Chciałoby się zakrzyknąć: "Scenarzyści, reżyserzy, związki zawodowe aktorskie, zlitujcie się nad nimi, nie puszczajcie ich na pewną klęskę!"
Czyli znowu wracamy to senda czyli tego, że film jest słaby a elementy polityczne (obecne w każdym filmie) nie mają z tym nic wspólnego. A sorry, ma tyle wspólnego, że głównym bohaterem jest kobieta albo przedstawiciel mniejszości. Jak facet gra hujowo w hujowym filmie (tysiące przypadków) z hujowym politycznym przekazem, to mało komu to przeszkadza.
Po pierwsze, "chujowo". Pisownia przez "samo h", choć popularna i utrwalona w grze "Historia Upadku Japonii" jest błędem ortograficznym
https://sjp.pwn.pl/sjp/chuj;2448830.html
Po drugie, obsadzanie kobiety-i/lub-przedstawiciela-mniejszości ma samo w sobie polityczną wymowę. Nie powiedz, że tak nie jest. Zanim Barack Obama został prezydentem, filmy / seriale klasy A miały już murzyńskiego prezydenta <2>. Kobiet nieco mniej, ale też co najmniej trzy przykłady potrafiłbym wymienić. Kultura ma to do siebie, że czasem robi za prekursora społecznych zmian. Nie mów, że nie ma w tym pewnej agendy. Może nie w każdej pojedynczej roli obsadzonej według schematu kobieco-mniejszościowego. Ale w wystarczająco wielu - jest.
Po trzecie właśnie, każda rola obsadzona według tego klucza jest przełamywaniem tabu właśnie. Patrz wyżej, kwestia prezydentów USA. To też jest rola polityczna tego typu zmian i uzupełnień. Dodatkowo większość dzieł omawianych wyżej to jakieś adaptacje, w których pierwotnie role były biało-męskie. To właściwie byłoby "po czwarte". Tak więc zarówno przy przełamywaniu tabu jak przy zmianach w stosunku do dzieł już znanych istnieje oczekiwanie, że jeżeli już ktoś to robi, niech to robi dobrze. Nawet nie wiem, dlaczego musiałbym to uzasadniać, więc zostawię bez tego. Istnieje bowiem trend, bardzo wnerwiający, że zarówo łamanie tabu jak i zmiany w adaptacjach stają się celem samym w sobie mającym wyrównać inne braki. Stąd mój emocjonalny apel. Jak już zmieniać, to niech to przynajmniej wyjdzie na korzyść dziełu.
Po piąte i ostatnie, oczywiście są też dzieła, w których "obsada łołkowata" była w oryginale. Wspominana wyżej Galadriel czy wspominana przeze mnie Ms Marvel. Nawet te postaci bywają zbyt często zrobione źle. Tak jakby scenarzyści nie potrafili robić takich postaci. Są też i postaci kobieco-mniejszościowe adaptowane poprawnie. Ale mógłbym dać dłuuuuuugą listę, w których autorzy mieli podaną na talerzu postać, wystraczyło ją przełożyć na ekran zgodnie z pierwowzorem. I nie udało się. Ba, w pierwszym filmie Xmen autorzy dialogów zrobili super-robotę do oddania charakteru postaci. A przy Storm nagle fantazja im się skończyła. Wewnątrz tego samego filmu! To już woła o pomstę do nieba. Hale Berry już przedtem spieprzyła Batwoman, teraz puszczono ją na żer z takim lamowatym onelinerem? (EDIT: Tekst "Co się dzieje z żabą trafioną przez piorun"). Może lepiej by było, żeby nie miała ich wcale (co wprowadzono w kontynuacjach, Hale Berry tam prawie nic nie mówi, a przynajmniej nei stara się być dowcipna, i tak chyba jest lepiej). Tu mamy sytuację odmienną od punktów 3 i 4, ale krytyka wynika z tego, że porównujemy takie postaci między sobą. Porównujemy pierwsze kobiety z franczyz superbohaterskich, które dostały samodzielne filmy. Podobnie jak porównujemy postaci nie-białe. I o ile Black Panther się broni (choć dla mnie był raczej średni, ale solidny), to zarówno DC z Wonder Woman jak i Marvel z Ms Marvel - moim skromnym zdaniem, ale nie tylko moim - pokpili sprawę.
I tutaj nie trzeba być mizoginistyczną rasistowską świnią, żeby zauważyć, że role kobieco-mniejszościowe zbyt często są napisane dziadowsko. O ile wiem, test Bechdel-Wallace nie powstał w głowach mizoginistycznych rasistowskich świń. Jest jakaś systemowa słabość w produkcjach filmowych rodem z hollywood. Słabość, która pojawia się także przy rolach, nazwijmy to, tradycyjnie kobiecych. Powyżej omiawialiśmy role łołkowate, w których mamy jakiś aspekt przełamywania tabu lub zmian. Ale co właśnie z tymi chujowymi postaciami kobiecymi w chujowych tradycyjnych filmach? Też nikt nie zwraca uwagi, jak u boku silnego bohatera jest słaba kobietka grający swoją sztampowate rolę. No bo facet jak wcina surowe mięso i rozwiązuje wszystkie problemy za pomocą pięści to kobieta głupiutka jest i rozwiązuje wszystkie problemy za pomocą kobiecych wdzięków, pierdyliardy filmów z takimi kobietami powstały, nikt się nie skarży. No, prawie nikt.
Trudno podsumować to wszystko powyższe, ale postaram się tak: oceniamy dzieła sztuki według oczekiwań. Oczekiwania w stosunku do dzieł z rolami kobieco-mniejszościowymi w rolach tradycyjnie męsko-biało-heteronormatywnych są wyższe, niż w stosunku do sztampowatych ról w sztampowatych filmach. Większość dzieł powyżej opisywanych miało mega-budżety, więc teoretycznie stać je było na porządnych scenarzystów, porządne dialogi. Jednakże mamy do czynienia z jakąś systemową niemożnością przemysłu do stworzenia takich ról, czy to oryginalnych, czy to "przerobionych", czy to nawet przy solidnym pierwowzorze. Nawet OBOK ról męskich napisanych, zdialogowanych i zagranych wyśmienicie, ciągle jeszcze odnajdujemy kobiety, dla których w budżetach zabrakło na scenariusz, dialogi i aktorstwo. I to wkurwia nawet tych, którzy poza tym mają oceany sympatii dla kobieco-mniejszościowej agendy, gdyż nawet to nie zmusi mnie do oglądnięcia do końca Wonder Woman.
<2> https://en.wikipedia.org/wiki/African-Am...ar_culture
Osiris napisał(a):bert04 napisał(a): Różnica jest tylko taka, że Polak klnie na cały świat na trzeźwo i po pijaku. Brytyjczyk natomiast jest "wytrenowany"* do bycia uprzejmym, pomocnym, wychowanym. A jak wieczorem idzie do pubu, to wychodzą te wszystkie Paki. Gdyby Polacy "nie usłyszeli" tego określenia, to by go nie przejęli, zostaliby przy jakichś rodzimych.Prawdą jest, że Brytyjczyk po pijaku a trzeźwy, to całkiem dwa różne gatunki homo sapiens. Ale bywając w londyńskich pubach wielokrotnie przez te wszystkie lata ani razu nie usłyszałem takiego gadania. Być może odbywa się to wyłącznie w gronie rodowitych Brytoli a może integracja i różnorodność mieszkańców Londynu jest tak duża, że większość ludzi się przyzwyczaiła i ich poziom ksenofobii spadł drastycznie. W stosunku do Polaków niestety ciągle nie da się tego powiedzieć.
(twierdził to do mnie rodowity brytyjczyk, jak mu opowiadałem o uprzejmości ludzi w tym kraju)
Ja przez lata całe nie doświadczyłem otwartego rasizmu wśród Niemców. Skrytego, owszem, ale nie otwartego. Dopóki nie zintegrowałem się na tyle, że mylą mnie za "swego". A czasem podłapuję, jak Polacy ze środowisk rzemieślniczych mają kontakty z Niemcami, tam "tubylcy" są bardziej szczerzy w tych tematach, miałem mały szok jak rozmawiałem o tym z pewnym kumplem - budowlańcem.
Cytat:Cytat:Masz na myśli jeden z najbardziej popularnych filmów SF, czyli Alien? Ten, poczekaj...No właśnie, wyjątek potwierdzający regułę
The Arrival
Contact
Interstellar (Murph na Ziemii, na końcu obala tezy swojego nauczyciela)
Terminator 2, Judgement Day
Mimic
Relic
... to tak na poczekaniu. Oczywiście znajdziesz też facetów ostrzegających przed katastrofą lub skonfrontowanych z jakąś alternatywną rzeczywistością, którym nie wierzy się jak jakiejś Kassandrze. Ale, no właśnie, nie bez powodu archetyp tego topicu to Kassandra, kobieta - wieszcz, której nikt nie wierzył. Często wykorzystywany właśnie w ten sposób w tej roli.
Cytat:Cytat:Niestety, obserwuję w sieci, że to jest trend. "To nie chodzi o skórę, to chodzi o żuchwę" w połączeniu z jakimiś fotomontażami białych i czarnych kobiet z edytowaną szczęką. Wiadomo, u żydów też nie chodziło o religię czy pochodzenie, tylko te krzywe nosy...Dziwne, że Hans nie zajął się kształtem żydowskiej czaszki, kilka lat temu nawet na jutubie gdzieś widziałem filmik z takiej kategorii.
Cytat:[quote]Według wiki nie był
Martin nie był executive producerem ostatnich sezonów GoT?
https://en.wikipedia.org/wiki/Game_of_Thrones
HBO acquired the television rights to the novels, with Benioff and Weiss as the series' executive producers and Martin as a co-executive producer.
Jest praktyka zatrudniania autorów książek lub postaci związanych z biografiami jako (co-)producentów, głównym celem tego jest uniknięcie procesów sądowych.
Cytat: ale dwóch wiadomych show-runnerów podobno rozmawiało z nim na temat kształtu ostatniego sezonu więc zapewne wiedział co się święci. Pytanie, czy miał jakąś siłę sprawczą, chęć czy w ogóle pomysły aby coś zmienić skoro sam nie daje rady napisać swojej wersji od lat.
Takie producenckie stosunki są często tak spisane, żeby wyżej wymieniony autor miał dokładnie wymierzony wpływ na treść. To może więcej niż li tylko konsultacja, ale mniej niż "siła sprawcza". Co do zaś finału serii książek, Martin kiedyś przyznał, że regularnie zmieniał koncepcje już w trakcie pisania książek, przed ekranizacjami. Jego pierwsze wersje były nieco sztampowate w porównaniu z tym, co potem stworzył. Wydaje mi się, że po prostu wypalił już swój proch i sprzedał najlepsze pomysły na korzyść serialu (jestem 100% pewien, że "Hodor" to była jego oryginalna inspiracja, choć obecnie się z tego wycofuje). Autorzy serialu te pomysły wykorzystali, częściowo dobrze, ale częściowo i pod koniec spieprzyli, i teraz GRRM ma dylemat, albo wziąć stare pomysły i przekuć je na lepszy efekt, albo wymyślić jakieś nowe, których jeszcze nie ma.
Cytat:Cytat:Aktor męski zazwyczaj ma jakąś traumę, jakąś stratę, zadrę. Często udaje mu się pokonać przeciwników przez łut szczęścia lub pomoc na czas. Oczywiście są też przykłady inne, ale bez przesady, Commando jest przerysowane bo taki był zamiar autorski bez spinania pośladków. Natomiast u kobiet - czasem - scenariusz sprowadza się do postaci Mary Sue, która od pewnego momentu wszystko umie i wszystko zna i wszystko wie lepiej. Jeżeli popatrzysz na trylogię Milenium, to już w pierwszej części Lisbeth Salander była mega-bohaterką, z jedyną skazą, że - według opisu autora - była brzydka według standardowych standardów. W kolejnych częściach Stieg Larson nie wytrzymał, zmył z niej cały punkowy make-up i nawet - spoiler - dodał operację cycków. Dlatego w dwójce i trójce Lisbeth to już kompletna Mary Sue. A to nawet jeszcze przykład lepszej postaci kobiecej kopiącej faceto tyłki. Przykładów kompletnych heroin bez skazy i zmazy do zanudzenia jest trochę więcej.Z drugiej strony można pokazać przypadki męskich odpowiedników "Mary Sue" ale jakoś dziwnie nikt się na takowych bohaterach bez skazy nie skupia. Przypadek?
Ale na szczęście mamy też Ripley.
Pokaż mi konkretny przykład takiej "męskiej Mary Sue", to pogadamy. Dotychczas do każdej mojej tezy starałem się dać konkretne przykłady z aktualnej kinematografii popularnej. Jeżeli, jak twierdzisz, można pokazać przypadki odpowiedników, nie będziesz miał z tym problemu.
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Koh 3:1-8 (edycje własne)
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!


