Iselin napisał(a): W naukach społecznych często właśnie tak nie jest. Jest mnóstwo miejsca na przepuszczanie tych wszystkich zjawisk przez szkiełko w oku badacza. i możliwości prowadzenia badań tak, żeby wykazać z góry założoną tezę.Ciekawe, zapewne masz dużo przykładów tego typu zachowań wśród przedstawicieli nauk społecznych w omawianej kwestii rasizmu. Z moich poszukiwań wynika raczej coś odwrotnego i badania konsekwetnie pokazują, że ciągle mamy do czynienia z problemem.
https://www.inc.com/bruce-crumley/heres-...ss-it.html
Cytat:I konikiem wielu reprezentantów tych nauk jest właśnie opisywanie dyskryminacji wobec wyselekcjonowanych grup, natomiast dyskryminacji wobec kogoś z grupy, którą uznali za uprzywilejowaną, nie rozpoznają nawet gdyby wyskoczyła z krzaków i kopnęła ich w rzyć. Dlatego właśnie jej nie opiszą, tylko nazwą tak jak Ty bredzeniem, joczeniem itp. Nie mam pojęcia, czemu "bredzenie" faceta ma być traktowane inaczej niż "bredzenie" kobiety.
Porównywanie akcji "me too" i przypadku tego faceta jest niedorzeczne. Dyskryminacja i molestowanie kobiet w miejscu pracy (czego symbolem jest "me too") było powszechną praktyką stosowaną w zasadzie od zawsze, na każdej szerokości geograficznej, nagłośnioną przypadkami znanych artystów. Tymczasem ile razy się zdarzyło, że biały facet potraktowany został w ten sposób jak podobno ten wice-dyrektor Disney'a? Zachowajmy jakieś sensowne proporcje.
To absurd aby w ogóle dyskutować ten przypadek. Trzeba czegoś więcej, o wiele więcej aby potraktować to poważnie skoro dyskryminacja mniejszości (gdzie mamy do czynienia z wielokrotnie większą ilością osób skarżących się na nierówne traktowanie) jest przez prawicę i Ciebie również traktowana lekceważąco (bo badania są pod tezę). A tutaj jeden się skarży, potwierdzenia oskarżeń nie ma żadnego i prawaki domagają się aby to na serio komentować. To jakiś żart.

