Slup napisał(a):Nie jestem pewien, czy mogę to nazwać wartością moralną. Jednak to bez większego znaczenia.max99 napisał(a):Krótko mówiąc, złe jest to i tylko to, co kreuje sfrustrowaną potrzebę. Dopełnienie tego jest dobrem.Jeśli w taki sposób definiujesz wartości moralne, to oczywiście możesz skonstruować formalnie poprawny argument, który prowadzi do konkluzji promortalistycznej.
To jednak mało przekonujące. Ktoś może przyjąć inne definicje i w dodatku wkomponować je w złożony system metafizyczny jak np. Arystoteles. Są też tacy (np. "Principia Ethica" G.E. Moore'a), którzy uznają dobro za pojęcie niedefiniowalne naturalistycznie (a w zasadzie w ogóle niedefiniowalne). Obawiam się, że Twoje definicje mają bardzo dużą i silną konkurencję.
Znaczenie ma to, że taka "definicja" wpisuje się idealnie w naturę istot czujących.
Esencją istoty czującej jest dążenie do zaspokajania swoich potrzeb: tylko potrzeb i tylko swoich potrzeb (jeśli produktem ubocznym zaspokajania własnych potrzeb jest zaspokojenie potrzeb innych istot, to jest to tylko efekt uboczny i nie zmienia istoty sprawy).
Moja "definicja" wpisuje się idealnie w zaspokojenie wszystkich potrzeb - bo potrzeba po zaspokojeniu znika, a więc potrzeba zaspokojona to brak potrzeby. Dlatego tak zabawna jest "potrzeba życia", bo "mając potrzebę życia" ma się ją zawsze zaspokojoną, a więc tak naprawdę tej potrzeby nigdy się nie ma. Istnieje tylko potrzeba unikania sytuacji potencjalnie prowadzących do przerwania kontynuacji życia - bo niezaspokojenie tej potrzeby jest możliwe, gdyż niekoniecznie prowadzi do śmierci, a więc taka potrzeba jest możliwa.
Zaś, tak jak pisałem, jak długo istniejesz, tak długo potrzeba istnienia jest zaspokojona, a więc tej potrzeby de facto nie ma. A gdy nie istniejesz, to potrzeby istnienia tym bardziej nie ma. Wniosek: potrzeba istnienia nie istnieje.
Co do dobra, to dobro można zdefiniować obiektywnie tylko wówczas, gdy założymy, że dobrem jest brak istnienia. Gdy jest istnienie, to dobro zawsze będzie kwestią subiektywną - zgodnie z powiedzeniem, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Gdy nie ma istnienia, punkt widzenia jest tylko jeden (a właściwie zero) - wtedy dopiero mamy do czynienia z obiektywnym dobrem.
Za Wikipedią co Cabrera pisał:
Utrzymuje, że w etyce istnieje uprzedzenie względem niebycia, sposób postrzegania, który nazywa „afirmatywnością”. Ponieważ afirmatywne światopoglądy uznają bycie za coś dobrego, zawsze potępiają rzeczy zagrażające jego hegemonii; w szczególności takie jak powstrzymanie się od prokreacji czy samobójstwo. Cabrera krytykuje afirmatywne systemy etyczne za to, że pytają o to, jak ludzie powinni żyć, bez postawienia radykalnego pytania o to, czy ludzie w ogóle powinni żyć. Argumentuje on, że z powodu strukturalnej negatywności bycia, istnieje fundamentalna „moralna dyskwalifikacja” ludzkich istot, związana z niemożliwością niekrzywdzenia innych i niemanipulowania innymi. Niekrzywdzenie innych i niemanipulowanie innymi są nazywane przez niego „minimalną etyczną artykulacją” („MEA”). MEA jest naruszana przez nasze strukturalne „moralne upośledzenie”, światowe dyskomforty – w szczególności ból i zniechęcenie – którym podlegamy i które nie pozwalają nam postępować etycznie. Cabrera stoi na stanowisku, że afirmatywna moralność przeczy sama sobie, ponieważ akceptuje MEA, a opowiada się za tworzeniem ludzkiego istnienia, co wyklucza możliwość niekrzywdzenia innych i niemanipulowania innymi. Co za tym idzie, twierdzi on, afirmatywne społeczeństwa, poprzez swą politykę, potrzebują powszechnego lekceważenia MEA, by w ogóle funkcjonować.
Ja nie umiem używać tak wyszukanego języka jak Cabrera, bo nie jestem filozofem, ale mniej więcej zgadza się to z tym, co pisałem.
Slup napisał(a):Umieranie jednak nas dotyczy, co sam przyznajesz, i dla przeważającej większości ludzi fakt, że kiedyś będą umierali jest przykry już w tej chwili.Tak, ale zauważ, że umieranie jest elementem życia - nie śmierci.
To, że przykry jest to fakt, ma sens taki, że jest to coś doświadczalnego - coś czego można doznać.
Jednak tak samo przykry (a nawet dla niektórych ludzi bardziej przykry) jest fakt, że kiedyś ich nie będzie. To już jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. Jednak to nie stoi na przeszkodzie, żeby ludziom było z tego powodu "na zaś" przykro. Jednak, tak jak już pisałem wcześniej, to poczucie przykrości może być tylko "na zaś" - nigdy nie będzie "na teraz". Zgodnie ze słowami Epikura.
Dla mnie osobiście też jest przykre, tak emocjonalnie, że kiedyś mnie nie będzie i nie będę mógł przez to kontaktować się ze swoimi najbliższymi.
Jednak ja wiem, że to poczucie przykrości, którego regularnie doświadczam, jest absurdem, ponieważ mogę tej przykrość doznać tylko wtedy, kiedy istnieję. Jednak fakt, że ja to wiem, wcale nie zapobiega powstawaniu takiej emocji - bo tak już jestem skonstruowany, bo taka moja ludzka natura.
Slup napisał(a):W związku z tym teza Epikura jakkolwiek poprawna, to nie osiąga zamierzonego przez niego celu (o ile oczywiście jej celem miało być rozwiązanie problemu przykrości umierania i przemijania).I nie osiągnie. Z przyczyn powyższych.
Znaczenie ma tu też umiejętność człowieka do życia z dysonansem poznawczym. Jedni ludzie mają większą tolerancję dysonansu poznawczego, inni mniejszą. Ci, którzy dysonansu poznawczego nie tolerują, będą dążyć do uzgodnienia swoich poglądów z własnymi emocjami, bez względu na racjonalne argumenty. Emocje trudno zmienić. Poglądy o wiele łatwiej. Jeśli jest konflikt między tymi dwoma, no to najczęściej poglądy zostają dostosowane do emocji. Życie z poczuciem ciągłego dysonansu nie jest łatwe.
Zabawne jest, że ludzie podobni do mnie, którzy trwają w podobnym do mojego poglądzie na temat życia, doświadczają w związku z tym największego dysonansu poznawczego, przez co o wiele bardziej cierpią - a dokładnie tego chcieliby uniknąć poprzez nieistnienie.
Najmniej cierpią ci, których poglądy podążają za emocjami. Do tego służy racjonalizacja i wyparcie. I właśnie dlatego racjonalizacja i wyparcie są tak powszechne - bo pozwalają uważać to, co się czuje. Wtedy jest zachowana harmonia i życie jest znośniejsze, dopóki się ciągnie.
Slup napisał(a):Promortalizm nie może być zgodny z żadną praktyką życiową, bo jego treścią jest zaprzeczenie wszelkiego życia. Parafrazując Epikura można powiedzieć, że gdy istniejesz i jesteś promortalistą, to Twoja doktryna jest skrajnie sprzeczna z Twym życiemTak jak pisałem wyżej. Ale to w żaden sposób nie powoduje, że doktryna jest fałszywa.
Podobnie ludzie w Polsce potrafią policzyć ile jest 200 minus 199 i wiedzą doskonale, że jeśli coś kosztuje 199 zł, to jest to de facto 200 zł. A mimo to i tak sklepy notują wzrost sprzedaży, gdy obniżą cenę o tę jedną złotówkę.
Możesz nawet śmiać się z ceny 199 zł i myśleć sobie "jakie cwaniaki chcą mnie naciągnąć - a ja wiem że to jest naprawdę 200 zł", a i tak nawet w momencie, kiedy o tym myślisz, ta jedynka z przodu Cię przyciąga. Natury nie pokonasz. Taka ludzka natura, czegokolwiek by Ci nie podał kalkulator.
Podobnie jest z poczuciem zakochania. Wiesz, że ta brzydka jest o wiele wartościowszą osobą, ale i tak ciągnie Cię do tej ładnej i to z nią się ożenisz. Natury nie pokonasz.
Slup napisał(a):gdy natomiast nie istniejesz, to siłą rzeczy nie ma mowy o żadnej zgodności poglądów i praktyki życiowej.Ale to dotyczy wtedy tak samo wszystkich praktyk. W końcu są one życiowe, więc nie mogą być wcielane w życie po śmierci.
I wcale nie mają po co być wcielane, bo nie eliminują wtedy żadnej potrzeby - gdyż już wszystkie są wyeliminowane.
