ErgoProxy napisał(a): Otóż z ekologicznego punktu widzenia wszystkie organizmy na tej planecie traktują środowisko jak darmowy śmietnik. Wskutek tego całość biosfery już jest śmietnikiem. Np. rośliny wywalają do atmosfery trujące, silnie reaktywne wyziewy; my tymi wyziewami oddychamy.I tak i nie. A zależy to od tego jak zdefiniujesz śmieci.
Bo z jednej strony w przyrodzie wszystko jest śmieciem. Organizm wydalają CO2, wypróżniają się, tracą sierść, pocą się, wydzielają ciepło, a w końcu nawet ich martwe ciała stają się śmieciem.
Z drugiej strony w przyrodzie prawie nic nie jest śmieciem, bo przyroda tworzy w miarę stabilne ekosystemy, w których materia krąży prawie że w obiegu zamkniętym. Co więcej, "śmieci" mogą być bardzo ważne dla trwania ekosystemu.
Przykłady: gdy w lasach Ameryki Północnej zabrakło niedźwiedzi grizli, które wypróżniały się gdzie popadnie, a wcześniej łowiły i zjadały łososie, okazało się, że las gorzej rośnie. Łososie to cenne źródło fosforu, dostępnego w wodach oceanu, ale nie w lasach. Gdy grizli już nie roznoszą po lesie ich przetrawionych resztek, rośliny gorzej rosną, bo fosfor z martwych łososi spływa rzekami do oceanu, nie nawożąc lasu. Czy odchody niedźwiedzi to śmieć, czy cenny towar?
Kolejny przykład - pustynnienie sawanny. Kiedyś uznano, że pustynnieniu sprzyja intensywny wypas. Ograniczono go. Ale zostały dzikie zwierzęta. Postanowiono ograniczyć także ich ilość. Nic nie pomogło - pustynnienie się nasilało. Co się okazuje? Odchody zwierząt doskonale nawoziły sawannę, a ich brak zaburza obieg materii w ekosystemie (obumarłe wyschnięte liście słabo gniją i proces jest wiele wolniejszy niż po przetrawieniu przez roślinożercę). Znów - czy można traktować odchody jak śmieci?
Czy więc zawsze tak jest? Nie, czasem śmieci zalegają, zamiast być wykorzystane przez inne organizmy. Mamy choćby wielkie pokłady guano pod koloniami ptaków. I to już przypomina nasze śmietniska. Co jeśli warstwa guano dosięgnie koloni? Wtedy zapewne kolonia zacznie znikać (choć nie wiem, czy kiedykolwiek zanotowano ślady takiej katastrofy). Czy doprowadzi to do wymarcia ptaków? Jeśli nie znajda innego miejsca do zasiedlenia, tak - wymrą. Choć oczywiście bardziej prawdopodobne jest, że zmienią nawyki gniazdowania, co może oznaczać zmianę ewolucyjną, mającą wyraz tak w genotypie jaki i fenotypie, a wtedy zaczniemy mówić o innym gatunku, czyli że tamten wcześniejszy jednak wymarł... (ale to już zabawa z definicją gatunku)
Warto tu jeszcze przytoczyć "katastrofę tlenową" jaka miała miejsce 2,5 miliarda lat temu. Odpad fizjologiczny sinic - tlen, był trujący dla większości ówczesnych organizmów, które oddychały beztlenowo. Gdy zmiany geologiczne sprawiły, że tlen przestał być absorbowany przez skały, wytruł większość beztlenowych form życia, a ich pozostałą przy życiu resztę zepchnął na margines.
Czy wiec tlen można uznać za śmieć? Dla organizmów ówcześnie żyjących chyba tak.
Biorąc pod uwagę powyższe, ja powiedziałbym, że o śmieciach możemy mówić wtedy, gdy ich charakter albo ilość sprawia, że nie mogą być absorbowana przez ekosystem. A tu już sprawia, że nie zgodziłbym się z Twoją tezą, że całość biosfery to śmietnik.
Mogło Ci jednak chodzić o coś innego, o to że wszelkie organizmy traktują środowisko jako śmietnik.
I tu znów miałbyś rację, ale i nie miałbyś jej
Bo o traktowaniu czegoś jako śmietnik mogą mówić jedynie istoty świadomie tego, że można coś jako śmietnik traktować. Czy organizmy żywe mają tą świadomość?
Świadomości może i nie mają, ale przynajmniej niektóre dzielą przestrzeń na swoją, której nie zaśmiecają i na przestrzeń "na zewnątrz" gdzie śmiecą. Robią tak wspomniane już ptaki "nie kalające swojego gniazda" albo mrówki czyszczące siedlisko i wynoszące śmieci na zewnątrz.
Tu kluczową jest właśnie kwestia tego, co uznamy za "na zewnątrz", a co uznamy za sferę naszej gospodarki. Czy obecnie człowiek gospodaruje jedynie swoimi siedliskami, czy też staliśmy się panami kuli ziemskiej i nie ma już miejsca, które nie byłoby naszym dominium, za które nie odpowiadalibyśmy. Czy jest jeszcze jakieś "na zewnątrz"?
Może to jedynie ułuda, że jak wywalę coś za swój próg, to nigdy już do mnie nie wróci?
Może to ułuda, że jest gdzieś kraniec świata za który możemy wywalić nasze śmieci?
Jeśli nawet jakieś "na zewnątrz" jest na naszej planecie, to ogranicza się do malutkich skrawków ścisłych rezerwatów przyrody. Nie jest to więc jakieś nie mające końca "na zewnątrz". Tak na prawdę "na zewnątrz" to obecnie jedynie przestrzeń kosmiczna - "pusta", "nieskończona", "niczyja", "nikomu niepotrzebna".
Ale przecież zaczęliśmy od tego, że każdy śmieć jest czyimś pokarmem. Czy nasze śmieci nie staną się wcześniej czy później niezbędne dla jakichś stworzeń? Być może tak, ale ewolucja działa wiele wolniej niż pomysłowość chemików i przemysłowców. Nie liczyłbym, że szybko pojawią się organizm żywiące się plastikiem i ropą naftową. A gdyby takie powstały, mielibyśmy spory problem, więc pewnie zaczęlibyśmy produkować materiały dla nich niestrawne.
ErgoProxy napisał(a): Stąd pytanie, co właściwie kryje się pod hasełkiem "ochrona planety". Chyba zamrożenie ziemskiej biosfery w stanie optymalnym dla człowieka? Wobec tego, skąd wiadomo, że bieżący stan biosfery jest optymalny dla człowieka? A jakie podstawy ma koncepcja, że takie zamrożenie w ogóle leży w ludzkiej możności sprawczej, skoro biosfera jest to środowisko silnie nieliniowe, ufundowane na zasadzie elastycznej, samodzielnej adaptacji jej elementów do zmieniających się warunków?To pytanie nie wynika z pierwszego, które zadałeś, ale i tak jest bardzo ciekawe i ważne.
Oczywiście osoby, którym zależy na ochronie przyrody rozumieją ją bardzo różnie. Są tacy, którzy faktycznie chcieliby ją "konserwować". Ba, są tacy, którzy chcieliby ją odtwarzać (np sklonować z kopalnego DNA megafaunę i introdukować ją w obecnie funkcjonujący ekosystem).
Czy to faktycznie czysta głupota i niezrozumienie tego czym jest natura i jej naturalna dynamika? Nie do końca...
Zakładają oni, że nie można dziś mówić o naturalnym środowisku. Efekty naszej obecności na Ziemi są tak znaczące, że ekosystemy w "naturalnej postaci" samodzielnie już nie mogłyby istnieć. Człowiek musi dokarmiać sarenki, prowadzić odstrzał drapieżników, usuwać organizmy chore by nie rozniosły zarazy, walczyć ze szkodnikami, nawozić i reintrodukować organizmy, które nie wytrzymały presji. Inaczej pokawałkowane, zamknięte autostradami, polami uprawnymi i wysypiskami śmieci fragmenciki przyrody nie utrzymają się, tym bardziej, że oddychają herbicydami i pestycydami z pobliskich pól, są nawadniane kwaśnymi deszczami i rzekami którymi płyną wysiusiane resztki lekarstw (nierzadko hormonalnych) itp. itd.
Tak więc model ochrony środowiska będzie zależał od tego jak ocenimy wpływ cywilizacji ludzkiej na przyrodę w danym miejscu. Zostawmy ją sobie samą, czyli minimalizujmy wpływ cywilizacji tam gdzie to możliwe (godząc się oczywiście na to, że wewnętrzna dynamika ekosystemów będzie prowadziła do ich zmian). Tam gdzie to niemożliwe - utrzymujmy przy życiu dany ekosystem w kształcie najbardziej zbliżonym od wcześniej tam funkcjonującego.
Po co utrzymywać sztucznie ekosystemy, które normalnie powinny się zapaść? Ty mówisz że chodzi jedynie o naszą pychę. Może i tak. Ale ja postawiłbym odwrotna tezę: chodzi o leczenie wyrzutów sumienia i zachowanie pozorów normalności.
Normalnie w Polsce nie powinny zostać żadne żywe stworzenia, poza hodowanymi przez człowieka dla frajdy lub ze względów gospodarczych. W wyniku naszej działalności powinno zniknąć wszystko, włącznie z komarami, pokrzywami, żabami, sarnami, jaskółkami, lisami i pająkami. Wszystkie te stworzenia są nam kompletnie niepotrzebne a większość nam przeszkadza (komary gryzą, lisy kradną kury, jelenie powodują wypadki samochodowe, gołębie brudzą, wiewiórki roznoszą wściekliznę, oset kuje, siewki roślin rozsadzają beton itp. itd.)
Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że w nas ludziach (przynajmniej w niektórych) pojawi się poczucie winy, za wyniszczenie wszystkich tych organizmów żywych. Żeby to przykre uczucie nie zakłóciło wzrostu PKB, utrzymujemy kilka pseudo naturalnych ekosystemików, które są nasza wymówką - zniszczyliśmy środowisko? Ależ skąd - przecież mamy nawet kilka borów i salamander plamistych!
No a poza tym jest parę osób (np ja), które uważają niszczenie ekosystemów za po prostu niemoralne.
Nie proś bym uzasadniał jakoś racjonalnie, dlaczego wyniszczenie wszystkich tych organizmów żywych jest złe. Po prostu mój wewnętrzny moralny barometr mówi - nie wolno tego robić, to coś złego, niemoralnego. Może przeraża mnie nieodwracalnoność tego procesu. Może względy estetyczne. Może różnica miedzy bogactwem różnorodności a ubóstwem monokultury. Może efekt działania neuronów lustrzanych i współczucie dla cierpienia innych stworzeń.
Nie wiem i nie sądzę by było to ważne. Po prostu tak czuję i mam do tego prawo. Mam też prawo nie tylko mówić o moich wartościach, propagować je, ale także próbować wcielić je w życie.