Ach tak, zapomniałem też dodać jedną ważną myśl.
Chodzi o pewien dziw. Otóż: zważywszy na nauki Jezusa i na historię o nim chrześcijaństwo nie powinno się w ogóle rozwinąć do tak wielkich rozmiarów jak teraz, ale jednak z jakiegoś powodu się rozwinęło.
No bo zobaczcie:
- historia Jezusa na pierwsze rzuty oka wydaje się sprzeczna sama w sobie i bez sensu - Bóg odkupujący ludzkość od samego siebie, który to Bóg z jakiegoś powodu toleruje zło i nie mógł od razu nas wszystkich stworzyć w niebie.
- historia o Jezusie ma dużo niedopowiedzeń i dziwacznych tajemnic np. wspomniana śmierć na krzyżu,
- filozofia Jezusa jest utopijna, wymaga on powszechnej miłości i uległości - jakim cudem religia tak pokojowa i o tak groteskowo "nieżyciowej" nauce rozrosła się do obecnych rozmiarów?
No bo przecież tak teoretycznie podbić świat powinna religia, która:
- jest dość prosta (by zrozumiały ją masy ludzi),
- żąda rozszerzania siebie na wszelkie sposoby (czyli unika własnej uległości),
- jest opłacalna ewolucyjnie (czyli wywyższa swoją krew i innego rodzaju swoich ludzi), a nie wymaga powszechnej miłości
- i która nie tworzy wrażenia sprzeczności tam, gdzie te wrażenie potrzebne nie jest.
Jezus ogółem teoretycznie nie pasuje do "podbicia świata". W końcu Jezus został przez ludzi zabity i upokorzony na krzyżu, a wszystkie religie dbają o swoich proroków i bogów ukazując ich jako istoty potężne, twarde, których trzeba się absolutnie bać. Wiem, że praktyka poszła w innym kierunku i rzadko kiedy Kościół był uległy i łagodny, ale postawa Jezusa i tak mi nie pasuje, bo religia, jaką głosił, powinna umrzeć wraz z pierwszymi wyznawcami, którzy praktykowali choćby wspólnotę dóbr, czyli żyli w tak jakby komunach. Nie dość, że żyli groteskowo nieopłacalnie jak na tamte czasy, to jeszcze byli prześladowani i prześladowanie nieraz pacyfistycznie znosili. No a jednak religia ta ma teraz ponad miliard ludzi i choć nigdy powszechnie nie praktykowała wszystkich nauk Jezusa, to i tak dziwne jest, że ma Jezusa na sztandarach i że się rozrosła mimo początkowych komun.
W zasadzie najbardziej racjonalnym wyjaśnieniem sukcesu chrześcijaństwa jest jakaś boska ingerencja w nasz świat, która szerzyła chrześcijaństwo, mimo nieskuteczności szerzenia globalnego wkodowanej w same nauki i historię Jezusa.
Oczywiście w różnych religiach są elementy wydające się bezsensowne pod kątem ewolucyjnym (jak wegetarianizm w hinduizmie), ale nigdzie te elementy nie stoją w absolutnej sprzeczności wobec prawideł opłacalności ewolucyjnej, która każe swoją krew promować nawet kosztem cudzej. No a Jezus kazał kochać każdego tak samo.
Chodzi o pewien dziw. Otóż: zważywszy na nauki Jezusa i na historię o nim chrześcijaństwo nie powinno się w ogóle rozwinąć do tak wielkich rozmiarów jak teraz, ale jednak z jakiegoś powodu się rozwinęło.
No bo zobaczcie:
- historia Jezusa na pierwsze rzuty oka wydaje się sprzeczna sama w sobie i bez sensu - Bóg odkupujący ludzkość od samego siebie, który to Bóg z jakiegoś powodu toleruje zło i nie mógł od razu nas wszystkich stworzyć w niebie.
- historia o Jezusie ma dużo niedopowiedzeń i dziwacznych tajemnic np. wspomniana śmierć na krzyżu,
- filozofia Jezusa jest utopijna, wymaga on powszechnej miłości i uległości - jakim cudem religia tak pokojowa i o tak groteskowo "nieżyciowej" nauce rozrosła się do obecnych rozmiarów?
No bo przecież tak teoretycznie podbić świat powinna religia, która:
- jest dość prosta (by zrozumiały ją masy ludzi),
- żąda rozszerzania siebie na wszelkie sposoby (czyli unika własnej uległości),
- jest opłacalna ewolucyjnie (czyli wywyższa swoją krew i innego rodzaju swoich ludzi), a nie wymaga powszechnej miłości
- i która nie tworzy wrażenia sprzeczności tam, gdzie te wrażenie potrzebne nie jest.
Jezus ogółem teoretycznie nie pasuje do "podbicia świata". W końcu Jezus został przez ludzi zabity i upokorzony na krzyżu, a wszystkie religie dbają o swoich proroków i bogów ukazując ich jako istoty potężne, twarde, których trzeba się absolutnie bać. Wiem, że praktyka poszła w innym kierunku i rzadko kiedy Kościół był uległy i łagodny, ale postawa Jezusa i tak mi nie pasuje, bo religia, jaką głosił, powinna umrzeć wraz z pierwszymi wyznawcami, którzy praktykowali choćby wspólnotę dóbr, czyli żyli w tak jakby komunach. Nie dość, że żyli groteskowo nieopłacalnie jak na tamte czasy, to jeszcze byli prześladowani i prześladowanie nieraz pacyfistycznie znosili. No a jednak religia ta ma teraz ponad miliard ludzi i choć nigdy powszechnie nie praktykowała wszystkich nauk Jezusa, to i tak dziwne jest, że ma Jezusa na sztandarach i że się rozrosła mimo początkowych komun.
W zasadzie najbardziej racjonalnym wyjaśnieniem sukcesu chrześcijaństwa jest jakaś boska ingerencja w nasz świat, która szerzyła chrześcijaństwo, mimo nieskuteczności szerzenia globalnego wkodowanej w same nauki i historię Jezusa.
Oczywiście w różnych religiach są elementy wydające się bezsensowne pod kątem ewolucyjnym (jak wegetarianizm w hinduizmie), ale nigdzie te elementy nie stoją w absolutnej sprzeczności wobec prawideł opłacalności ewolucyjnej, która każe swoją krew promować nawet kosztem cudzej. No a Jezus kazał kochać każdego tak samo.