To forum używa ciasteczek.
To forum używa ciasteczek do przechowywania informacji o Twoim zalogowaniu jeśli jesteś zarejestrowanym użytkownikiem, albo o ostatniej wizycie jeśli nie jesteś. Ciasteczka są małymi plikami tekstowymi przechowywanymi na Twoim komputerze; ciasteczka ustawiane przez to forum mogą być wykorzystywane wyłącznie przez nie i nie stanowią zagrożenia bezpieczeństwa. Ciasteczka na tym forum śledzą również przeczytane przez Ciebie tematy i kiedy ostatnio je odwiedzałeś/odwiedzałaś. Proszę, potwierdź czy chcesz pozwolić na przechowywanie ciasteczek.

Niezależnie od Twojego wyboru, na Twoim komputerze zostanie ustawione ciasteczko aby nie wyświetlać Ci ponownie tego pytania. Będziesz mógł/mogła zmienić swój wybór w dowolnym momencie używając linka w stopce strony.

Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Polecane artykuły
cobras napisał(a): https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-oneci...zy/nbqxxwm

Świetny, ale jednocześnie wstrząsający reportaż o stanie polskiej psychiatrii dziecięcej.

Ożeż anima curva. Jak w oświeceniu.
Odpowiedz
cobras napisał(a): Świetny, ale jednocześnie wstrząsający reportaż o stanie polskiej psychiatrii dziecięcej.

O stanie jednego oddziału jednego szpitala. Cholera wie jak jest w innych. Może są bardziej dofinansowane i zadbane. Mam przynajmniej taką nadzieję.
---
Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie. Większości ludzi taki śmiech sprawia ból.

Nietzsche
---
Polska trwa i trwa mać
Odpowiedz
Stawiam, że poza rodzynkami to tak pewno jest wszędzie. Polska to dziki kraj a u nas medycyna publiczną to szamaństwo antybiotyczno-kolejkowe. Coś takiego jak psychika to burżujski wymysł i się najlepiej tym nie przejmować. W cywilizowanych krajach są testy psychologiczne do prac z ludźmi, u nas przyjmą do pracy z dziećmi kogokolwiek, aby tani był.
Sebastian Flak
Odpowiedz
https://businessinsider.com.pl/firmy/kor...ke/qjvcjy0


Cytat:Koronawirus poturbuje chińską gospodarkę

Obraz kapitalistycznej ekspansji ostatnich dziesięcioleci w Państwie Środka kojarzy nam się głównie z Szanghajem, ewentualnie południowym regionem graniczącym z Hong Kongiem. Raczej nie z Wuhan. Ale tam także zlokalizowanych są setki fabryk współpracujących z globalnymi gigantami. Najlepszym przykładem jest Foxconn, który w prowincji Hubei (której stolicą jest Wuhan), ma fabryki składające iPhony. Są tam też fabryki Boscha, Hondy, Nissana, itp. itd. Według Bloomberga tylko w samej aglomeracji Wuhan jest ponad 500 fabryk, lub biur spółek notowanych na giełdach na całym świecie. Wszystkie one są nieczynne do odwołania.

Produkcja została wstrzymana także w kilkunastu innych miastach i prowincjach, której łącznie odpowiadają aż za dwie trzecie chińskiego PKB. A w związku z tym, że Chiny to druga największa gospodarka świata, te dwie trzecie to jednocześnie nieco ponad 10 procent ogólnoświatowego PKB. To tak, jakby nagle zniknęły w całości gospodarki: Niemiec, Francji, Rosji i Australii. W Chinach oczywiście nic nie zniknęło, ale z punktu widzenia globalnej gospodarki obecna sytuacja do tego się sprowadza: nie można stamtąd nic przywieźć, ani niczego tam sprzedać, ani nic nie jest tam produkowane. Nie można też tam polecieć.

Nie pracujące fabryki nie potrzebują surowców, ani materiałów. To dlatego natychmiast po pojawieniu się informacji o epidemii w Wuhan najbardziej w dół poszły notowania miedzi, a wkrótce potem dołączyła do niej ropa naftowa. Globalny popyt na ropę spadł tak bardzo, że firmy pośredniczące nagle zostały z ogromnymi ilościami niesprzedanego towaru, którego nie mają gdzie składować. W efekcie znacząco w górę poszły ceny wynajmu tankowców. Pośrednicy wynajmują je, aby przechować na nich ropę i przeczekać okres, w którym chętnych na nią jest mniej, a cena jest zbyt niska.

[...]Przed paroma dniami ukazały się wyniki badań przeprowadzonych przez kilka chińskich uniwersytetów, z których wynika, że 30 procent małych i średnich firm w Chinach oczekuje, że ich tegoroczne przychody będą o ponad połowę mniejsze niż rok temu. A 85 procent z nich przyznaje, że gotówka jaką posiadają, skończy im się w ciągu maksymalnie trzech miesięcy. Dopływu nowej gotówki nie ma i nie będzie, dopóki ich partnerzy handlowi nie wznowią działalności.

[...]Istnieje więc poważne ryzyko, że w najbliższych miesiącach przez Chiny przejdzie fala bankructw. Te z kolei mogą wywołać problem w sektorze bankowym. Zdaniem agencji Fitch przy spowolnieniu gospodarczym wzrost niespłacanych kredytów może spowodować poważne problemy w co najmniej piętnastu dużych chińskich bankach. Chyba, że firmy mające problemy z długiem zostaną uratowane przez rząd, co jednak będzie oznaczać wzrost zadłużenia publicznego. Fitch w swojej analizie wskazuje, że epidemia koronowirusa może oznaczać dla Chin zejście z drogi zbijania w dół zadłużenia. A to samo w sobie może stanowić zagrożenie w przyszłości.

Kolejny problem to poważne załamanie na chińskim rynku dóbr konsumenckich. Spółka Yum Brands – właściciel marki KFC podała, że sprzedaż w ich chińskich restauracjach spadła o 40 do 50 procent. Władze firmy Burberry przyznają, że w ich sklepach w Chinach sprzedaż spadła nawet o 70 do 80 procent, licząc tylko te otwarte.

[...]Kilka dni temu ukazały się kolejny raz fatalne dane z Niemiec o poważnym spadku produkcji i zamówień przemysłowych.

Były to dane za grudzień, kiedy to koronawirusa jeszcze nie było. Widać wyraźnie, że na przykład z punktu widzenia Niemiec nowy problem pojawił się w absolutnie fatalnym momencie. Europejski rynek finansowy na chiński problem zareagował klasycznie, czyli ucieczką w stronę instrumentów bezpiecznych – głównie obligacji. Ich ceny wzrosły, a rentowności spadły, co w strefie euro oznacza, że stały się bardziej ujemne niż dotąd. To dodatkowy problem dla europejskich funduszy emerytalnych, firm ubezpieczeniowych i innych instytucji finansowych, które nie są w stanie znaleźć dla siebie na rynku instrumentów, które byłyby bezpieczne i jednocześnie dawały chociażby minimalny zysk. Za ten problem nie odpowiadają Chiny, ale epidemia sprawia, że dodatkowo staje się on większy.

Istnieje też ryzyko, że Chiny znajdując się w środku kryzysu nie będą w stanie wywiązać się z obietnic złożonych Donaldowi Trumpowi w ramach grudniowego porozumienia handlowego. Zgodnie z nim Chiny miały zwiększyć zakupy wielu, przede wszystkim rolniczych, artykułów z USA. W obecnej sytuacji mogą nie mieć na to pieniędzy, a poza tym może być trudno znaleźć w Chinach odbiorców na te towary. To grozi wznowieniem wojny handlowej i powrotem do podnoszenia ceł, co dla gospodarki światowej oznaczałoby kolejny bolesny cios.

Z powodu braku dostaw części, podzespołów, czy też gotowych produktów poważnie zaburzone zostały tak zwane łańcuchy logistyczne setek globalnych koncernów. Nie dostają one z Chin zamówionych rzeczy i co ważne, nie dostaną także z tego tytułu odszkodowania, ponieważ chińscy dostawcy powołują się na istniejące w kontraktach handlowych klauzule wskazujące na tak zwaną „siłę wyższą”. W takiej sytuacji niedotrzymanie zobowiązania kontraktowego nie jest winą dostawcy, nie musi więc on płacić odszkodowania. Tysiące firm na świecie tracą więc czas i tracą pieniądze. Fiat kilka dni temu ostrzegł, że nie wyklucza nawet tymczasowego zamknięcia jednej z fabryk w Europie. Hyundai tydzień temu zamknął wszystkie swoje fabryki w Korei Południowej, z powodu braku części, które zazwyczaj sprowadzane są z fabryk chińskich. W Polsce o opóźnieniach w dostawach informowała spółka LPP – właściciel m.in. marki Reserved.

Do tego dochodzi turystyka. Firma Wynn Resorts, właściciel kasyn w Macau twierdzi, że traci 2 i pół miliona dolarów dziennie, bo kasyna muszą być zamknięte. Państwowe media w Wietnamie donoszą, że kraj ten w najbliższych miesiącach straci nawet do 7, 5 miliarda dolarów w turystyce. Straci, bo ich nie zarobi, bo nagle przestali tam przyjeżdżać turyści.


Tera wszyscy dostaną po dupach.
---
Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie. Większości ludzi taki śmiech sprawia ból.

Nietzsche
---
Polska trwa i trwa mać
Odpowiedz
https://wyborcza.pl/7,155287,25677296,na...ewica.html

Świetny artykuł Rozwdowskiej, tym razem o poglądach ekonomicznych młodych ludzi (w Polsce i nie tylko):

Cytat:Aż 55 proc. osób w wieku od 18. do 30. roku życia chciałoby likwidacji powszechnego systemu emerytalnego. Ich zdaniem każdy powinien oszczędzać na emeryturę na własną rękę. 46,5 proc. chciałoby z kolei radykalnej obniżki podatków.

I tu pojawia się niekonsekwencja: bo jednocześnie aż 72 proc. badanych chce także bezpłatnej służby zdrowia dla każdego. A to oznacza, że spora grupa młodych Polaków uważa, że państwo może działać sprawniej mimo coraz niższego wkładu finansowego obywateli i obywatelek - wynika z opublikowanej właśnie książki „Oswajanie niepewności”*, w której przedstawiono wyniki trzyletnich badań nad poglądami osób od 18. do 30. roku życia na gospodarkę.

Sprzeczności jest zresztą więcej: przygniatająca większość popiera wprawdzie wolny rynek i zasadę konkurencji w gospodarce (78 proc.), z drugiej strony jednak niemal 80 proc. badanych uważa, że polskie przedsiębiorstwa powinny mieć odgórnie zagwarantowane lepsze warunki rozwoju niż zagraniczne - co z nieskrępowaną konkurencją się kłóci.

- Ta głęboka niespójność uderza. Z jednej strony badani okazują niechęć do finansowania ochrony zdrowia, z drugiej oczekują od państwa, że będzie interweniowało w gospodarkę. Podatki należy obniżyć, ale jednocześnie 56 proc. badanych chciałoby, żeby państwo dopłacało z pieniędzy podatników do zakładania firm – mówi dr Jan Czarzasty, ekonomista Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie i redaktor publikacji.


Badaczom pod kierunkiem ekonomisty prof. Juliusza Gardawskiego udało się zidentyfikować dominujące wśród Polaków i Polek postawy.

Pierwsza i najpowszechniejsza: narodowy kapitalizm rozwojowy. Niby kapitalizm, ale z dużą dozą państwowej kontroli: stabilne etaty (chce ich aż 82 proc. badanych), szeroko zakrojona modernizacja, inwestycje w technologie oraz wolny rynek - ale bardziej przychylny dla Polaka.

To podejście przywodzi na myśl poglądy Prawa i Sprawiedliwości na gospodarkę. Premier Morawiecki chętnie zapowiada narodowe programy modernizacyjne, rząd kreuje się na propracowniczy, a motyw walki z zagranicznym kapitałem pojawiła się np. w przypadku podatku handlowego.

Druga postawa to korporacyjna partycypacja i egalitaryzm: poparcie dla zmniejszania różnic zarobkowych, regulacji gospodarczej i udziału związków zawodowych w zarządzaniu firmami.

Trzecia postawa zaś to tzw. infantylizm gospodarczy: oczekiwanie bezpłatnych usług publicznych na wysokim poziomie przy jednoczesnej niechęci do płacenia podatków. Uwaga: aż 60 proc. tych, którzy są za radykalną obniżką podatków, optuje jednocześnie za bezpłatną służbą zdrowia.

Rzadziej występuje natomiast tzw. dojrzały liberalizm: czyli poparcie dla jak najniższych podatków przy akceptacji, że na emeryturę, leczenie czy edukację będzie trzeba sobie zarobić samemu.

- To pęknięcie między narodowym kapitalizmem a infantylnym liberalizmem w dużej mierze odzwierciedla wypadki na scenie politycznej i jest niebezpieczne politycznie, szczególnie jeśli chodzi o przyszłość systemu zabezpieczeń społecznych – mówi dr hab. Adam Mrozowicki, socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, także redaktor i współautor publikacji.


[Obrazek: m25680572,POGLADY-MLODYCH-NA-GOSPODARKE.png]
Dopóki rodzimy się i umieramy, póki światło jest w nas, warto się wkurwiać, trzeba się wkurwiać! Wciąż i wciąż od nowa.
Odpowiedz
Wychodzi na to, że spora część młodych ludzi w Polsce nie ma zielonego pojęcia jak działa państwo i gospodarka. Być może rośnie nam roszczeniowe pokolenie działające na zasadzie "nie chcę nic dać, ale mam wiele otrzymać".

Ciekawa jest różnica w poparciu dla swobodnego przepływu pracowników z lepszym wynikiem po stronie Niemiec. Na chłopski rozum bardziej przecież opłaca się on młodym Polakom a nie młodym Niemcom. (zakładam tu, że przeciętny człowiek przed 30 nie jest jednak pracodawcą, któremu zależy na niedrogiej sile roboczej)
"Wkrótce Europa przekona się, i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy oraz historyczne bóle fantomowe"
Odpowiedz
DziadBorowy napisał(a): Wychodzi na to, że spora część młodych ludzi w Polsce nie ma zielonego pojęcia jak działa państwo i gospodarka. Być może rośnie nam roszczeniowe pokolenie działające na zasadzie "nie chcę nic dać, ale mam wiele otrzymać".

To znaczy rośnie dokładnie takie samo jak wszystkie poprzednie.

Cytat:Ciekawa jest różnica w poparciu dla swobodnego przepływu pracowników z lepszym wynikiem po stronie Niemiec. Na chłopski rozum bardziej przecież opłaca się on młodym Polakom a nie młodym Niemcom. (zakładam tu, że przeciętny człowiek przed 30 nie jest jednak pracodawcą, któremu zależy na niedrogiej sile roboczej)

Mnie nie dziwi ta różnica. "Łobcy, panie, przyjdo i nam prace zabioro". To jest w pakiecie z resztą oznak roszczeniowości. Młodzież polska nawet o sobie przy tym pytaniu nie pomyślała. Od razu pomyśleli o Innych, tacy czuli są...
Sebastian Flak
Odpowiedz
http://obserwatorgospodarczy.pl/transpor...CzGKBHrWBY

Do 2030 ma powstać 100 nowych obwodnic. Koszt? 28 miliardów złotych. Dla porównania koszt 500+ na ten rok to 41,2 miliarda. Czyli licząc z grubsza za tegoroczny odpływ hajsu można by zbudować 145 takich obwodnic Duży uśmiech Nie mamy podstawowej infrastruktury, służba zdrowia zdycha, szkolnictwo i samorządy też, ale za to mamy socjal procentowo przebijający resztę świata Duży uśmiech Kocham ten kraj.
Sebastian Flak
Odpowiedz
DziadBorowy napisał(a): Wychodzi na to, że spora część młodych ludzi w Polsce nie ma zielonego pojęcia jak działa państwo i gospodarka. Być może rośnie nam roszczeniowe pokolenie działające na zasadzie "nie chcę nic dać, ale mam wiele otrzymać".
Z czego tak wnioskujesz?
Akurat wychodzi, że w kilku ważnych punktach (ZUS, zarządzanie firmami, obniżenie podatków) Polacy są mniej socjalni, niż Niemcy.
A nas Łódź urzekła szara - łódzki kurz i dym.
Odpowiedz
Sofeicz napisał(a):
DziadBorowy napisał(a): Wychodzi na to, że spora część młodych ludzi w Polsce nie ma zielonego pojęcia jak działa państwo i gospodarka. Być może rośnie nam roszczeniowe pokolenie działające na zasadzie "nie chcę nic dać, ale mam wiele otrzymać".
Z czego tak wnioskujesz?
Akurat wychodzi, że w kilku ważnych punktach (ZUS, zarządzanie firmami, obniżenie podatków) Polacy są mniej socjalni, niż Niemcy.


Z tego, że jak wynika z artykułu część z nich jednocześnie chce obniżenia podatków i zwiększenia świadczeń ze strony państwa. Czyli podatki mają być niskie ale służba zdrowia dalej "darmowa" i dobrej jakości. Niemcy przykładowo zachowują konsekwencję bo chcą socjalu ale jednocześnie nie podchodzą tak entuzjastycznie do obniżki podatków - i tu jakaś logika jest zachowana. Najwidoczniej dostrzegają powiązanie pomiędzy szeroko pojętym socjalem a tym, że kasa idzie z budżetu. Przeciwwagą dla tego jest podejście - ja chce niskie podatki i niech państwo się ode mnie odczepi - sam sobie poradzę. A tu spora część chce niskich podatków i wysokich świadczeń ze strony państwa. Wychodzi na to, że część osób nie widzi zależności, że wszystko co dostają od państwa, również w formie różnych "darmowych" usług pochodzi w dużej mierze z podatków.


[Obrazek: main_01_nieeeee_niemo_liwe~1.jpg]
"Wkrótce Europa przekona się, i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy oraz historyczne bóle fantomowe"
Odpowiedz
Jeżeli mogę wtrącić moje trzy grosze na temat tego, co wynika z artykułu, to moim skromnym zdaniem jest to wykazanie podatności ludzi na hasła wyborcze. Korwin straszy Kapitanem Państwo? To ludzie są przeciw. Lewica obiecuje socjale? To ludzie są za. Liberałowie głoszą ewangelię według Wolnej Ręki Rynku? Niech też będzie. Mniejsza o spójność, tak z kiblem spłukana została, ale ten konglomerat myśli to najważniejsze hasła wyborcze najważnie... ten, najgłośniejszych polskich ugrupowań.
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!
Koh 3:1-8 (edycje własne)
Odpowiedz
Podziwiam Bercie Twoją wiarę w to, że jednak czegoś wyborcy słuchają. Moim zdaniem to jest jedynie myślenie magiczne.

https://www.wp.pl/?s=https://finanse.wp....rc01=f1e45

O tutaj widać, że 20% Polaków nie ma bladego pojęcia skąd się biorą pieniądze w budżecie. A z 10% to jacyś kompletni kosmici. Bo jeden procent mówiący, że pisowcy oddają własną kasę na 500+ to albo hardcorowe trolle, albo wylęgli z siódmej gęstości. Ja tam im dłużej żyję, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że na tym łez padole większość ludzi ma tak wyjebane na rzeczywistość, że sobie żyje we własnej.
Sebastian Flak
Odpowiedz
Nie wiem, co tam chciałeś uzasadnić tym linkiem. Polacy może i nie interesują się, jak funkcjonuje rzeczywistość, nie wiem. Ale poglądy mają, a te nie biorą się z sufitu. Badania cytowane wyżej potwierdzają raczej, że króluje myślenie stereotypami, nawet jeżeli ta sama osoba może podzieliać stereotypy prawackie, lewackie i libskie jednocześnie. Właśnie przez brak zainteresowania przyczynami i skutkami takie połączenie jest możliwe.
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!
Koh 3:1-8 (edycje własne)
Odpowiedz
https://echodnia.eu/nowy-zus-2020-ogromn...3-14238563

Cytat:Podwyżka składek o 127 złotych miesięcznie
Wzrost obowiązkowych składek na ubezpieczenia społeczne osób prowadzących działalność gospodarczą to efekt coraz wyższych płac. Podstawa minimalnego wymiaru składek emerytalnych, rentowych i innych uzależniona jest od wysokości wynagrodzenia. W przypadku standardowych składek podstawę stanowi 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia prognozowanego na dany rok, a w przypadku składek opłacanych na zasadach preferencyjnych – wysokość minimalnego wynagrodzenia w danym roku.

Taka prognoza zawarta jest w projekcie ustawy budżetowej na 2020 rok, zaakceptowanym już przez Radę Ministrów. Przewidziano w nim, że przeciętne wynagrodzenie w 2020 roku wzrośnie z 4 765 zł (prognoza dla 2019 r., wedle której ustalono przedsiębiorcom wysokość składek na 2019 r.) do 5 227 zł, a więc o prawie 10 proc. W praktyce oznacza to, że minimalne składki ZUS przedsiębiorców wzrosną o 9,7 proc., a dokładnie w sumie o 127 zł.

No i teraz wychodzi 1413 zł miesięcznie.

Ciekawe - emeryci dostaną 13-te emerytury, a mali przedsiębiorcy dostali tak naprawdę 13-ty ZUS do opłacenia (127 zł x 12 miesięcy = 1524 zł). PiS dał emerytom to co zabrał małym firmom.
---
Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie. Większości ludzi taki śmiech sprawia ból.

Nietzsche
---
Polska trwa i trwa mać
Odpowiedz
Przede wszystkim rząd PiS najpierw wywołał inflację, a potem zamiast dokonać waloryzacji emerytur, dał trzynastkę, którą politycznie łatwiej będzie cofnąć w razie kryzysu niż obniżyć emerytury, no i część emerytów umrze przed jej wypłatą.
Odpowiedz
Mnie się wydaje, że oni liczą na tą inflację i dlatego radośnie mnożą plusy ujemne. W końcu jak dobrze pójdzie to wszyscy zostaną milionerami a 500 złotych to wystarczy na dwa lizaki albo bochen chleba na kartki. A potem się przyjmie erło.
Sebastian Flak
Odpowiedz
Piękna orka szura Napiórkowskiego, guru pseudointeligenckich wykształciuchów:

Cytat:Niedawno zajmowałem się tu analizą wywodów Roberta Gwiazdowskiego na temat nierówności, to teraz skoczmy na drugą stronę ideologicznej barykady. W zeszłym roku „Tygodnik Powszechny” wydrukował tekst Marcina Napiórkowskiego o irracjonalnych lękach i błędach poznawczych zwykłych ludzi [link w komentarzu]. Tekst ten wpisuje się w popularną od lat narrację o tym, jak przeciętny Kowalski zupełnie nie radzi sobie ze zrozumieniem otaczającej go rzeczywistości. Sprawa jest jedna dużo bardziej skomplikowana. Załączam kawałek polemiki („TP” jej nie chciał) pokazującej, że robienie z szarego człowieka podatnego na manipulację półgłówka nie jest do końca uzasadnione. Swoją drogą, tekst ten zapowiada nowinki na Dzikonomice. Niedługo zagoszczą tu naprawdę obszerne, wielowątkowe i mocno zakręcone eseje. A teraz przejdźmy do lęków Pani Katarzyny…

We „Władcach strachu” (TP 47/2019) Marcin Napiórkowski odmalowuje wizję cynicznych polityków, pseudoekspertów i korporacji, którzy robią wszystko, by ludzie bali się nie tego, czego powinni. Artykuł zaczyna się od przykładu Pani Katarzyny, która, widząc podejrzanie wyglądających pasażerów i lękając się zamachu terrorystycznego, w ostatniej chwili zamiast podróży pociągiem decyduje się na jazdę samochodem. Zdaniem Marcina Napiórkowskiego podjęła złą decyzję. Wszak wypadki samochodowe są nieporównywalnie częstsze od zamachów terrorystycznych. Ach, ci irracjonalni, lękliwi, podatni na manipulacje ludzie…

Siewcy strachu są prestidigitatorami, którzy chcą nas wywieść w pole – przekonuje artykuł – wykorzystują nasz niedostosowany do nowoczesności ewolucyjny radar, plemienne lęki, błędy w szacowani prawdopodobieństwa czy ułomne heurystyki wnioskowania. Lekarstwem na to ma być, jakżeby inaczej, zaufanie naukowcom, kwantyfikowanie ryzyk, pozbycie się emocji w polityce i oparcie jej na dowodach. Czy przeciętny człowiek – nieobeznany z matematyką i psychologia, nieczytający książek z gatunku „czego nie powinieneś się bać?” – jest naprawdę fatalnym intuicyjnym statystykiem, bezbronnym wobec manipulacji?

Jeszcze do niedawna naukowcy prześcigali się w odkrywaniu nowych błędów rozumowania i ułomnych heurystyk. Takich opisanych zniekształceń we wnioskowaniu jest, według niektórych katalogów, ponad sto osiemdziesiąt! Jednak ostatnimi laty coraz częściej podnoszą się głosy, że wiele badań nad ułomnościami ludzkiej percepcji ma w sobie coś z… uwaga, uwaga, prestidigitatorstwa. Tak jakby bardziej niż na zrozumieniu ludzkiego umysłu naukowcom zależało na przyłapaniu nas na błędzie za pomocą sprytnie skonstruowanego paradoksu, tricku, wieloznaczności. Ta problematyczna praktyka zyskała już nawet nazwę: surprise hacking. Marcin Napiórkowski przestrzega nas przed prestidigitatorstwem siewców strachu, lecz sam czerpie garściami z arsenału prestidigitatorów, którzy chcą nas przyłapać na błędzie.

A zatem, jak jest naprawdę z lękami Kowalskiego? Czy Pani Katarzyna podjęła złą decyzję?

No właśnie, wystraszona przez podejrzanego pasażera Pani Katarzyna w ostatniej chwili zamiast podróży pociągiem decyduje się na jazdę samochodem. A to bez sensu, wszak wypadki samochodowe są nieporównywalnie częstsze od zamachów terrorystycznych. A czy możemy te rzeczy jakoś sensownie porównać? Ocenić, czy i jak wielki błąd popełniła Pani Katarzyna? Spróbujmy.

Skwantyfikujemy niebezpieczeństwo, na jakie naraża się Pani Katarzyna wybierając samochód. Załóżmy że jest kobietą w średnim wieku, jeździ ostrożnie swoją małolitrażową skodą. Wybierzmy dłuższą trasę, tak ponad trzysta kilometrów, z Warszawy do Wrocławia. W bezdusznej matematyce ubezpieczeniowej śmierć Pani Katarzyny jest przedstawiana jako strata czterdziestu osobolat, dla uproszczenia czterdziestu lat. Śmierć Pani Katarzyny z prawdopodobieństwem dziesięciu procent to strata czterech lat, i tak dalej. Wreszcie skwantyfikowane ryzyko śmiertelnego wypadku Pani Krystyny na trasie Warszawa-Wrocław to około dwadzieścia pięć minut, mniej niż odcinek telenoweli. Kalkulacja ta uwzględnia ponadprzeciętną wypadkowość na polskich drogach, bo analogiczne obliczenia dla Europy Zachodniej dawałyby wynik nawet poniżej dziesięciu minut.

Nawet jeśli Pani Katarzyna popełnia błąd w rozumowaniu – ale o tym za chwilę – raczej zgodzimy się, że błąd ten jest niezbyt kosztowny. Albo i wcale: jeśli bowiem skwantyfikujemy prawdopodobieństwo wypadku do wymiaru czasu, to powinniśmy uwzględnić w tejże kalkulacji i sam czas podróży. Według nawigacji trasę z Warszawy do Wrocławia samochód pokonuje w trzy i pół godziny. Najszybszy pociąg jedzie cztery godziny i pięćdziesiąt minut, powinniśmy jeszcze doliczyć coś na logistykę, bo nie każdy mieszka naprzeciw dworca. Zatem jeśli ktoś wybiera pociąg, argumentując, że jest co prawda wolniejszy, ale bezpieczniejszy od samochodu, to popełnia błąd trzykrotnie większy, niż popełniła Pani Katarzyna.

Powyższe rozumowanie jest jednak nieścisłe. Otóż kwantyfikowałem śmierć w wypadku samochodowym porównując ją… no właśnie, do niczego, zera, absolutnego bezpieczeństwa. W pierwszej kolejności – o czym Marcin Napiórkowski nawet się nie zająknął – trzeba uwzględnić prawdopodobieństwo śmierci w wypadku kolejowym. Ale one jest faktycznie bardzo małe, w naszej kwantyfikacji będą to jakieś sekundy. Co natomiast z tym zamachem terrorystycznym? Tu, niestety, mamy to do czynienia z sytuacją, o której mówił Albert Einstein, że rzeczy trzeba tłumaczyć najprościej jak się da, ale nie prościej. Nie możemy mówić o ryzyku zamachu terrorystycznego w taki sam sposób, w jaki mówimy o ryzyku wypadku samochodowego. W przypadku tego drugiego korzystamy bowiem z dwóch wielkich matematycznych przyjaciółek: prawa wielkich liczb i tak zwanej stacjonarności procesu losowego. W przypadku tego pierwszego, jesteśmy pozbawieni tego komfortu. Innymi słowy, to są problemy nie tylko „ilościowo”, ale również „jakościowo” rożne.

No, cóż – zripostuje ktoś – nawet jeśli nie jesteśmy w stanie rzetelnie oszacować ryzyka udanego zamachu terrorystycznego w Polsce, to chyba możemy przyjąć, że jest ono ekstremalnie małe, o wiele mniejsze niż ryzyko śmierci w wypadku samochodowym? Owszem, to prawda, ale przyjrzyjmy się jeszcze raz, o jakim ryzyku mówimy w przypadku Pani Katarzyny. Czy o abstrakcyjnym ryzyku, że tego dnia padnie ofiarą zamachu? Czy o mniej abstrakcyjnym ryzyku, że padnie ofiarą zamachu, podróżując pociągiem? Czy wreszcie o jeszcze mniej abstrakcyjnym ryzyku, że _padnie ofiarą zamachu, podróżując pociągiem, do którego wsiada dwóch podejrzanych pasażerów?_ To są zupełnie inne ryzyka, które może dzielić kilka rzędów wielkości.

Naukowy prestidigitator, który w notesie ma zapisanych sto kilkadziesiąt ludzkich błędów wnioskowania, od razu wytłumaczy nam, że Pani Katarzyna uległa złudzeniu ignorowania częstości bazowych albo heurystyce reprezentatywności – poczciwa kobiecina nie rozumiała, że nawet jeśli większość terrorystów jest śniadoskóra, to większość śniadoskórych nie jest terrorystami. Jednak Pani Katarzyna wcale nie musi popełniać takiego błędu, aby zdecydować się na samochód. Owszem, podejrzany śniady pasażer w pociągu prawie na pewno nie jest terrorystą. Ale my cały czas poruszamy się w obszarze prawdopodobieństw, gdzie „prawie na pewno” i „na pewno” robi fundamentalną różnicę. Wystarczy, by Pani Katarzyna założyła, że jeden na milion podejrzanie zachowujących się śniadych pasażerów jest terrorystą, a wówczas pociąg staje się równie niebezpieczny jak samochód. Jeden na milion! Czy to tak strasznie irracjonalne założenie? Polemizowałbym.

Pani Katarzyna, decydując się na podróż autem, zastosowała to, co w probabilistyce zwiemy wnioskowaniem bayesowskim. Marcin Napiórkowski pomieszał zaś prawdopodobieństwa warunkowe z częstościami bazowymi. Kto dostałby lepszą ocenę na zajęciach z teorii podejmowania decyzji, pozostawiam czytelnikom do odgadnięcia.

Czy coś jeszcze pominęliśmy w samochodowo-pociągowym dylemacie? Oczywiście, ekologię. „Wybierając samochód, przyczyniamy się do ocieplenia klimatu” przypomina nam artykuł. A wybierając pociąg? Portal BBC opublikował niedawno fascynujące statystyki na temat tego, jakiś ślad węglowy jest związany z różnymi środkami transportu w Europie. Ponieważ polska sieć energetyczna opiera się w przeważającej mierze na spalaniu węgla, podróżowanie pociągiem generuje ślad energetyczny około 130 g. CO2 na kilometr na osobę. To naprawdę dużo, ba!, to nawet więcej niż emituje nowoczesny jednolitrowy silnik spalinowy. Gdyby pociągi stały na bocznicach, a wszyscy pasażerowie, jak Pani Katarzyna, przesiedli się do małolitrażowych aut, byłoby to korzystne dla środowiska! I to jest tak naprawdę najbardziej zaskakujący matematyczny wniosek z naszej historyjki.

źódło
Odpowiedz
Skoro ta pani już porównuje realny ślad energetyczny pociągu to niech porównuje go ze śladem energetycznym przeciętnego Polskiego samochodu. Bo jednak nie jest to raczej auto wyposażone w nowoczesny niskoemisyjny jednolitrowy silnik spalinowy.
"Wkrótce Europa przekona się, i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy oraz historyczne bóle fantomowe"
Odpowiedz
Łazarz napisał(a): Skwantyfikujemy niebezpieczeństwo, na jakie naraża się Pani Katarzyna wybierając samochód. Załóżmy że jest kobietą w średnim wieku, jeździ ostrożnie swoją małolitrażową skodą. Wybierzmy dłuższą trasę, tak ponad trzysta kilometrów, z Warszawy do Wrocławia. W bezdusznej matematyce ubezpieczeniowej śmierć Pani Katarzyny jest przedstawiana jako strata czterdziestu osobolat, dla uproszczenia czterdziestu lat. Śmierć Pani Katarzyny z prawdopodobieństwem dziesięciu procent to strata czterech lat, i tak dalej. Wreszcie skwantyfikowane ryzyko śmiertelnego wypadku Pani Krystyny na trasie Warszawa-Wrocław to około dwadzieścia pięć minut, mniej niż odcinek telenoweli. Kalkulacja ta uwzględnia ponadprzeciętną wypadkowość na polskich drogach, bo analogiczne obliczenia dla Europy Zachodniej dawałyby wynik nawet poniżej dziesięciu minut.

Nawet jeśli Pani Katarzyna popełnia błąd w rozumowaniu – ale o tym za chwilę – raczej zgodzimy się, że błąd ten jest niezbyt kosztowny. Albo i wcale: jeśli bowiem skwantyfikujemy prawdopodobieństwo wypadku do wymiaru czasu, to powinniśmy uwzględnić w tejże kalkulacji i sam czas podróży. Według nawigacji trasę z Warszawy do Wrocławia samochód pokonuje w trzy i pół godziny. Najszybszy pociąg jedzie cztery godziny i pięćdziesiąt minut, powinniśmy jeszcze doliczyć coś na logistykę, bo nie każdy mieszka naprzeciw dworca. Zatem jeśli ktoś wybiera pociąg, argumentując, że jest co prawda wolniejszy, ale bezpieczniejszy od samochodu, to popełnia błąd trzykrotnie większy, niż popełniła Pani Katarzyna.

I ten oracz z Bożej łaski ma być guru bezwykształciuchów? Przecież to porównanie kompletnie różnych wartości. Przecież godzina spędzona w pociągu to nie jest skrócenie życia o godzinę! W pociągu można czytać książkę, albo obejrzeć film, albo gapić się w okno i myśleć o seksie, albo nawet, są jeszcze tacy dziwacy, porozmawiać z drugim człowiekiem. Trzeba być naprawdę kosmitą, żeby sądzić, że wyżej wymienione czynności nie różnią się od śpiączki.

Cytat:No, cóż – zripostuje ktoś – nawet jeśli nie jesteśmy w stanie rzetelnie oszacować ryzyka udanego zamachu terrorystycznego w Polsce, to chyba możemy przyjąć, że jest ono ekstremalnie małe, o wiele mniejsze niż ryzyko śmierci w wypadku samochodowym? Owszem, to prawda, ale przyjrzyjmy się jeszcze raz, o jakim ryzyku mówimy w przypadku Pani Katarzyny. Czy o abstrakcyjnym ryzyku, że tego dnia padnie ofiarą zamachu? Czy o mniej abstrakcyjnym ryzyku, że padnie ofiarą zamachu, podróżując pociągiem? Czy wreszcie o jeszcze mniej abstrakcyjnym ryzyku, że _padnie ofiarą zamachu, podróżując pociągiem, do którego wsiada dwóch podejrzanych pasażerów?_ To są zupełnie inne ryzyka, które może dzielić kilka rzędów wielkości.

Może. Więc niech pan oracz spróbuje oszacować choćby ten rząd wielkości. Jakie jest prawdopodobieństwo bycia ofiarą zamachu w takim pociągu, do którego wsiada dwóch pasażerów, którzy według pani Katarzyny są podejrzani? Autor orania nawet nie próbuje tego policzyć, tylko autorytatywnie stwierdza, że w pizdu duże.

Gdyby ktoś chciał na serio, a nie w sposób oracza, polemizować z Napiórkowskim, to powiedziałby tak: pani Katarzyna najpewniej popełniła błąd nie w swoim postępowaniu, ale w jego uzasadnieniu. Strach przed podejrzanymi typami w pociągu jest bowiem jak najbardziej uzasadniony - ale nie chodzi tu o ryzyko śmierci, tylko o ryzyko bycia okradzionym - co kierowcom zdarza się wielokrotnie rzadziej, niż pasażerom pociągów. Decyzja o uniknięciu jazdy pociągiem ze względu na ryzyko kradzieży mogła być słuszna, tylko jej uzasadnienie nie. Zazwyczaj bowiem podejmujemy decyzję na podstawie emocji, a post factum swoje decyzje uzasadniamy "racjonalnie". To zaś, co jest "racjonalne" może być już kształtowane przez otoczenie.
Odpowiedz
Cóż za pierdolenie (w tym artykule). W wymyślonym przykładzie należałoby porównać prawdopodobieństwo śmierci w wypadku drogowym ze śmiercią w wypadku kolejowym, a nie jakieś zamachy terrorystyczne. Może jeszcze ze śmiercią w wojnie atomowej autor sobie porówna i będzie się natrząsał?
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 7 gości