To forum używa ciasteczek.
To forum używa ciasteczek do przechowywania informacji o Twoim zalogowaniu jeśli jesteś zarejestrowanym użytkownikiem, albo o ostatniej wizycie jeśli nie jesteś. Ciasteczka są małymi plikami tekstowymi przechowywanymi na Twoim komputerze; ciasteczka ustawiane przez to forum mogą być wykorzystywane wyłącznie przez nie i nie stanowią zagrożenia bezpieczeństwa. Ciasteczka na tym forum śledzą również przeczytane przez Ciebie tematy i kiedy ostatnio je odwiedzałeś/odwiedzałaś. Proszę, potwierdź czy chcesz pozwolić na przechowywanie ciasteczek.

Niezależnie od Twojego wyboru, na Twoim komputerze zostanie ustawione ciasteczko aby nie wyświetlać Ci ponownie tego pytania. Będziesz mógł/mogła zmienić swój wybór w dowolnym momencie używając linka w stopce strony.

Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Za komuny było szczuplej
#21
zefciu napisał(a): Tylko najpierw musi się nauczyć pozyskiwać wiedzę, a nie teorie spiskowe. Szkoła jest nieprzystosowana do nowoczesności dlatego właśnie, że nie uczy korzystania ze źródeł, a nie dlatego, że jest za dużo lekcji.

No dokładnie. Trzeba nauczyć młodzież jak może szybko pozyskać z internetu wiedzę, którą potrzebuje.
Oraz co jest wiedzą potwierdzoną w sposób naukowy a co jest wymysłami jakiś ludzi.

zefciu napisał(a): I być pokrzywionym pokurczem, który nie umie liczyć, nie wie jak działają podstawowe rzeczy naokoło i daje się wykorzystywać demagogom.

Czyli teraz niby ludzie nie dają się wykorzystywać demagogom? A jak wyborcy głosują?
Co do matematyki to mi w życiu w praktyce przydawały się zagadnienia z tego przedmiotu na poziomie kilku pierwszych klas szkoły podstawowej. Jeśli będę potrzebował wyliczyć coś bardziej skomplikowanego to zrobi to za mnie komputer - dużo szybciej i jego obliczenia nie będą obarczone ludzkim błędem.
Akurat uważam, że matematyka oraz j. polski to są ważne przedmioty, które przydają się w życiu (podstawy). Natomiast nie widzę sensu uczenia się tego przez kilkanaście lat o ile ktoś nie chce pracować zawodowo w danej dziedzinie i nie są to jego zainteresowania.
Każdy człowiek jest inny, więc lekcje powinny być personalizowane pod ucznia. A nie, że jakiś minister sobie coś ustala i wszystkie dzieci w całym kraju mają się uczyć tego samego w takim samym wymiarze godzin - bzdura.
Odpowiedz
#22
EusMadeus napisał(a): Czyli teraz niby ludzie nie dają się wykorzystywać demagogom?
Dają. Ale też nikt nie twierdzi, że WOS jest jakoś porządnie wykładanym, dogłębnie analizującym zależności panujące w państwie przedmiotem.
Cytat:Co do matematyki to mi w życiu w praktyce przydawały się zagadnienia z tego przedmiotu na poziomie kilku pierwszych klas szkoły podstawowej. Jeśli będę potrzebował wyliczyć coś bardziej skomplikowanego to zrobi to za mnie komputer - dużo szybciej i jego obliczenia nie będą obarczone ludzkim błędem.
Oczywiście. Ale najpierw musisz wiedzieć, co chcesz policzyć. Musisz skądś wiedzieć, jak się nazywa ta funkcja trygonometryczna, która jest potrzebna do wyznaczenia tej długości. Albo jak się nazywa ten rozkład, którego możesz użyć, aby oszacować prawdopodobieństwo tego zdarzenia. A potem możesz już wszystko wrzucić do wolframa i niech liczy.
Cytat:Każdy człowiek jest inny, więc lekcje powinny być personalizowane pod ucznia.
Oczywiście w idealnym świecie każdy się uczy tylko tego, co mu potrzebne pod opieką zaangażowanego tylko dla niego nauczyciela. A rzeczywistość jest jaka jest.
Tress byłaby doskonałą filozofką. W istocie, Tress odkryła już, że filozofia nie jest tak wartościowa, jak jej się wcześniej wydawało. Coś, co większości wielkich filozofów zajmuje przynajmniej trzy dekady.

— Brandon Sanderson
Odpowiedz
#23
EusMadeus:
Czas to pieniądz,  marnowanie okresu dorastania na rzeczy, które w ogóle nie są interesujące i potrzebne jest marnotrastwem życia i potencjału, nie mówiąc o tym, źe w szkole nie nauczą Cię jak ogarniać najnowsze technologie. Spójrz sobie na takiego Vtalika Buterina, ile ma lat i ile osiągnął. Zapewne nie tracił czasu na naukę zbędnych rzeczy i dyskutowane z dogmatami,  co jest grą zero jedynkową i nie prowadzi do żadnego rozwoju ani pod względem indywidualnym ani cywilizacyjnym.
Rozsadziło mi antenę.
Odpowiedz
#24
Rodica napisał(a): Spójrz sobie na takiego Vtalika Buterina, ile ma lat i ile osiągnął. Zapewne nie tracił czasu na naukę zbędnych rzeczy i dyskutowane z dogmatami
Aha. Czyli wymyślasz sobie, według swojego uznania, co Buterin robił, a czego nie robił. I następnie na podstawie wymyślonej przez siebie historii dowodzisz swoich tez. Właśnie dlatego szkoła powinna uczyć prowadzenia dyskusji.
Tress byłaby doskonałą filozofką. W istocie, Tress odkryła już, że filozofia nie jest tak wartościowa, jak jej się wcześniej wydawało. Coś, co większości wielkich filozofów zajmuje przynajmniej trzy dekady.

— Brandon Sanderson
Odpowiedz
#25
zefciu napisał(a): Dają (się wykorzystywać @EusMadeus)

No właśnie, więc gdyby tej matematyki, fizyki, WOSu było mniej to ludzie również by dawali się wykorzystywać.
Tego nie zmienisz bo więcej jest ludzi głupich niż mądrych. To jest wada systemowa ustroju demokratycznego.
Dlaczego ludzie, którzy kilka lub kilkanaście lat uczyli się matematyki i fizyki kupują garnki w kredycie za 6tyś, gdzie podobne z tego samego surowca można kupić 10 razy taniej? 100 lat mogliby się uczyć a i tak głupi da się oszukać i tego nie zmienisz. Z tym trzeba żyć.

zefciu napisał(a): Ale najpierw musisz wiedzieć, co chcesz policzyć.

Tak. Na matematyce powinni uczyć do czego w praktyce mogą mieć zastosowanie dane zagadnienia i jak to obliczyć za pomocą komputera. Także przeciętnemu człowiekowi absolutnie nie jest potrzebne kilkanaście lat nauki matmy. Kilka lat to jest maks.

zefciu napisał(a): Oczywiście w idealnym świecie każdy się uczy tylko tego, co mu potrzebne pod opieką zaangażowanego tylko dla niego nauczyciela. A rzeczywistość jest jaka jest.

Rzeczywistość jest jaka jest ponieważ szkoły są publiczne i przymusowe (do pewnego wieku). Moim zdaniem szkoły powinny być prywatne i w każdej szkole powinien być wykładany dowolny program nauczania. Jeśli rodzic widzi, że jego dziecko jest grube i w ogóle nie uprawia ruchu to może je zapisać do szkoły w której duży nacisk jest kładziony na zajęcia sportowe, zdrową dietę.
Jeśli rodzic widzi, że jego dziecko jest uzdolnione muzycznie - to zapisuje dziecko do szkoły, w której duży nacisk jest kładziony na rozwijanie właśnie tej zdolności.

Po jakimś czasie rodzice będą widzieć, po których szkołach dzieci są zdrowe, odnoszą sukcesy w życiu a po których skończeniu (uczelni wyższej) dużo osób trafia za kasę do Lidla. Słaba szkoła siłą rzeczy zbankrutuje i w jej miejsce powstanie lepsza. Dobra szkoła będzie miała dużo uczniów i będzie ją stać aby dużo płacić dobrym nauczycielom. Tak działa mechanizm wolnorynkowy.

Rodica napisał(a): Czas to pieniądz,  marnowanie okresu dorastania na rzeczy, które w ogóle nie są interesujące i potrzebne jest marnotrastwem życia i potencjału, nie mówiąc o tym, źe w szkole nie nauczą Cię jak ogarniać najnowsze technologie.

No dokładnie. Szkoła to obecnie strata czasu. W ogóle co to za pomysł, że ktoś kto np. uwielbia historię a nienawidzi np. matematyki ma mieć więcej zajęć matematyki? Ma być zmuszany do nauki czegoś czego nie lubi. Ma przeżywać stres w wyniku otrzymania słabych ocen. Szkoda życia i potencjału, natomiast mi jako podatnikowi najbardziej szkoda jest zmarnowanej kasy. Taka edukacja wraz z szkołą wyższą pracownika, który kończy swoją karierę zawodową za kasą w Lidlu to pewnie suma 5 cyfrowa. Taki osób jest sporo. Dużo też jest osób, które kończą "drogie" darmowe studia i nie pracuje w zawodzie. Oczywiście osobom decyzyjnym cały ten system edukacji jest na rękę - bo po co robić sobie konkurencję.
Odpowiedz
#26
Szkola to osobny temat, na ktory juz chyba byly jakies rozmowy, natomiast inwazja otylosci to temat troche inny. Ja do szkoly chodzilem w latach 60 tych, studia robilem w 70 tych tak ze PRL pamietam na tyle dobrze zeby moc porownac warunki owczesne i skonfrontowac je z obecnymi. Do tego mieszkajac w Ameryce moge porownac roznice w trybie zycia tutaj i w Europie.
Dla mnie glownymi przyczynami otylosci jest bezruch spowodowany siedzeniem przed kompem, TV i w samochodzie. Duza ilosc taniej wysoko przetworzonej zywnosci to druga przyczyna. Typowa dla PRL szczuplosc wynikala nie z tego ze ludzie mniej czy gorzej jedli, tylko ze zmuszeni byli do wiekszej ilosci ruchu - szczegolnie mlodzi ludzie. Jedyna rozrywka "siedzaca" bylo radio ( zajete zwykle przez rodzicow ) troszke TV wieczorem i czytanie ksiazek. Do szkoly tzeba bylo dojsc czy dojechac, czyli tez dojsc do przystanku i wrocic. To bylo sporo dodatkowego ruchu, to samo z zakupami robionymi w pobliskich sklepach. Do tego dochodzilo codzienne bieganie zabawowe, granie w pilke, rozne zabawy rruchowe byly glowna rozrywka dzieci. To teraz zniknelo.
W Ameryce to wszystko robi sie samochodem, podwozi dzieci do szkoly czy jedzie na zakupy, glownie z powodu wiekszych odleglosci. Niestety to powoduje calkowite unieruchomienie, tak ze bedac w Europie zawsze zdecydowanie chudniemy. Wlasnie dlatego ze nie mamy samochodu, a zajmujemy sie glownie zwiedzaniem, czyli chodzeniem. Nawet bedac w Wwie musimy dojsc do przystanku i wrocic wielokrotnie w ciagu dnia, co juz powoduje jakas powazna ilosc krokow, a kazdy potrzebuje ich dziennie od 8 do 10 tys zeby nie tyc. Przeliczajac to na km to 6 do 8 km codziennie do przejscia. I niestety teraz gdy odpadla potrzeba chodzenia to trzeba ja w sobie sztucznie wypracowac.
Reasumujac dla mnie niezdrowe jedzenie jest mniej wanym powodem inwazji otylosci niz bezruch, nasi rodzice i dziadkowie jedli mysle o wiele wiecej i gorzej niz my, tyle ze zywnosci nieprzetworzonej przemyslowo i o wiele wiecej byli zmuszeni sie ruszac. Wprowadzajac swoje slowa w czyn wychodze wiec na nasz codzienny 4 km spacer, ktory robimy w ciagu prawie godziny.
Odpowiedz
#27
Adam M. napisał(a): Reasumujac dla mnie niezdrowe jedzenie jest mniej wanym powodem inwazji otylosci niz bezruch, nasi rodzice i dziadkowie jedli mysle o wiele wiecej i gorzej niz my, tyle ze zywnosci nieprzetworzonej przemyslowo i o wiele wiecej byli zmuszeni sie ruszac.
Chyba właśnie w tym tkwi haczyk. Kiedyś rzadkością były wszelkiego rodzaju treningi, za to ruch odbywał się jakby mimochodem. Było naturalne, że w wiele miejsc chodziło się na piechotę. Poza tym popularne były rozrywki typu chodzenie na sanki, zabawy w chowanego, chodzenie po drzewach czy jazda na rowerze i nikt nie myślał, że w ten sposób "uprawia sport" ani nie liczył przebytych dystansów i straconych kalorii. Dopiero w wieku nastolatkowym, chyba głównie pod wpływem gazet i koleżanek, wpadłam w obsesję pod tytułem "mam duży brzuch" i gimnastykę dla samej gimnastyki. Teraz za to, kiedy patrzę na zdjęcia, widzę całkiem normalną dziewczynę i widzę jak bardzo przesadzone są czasami te wszystkie kompleksy. Dlatego oswajanie rozmiarów plus size podoba mi się. Zwłaszcza w Polsce, gdzie wyjątkowo duży odsetek dziewcząt i dorosłych kobiet ma problem z akceptacją swojego wyglądu. Normalna kobieta występuje także w innych rozmiarach niż 34-38. Bardzo podoba mi się, że niektóre marki odzieżowe demonstrują ubrania także na bardziej zwyczajnie wyglądających modelkach. Daje mi to jakiś pogląd, jak w tych ciuchach będę wyglądała ja. Modelka w rozmiarze 34, o wzroście 175 albo więcej mi tego nie pokaże.
- Myślałem, że ty nie znasz lęku.
- Mylisz się. Lęku nie zna tylko głupiec.
- A co robi wojownik, kiedy czuje strach?
- Pokonuje go. To jest w każdej bitwie nasz pierwszy martwy wróg.
Odpowiedz
#28
lumberjack napisał(a): Widzę, że we wszystkich gazetkach reklamowych z marketów pojawił się nowy dział - z ubraniami "plus size". W TV też lecą reklamy Zalando z grubasami... widocznie ludzie "plus size" stali się już na tyle liczni, że trza się z nimi liczyć. Z całym szacunkiem dla ludzi otyłych z powodów genetycznych - drażni mnie to, że Polska idzie w ślad za krajami Zachodu. Leniwych grubasów wpierdalających śmieciowe żarcie.

Kurna to paradoks jakiś - za komuny były chujowe place zabaw i dziadowskie możliwości, a jednak ludzie byli w przytłaczającej większości chudzi, a teraz gdy dzieci i dorośli mają do dyspozycji od zajebania pięknych kolorowych placów zabaw z ekstra wyposażeniem i siłowni pod gołym niebem, to z tego nie korzystają, bo wolą siedzieć przed kompem, chujfonem albo tabletem. Komunizm nas nie załatwił; technologia i cyfroza nas załatwią.

kmat napisał(a):
lumberjack napisał(a): za komuny były chujowe place zabaw i dziadowskie możliwości, a jednak ludzie byli w przytłaczającej większości chudzi,
A bo jedzenie też było chujowe.

lumberjack napisał(a): Nom Uśmiech

Ale mniej go też było (bo komuna i bieda, pomarańcze luksusem na święta etc.), a organizm ludzki (chyba) lepiej znosi "niedomiar" jedzenia niż jego nadmiar.

No właśnie. Za komuny ludzie byli po prostu niedożywieni. Teraz są wypasieni. Dodatkowo, jedzeniem łatwiej uspokoić zdepresjonowany mózg obecnej rzeczywistości. Dawniej było mniej depresji, bo nie było na nią czasu. Tj. większa aktywność fizyczna była wymagana do przeżycia, zatem, ból egzystencjalny był sprawniej tłumiony.
Dzisiaj przeciwnie. Wymagana do przeżycia aktywność jest mniejsza, a zapewnia wyższy standard niż dawniej. Dostępnego czasu więcej, a po części z braku większych środków, to jedzenie jest najłatwiej dostępną używką czy aktywnością relaksacyjną. Niestety łączą je z psychiką bombardowaną niekorzystnymi bodźcami człowiek wpada w niekorzystne sprzężenie zwrotne.
The Phillrond napisał(a):(...)W moim umyśle nadczłowiekiem jawi się ten, kogo nie gnębi strach przed  nieuniknionym i kto dąży do harmonijnego rozwoju ze świadomością stanu  rzeczy

“What warrior is it?”

“A lost soul who has finished his battles somewhere on this planet. A pitiful soul who could not find his way to the lofty realm where the Great Spirit awaits us all.”


.
Odpowiedz
#29
Żarłak napisał(a): No właśnie. Za komuny ludzie byli po prostu niedożywieni. Teraz są wypasieni.

Nie byli niedożywieni.
To że byli szczuplejsi i ja osobiście nie widywałem takich chodzących po ulicy baleronów, nie znaczy, że mieli jakieś deficyty kaloryczne.
Polska, jak nazwa wskzazuje, to kraj rolniczy. Zawsze szło się zaopatrzyć.

PS. Swoją drogą nie mogę się nadziwić, po co niektóre ponadstukilogramowe 'dziewczątka' paradują w lajkrowych legginsach wręcz obnosząc się ze swoją galaretą.
Czyste zboczenie.
A nas Łódź urzekła szara - łódzki kurz i dym.
Odpowiedz
#30
Sofeicz napisał(a): nie znaczy, że mieli jakieś deficyty kaloryczne
Kaloryczne nie. Bo my możemy być silni i zdrowi, choćby na skrobi. Ale białkowe, czy witaminowe, już tak.
Tress byłaby doskonałą filozofką. W istocie, Tress odkryła już, że filozofia nie jest tak wartościowa, jak jej się wcześniej wydawało. Coś, co większości wielkich filozofów zajmuje przynajmniej trzy dekady.

— Brandon Sanderson
Odpowiedz
#31
zefciu napisał(a):
Sofeicz napisał(a): nie znaczy, że mieli jakieś deficyty kaloryczne
Kaloryczne nie. Bo my możemy być silni i zdrowi, choćby na skrobi. Ale białkowe, czy witaminowe, już tak.
To już bardziej witaminowe (szczególnie w zimie). Mięcha się żarło całkiem sporo.
Chociaż kiszonej kapusty, ogórków i jabłek raczej nigdy nie brakowało.

Cytat:"Wygłodzenie i lęk przed głodem odziedziczony z wojny jest doświadczeniem bardzo silnie obecnym w całym okresie PRL. W drugiej połowie lat 50. społeczeństwo PRL zjadało dwa razy więcej mięsa rocznie niż społeczeństwo II RP pod koniec lat 30. W latach 1945-50 udział wydatków na żywność w budżecie domowym sięgał 70 proc." - mówił Brzostek. "W latach 60. przeciętny obywatel PRL zjada ponad 200 kg ziemniaków rocznie, około 50 kg mięsa i 5 kg ryb, wobec których cały czas utrzymuje się dystans" - dodał.
Narastanie paniki mięsnej socjologowie po raz pierwszy obserwowali w latach 1950-55 wraz ze stagnacją, a nawet spadkiem płac. W kolejnych latach Polacy mierzyli się z następnymi kryzysami mięsnymi, a jeden z najpoważniejszych nadszedł w latach 80. W roku 1980 spożycie mięsa w PRL wynosiło 74 kg na osobę, przy dominacji mięsa wieprzowego; w roku 1982 spadło do 65,7 kg; a w następnym wyniosło tylko 58,2 kg.
"To niedoborów masy mięsno-tłuszczowej obawiano się najbardziej. Gotowanie i kuchnia w latach 80. stały się soczewką, za pomocą której można było zobaczyć zachowania i aktywność zwykłych ludzi w warunkach kryzysu" - wyjaśniała dr Katarzyna Stańczak-Wiślicz z Instytutu Badań Literackich PAN.
"PRL wykreował wizerunek mięsa jako symbolu bezpieczeństwa, podstawę kuchni dobrej, sytej. Przez wiele lat ukształtował się wzorzec, zgodnie z którym mięso musiało być elementem codziennej diety jako produkt wysokobiałkowy. Na początku lat 80. średnie spożycie w Polsce wynosiło około 3,5 tys. kcal na osobę, co lokowało nas na poziomie nadkonsumpcji. Polacy jedli więc za dużo, za tłusto. Problemem na początku lat 80. nie był brak pożywienia, ale ukształtowane wzory jedzenia. Przy takich przyzwyczajeniach lata 80. rzeczywiście stanowiły szok, bo wiele osób nie potrafiło sobie wyobrazić gotowania bez mięsa. Brak nabiału i sera nie był odbierany tak dotkliwie" - opisywała dr Stańczak-Wiślic
A nas Łódź urzekła szara - łódzki kurz i dym.
Odpowiedz
#32
Sofeicz napisał(a):
zefciu napisał(a):
Sofeicz napisał(a): nie znaczy, że mieli jakieś deficyty kaloryczne
Kaloryczne nie. Bo my możemy być silni i zdrowi, choćby na skrobi. Ale białkowe, czy witaminowe, już tak.
To już bardziej witaminowe (szczególnie w zimie). Mięcha się żarło całkiem sporo.
Chociaż kiszonej kapusty, ogórków i jabłek raczej nigdy nie brakowało.

Cytat:"Wygłodzenie i lęk przed głodem odziedziczony z wojny jest doświadczeniem bardzo silnie obecnym w całym okresie PRL. W drugiej połowie lat 50. społeczeństwo PRL zjadało dwa razy więcej mięsa rocznie niż społeczeństwo II RP pod koniec lat 30. W latach 1945-50 udział wydatków na żywność w budżecie domowym sięgał 70 proc." - mówił Brzostek. "W latach 60. przeciętny obywatel PRL zjada ponad 200 kg ziemniaków rocznie, około 50 kg mięsa i 5 kg ryb, wobec których cały czas utrzymuje się dystans" - dodał.
Narastanie paniki mięsnej socjologowie po raz pierwszy obserwowali w latach 1950-55 wraz ze stagnacją, a nawet spadkiem płac. W kolejnych latach Polacy mierzyli się z następnymi kryzysami mięsnymi, a jeden z najpoważniejszych nadszedł w latach 80. W roku 1980 spożycie mięsa w PRL wynosiło 74 kg na osobę, przy dominacji mięsa wieprzowego; w roku 1982 spadło do 65,7 kg; a w następnym wyniosło tylko 58,2 kg.
"To niedoborów masy mięsno-tłuszczowej obawiano się najbardziej. Gotowanie i kuchnia w latach 80. stały się soczewką, za pomocą której można było zobaczyć zachowania i aktywność zwykłych ludzi w warunkach kryzysu" - wyjaśniała dr Katarzyna Stańczak-Wiślicz z Instytutu Badań Literackich PAN.
"PRL wykreował wizerunek mięsa jako symbolu bezpieczeństwa, podstawę kuchni dobrej, sytej. Przez wiele lat ukształtował się wzorzec, zgodnie z którym mięso musiało być elementem codziennej diety jako produkt wysokobiałkowy. Na początku lat 80. średnie spożycie w Polsce wynosiło około 3,5 tys. kcal na osobę, co lokowało nas na poziomie nadkonsumpcji. Polacy jedli więc za dużo, za tłusto. Problemem na początku lat 80. nie był brak pożywienia, ale ukształtowane wzory jedzenia. Przy takich przyzwyczajeniach lata 80. rzeczywiście stanowiły szok, bo wiele osób nie potrafiło sobie wyobrazić gotowania bez mięsa. Brak nabiału i sera nie był odbierany tak dotkliwie" - opisywała dr Stańczak-Wiślic

Skąd oni wzięli te 3500 kcal? To chyba głównie w smalcu musiało być, bo 65,7 kg/rok tj. 180g mięsa/dnień.

Cytat:Najmniej kalorii dostarcza szynka – 118 kcal/100 g, a najwięcej boczek – 322 kcal. Najbardziej popularny na polskich stołach schab obecnie dostarcza 152 kcal w 100 g

Ale to są obecne wartości odżywcze.

Więc dajmy, że: 273 kcal dla 1982 r. Do tego 500g ziemniaków na głowę.

Cytat:– Ziemniaki wczesne — 69 kcal,
– Ziemniaki późne — 85 kcal,
– Kopytka — 147 kcal,
– Pyzy ziemniaczane — 210 kcal,
– Bliny/placki ziemniaczane — 257 kcal,
– Frytki — 331 kcal,
– Chipsy — 552 kcal.

Niech będzie nawet, że 500 kcal! To jest dopiero 773 kcal w obiedzie. Reszta to chleb ze smalcem albo jakieś kasze, kaszoki itp.  No i nabiał ratował sytuację. plus wóda. I robi się 3500 kcal/dzień.
No dobra. większość była wypasiona, ale chudsza, bo ciężej pracowała.  Duży uśmiech
The Phillrond napisał(a):(...)W moim umyśle nadczłowiekiem jawi się ten, kogo nie gnębi strach przed  nieuniknionym i kto dąży do harmonijnego rozwoju ze świadomością stanu  rzeczy

“What warrior is it?”

“A lost soul who has finished his battles somewhere on this planet. A pitiful soul who could not find his way to the lofty realm where the Great Spirit awaits us all.”


.
Odpowiedz
#33
Adam M. napisał(a): bedac w Europie zawsze zdecydowanie chudniemy. Wlasnie dlatego ze nie mamy samochodu, a zajmujemy sie glownie zwiedzaniem, czyli chodzeniem.

Bo macie ochotę zwiedzać. O to właśnie chodzi, że każdy musi mieć aktywność taką jaką chce mieć bez zmuszania się. Ja np. nie lubię biegać, ale czasami zmuszę się do tego aby pójść na siłownie (mam ją w domu) postawić laptopa na półce na przeciwko bieżni i sobie trochę pobiegać jednocześnie przeglądając YT czy coś czytając na komputerze. Pomimo, że mam różne udogodnienia to jeśli czegoś nie lubię robić to trudno jest mi się do tego zmusić. A ktoś kto lubi biegać to wyjdzie pobiegać w deszcz, po błocie czy zimą.

Dlatego zwróciłem uwagę na potrzebę zaszczepienia u młodzieży pasji do sportu. Każdy lubi coś innego - jeśli komuś (jak mi) sprawia przyjemność siedzenie przed komputerem to gdybym nie odkrył sportu, który lubię to wątpię abym miał w życiu jakąkolwiek aktywność.
Odpowiedz
#34
zefciu napisał(a):I być pokrzywionym pokurczem, który nie umie liczyć, nie wie jak działają podstawowe rzeczy naokoło i daje się wykorzystywać demagogom

Przez 15 lat miałem w szkole matematykę i dalej nie umiem liczyć. Zgadzam się z Esmodeusem
Odpowiedz
#35
Żarłak napisał(a): Niech będzie nawet, że 500 kcal! To jest dopiero 773 kcal w obiedzie. Reszta to chleb ze smalcem albo jakieś kasze, kaszoki itp.  No i nabiał ratował sytuację. plus wóda. I robi się 3500 kcal/dzień.
O cukrze zapomniałeś, a ciast jadło się całkiem sporo.
Moja babcia ciągle coś słodkiego pichciła.
A jeden pączek na maśle, to ponad 300 kCal.
A nas Łódź urzekła szara - łódzki kurz i dym.
Odpowiedz
#36
Niedobory białkowe w sumie można bardzo łatwo wykazać. Wystarczy porównać jak zmieniała się wysokość ciała u dorosłych. Obecni 20-stolatkowie są wyraźnie wyżsi od 40-latków, a 40-stolatkowie od 60-latków. Innym wskaźnikiem jest obniżanie się wieku pierwszej miesiączki. To jest właśnie skutek tych niedoborów jakościowych.
Mówiąc prościej propedegnacja deglomeratywna załamuje się w punkcie adekwatnej symbiozy tejże wizji.
Odpowiedz
#37
EusMadeus napisał(a): Tego nie zmienisz bo więcej jest ludzi głupich niż mądrych. 
No tak, i nieprzypadkowo takie sentencje wygłaszają ludzie uważający się za mądrzejszych od tej bandy głupoli. 
Cytat:To jest wada systemowa ustroju demokratycznego.
Ciekawe w jaki sposób dany typ ustroju państwa jest związany z poziomem tzw. głupoty społeczeństwa?  A są jakieś ustroje w których ta rzekoma systemowa wada nie występuje? 
Cytat:Dlaczego ludzie, którzy kilka lub kilkanaście lat uczyli się matematyki i fizyki kupują garnki w kredycie za 6tyś, gdzie podobne z tego samego surowca można kupić 10 razy taniej? 100 lat mogliby się uczyć a i tak głupi da się oszukać i tego nie zmienisz. Z tym trzeba żyć.
Ludzie, którzy kupują garnki za 6 tysięcy, nie robią tego z powodu braku zdolności matematycznych. Im się wydaje, że kupują coś wyjątkowego, czego nie dostaną gdzie indziej. Matematyka nic tu nie ma do rzeczy tylko beszczelny, nieuczciwy marketing. 
Cytat:Tak. Na matematyce powinni uczyć do czego w praktyce mogą mieć zastosowanie dane zagadnienia i jak to obliczyć za pomocą komputera. Także przeciętnemu człowiekowi absolutnie nie jest potrzebne kilkanaście lat nauki matmy. Kilka lat to jest maks.
Ale są też takie osoby jak Inspektor Gadżet, któremu nawet 15 lat nie wystarczyło. Nie każdy jest geniuszem a Ty widocznie nie masz współczucia dla mniej zdolnych. 
Cytat:Po jakimś czasie rodzice będą widzieć, po których szkołach dzieci są zdrowe, odnoszą sukcesy w życiu a po których skończeniu (uczelni wyższej) dużo osób trafia za kasę do Lidla. Słaba szkoła siłą rzeczy zbankrutuje i w jej miejsce powstanie lepsza. Dobra szkoła będzie miała dużo uczniów i będzie ją stać aby dużo płacić dobrym nauczycielom. Tak działa mechanizm wolnorynkowy.
Ten wyidealizowany obraz wolnorynkowego szkolnictwa nie bierze pod uwagę biedniejszej warstwy społeczeństwa, której zapewne nie byłoby stać na prywatną szkołę. Czyli biedotę olewamy?
Cytat:Taka edukacja wraz z szkołą wyższą pracownika, który kończy swoją karierę zawodową za kasą w Lidlu to pewnie suma 5 cyfrowa. Taki osób jest sporo. Dużo też jest osób, które kończą "drogie" darmowe studia i nie pracuje w zawodzie. Oczywiście osobom decyzyjnym cały ten system edukacji jest na rękę - bo po co robić sobie konkurencję.
Póki co system edukacji wyższej nie jest przymusowy i nikt nikogo nie zmusza do studiowania. A z pewnością lepszy jest np. system brytyjski, gdzie płacisz za semestr minimum 3 tysiące funtów, czyli prawie dychę rocznie a po skończeniu edukacji możesz i tak wylądować z długami na kasie w Starbucksie. Takich osób też jest sporo.
Odpowiedz
#38
zefciu napisał(a): Pozwoliłem sobie wydzielić. Mam nadzieję, że lumber się nie obrazi za tytuł wątku.

Tytuł wątku zdecydowanie mnie rozbawił Duży uśmiech

zefciu napisał(a): Na pelagrę „wystarczy” B3. Na zaburzoną gospodarkę lipidowę „wystarczą” NNKT. Na kwashiorkor „wystarczy” odpowiednia ilość białka.

A jak te wszystkie „wystarczy” zsumujemy, to nam wychodzi, że aby być zdrowym, to „wystarczy” mieć bogatą, zbilansowaną, różnorodną dietę. Taką dietę jest łatwiej ułożyć w warunkach obfitości żywności, niż jej niedoboru.

Tak, ale paradoksalnie ludzie mając do wyboru multum wartościowego jedzenia wybierają kurczoka z KFC. To tak jak z dostępem do wiedzy - ludzie mając do wyboru multum ciekawych kanałów na YT dających wiedzę i ciekawe informacje wybierają filmiki głupie, śmieszne, patostreamy, debilnych youtuberów "autorytetów", kompilacje faili czy też uroczych filmików z pieskami i kotkami.

zefciu napisał(a): Może to trochę wynika z kwestii wizerunkowych. Znasz powiedzenie „pójść do maca na sałatkę, to jak iść do burdelu się przytulać”. Więc może rozwiązaniem jest właśnie nakłonienie fastfoodów, by były zdrowsze i zmiana ich wizerunku, niż ich potępianie.

Tak. Ciekawe właśnie czy taka a nie inna obecna polityka fast foodów wynika z obawy, że w momencie rozpoczęcia zachęcania do zdrowszej żywności ludzie odejdą do konkurencji, która tego nie robi lub która w tym samym momencie zaoferuje lepszego turboburgera z dodatkowym boczkiem i serem.

zefciu napisał(a): No nie. Gdyby nie brakowało jedzenia, to by nie trzeba było go racjonować. Zatem brakowało.

W jakimś stopniu na pewno. Brakowało oficjalnie. Na czarnym rynku kto umiał ten sobie coś sobie mógł zakombinować.

zefciu napisał(a):     Nauczyć się zdrowo odżywiać w warunkach nadmiaru.

Dla mnie opcja 2 jest atrakcyjniejsza.

No ba, tylko pytanie czy to jest realne.

Od razu zaznaczam, że opcja 1 niczego by nas nie nauczyła ani by sytuacji nie poprawiła.

Mój pesymizm odnosi się do natury ludzkiej oraz warunków podyktowanych nam ogólnie przez rynek pracy. Bo nawet jeśli chciałbym narzucić sobie totalnie zdrowe odżywianie (bo totalnie zdrowe ono obecnie nie jest), to praca wyklucza  jedną z podstawowych zasad - 5 posiłków dziennie. Bo lepiej częściej jeść,a mniej niż rzadziej a więcej. A większość ludzi ma tylko śniadanie, parę kanapek w pracy i obiadokolację. Inaczej się nie da jeśli nie masz pracy zdalnej.

EusMadeus napisał(a): Nie dziwię się, że jeśli kto jest zmuszany na wf-ie do aktywności fizycznej, której nie lubi, to potem ma uraz do sportu.

Nom. Oczekiwanie, że zwiększenie godzin wf-u poprawi kondycję fizyczną uczniów jest tyle samo warte co oczekiwanie, że zwiększenie liczby przymusowych katechez zwiększy religijność uczniów. Przymuszanie odnosi chyba zawsze efekt odwrotny do zamierzonego.

Query napisał(a): Z drugiej strony, czy koniecznie rozrywka z użyciem komputera implikuje brak ruchu. Jakby załatwić sobie sprzęt z kamerką wychwytującą ruch, to nagle rozrywka ta staje się dosyć męcząca. Machanie mieczem świetlnym w celu niszczenia sześcianów w rytm muzyki potrafi zrobić swoje.

O tak, pamiętam popularność kinectów. Jest to jeszcze modne? Pamiętam, że kiedyś się sporo grało w kinectowe kręgle. Ciekawe, gdyby wymyślono jakąś superancko wciągającą grę na rzeczy typu kinect, to by to zrobiło na pewno duzo lepszą robotę niż przymusowe wf-y.

Query napisał(a): Wyszło w sumie rozsądnie, że dla niektórych rozrywka to praca.

No ba Cwaniak

Adam M. napisał(a): Do szkoly tzeba bylo dojsc czy dojechac, czyli tez dojsc do przystanku i wrocic. To bylo sporo dodatkowego ruchu, to samo z zakupami robionymi w pobliskich sklepach. Do tego dochodzilo codzienne bieganie zabawowe, granie w pilke, rozne zabawy ruchowe byly glowna rozrywka dzieci.

Nie było smartfonów i cyfrozy.

Iselin napisał(a): Normalna kobieta występuje także w innych rozmiarach niż 34-38. Bardzo podoba mi się, że niektóre marki odzieżowe demonstrują ubrania także na bardziej zwyczajnie wyglądających modelkach.

Ale "plus size" to nie bardziej zwyczajne wyglądanie. Wiem do czego pijesz i wcale nie chodzi mi o nie za grubych i nie za chudych "normalsów".

Ty piszesz o sytuacji kiedy wszechobecne w reklamach są jakieś super szczupłe, nienaturalnie i wręcz czasami niezdrowo chude kobiety i to one są stawiane za przykład jak się ma prawidłowo wyglądać. I na ich tle przytłaczająca większość dziewczyn może zupełnie niepotrzebnie popaść w nieuzasadnione kompleksy.

Nie umiem znaleźć tej reklamy Zalando na YT, ale na tle normalnych (a nie wychudzonych modelek) dziewczyn te modelki "plus size" są dosyć "pokaźne".

Sofeicz napisał(a): PS. Swoją drogą nie mogę się nadziwić, po co niektóre ponadstukilogramowe 'dziewczątka' paradują w lajkrowych legginsach wręcz obnosząc się ze swoją galaretą.
Czyste zboczenie.

Są pewne siebie. Zawsze to lepiej być pewnym siebie niż mieć kompleksy, ale nawet jeśli komuś nie przeszkadza, a nawet podoba się swoja plussajzowa sylwetka to i tak, chociaż dla zdrowia, powinno się to chcieć zmienić.
---
Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie. Większości ludzi taki śmiech sprawia ból.

Nietzsche
---
Polska trwa i trwa mać
Odpowiedz
#39
InspektorGadżet napisał(a): Przez 15 lat miałem w szkole matematykę i dalej nie umiem liczyć. Zgadzam się z Esmodeusem
No nie. Oczywiście, że zawsze będą osoby, które uczyć się z własnej woli nie chcą, bo lubują się w swej ignorancji. Takim rzeczywiście nic nikt do głowy nie włoży. Ale po pierwsze – nie mówimy o przypadkach skrajnych, a po drugie – takie osoby będą miały w informacyjnym społeczeństwie utrudniony sukces.
kmat napisał(a): Niedobory białkowe w sumie można bardzo łatwo wykazać. Wystarczy porównać jak zmieniała się wysokość ciała u dorosłych. Obecni 20-stolatkowie są wyraźnie wyżsi od 40-latków, a 40-stolatkowie od 60-latków. Innym wskaźnikiem jest obniżanie się wieku pierwszej miesiączki. To jest właśnie skutek tych niedoborów jakościowych.
No właśnie próbowałem znaleźć jakieś konkretne statystyki na ten temat, ale mi się nie udało, więc zarzuciłem ten argument. Osobiście pamiętam tylko, że jak byłem mały, to za cholerę nie dało się na mnie kupić ciuchów. A teraz w każdym sklepie znajdę swój rozmiar. Ale to oczywiście anegdota.




lumberjack napisał(a): Tak, ale paradoksalnie ludzie mając do wyboru multum wartościowego jedzenia wybierają kurczoka z KFC. To tak jak z dostępem do wiedzy - ludzie mając do wyboru multum ciekawych kanałów na YT dających wiedzę i ciekawe informacje wybierają filmiki głupie, śmieszne, patostreamy, debilnych youtuberów "autorytetów", kompilacje faili czy też uroczych filmików z pieskami i kotkami.
I jest to zjawisko pokrewne. Podobnie jak ludzie są przyzwyczajeni do życia w warunkach niedoboru żywnościowego, są też dostosowani do niedoboru informacyjnego. Mieszkanie średniowiecznej wioski, który kilka razy do roku mógł posłuchać trubadura opowiadającego historie z odległych krain chłonął informacje jak mógł, bo do innych nie miał dostępu. Potem przyszła ruchoma czcionka, telegraf, telefon, Internet. I w tej chwili mamy sytuację, w której informacje nas przytłaczają i nikt nie ma czasu przeczytać wszystkich mu dostępnych. A przyzwyczajenia pozostały. Stąd i nadal się widzi argument „tak jest, bo w Internecie tak mówili”.
Cytat:Na czarnym rynku kto umiał ten sobie coś sobie mógł zakombinować.
Primo – to nie jest argument, bo gdyby nie brakowało, to mogliby zdobyć wszyscy, a nie tylko ci, co „umieli zakombinować”. Secundo – znam takich ludzi, co to opowiadają, jak za komuny było lypij i z których opowieści wynika, że byli takimi, co „umieli zakombinować”. A i tak w ich historiach pojawiają się opowieści „a pamiętasz, jak taki a taki przyniósł szynkę, jaka była wyżerka”. Zatem nawet ów czarny rynek nie zaspokajał potrzeb tak dobrze, jak dzisiaj biedra.
Cytat:No ba, tylko pytanie czy to jest realne.
Jest to realne i jest to jedyne wyjście. Tak jak kiedyś mogła się nierealną wydawać opcja życia w społeczeństwie o tak niskim poziomie agresji, że można wyściubić nos spoza murów miejskich bez broni, tak dziś może się wydawać nierealna opcja życia obok otwartego Lidla i niestania się grubasem.
Cytat:to praca wyklucza  jedną z podstawowych zasad - 5 posiłków dziennie. Bo lepiej częściej jeść,a mniej niż rzadziej a więcej. A większość ludzi ma tylko śniadanie, parę kanapek w pracy i obiadokolację. Inaczej się nie da jeśli nie masz pracy zdalnej.
W pracy biurowej jeszcze coś się tam da dorzucić. Ale to prawda – praca 9-17 trochę utrudnia.
Tress byłaby doskonałą filozofką. W istocie, Tress odkryła już, że filozofia nie jest tak wartościowa, jak jej się wcześniej wydawało. Coś, co większości wielkich filozofów zajmuje przynajmniej trzy dekady.

— Brandon Sanderson
Odpowiedz
#40
Osiris napisał(a): No tak, i nieprzypadkowo takie sentencje wygłaszają ludzie uważający się za mądrzejszych od tej bandy głupoli. 

Teraz jest moda na wmawianie ludziom równości. Otóż nie ma żadnej równości. Są piękne i brzydkie kobiety - to jest fakt. Podobnie są mądrzy i głupi ludzie - to również jest fakt. Co więcej tych głupich jest więcej niż mądrych i jest to naukowo dowiedziony fakt. Ja sobie nic sam nie wymyślam tylko opieram się na nauce.
Jaki w tym widzisz problem, że nie uważam się za idiotę? Każdy może sobie zrobić test IQ, czy szczerze sam przed sobą ocenić swoje osiągnięcia życiowe i wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Fałszywie skromny nie będę tylko dlatego aby uzyskać poklask większości. Na zdaniu większości mi nie zależy, politykiem nie jestem, nie chce też tu nikomu nic sprzedać.

Osiris napisał(a): Ciekawe w jaki sposób dany typ ustroju państwa jest związany z poziomem tzw. głupoty społeczeństwa?  A są jakieś ustroje w których ta rzekoma systemowa wada nie występuje? 

Zawsze jest więcej głupich niż mądrych niezależnie od ustroju, natomiast w monarchii plebs nie ma takiej władzy jak w demokracji. Politycy to marionetki, które robią wszystko aby przypodobać się ludowi i jak najwięcej nakraść podczas krótkiej kadencji. Demokracja jest skazana na porażkę. Kiedyś była wiara w komunizm i on też upadł (w większości krajów, choć mentalnie komunistów jest bardzo dużo).

Osiris napisał(a): Ludzie, którzy kupują garnki za 6 tysięcy, nie robią tego z powodu braku zdolności matematycznych. Im się wydaje, że kupują coś wyjątkowego, czego nie dostaną gdzie indziej. Matematyka nic tu nie ma do rzeczy tylko beszczelny, nieuczciwy marketing. 

Zgadzam się. Oni to robią pod wpływem emocji. Dlatego tak jak pisałem - nie ważne ile lat by się uczyli tej matematyki to i tak większością ludzi będzie można manipulować. Także po co społeczeństwo ma ponosić koszty tej edukacji skoro ona w niczym się nie przydaje? Sam rynek weryfikuje czy ktoś posiadł przydatną wiedzę. Magister filologii polskiej pracujący za kasą w biedronce zarabia 4 razy mniej od murarza po zawodówce. Tylko niestety za tego magistra społeczeństwo musiało zapłacić 5 cyfrową kwotę, pytam się po co? Ten magister i tak musi zapłacić za swoją naukę pracując i płacąc podatki. Nie ma nic za darmo.

Osiris napisał(a): Ale są też takie osoby jak Inspektor Gadżet, któremu nawet 15 lat nie wystarczyło. Nie każdy jest geniuszem a Ty widocznie nie masz współczucia dla mniej zdolnych. 

Inspektor Gadżet może być skromnym człowiekiem. Ja też nie uważam się za osobę, która zna się na matematyce choć miałem ją również na studiach. Myślę, że dużo łatwiej jest nauczyć ludzi wykorzystania komputera do obliczeń oraz pokazać przykłady wykorzystania tej wiedzy niż nauczyć jak to działa od kuchni - czyli rozwiązywania zadań z kartką i długopisem.

Osiris napisał(a): Ten wyidealizowany obraz wolnorynkowego szkolnictwa nie bierze pod uwagę biedniejszej warstwy społeczeństwa, której zapewne nie byłoby stać na prywatną szkołę. Czyli biedotę olewamy?

Wbrew pozorom to właśnie biedni ludzie płacą duże podatki (w stosunku do zarobków). Ja np. jako przedsiębiorca jestem na podatku liniowym 19% niezależnie od tego ile zarobię. Auto, paliwo, laptopa, telefon i sporo innych rzeczy wrzucam sobie w koszty i odliczam od podatku (pracownik na etacie jak kupuje auto to płaci za nie pełen VAT i dochodowego też sobie nie odliczy). Zus płacę najniższą składkę. Natomiast jak ktoś zarabia na etacie powyżej 85,5tyś rocznie to już łapie się w próg podatku 32% oraz płaci wysokie składki ZUS.
Natomiast ludzie bogaci płacą już bardzo mało podatków ponieważ mają od tego doradców podatkowych i wiedzą jak legalnie omijać prawo.
Także to nie jest tak, że ludzie biedni nie płacą za tą naukę - płacą w podatkach tylko tego nie rozumieją.
Myślę, że "darmowa" szkoła podstawowa byłaby wystarczająca. Bardzo dużo prac można wykonywać po szkole podstawowej. Dla wybitnych uczniów szkoły prywatne same by oferowały darmową naukę. A jak ktoś dalej by się chciał kształcić to niech pójdzie do Lidla za kasę i uczy się zaocznie, jaki problem? I tak każdy za edukacje płaci w podatkach.

Osiris napisał(a): Póki co system edukacji wyższej nie jest przymusowy i nikt nikogo nie zmusza do studiowania. A z pewnością lepszy jest np. system brytyjski, gdzie płacisz za semestr minimum 3 tysiące funtów, czyli prawie dychę rocznie a po skończeniu edukacji możesz i tak wylądować z długami na kasie w Starbucksie. Takich osób też jest sporo.

Przymusowy nie jest, ale jest "darmowy". Czyli każdy byle debil może iść na studia a potem pracować w biedronce.
Na studia powinny iść osoby, które mają jakieś zdolności intelektualne a nie tak jak obecnie, że papier już nic nie oznacza bo każdy idiota może skończyć studia. I abyś mnie dobrze zrozumiał - ja nie jestem za równością. Jeśli ktoś jest mądry niech idzie na studia i zarabia więcej od kogoś głupszego po zawodówce. Każda sztuczna interwencja w taki naturalny układ powoduje, że i temu mądremu i głupszemu żyje się gorzej.

lumberjack napisał(a): Nom. Oczekiwanie, że zwiększenie godzin wf-u poprawi kondycję fizyczną uczniów jest tyle samo warte co oczekiwanie, że zwiększenie liczby przymusowych katechez zwiększy religijność uczniów. Przymuszanie odnosi chyba zawsze efekt odwrotny do zamierzonego.

Jestem wolnościowcem, ale uważam, że wolność powinna być dla ludzi dorosłych. Człowiek dorosły - duża wolność, ale i odpowiedzialność. Natomiast młodego człowieka trzeba ukształtować.
Osobiście uważam, że zajęcia powinny być personalizowane pod ucznia, szkoły powinny być prywatne. Rodzić powinien sam wybierać szkołę dla swojego dziecka bo zna je lepiej od ministra edukacji. Lekcje wf-u mogą być ciekawe o ile na zajęciach młody człowiek będzie uprawiał sport taki jaki mu się podoba. Generalnie to jest w interesie szkoły aby ten młody człowiek był zadowolony z edukacji, chciał się uczyć i aby po latach coś tam w życiu osiągnął.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości