Nie wiem jak nazwać tą moja twórczość, tytuł jest na razie roboczy. Jestem też świadom, że to co napisałem jest niedoszlifowane. Widzę, że wiele wątków jest do przeolbrzymiego rozwinięcia, ale nie wiem kiedy najdzie mnie jeszcze wena, więc na razie chciałbym poczęstować wszystkich koneserów dobrego smaku tym co do tej pory nabazgrałem. Będę dźwięczny za wszelakie uwagi.
Cytat:Za siedmioma lasami, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma wąwozami, za siedmioma dolinami, za siedmioma jeziorami, za naprawdę wieloma różnymi miejscami, wchuj daleko stąd istniała kraina o szlachetnie brzmiącej nazwie Doo’pa. Na zachód od niej znajdował się Wąwóz Upadłych Egzystencjalistów, zaś obszar na południu znany był jako Prowincja Elfich Nihilistów. Tuż obok znajdowały się Wschodnie Rubieże Smętnych Pesymistów, które były paradoksalnie zamieszkane przez cieszących się z życia ludzi należących do plemienia Pierdzibąków. Pesymiści dali się im łatwo wygnać, bo z góry uznali, że żaden opór nie ma sensu. Odwiecznym wrogiem Pierdzibąków było plemię Krę’kul – tych, którzy spędzają swój wolny czas na kręceniu kulek z glutów. Najlepsi z plemienia Krę’kul potrafią ukulać nie kulki lecz piguły o ciężarze nawet do kilku kiloglutów. Są one używane jako pociski do polowania na słonie. Z obszarami zajętymi przez Pierdzibąków i Krę’kuli sąsiadowała dolina Apatycznych Racjonalistów, którzy słynęli z wielkiej tolerancji ze względu na którą wszyscy mieli ich w pogardzie. Racjonaliści godzili się na to, żeby Pierdzibąki pierdzieli im przeciągle prosto w twarz; cieszyli się gdy Krę’kule rzucali w nich glutami (mimo, że kosztowało to życie niejednego Apatycznego). Racjonaliści uważali, że te zachowania obcych plemion wchodzą w skład ich kultur, a te przecież trzeba traktować z należytym szacunkiem w imię zasady wielokulturowości: „Choćby srał mi na łeb Cygan, ja nawet okiem nie mrygam”. Krainy zamieszkałe przez plemiona Krę’kul i Pierdzibąków miały ostro wytyczone granice, co można było łatwo zauważyć z lotu ptaka – były to obszary, na które padały ciepłe, złociste promienie radosnego słońca. Inne obszary zaś otaczające słoneczne tereny, spowite były szarymi oparami smutku i przygnębienia. Zamiast radośnie pląsających po chmurkach promyków padały na nie deszcz i kupa gówna. Nie bez powodu plemiona Krę’kul i Pierdzibąków uważały, iż inni ludzie w pobliskich krainach mają przesrane. Żadne z plemion nie zdawało sobie sprawy z tego, że i one mogą nie mieć zbyt lekkiego życia w niedalekim czasie.
Istniała bowiem Doo’pa, kraina tajemnicza i niedostępna. Doo’pa pełna była cudownych zakątków, zielonych gaików i przecinających je srebrzących się strumyków przeradzających się w niektórych miejscach w kaskady małych wodospadów. Liczne stada różnorakich zwierząt co i rusz wyłaniały się z gęstych kęp wysokiej trawy. Różne gatunki mięso jak i roślinożerców były wobec siebie pokojowe, co nasuwało skojarzenia z biblijnym Edenem. Była to tak przeraźliwie nudna kraina, że byle pierdnięcie jakiegoś koczkodana stawało się dla okolicznych istot zaiste wielkim wydarzeniem. Na szczęście to nie o Doo’pę chodzi, to nie w niej czai się niebezpieczeństwo zagrażające Krę’kulom i Pierdzibąkom, a autor tej baśni chciał po prostu zabrać czytelnikowi trochę wolnego czasu.
Niedaleko Doo’py zaczynało się Bezimienne Pasmo Górskie zamieszkałe przez ogromnych orków potrafiących oddawać stolce ważące nawet po 10 kilogramów. Wyglądały one niczym pniaczki, na których tnie się siekierą mniejsze kawałki drewna, a ich woń jest nie do opisania. Orkowie byli bardzo dumni – ich dumie dorównywała tylko siła smrodu jaki wokół siebie roztaczali. Przyczyną ich smrodliwości był wodowstręt. Wstręt, a nie strach, bo orkowie strachu nie znali. Strach był im równie obcy co mydło i woda. Nieprzestrzeganie higieny osobistej, dosyć alternatywne do niej podejście, przyczyniało się do wzmagania sławnej na cały świat orczej furii. Bezpośrednim powodem agresywnego nastroju orków były orcze gody, a właściwie ich bardzo niska częstotliwość adekwatna do i uzależniona od częstotliwości zażywania kąpieli (tak, istnieją takie chwile w życiu orka, że nawet on nie chciałby w ich trakcie czuć swądu). Orkowie przeważnie woleli jednak mieć złe humory niż się myć, a negatywną energię wyładowywali co jakiś czas na okolicznych, bogu ducha winnych ludach. Wodzem plemienia orków był Dak Wyrwichuj, który swój przydomek zyskał po drugiej wojnie chandryjskiej, w trakcie której postanowił wprowadzić postępowe metody ograniczania przyrostu naturalnego Elfich Nihilistów.
Generałem orczych wojsk był Fetor Śmierdzipięta, który nigdy się nie mył. Był zatem najbardziej porywczym, furiackim i złym orkiem w plemieniu. Charakter generała Fetora dawał o sobie znać w wielu różnych sytuacjach. Na przykład kiedy orkowie pojmali elitarny oddział leśnych pedoelfów, Fetor postanowił przesłuchać jednego z leśnych wojowników – chudzinę ubranego w jaskrawe bojowe rajstopy tęczowej pożogi. Spośród wszystkich pytań jakie mógł zadać wybrał to, które uważał za najważniejsze: „I czo teraż cienka piżdo?”. Pedoelf odparł z pogardą: „Wypuść mnie parszywy kmiocie! Jestem adoptowanym synem Wielkiego Dzierżyciela Elfich Bereł – Jac’ykowa. Jeśli coś mi się stanie, jeśli spadnie mi chociaż jeden włos z mojej ślicznej dupki, zemsta będzie nieunikniona i analna!”. Fetor nie zastanawiając się długo, ze szczerym i szerokim uśmiechem dobył swój ogromny topór i jednym lekkim machnięciem rozpłatał z gracją ciało swego współrozmówcy, który nie mógł odpowiedzieć na orczy argument w żaden inny sposób jak tylko bryzgając krwią na lewo i prawo. Fetor patrząc z satysfakcją na coraz większą kałużę krwi podłubał w nosie, splunął na zwłoki ohydną charchą i poszedł na kolacyjkę.
---
Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie. Większości ludzi taki śmiech sprawia ból.
Nietzsche
Nietzsche
---
Polska trwa i trwa mać
Polska trwa i trwa mać