KODpKOD
Na koncepcji jednolitej platformy jaką dla przetargu na śmigłowiec wielozadaniowy dla wojska polskiego wybrał ostatni rząd można powiesić wiele psów. Można krytykować wskazując na brak optymalizacji pod kątem specjalistycznych potrzeb i zastosowań (rampa, ZOP) poszczególnych formacji zbrojnych, można wskazać na zbieżność stawianych wymagań ze specyfikacją techniczną takich czy innych maszyn. Niemniej jednak, bez względu na to z której strony i za co nie krytykowalibyśmy ministra Siemoniaka, to trzeba jasno i uczciwie powiedzieć, że minister Macierewicz żadnego z poprzednich problemów nie tylko nie rozwiązał, ale zaostrzył, pogłębił, a nawet dodał nowych.
Po pierwsze – razem z caracalami odleciał tłusty offset wart grubo ponad 13 mld PLN. Wizja pełnej (a nie końcowego montażu jak w Mielcu) linii produkcyjnej śmigłowców i centrum modernizacyjno-naprawczego w WZL-1 z 90% udziałem skarbu państwa; wizja wieloletniej produkcji śmigłowców (w tym również na eksport) w kraju, szerokiego transferu technologii i know-how, współpracy z ośrodkami akademickimi, kilka tysięcy nowych miejsc pracy w Łodzi, Radomiu i Dęblinie – wszystko to wyparowało razem z utrąconym przetargiem. Żadnej z tych utraconych dla Polski korzyści nie skompensują interwencyjne zakupy dokonane w ramach tzw. nagłej potrzeby operacyjnej, a więc przeprowadzone za żywą gotówkę, bez jakiegokolwiek offsetu. Na kompensację nie ma co liczyć również wtedy, gdyby jakimś cudem rozpisano nowy przetarg a jego zwycięzca gotów byłby na daleko większe ustępstwa niż Airbus Helicopters. Po zmianie przepisów z 2014 r. wszelkie żądania kompensacyjne w ramach offsetu muszą ograniczać się włącznie do inwestycji charakterze militarnym.
Po drugie – Przyjęta przez MON strategia modernizacji floty śmigłowców i oparcie jej o serię zakupów przeprowadzanych w ramach nagłej potrzeby operacyjnej - czyli czekamy aż dotychczas eksploatowane maszyny wyzioną ducha, a potem kupujemy bez przetargu - to droga donikąd. Nie skorzystają na niej podatnicy, bo śmigłowce kupowane ad hoc, bez kompensacji offsetowej, od producenta wybranego w oparciu o niejasne kryteria zawsze będą w ostatecznym rozrachunku droższe niż maszyny zakupione w drodze przetargu. Nie skorzysta na tym również wojsko, gdyż otrzyma sprzęt którego konfiguracja, kompozycja i terminarz dostaw odpowiadać będzie partyjno-związkowym interesom a nie realnym potrzebom armii. Zobaczysz, że wkrótce usłyszymy o kolejnych zakupach śmigłowców, których tym razem MON dokona w Świdniku, tak na otarcie łez tamtejszych związkowców. Zwróć również uwagę, że deklaracji o zakupie 21 black hawków nie towarzyszy żadna zapowiedź przewartościowania dotychczasowych kryteriów przetargowych i skorygowania błędów wynikających z rygorystycznego trzymania się koncepcji wspólnej platformy – w końcu cokolwiek dobrego by o black hawkach w wersji S-70i nie powiedzieć, to rampy jednak nie mają, zaś do pełnej optymalizacji w obszarze ZOP trochę im jednak brakuje. W efekcie takiej polityki nie będziemy mieć ani korzyści kosztowych jakie daje wspólna platforma, ani optymalizacji operacyjnej jaką zapewnić mogą maszyny precyzyjnie dobrane dla poszczególnych rodzajów sił zbrojnych.
Po trzecie - atmosfera skandalu w jakiej zakończyły się negocjacje będzie jeszcze długo odbijać się czkawką. Ryzyko ma swoją cenę i zostanie ona wliczona w koszty dostaw każdego nowego sprzętu jaki MON zamawiać będzie dla polskiej armii – i to bez względu na dostawcę. Ekstra policzą sobie nie tylko koncerny europejskie, ale i amerykańskie. Te ostatnie będą chciały się zabezpieczyć na wypadek utraty przez Macierewicza obecnego stanowiska i wpływu na wynik postępowania przetargowego lub zamówień składanych w ramach procedury nagłej potrzeby operacyjnej. Krótko mówiąc – jakby nie liczyć za „patriotyczną” politykę dobrozmieńców będziemy płacić więcej. I to jeszcze przez długie lata.
Ps.
Co masz konkretnie na myśli pisząc o analogii do Wilka?
Dziad Borowy
Na koncepcji jednolitej platformy jaką dla przetargu na śmigłowiec wielozadaniowy dla wojska polskiego wybrał ostatni rząd można powiesić wiele psów. Można krytykować wskazując na brak optymalizacji pod kątem specjalistycznych potrzeb i zastosowań (rampa, ZOP) poszczególnych formacji zbrojnych, można wskazać na zbieżność stawianych wymagań ze specyfikacją techniczną takich czy innych maszyn. Niemniej jednak, bez względu na to z której strony i za co nie krytykowalibyśmy ministra Siemoniaka, to trzeba jasno i uczciwie powiedzieć, że minister Macierewicz żadnego z poprzednich problemów nie tylko nie rozwiązał, ale zaostrzył, pogłębił, a nawet dodał nowych.
Po pierwsze – razem z caracalami odleciał tłusty offset wart grubo ponad 13 mld PLN. Wizja pełnej (a nie końcowego montażu jak w Mielcu) linii produkcyjnej śmigłowców i centrum modernizacyjno-naprawczego w WZL-1 z 90% udziałem skarbu państwa; wizja wieloletniej produkcji śmigłowców (w tym również na eksport) w kraju, szerokiego transferu technologii i know-how, współpracy z ośrodkami akademickimi, kilka tysięcy nowych miejsc pracy w Łodzi, Radomiu i Dęblinie – wszystko to wyparowało razem z utrąconym przetargiem. Żadnej z tych utraconych dla Polski korzyści nie skompensują interwencyjne zakupy dokonane w ramach tzw. nagłej potrzeby operacyjnej, a więc przeprowadzone za żywą gotówkę, bez jakiegokolwiek offsetu. Na kompensację nie ma co liczyć również wtedy, gdyby jakimś cudem rozpisano nowy przetarg a jego zwycięzca gotów byłby na daleko większe ustępstwa niż Airbus Helicopters. Po zmianie przepisów z 2014 r. wszelkie żądania kompensacyjne w ramach offsetu muszą ograniczać się włącznie do inwestycji charakterze militarnym.
Po drugie – Przyjęta przez MON strategia modernizacji floty śmigłowców i oparcie jej o serię zakupów przeprowadzanych w ramach nagłej potrzeby operacyjnej - czyli czekamy aż dotychczas eksploatowane maszyny wyzioną ducha, a potem kupujemy bez przetargu - to droga donikąd. Nie skorzystają na niej podatnicy, bo śmigłowce kupowane ad hoc, bez kompensacji offsetowej, od producenta wybranego w oparciu o niejasne kryteria zawsze będą w ostatecznym rozrachunku droższe niż maszyny zakupione w drodze przetargu. Nie skorzysta na tym również wojsko, gdyż otrzyma sprzęt którego konfiguracja, kompozycja i terminarz dostaw odpowiadać będzie partyjno-związkowym interesom a nie realnym potrzebom armii. Zobaczysz, że wkrótce usłyszymy o kolejnych zakupach śmigłowców, których tym razem MON dokona w Świdniku, tak na otarcie łez tamtejszych związkowców. Zwróć również uwagę, że deklaracji o zakupie 21 black hawków nie towarzyszy żadna zapowiedź przewartościowania dotychczasowych kryteriów przetargowych i skorygowania błędów wynikających z rygorystycznego trzymania się koncepcji wspólnej platformy – w końcu cokolwiek dobrego by o black hawkach w wersji S-70i nie powiedzieć, to rampy jednak nie mają, zaś do pełnej optymalizacji w obszarze ZOP trochę im jednak brakuje. W efekcie takiej polityki nie będziemy mieć ani korzyści kosztowych jakie daje wspólna platforma, ani optymalizacji operacyjnej jaką zapewnić mogą maszyny precyzyjnie dobrane dla poszczególnych rodzajów sił zbrojnych.
Po trzecie - atmosfera skandalu w jakiej zakończyły się negocjacje będzie jeszcze długo odbijać się czkawką. Ryzyko ma swoją cenę i zostanie ona wliczona w koszty dostaw każdego nowego sprzętu jaki MON zamawiać będzie dla polskiej armii – i to bez względu na dostawcę. Ekstra policzą sobie nie tylko koncerny europejskie, ale i amerykańskie. Te ostatnie będą chciały się zabezpieczyć na wypadek utraty przez Macierewicza obecnego stanowiska i wpływu na wynik postępowania przetargowego lub zamówień składanych w ramach procedury nagłej potrzeby operacyjnej. Krótko mówiąc – jakby nie liczyć za „patriotyczną” politykę dobrozmieńców będziemy płacić więcej. I to jeszcze przez długie lata.
Ps.
Co masz konkretnie na myśli pisząc o analogii do Wilka?
Dziad Borowy
Cytat:"– To są ludzie, którzy uczyli się od nas jeść widelcem parę wieków temu. Więc być może w taki sposób się teraz zachowują – mówił o Francuzach Kownacki. "Biznes jest biznes i żaden wyskok jakiegoś tam wiceMacierewicza nie wpłynie na kształt negocjacji gdy na stole leżą grube miliardy a pod stołem śmigają niewiele mniejsze miliony. Problem z niewyparzonym językiem Kownackiego polega na tym, że w niezwykle atrakcyjnej dla mediów formie sprzedaje komunikat, w którym to nie Francuzi, jak zapewne chciał wiceminister, a Polacy jawią się jako naród pretensjonalnych i zarozumiałych buców. Pół biedy gdyby na tym się skończyło. Niestety, afera widelcowa stanowi zaproszenie do pobieżnego zapoznania się kulisami afery helikopterowej. W efekcie, przeciętny zagraniczny odbiorca wypowiedzi Kownackiego utwierdzi się w przekonaniu Polacy to nie tylko pretensjonalne i zarozumiałe buce, ale również buce niesłowne. I taki właśnie obraz Polski i Polaków utrwalą memy kolportowane po wszystkich tych Facebookach, Twitterach i innchszych Youtubach. Dzięki temu każda antypolska retoryka łatwiej zyska poklask zagranicznej gawiedzi. Niby nic, ale warto pamiętać, że w krajach demokratycznych gawiedź uzbrojona jest w karty wyborcze, a to już nie są przelewki.
Takie słowa wypowiedział wiceminister rządu PIS w ogólnopolskiej telewizji.
A potem będzie płacz, że Francuzi nie popierają przedłużenia sankcji wobec Rosji czy też zablokowania budowy North Stream 2.
O Lord, bless this thy hand grenade, that with it thou mayest blow thy enemies to tiny bits in thy mercy.