Maciunia - ja z tobą nie dyskutuję na argumenty, bo to robią inni w tym wątku. Bertowi na przykład się chce. A mnie się nie chce.
Niestety dla twoich zszarganych nerwów będę dalej pisał co chcę i gdzie chcę, a że chciałem akurat napisać w tym wątku, że major Aksamit pcha ci w dupę dynamit, to i napisałem. I będę to powtarzał, dopóki mnie, albo moderacji, się nie znudzi.
Tymczasem zwracam ci uwagę, Maciunia, że to ty przychodzisz do ludzi z karkołomną tezą i to twoją powinnością jest używanie takiego języka, żeby cię ludzie zrozumieli. Wyjmij więc z łaski autorytet z dupy, bo w niej ma być miejsce na co innego. A autorytetem nie zostaje się tylko dlatego - wybacz poezję - że się idzie z pochodnią na Świątynię Diany Efeskiej, czy innej Cywilizacji Naukowo-Technicznej. Wtedy się zostaje Herostratesem.
Albo Cantorem. Bo rozumiesz, Maciunia, Cantor zrobił dokładnie to, co ty tutaj pociesznie usiłujesz naśladować: zakwestionował wszystkie autorytety, jakie były w matematyce za jego czasów. Jak Cantor ogłosił swoje prace, to go chcieli żywcem zeżreć, że głosi banialuki i pierdoły, bo co jak co, ale z nieskończonościami tak się nie robi. Że Cantor nie umie w matematykę. Rozumiesz?
Ale Cantorowi się w końcu udało. Bo Cantor wykonał pewną pracę i przedstawił jej wyniki, i metodę, jaką doszedł do tych wyników, i okazało się, że kwestionując Cantora trzeba by zakwestionować całą matematykę (no, może pół). A ty, Maciunia… ty wiesz, że pracy naukowej to ty napisać po prostu nie umiesz, nie wiesz, jak się do tego zabrać w ogóle; ty nie umiesz nawet napisać sprawozdania ze swoich obserwacji. Ty się umiesz tylko drzeć w Internetach. Cantor nie poszedł ze swoim odkryciem do gazet i nie wrzeszczał tłustymi nagłówkami, że świat nauki nie chce przyjąć prawdy do wiadomości. On się poddał osądowi kolegów biegłych w ich wspólnej, matematycznej pasji i biegli koledzy w końcu osądzili, że Cantor błędu nie popełnił.
A biegłość w matematyce sprawdza się w ten sposób, że się daje zadanie do policzenia. Np. ja ci dałem zadanie policzenia granicy pewnej funkcji w nieskończoności, albo wykazania, że funkcja tam granicy nie ma. Funkcji, którą żeś sam, własnoręcznie zdefiniował, a przynajmniej utrzymujesz, że to definicja była. Umiesz więc w nieskończoności, czy nie umiesz? Logiku kalafiorasty...
Niestety dla twoich zszarganych nerwów będę dalej pisał co chcę i gdzie chcę, a że chciałem akurat napisać w tym wątku, że major Aksamit pcha ci w dupę dynamit, to i napisałem. I będę to powtarzał, dopóki mnie, albo moderacji, się nie znudzi.
Tymczasem zwracam ci uwagę, Maciunia, że to ty przychodzisz do ludzi z karkołomną tezą i to twoją powinnością jest używanie takiego języka, żeby cię ludzie zrozumieli. Wyjmij więc z łaski autorytet z dupy, bo w niej ma być miejsce na co innego. A autorytetem nie zostaje się tylko dlatego - wybacz poezję - że się idzie z pochodnią na Świątynię Diany Efeskiej, czy innej Cywilizacji Naukowo-Technicznej. Wtedy się zostaje Herostratesem.
Albo Cantorem. Bo rozumiesz, Maciunia, Cantor zrobił dokładnie to, co ty tutaj pociesznie usiłujesz naśladować: zakwestionował wszystkie autorytety, jakie były w matematyce za jego czasów. Jak Cantor ogłosił swoje prace, to go chcieli żywcem zeżreć, że głosi banialuki i pierdoły, bo co jak co, ale z nieskończonościami tak się nie robi. Że Cantor nie umie w matematykę. Rozumiesz?
Ale Cantorowi się w końcu udało. Bo Cantor wykonał pewną pracę i przedstawił jej wyniki, i metodę, jaką doszedł do tych wyników, i okazało się, że kwestionując Cantora trzeba by zakwestionować całą matematykę (no, może pół). A ty, Maciunia… ty wiesz, że pracy naukowej to ty napisać po prostu nie umiesz, nie wiesz, jak się do tego zabrać w ogóle; ty nie umiesz nawet napisać sprawozdania ze swoich obserwacji. Ty się umiesz tylko drzeć w Internetach. Cantor nie poszedł ze swoim odkryciem do gazet i nie wrzeszczał tłustymi nagłówkami, że świat nauki nie chce przyjąć prawdy do wiadomości. On się poddał osądowi kolegów biegłych w ich wspólnej, matematycznej pasji i biegli koledzy w końcu osądzili, że Cantor błędu nie popełnił.
A biegłość w matematyce sprawdza się w ten sposób, że się daje zadanie do policzenia. Np. ja ci dałem zadanie policzenia granicy pewnej funkcji w nieskończoności, albo wykazania, że funkcja tam granicy nie ma. Funkcji, którą żeś sam, własnoręcznie zdefiniował, a przynajmniej utrzymujesz, że to definicja była. Umiesz więc w nieskończoności, czy nie umiesz? Logiku kalafiorasty...
In my spirit lies my faith
Stronger than love and with me it will be
For always
- Mike Wyzgowski & Sagisu Shiro
Stronger than love and with me it will be
For always
- Mike Wyzgowski & Sagisu Shiro