To forum używa ciasteczek.
To forum używa ciasteczek do przechowywania informacji o Twoim zalogowaniu jeśli jesteś zarejestrowanym użytkownikiem, albo o ostatniej wizycie jeśli nie jesteś. Ciasteczka są małymi plikami tekstowymi przechowywanymi na Twoim komputerze; ciasteczka ustawiane przez to forum mogą być wykorzystywane wyłącznie przez nie i nie stanowią zagrożenia bezpieczeństwa. Ciasteczka na tym forum śledzą również przeczytane przez Ciebie tematy i kiedy ostatnio je odwiedzałeś/odwiedzałaś. Proszę, potwierdź czy chcesz pozwolić na przechowywanie ciasteczek.

Niezależnie od Twojego wyboru, na Twoim komputerze zostanie ustawione ciasteczko aby nie wyświetlać Ci ponownie tego pytania. Będziesz mógł/mogła zmienić swój wybór w dowolnym momencie używając linka w stopce strony.

Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wiekuista cisza nieskończonych przestrzeni
#21
kmat napisał(a): PS. Diuna Harrisona była całkiem niezła..
Oddawała moim zdaniem ducha książki, ale budżet miała tak mały, że pojawiły się żenujące elementy, które nie pozwalają uznać tej ekranizacji za klasykę. Czekamy zatem na Villeneuve'a.
Tress byłaby doskonałą filozofką. W istocie, Tress odkryła już, że filozofia nie jest tak wartościowa, jak jej się wcześniej wydawało. Coś, co większości wielkich filozofów zajmuje przynajmniej trzy dekady.

— Brandon Sanderson
Odpowiedz
#22
kmat napisał(a): Po prawdzie to nadal nie widzę powodu, dla którego dominacja pracy i wiedzy w miejsce kapitału miałaby prowadzić do upadku państwa i jakiegoś akapu, to są jakieś libertariańskie mrzonki. 

Niczego takiego pilaster nie twierdzi. Natomiast taka zmiana pociągnie za sobą zmianę w kształcie i funkcji państwa, które na pewno w niczym imperium rzymskiego, czy nawet brytyjskiego nie będzie przypominać.



Cytat:Nie oczekuję po takiej zmianie niczego innego niż kontynuacji obecnych trendów - czyli wzrostu legalizmu nieodłącznie z państwem związanego.

Funkcje arbitra w rozstrzyganiu sporów państwo utrzyma jeszcze pewnie długo. Ale co będzie, kiedy układ wyjdzie ze strefy L/CL i przejdzie do Cichych (LU)? A ten etap cywilizacja galaktyczna osiągnie już na pewno.


Cytat:PS. Diuna Harrisona była całkiem niezła.. Bo Lyncha to faktycznie parodia.

Obie wersje były nieudane. Pierwsza z powodu scenariusza, druga z powodu zbyt niskiego budżetu. Chociaż niektóre sceny faktycznie wbijały w fotel. Ale tylko niektóre. Pustynia Arrakis wymalowana na tekturowych dekoracjach zepsuła wszystko.
Demokracja jest sprzeczna z prawami fizyki - J. Dukaj

Jest inaczej Blog człowieka leniwego
Odpowiedz
#23
Pilaster zdaje się nie znać twórczości Ursuli Le Guin, która to ukuła pomysł na ansible.

https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Ekumena_(fantastyka)

I na feudalizm planetarny też Język
Sebastian Flak
Odpowiedz
#24
Gawain napisał(a): Pilaster zdaje się nie znać twórczości Ursuli Le Guin,

Zna bardzo słabo - ta autorka nigdy nie przypadła mu do gustu.
Demokracja jest sprzeczna z prawami fizyki - J. Dukaj

Jest inaczej Blog człowieka leniwego
Odpowiedz
#25
Mnie na początku też, ale zaczynałem serię od środka. Jak zacząłem to po dwóch pierwszych tomach okazało się całkiem fajną wizją. Świat Roccanona powinien Pilastrowi przypaść do gustu Oczko
Sebastian Flak
Odpowiedz
#26
pilaster napisał(a): Obie wersje były nieudane. Pierwsza z powodu scenariusza, druga z powodu zbyt niskiego budżetu. Chociaż niektóre sceny faktycznie wbijały w fotel. Ale tylko niektóre. Pustynia Arrakis wymalowana na tekturowych dekoracjach zepsuła wszystko.

"Zbyt niski" budżet miały obie produkcje. Pierwotna wersja Diuny miała powstać pod autorstwem Alejandro Jodorowskiego. Projekt zużył miliony już we wstępnej fazie, do której zaangażowano takich twórców, jak Jagger, Dali lub Giger. Była ponoć bardzo psychedeliczna i odlotowa. W końcu biuro produkcyjne ucięło finansowanie i przekazało prawa filmowe Lynchowi do sklecenia tej nędznej chały. Ale choć wersja Jodorowskiego nigdy nie powstała, miała wpłynąć na wielu innych twórców Hollywood. To właśnie dzięki temu "filmowi, który nigdy nie powstał", został ukuty taki kamień milowy kina, jak Alien.

Jest o tym trochę opisów w internecie, na szybkiego znalazłem poniższe po polsku:

https://film.org.pl/r/recenzje/diuna-wed...nes-29928/

A poza tym, to w czasach małych telewizorów kineskopowych wersja Harrisona (2000 AD) była jak najbardziej OK. Gdyby nie to, że odtwarzasz tamten serial dziś na 90-calowej plaźmie z mediamarktu, nigdy byś nie zauważył tektury czy dykty. I byś się skupił na świetnej (IMHO) grze aktorów i bardzo dobremu przekazaniu treści książek.
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!
Koh 3:1-8 (edycje własne)
Odpowiedz
#27
bert04 napisał(a): "Zbyt niski" budżet miały obie produkcje.
Ale głównym problemem Diuny Lyncha nie był mały budżet, ale fakt iż ten film nie dzieje się w ogóle w herbertowskim uniwersum i nie jest herbertowską opowieścią, tylko jakimś generycznych scifirifi w świecie, który się kupy nie trzyma.

Natomiast Diuna Harrisona prezentuje spójną, sensowną wizję tego świata; tylko że zrobioną z dykty i zamieszkaną przez manekiny.

Stąd istnieją przesłanki, by sądzić, że gdyby Harrisonowi dać więcej kasy, to jego film byłby „tą ekranizacją”. Natomiast Lynchowskiej wyższy budżet by nie uratował.
Tress byłaby doskonałą filozofką. W istocie, Tress odkryła już, że filozofia nie jest tak wartościowa, jak jej się wcześniej wydawało. Coś, co większości wielkich filozofów zajmuje przynajmniej trzy dekady.

— Brandon Sanderson
Odpowiedz
#28
I ostatnia część eseju

Włókna imperium

Jeżeli takie galaktyczne imperium ma w ogóle nie rozpaść się na niezależne systemy gwiezdne i jako jednolita całość istnieć i funkcjonować, musi dysponować transportem, albo chociaż, jak Sto Światów, samą łącznością, szybszą od światła. I takim atrybutem wszyscy autorzy swoje imperia faktycznie obdarzają.
Twórcy kultury, albo w tym względzie inspirują się nawzajem, albo samodzielnie, mając tę samą wiedzę o istnieniu bariery prędkości światła we Wszechświecie i wyciągając naukę z historii imperiów ziemskich, z których wiele upadło z powodu trudności komunikacyjnych występujących pomiędzy ich częściami, dochodzą niezależnie do takich samych wniosków.

Takich powtarzających się cech jest jednak więcej, a niektóre z nich są ukryte tak głęboko, że samo ich istnienie jest dziwne, by nie rzec, niepokojące.
Aby omówić jedną z takich nieoczywistych zbieżności, przyjrzyjmy się bliżej jednemu z najszerzej znanych takich fikcyjnych galaktycznych imperiów, imperium z „Diuny” Franka Herberta.
Demokracja jest sprzeczna z prawami fizyki - J. Dukaj

Jest inaczej Blog człowieka leniwego
Odpowiedz
#29
pilaster napisał(a): W żadnym ludzkim języku, ani we wszystkich razem, nie ma bowiem po prostu tylu słów, które by jeszcze brzmiały jako tako sensownie i których na nazywanie setek miliardów planet w Galaktyce można by użyć. Liczba wszystkich miejscowości na Ziemi jest znacznie mniejsza niż liczba planet w Galaktyce, a i tak wiele ich nazw się powtarza, co w przypadku żadnego z fikcyjnych imperiów nie zdarza się nigdy. Skoro zatem wszystkie należące do imperium planety mają proste, dźwięczne, nie powtarzające się nazwy, jasne jest, że liczba zasiedlonych, składających się na te imperia, planet musi być, tak samo jak to było w przypadku Diuny, dużo, o wiele rzędów wielkości, mniejsza niż liczba wszystkich planet w Galaktyce do zasiedlenia nadających się.

Nazwy planet w fikcjach literackich nie powtarzają się z powodu... czytelności fabuły, żeby nie mieszać we łbie czytelnikowi / widzowi / graczowi. Trudno też byłoby czytać książkę w której planety nosiłyby nazwy jak "CD-I C23-2". W "rzeczywistości" nazwy potoczne mogą się jak najbardziej powtarzać, a tylko z kontekstu wynika, o jakiej planecie ktoś mówi, tak samo jak mówiąc o Warszawie zazwyczaj mamy na myśli stolicę Polski, a nie któreś z amerykańskich miasteczek o tej samej nazwie.
Odpowiedz
#30
Włóknista hiperprzestrzeń była w Master of Orion, takiej starej grze komputerowej.
Mówiąc prościej propedegnacja deglomeratywna załamuje się w punkcie adekwatnej symbiozy tejże wizji.
Odpowiedz
#31
ZaKotem napisał(a):
pilaster napisał(a): W żadnym ludzkim języku, ani we wszystkich razem, nie ma bowiem po prostu tylu słów, które by jeszcze brzmiały jako tako sensownie i których na nazywanie setek miliardów planet w Galaktyce można by użyć. Liczba wszystkich miejscowości na Ziemi jest znacznie mniejsza niż liczba planet w Galaktyce, a i tak wiele ich nazw się powtarza, co w przypadku żadnego z fikcyjnych imperiów nie zdarza się nigdy. Skoro zatem wszystkie należące do imperium planety mają proste, dźwięczne, nie powtarzające się nazwy, jasne jest, że liczba zasiedlonych, składających się na te imperia, planet musi być, tak samo jak to było w przypadku Diuny, dużo, o wiele rzędów wielkości, mniejsza niż liczba wszystkich planet w Galaktyce do zasiedlenia nadających się.

Nazwy planet w fikcjach literackich nie powtarzają się z powodu... czytelności fabuły, żeby nie mieszać we łbie czytelnikowi / widzowi / graczowi. Trudno też byłoby czytać książkę w której planety nosiłyby nazwy jak "CD-I C23-2". 

W bardzo dobry serialu "Stargate" planety właśnie nazw ...nie miały. A przynajmniej niewiele z nich miało. Większość była znana tylko jako oznaczenia kodowe właśnie.

kmat napisał(a): Włóknista hiperprzestrzeń była w Master of Orion, takiej starej grze komputerowej.

Była w sposób jawny. Bo włóknistość hiperprzestrzeni wynika wprost z większości utworów literackich i firmowych w których się jakieś społeczeństwo międzygwiezdne pojawia. Nawet jeżeli ich autorzy nie zdają sobie świadomie z tego sprawy
Demokracja jest sprzeczna z prawami fizyki - J. Dukaj

Jest inaczej Blog człowieka leniwego
Odpowiedz
#32
pilaster napisał(a): Liczba wszystkich miejscowości na Ziemi jest znacznie mniejsza niż liczba planet w Galaktyce, a i tak wiele ich nazw się powtarza, co w przypadku żadnego z fikcyjnych imperiów nie zdarza się nigdy.

Liczba ludzi też jest mniejsza od szacowanej liczby planet, a jednak imiona i nazwiska ludzkie powtarzają się nad wyraz często. Każdy w klasie lub w pracy miał przynajmniej jedną parę imienników, czasem i "trojaczki" (ja byłem jednym z "trzech tego samego imienia" w podstawówce). Nawet ich kombinacje są powtarzalne, co pokazał niedawny przypadek, kiedy niepełnosprawni są reprezentowani przez adwokata Jarosława Kaczyńskiego.

W fikcji literackiej za taki zabieg autor zostałby nabity na pal. Jak wskazuje ZaKotem, autorów obowiązuje czytelność, a nie rozkład prawdopodobieństwa. Popełniasz IMHO podobny błąd, jak obliczanie odstępu drzew dla Avatara, oczekujesz opisu według reguł statystyki, a nie prozy.



pilaster napisał(a): W bardzo dobry serialu "Stargate" planety właśnie nazw ...nie miały. A przynajmniej niewiele z nich miało. Większość była znana tylko jako oznaczenia kodowe właśnie.

Fabuła serialu opisywała eksplorację nieznanych terenów, stąd numeracja według koordynatów jak najbardziej usprawiedliwiona. Niemniej planety nazwane też się pojawiają, i wcale nie rzadko.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Planety_(Gwiezdne_wrota)



ZaKotem napisał(a): Trudno też byłoby czytać książkę w której planety nosiłyby nazwy jak "CD-I C23-2".

https://pl.wikipedia.org/wiki/Ix

Leto II często w myślach nawiązuje do tego, że Ixianie nie wiedzą, że nazwa ich planety to pochodna rzymskiej numeracji dziewiątki.
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!
Koh 3:1-8 (edycje własne)
Odpowiedz
#33
bert04 napisał(a):
pilaster napisał(a): Liczba wszystkich miejscowości na Ziemi jest znacznie mniejsza niż liczba planet w Galaktyce, a i tak wiele ich nazw się powtarza, co w przypadku żadnego z fikcyjnych imperiów nie zdarza się nigdy.

Liczba ludzi też jest mniejsza od szacowanej liczby planet, a jednak imiona i nazwiska ludzkie powtarzają się nad wyraz często. .

No właśnie. A nazwy planet nie powtarzają się nigdy. To znaczy, że planet w imperium jest znacznie mniej niż ludzi na Ziemi obecnie. O wiele rzędów wielkości mniej.


Cytat:autorów obowiązuje czytelność, a nie rozkład prawdopodobieństwa. 

Wręcz przeciwnie. To znaczy kiepskich autorów może i tak. Ale dzieła naprawdę wspaniałe poznaje się również po tym, że zawierają w sobie znacznie więcej niż autor świadomie w nich umieścił. 


Zresztą liczbę planet np w Republice z Gwiezdnych Wojen można oszacować tez w inny sposób. Np po widocznej ilości miejsc w Senacie. Jest ich nie więcej niż kilka tysięcy - no ok. jeden senator może reprezentować więcej niż jedną planetę np Federacja Handlowa ma jednego senatora.

Ale kolejny przykład. Na spotkaniu separatystów hrabia Dooku deklaruje, że popiera ich 10 tysięcy światów. Zapewne, jak zwykle w takich sytuacjach, przesadza, zaokrąglając "w górę" i tych światów jest z kilka tysięcy. I oderwanie się tych kilku tysięcy światów to jest dla Republiki zagrożenie tak duże, że aż musi ona stworzyć armię i wszcząć wojnę klonów, która doprowadzi do jej upadku.

Czyli te 10 tys światów to znaczący ułamek całości Republiki - co najmniej jakieś 10%
Demokracja jest sprzeczna z prawami fizyki - J. Dukaj

Jest inaczej Blog człowieka leniwego
Odpowiedz
#34
A jak Twój szacunek, pilastrze ma się do efektów fremeńskiego jihadu, który kosztował życie 61 miliardów ludzi, całkowite zniszczenie życia na 90 planetach i upadek cywilizacji na 500?
Tress byłaby doskonałą filozofką. W istocie, Tress odkryła już, że filozofia nie jest tak wartościowa, jak jej się wcześniej wydawało. Coś, co większości wielkich filozofów zajmuje przynajmniej trzy dekady.

— Brandon Sanderson
Odpowiedz
#35
zefciu napisał(a): A jak Twój szacunek, pilastrze ma się do efektów fremeńskiego jihadu, który kosztował życie 61 miliardów ludzi, całkowite zniszczenie życia na 90 planetach i upadek cywilizacji na 500?


No jak się ma? Prawidłowo. Universum Diuny to przecież kilkanaście tysięcy zamieszkanych planet i jest to nawet w książce napisane wprost. (co prawda w przypisach)
Demokracja jest sprzeczna z prawami fizyki - J. Dukaj

Jest inaczej Blog człowieka leniwego
Odpowiedz
#36
pilaster napisał(a): Bo włóknistość hiperprzestrzeni wynika wprost z większości utworów literackich i firmowych w których się jakieś społeczeństwo międzygwiezdne pojawia. Nawet jeżeli ich autorzy nie zdają sobie świadomie z tego sprawy

Wydaje mi się, że pilaster dokonał nadinterpretacji. Popełniłem o tym wpis na szybko wpis na blogu, zapomniawszy, że po kilku odpowiedziach dyskusja staje się nieczytelna. Czy ewentualne odpowiedzi możecie kontynuować tutaj?


Uważam, że pilaster tutaj przekombinował  Jeśli porównywać gwiezdne imperia do tych ziemskich, warto spojrzeć na współczesne państwa. W miarę rozwoju gospodarczego ludzi jest coraz więcej, ale… zajmują coraz mniej miejsca! Widać to obecnie w Europie, która cierpi na ustawiczną klęskę urodzaju, w efekcie czego kolejne tereny wiejskie ustępują dzikiej naturze.

Najpewniej gwiezdne imperia robią to samo: na początku kolonizują wszystkie światy w swojej bezpośredniej okolicy z prędkościami podświetlnymi, zapewne wiele terraformując. Najwidoczniej ówczesna technologia nie pozwala hibernować organizmów na tyle długo by kolonizować odleglejsze obszary, albo imperium boi się utracić władzy nad kolonią „poza” bezpośrednim wpływem fal radiowych. Ale odkrycie hipernapędu zmienia wszystko. Na kolejne kolonizowane światy wybiera się wyjątkowo zasobne unikaty (nie czytałem Herberta, ale Arrakis z tą swoją przyprawą wydaje się właśnie takim światem), pozostawiając ze względów organizacyjno-logistycznych pozostałe samym sobie.

Trzeba zauważyć, że gwiezdne imperia swoją gospodarką przypominają ziemskie państwa, ze względu na łatwość komunikacji między nimi. Zatem i w nich powinny obowiązywać bardzo podobne równania psychohistoryczne które pilaster przedstawił dla Ziemi. Ponieważ z tych równań (albo z ekstrapolacji samych trendów demograficznych) wynika, że ludzie powstrzymują swój rozród i ekspansję na długo przed maksimum eksploatacji ziemskiego biotopu, kosmiczne imperia muszą się również w ten sposób samoograniczać na gruncie praw ekonomicznych. W efekcie zarzucają pomysł terraformacji i angażują się tylko w już gotowe do kolonizacji światy.

Pilaster wysuwa wniosek o pajęczynowatości hiperprzestrzeni w Gwiezdnych Wojnach na podstawie zaledwie „tysięcy” kosmicznych sond. Ja jednak nie oczekiwałbym po postaciach z tego uniwersum jakiegokolwiek pomyślunku.
1. Nigdy, przenigdy żaden pilot nawet nie próbował się obrócić i pruć do wroga bronią frontową. Wszyscy próbują swoje ogony wymanewrować (choć może to wynikać z tego, że w filmach przestrzeń kosmiczna jest ośrodkiem materialnym gdzie działają prawa aerodynamiki, ale tego chyba lepiej nie zakładać).
2. Metody zarządzania kadrą oficerską przez Vadera sprawiają, że wszystkie jednostki decyzyjne w imperialnej flocie i administracji muszą być głąbami z przerostem ambicji. Nikt ogarnięty nie chce tam służyć, dlatego muszą terroryzować naukowców do pracy naukowej. Jednak nawet wtedy nie są w stanie zrozumieć ich działań (Gwiezdne Wojny Historie: Łotr 1), przez co ich statki da się czasem rozwalić na strzała, i nie są w stanie się bronić przed myśliwcami, choć ich główny wróg miał prawie tylko myśliwce. Dodatkowo, w trakcie kolejnych porażek nikt nie poprawia chybionych pomysłów poprzedników. I nic dziwnego, bo każdy zdolny do wyciągnięcia wniosku z porażki, ginie natychmiast po takiej porażce. Vader robiący co rusz czystkę jest wyjątkowo złym dowódcą. Zresztą, nie był wcale mądrzejszym padawanem.
3. Bezmyślny Anakin Skywalker. W imperium galaktycznym z klonami, broniami laserowymi i droidami medycznymi zalicza wpadkę z Padme! W żadnym działaniu nie splamił się myśleniem czy szacowaniem swoich szans (serial Wojny Klonów stara się to odkrięcić). Wydaje się, że za bardzo posłuchał swojego pierwszego mistrza Qui-Gona „Remember, concentrate on the moment. Feel, don’t think”, a olał Obi-Wana „Patience. Use the Force. Think.”
3. Zasięg i technologia broni ze Star Treka nie wyszedł poza pierwszą wojnę światową: myśliwce dosłownie prują do siebie z broni automatycznej, nie ma broni dalekiego zasięgu ani rakiet sterowanych. A jak już są, to po dopadnięciu wroga deponują na nim pająki roboty, zamiast efektywnie eksplodować.

Ale, jeżeli już uznać że wysyłanie zaledwie tysięcy sond musi mieć uzasadnienie, lepsze będzie to: Rebelianci nie mają środków na terraformację, albo sam proces jest za wolny/zbyt łatwy do zauważenia. To oznacza, że przeszukać należy tylko i wyłącznie światy, które od razu nadają się do kolonizacji i pozostają poza zasięgiem siatki wywiadowczej. Najwyraźniej nie ma ich aż tyle w tej „Odległej Galaktyce”, która nie musi być podobna do naszej ani typowa.

Wydaje mi się, że najciekawiej ujął sprawy kolonizacyjne serial Firefly (mój ulubiony serial). Gwiezdne imperium zwane Sojuszem, po akcie terraformacji miało w zwyczaju zrzucać na powierzchnię kolonistów z podstawowymi technologiami. Ci, dosłownie budując cywilizację od zera, często lądowali w różnych wariacjach systemów feudalnych czy, głównie, dzikiego zachodu. Serial bardzo pasuje do psychohistorii pilastra, gdzie cywilizacja dopiero musi się rozwinąć, a w trakcie jest pełna brutalności i okazji do przygód. Jest w nim miejsce dla Jezusa, nawet dość ważne

No i, gdzie pilaster widział włóknistość w takim Star Treku? A w innych dziełach?
Odpowiedz
#37
Ziew. Tak w ogóle, co słusznie podniósł Larry Niven w swoim Znanym Kosmosie, to najskuteczniejszą bronią każdego gwiazdolotu są jego silniki. Tak po prostu. Urządzenie zdolne rozpędzić masę do prędkości przyświetlnej na zasadzie emisji czegoś-tam (niech będą to fotony), względnie wprost manipulować tkanką czasoprzestrzeni, jest również w stanie zrobić kuku każdemu nieprzyjacielowi. I tyle.
In my spirit lies my faith
Stronger than love and with me it will be
For always
- Mike Wyzgowski & Sagisu Shiro
Odpowiedz
#38
Glassius napisał(a): Najpewniej gwiezdne imperia robią to samo: na początku kolonizują wszystkie światy w swojej bezpośredniej okolicy z prędkościami podświetlnymi, zapewne wiele terraformując. Najwidoczniej ówczesna technologia nie pozwala hibernować organizmów na tyle długo by kolonizować odleglejsze obszary, albo imperium boi się utracić władzy nad kolonią „poza” bezpośrednim wpływem fal radiowych. Ale odkrycie hipernapędu zmienia wszystko. Na kolejne kolonizowane światy wybiera się wyjątkowo zasobne unikaty (nie czytałem Herberta, ale Arrakis z tą swoją przyprawą wydaje się właśnie takim światem), pozostawiając ze względów organizacyjno-logistycznych pozostałe samym sobie.

Z Arrakis było na odwrót. Najpierw ją skolonizowano, a potem odkryto przyprawę.

Ale ogólnie zapewne coś w tym jest. Cywilizacja galaktyczna zasiedla tylko najbardziej przyjazne światy. Tyle że tych światów też jest od groma i ciut ciut. Nadal miliardy w Galaktyce. Poza tym światów nieprzyjaznych też nie porzuca się i nie pozostawia samym sobie. Nadal są tam placówki naukowe, (czy nawet …religijne – jacyś asceci i pustelnicy szukający odosobnienia), strażnicy rezerwatów, turyści. Na stałe nikt tam nie mieszka, ale ruch i tak powinien być pokaźny (jak np na Antarktydzie, czy w Himalajach)


Cytat:Pilaster wysuwa wniosek o pajęczynowatości hiperprzestrzeni w Gwiezdnych Wojnach na podstawie zaledwie „tysięcy” kosmicznych sond.

To tylko jeden z argumentów. Inne to przede wszystkim nazewnictwo planet, ilość miejsc w senacie, zagrożenie jakie dla Republiki pociąga secesja zaledwie kilku tysięcy światów, etc...


Cytat: Ja jednak nie oczekiwałbym po postaciach z tego uniwersum jakiegokolwiek pomyślunku.

Jednak, wydawałoby się idiotyczna taktyka Vadera (tysiące sond czyli prawdopodobieństwo trafienia na bazę Rebelii rzędu trafienia szóstki w totka) odnosi jednak sukces. Vader bazę Rebelii znajduje, zatem nie jest aż takim idiotą, jakim go Glassius próbuje przedstawić.  Cwaniak



Cytat: Vader robiący co rusz czystkę jest wyjątkowo złym dowódcą. Zresztą, nie był wcale mądrzejszym padawanem.


A to kwestii nie ulega. Dlatego tak łatwo dał się zwieść Palpatine’owi i dlatego też doprowadził później jego samego i jego dzieło do zguby. To jednak jest nierozwiązywalny problem Sithów, który też sprawia, że ich władza zawsze jest niestabilna. Zbyt głupi padawan, jak Anakin – Vader, daje się oszukać i pokonać wrogom. Zbyt bystry, jak Dooku, albo i nawet Darth Maul stanowi zagrożenie dla mistrza, który albo musi się go szybko pozbyć, jaki Sidious Dooku, albo sam padnie jego ofiarą.


Cytat:No i, gdzie pilaster widział włóknistość w takim Star Treku?

Tak samo - po nazewnictwie planet, które jest krótkie i dźwięczne i nigdy się nie powtarza.
Demokracja jest sprzeczna z prawami fizyki - J. Dukaj

Jest inaczej Blog człowieka leniwego
Odpowiedz
#39
pilaster napisał(a): I ostatnia część eseju

Włókna imperium

Jeżeli takie galaktyczne imperium ma w ogóle nie rozpaść się na niezależne systemy gwiezdne i jako jednolita całość istnieć i funkcjonować, musi dysponować transportem, albo chociaż, jak Sto Światów, samą łącznością, szybszą od światła. I takim atrybutem wszyscy autorzy swoje imperia faktycznie obdarzają.
Twórcy kultury, albo w tym względzie inspirują się nawzajem, albo samodzielnie, mając tę samą wiedzę o istnieniu bariery prędkości światła we Wszechświecie i wyciągając naukę z historii imperiów ziemskich, z których wiele upadło z powodu trudności komunikacyjnych występujących pomiędzy ich częściami, dochodzą niezależnie do takich samych wniosków.

Takich powtarzających się cech jest jednak więcej, a niektóre z nich są ukryte tak głęboko, że samo ich istnienie jest dziwne, by nie rzec, niepokojące.
Aby omówić jedną z takich nieoczywistych zbieżności, przyjrzyjmy się bliżej jednemu z najszerzej znanych takich fikcyjnych galaktycznych imperiów, imperium z „Diuny” Franka Herberta.

Teoria "włóknistości" nie trzyma się z narracją Gwiezdnych Wojen. W bodajże IV epizodzie (czyli "pierwszej części", czy na odwrót) Han tłumaczy Luke-owi, że jeżeli źle obliczy skok hiperprzestrzenny, wyląduje w środku gwiazdy. A w epizodzie VII nawet wykonuje skok hiperprzestrzenny poprzez pole siłowe, tuż nad powierzchnię planety (czyli Gwiazdy Smierci No. 3). Przy obu przypadkach "włókna" musiałyby przecinać znane światy, planety czy gwiazdy.

Natomiast "włóknistość" świata Diuny wynika z rezygnacji z używania maszyn i przejścia na "ludzi-maszyny", czyli nawigatorów, mentatów itd. Ludzie ci zachowują się jak dawni żeglarze przybrzeżni, nie oddalają się od utartych szlaków, gdyż bez kompasu, sekstansu i chronometru by zaginęli po drodze. Dopiero w wyniku wydarzeń czwartego tomu następuje "Rozproszenie" po nieznanych dotychczas terenach galaktyki, z których to terenów powracają tzw. Dostojne Matrony / Czcigodne Macierze. A ich powrót to niczym najazd Germanów, którzy uciekali przed jeszcze straszniejszymi od nich Hunami z bezkresów Azji.

Na marginesie, w serialu "Andromeda" była IMHO koncepcja zbliżona do Twojego modelu, "hiperprzestrzeń" nazywała się Slipstream i miała pewne właściwości, które opisujesz.

https://en.wikipedia.org/wiki/Andromeda_...Slipstream

_____________________


@Glassius

Gdybym ja nie czytał Tolkiena, to nadal bym uważał, że krasnoludy mieszkają w muchomorach, elfy mają skrzydła, a orki to sympatyczne ssaki wodne. To samo jest z "zasobnym Arrakis", które zakładasz nie czytając Diuny. Frank Herbert pisząc swoją fantastykę wzorował się na pewnych ziemskich wzorcach, a Arrakis jest osadzona na motywie Arabii Saudyjskiej (z dodatkiem Jerozolimy, ale to w warstwie mitycznej), państwa piachu żyjącego z wydobycia "ropy kosmosu".
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!
Koh 3:1-8 (edycje własne)
Odpowiedz
#40
bert04 napisał(a):Teoria "włóknistości" nie trzyma się z narracją Gwiezdnych Wojen. W bodajże IV epizodzie (czyli "pierwszej części", czy na odwrót) Han tłumaczy Luke-owi, że jeżeli źle obliczy skok hiperprzestrzenny, wyląduje w środku gwiazdy. A w epizodzie VII nawet wykonuje skok hiperprzestrzenny poprzez pole siłowe, tuż nad powierzchnię planety (czyli Gwiazdy Smierci No. 3). Przy obu przypadkach "włókna" musiałyby przecinać znane światy, planety czy gwiazdy.
No i? Właśnie to jest moim zdaniem argument za włóknistością hiperprzestrzeni i powiązaniu tych włókien z masywnymi konglomeratami materii. Jeżeli Han źle wyliczy skok wzdłuż włókna, to się usmaży (i zdestabilizuje gwiazdę na dodatek - tam była mowa o wybuchu supernowej). Jeśli zaś włókien nie ma, to szansa trafienie w gwiazdę jest... no.

Pomijam już, że wypowiadając się o kosmicznej żegludze powinieneś najpierw zainstalować tę cholerną Celestię i polatać w niej trochę, żeby się przekonać organoleptycznie, jak oszałamiająco pusty jest Kosmos. Rzecz jednak w tym, że na jednowymiarowym włóknie chybiając punkt na orbicie wokółgwiezdnej o długość jej promienia możesz wylądować albo w gwieździe, albo poza nią, a więc masz 50% szans na rychły zgon. Natomiast popełniając taki błąd w izotropowej przestrzeni 3D możesz już wylądować w jednym z dwudziestu sześciu sektorów, co daje raptem 3.8% szans, jeśli nie mniej, na to, że się usmażysz. Popełniając zaś błąd w izotropowej hiperprzestrzeni, która ma wymiarów, no właśnie, ile...?
In my spirit lies my faith
Stronger than love and with me it will be
For always
- Mike Wyzgowski & Sagisu Shiro
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości