Jako że temat dotyczy rozważań estetycznych, umieszczam tutaj, a nie w dziale "Kultura i sztuka".
Czym jest artystyczne piękno?
Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, zestawimy ze sobą różne punkty widzenia. Wkleję cytat z pewnego forum muzycznego, autorstwa liberalno-konserwatywnego filozofa:
Autor uznaje istnienie czegoś takiego, jak piękno zawarte bezpośrednio w dziele sztuki. Jak widać, jest on obiektywistą, który, podobnie jak ja, odrzuca skrajny subiektywizm. Problem w tym, że kreśli on taki obraz kwestii, jakby pomiędzy tymi dwiema opcjami nie było pośredniej alternatywy. Tymczasem z mojej "perspektywicznej perspektywy" widzę to tak:
Coś takiego, jak piękno obiektywne nie istnieje. Piękno to wrażenie, którego doświadcza człowiek, wynikające z wyjątkowo pozytywnej reakcji mózgu na bodziec zmysłowy, zachodzącej w trakcie relacji podmiot-przedmiot; np. "piękny zamek" - bodziec wzrokowy, "piękna muzyka" - bodziec słuchowy, "piękna woń rumianku" - bodziec węchowy itd. Piękno jest więc zawsze subiektywną wartością, w pełni zależną od odbiorcy dzieła. Nie jest faktem - jest ogromem interpretacji. Chociaż oczywiście, w pewnych kwestiach istnieje mnóstwo interpretacji bardzo do siebie zbliżonych - i stąd np. róże na łące wydają się być piękne obiektywnie.
Nie jest jednak powiedziane, że jedna interpretacja nie może być więcej warta od drugiej. Przykładowo obyty meloman, z tysiącami przesłuchanych płyt, z wiedzą w zakresie muzykologii, z wyrobionym smakiem harmonicznym, zawsze będzie miał większe kompetencje w wyznaczaniu walorów dzieła świadczących o jego wartości - a więc piękno postrzegane z jego perspektywy jest więcej warte niż piękno postrzegane z perspektywy laika. Opinia, iż „muzyka poważna, o większej komplikacji aranżacyjnej, bardziej złożona kompozycyjnie, rytmicznie, harmonicznie, o bogatszym zasobie melodyjnym, jest piękniejsza od rockowej” jest więcej warta aniżeli opinia odwrotna. Oczywiście, ta druga może się komuś bardziej podobać, ale przyjemność z odbioru muzyki nie jest jedynym kryterium wartości. Absolutnie nie jest zarzutem, iż skomplikowane, awangardowe dzieła wymagają trudu percepcyjnego i wysiłku intelektualnego, czyli pewnego (co prawda pożytecznego) cierpienia. Tak samo to, że jakaś książka podoba się milionom (nieobytych literacko) ludzi, świadczy o jej przystępności i zrozumiałości, ale nie o wartości.
Żadne artystyczne dzieło nie jest obiektywnie dobre, ponieważ przymiotniki wartościujące są zawsze wyrazem (subiektywnej) opinii. Ale osąd, że dobra jest Sonata Kreutzerowska Beethovena jest bardziej zasadny i zarazem więcej warty, niż osąd, że dobre jest Despacito Luisa Fonsi.
O gustach się nie dyskutuje - ja zaś twierdzę, że całe życie jest waśnią o gusta (nawet ma to pewien user w sygnaturce ).
Jak Wy się do tej sprawy stosunkujecie?
Czym jest artystyczne piękno?
Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, zestawimy ze sobą różne punkty widzenia. Wkleję cytat z pewnego forum muzycznego, autorstwa liberalno-konserwatywnego filozofa:
Cytat:(...) Problem piękna, czy estetyki w ogóle polega na czymś innym. Sztuka jest dynamiczna i jest wciąż wzbogacana o nowe zjawiska, które nie mieszczą się we wczorajszych kanonach. Natomiast chodzi o to, że ocenom estetycznym towarzyszy przekonanie o obiektywnych walorach ocenianego dzieła. Tzn. wyrażając ocenę estetyczną uważam, że dzieło ma jakieś wewnętrzne cechy, które nadają mu szczególną wartość, nawet jeżeli są to własności, których na ten moment nie potrafię dobrze nazwać. To przekonanie motywuje do dociekań, do poszerzania własnych horyzontów, bo przecież skoro piękno wynika z pewnych obiektywnych, choć może nie do końca ustalonych własności, to znaczy, że mój aktualny gust nie jest wyrocznią i mogę go kształtować i rozwijać. I to jest właśnie tradycyjne, charakterystyczne dla naszej cywilizacji podejście do estetyki, które stanowi właśnie takie ukryte, niewypowiedziane wprost założenie naszych dyskusji.(link - http://www.metalrockforum.fora.pl/prog-r...html#75567)
Natomiast różni jeźdźcy antycywilizacji, a przede wszystkim ich mierni poplecznicy, promują postawę skrajnego subiektywizmu, sprowadzając znaczenie "dobry" do "podoba mi się". Dyskusje estetyczne sprowadzają się do wymieniania się informacjami o własnych stanach umysłu, z którymi nie sposób polemizować. (...) Więc dyskutuje się o sztuce jak o jedzeniu i piciu - jeden lubi pilsa a drugi woli weizena, ale przecież nikt nikomu niczego narzucać nie będzie, bo niby po co? Po co się również rozwijać, skoro mój aktualny gust jest wyrocznią?
Autor uznaje istnienie czegoś takiego, jak piękno zawarte bezpośrednio w dziele sztuki. Jak widać, jest on obiektywistą, który, podobnie jak ja, odrzuca skrajny subiektywizm. Problem w tym, że kreśli on taki obraz kwestii, jakby pomiędzy tymi dwiema opcjami nie było pośredniej alternatywy. Tymczasem z mojej "perspektywicznej perspektywy" widzę to tak:
Coś takiego, jak piękno obiektywne nie istnieje. Piękno to wrażenie, którego doświadcza człowiek, wynikające z wyjątkowo pozytywnej reakcji mózgu na bodziec zmysłowy, zachodzącej w trakcie relacji podmiot-przedmiot; np. "piękny zamek" - bodziec wzrokowy, "piękna muzyka" - bodziec słuchowy, "piękna woń rumianku" - bodziec węchowy itd. Piękno jest więc zawsze subiektywną wartością, w pełni zależną od odbiorcy dzieła. Nie jest faktem - jest ogromem interpretacji. Chociaż oczywiście, w pewnych kwestiach istnieje mnóstwo interpretacji bardzo do siebie zbliżonych - i stąd np. róże na łące wydają się być piękne obiektywnie.
Nie jest jednak powiedziane, że jedna interpretacja nie może być więcej warta od drugiej. Przykładowo obyty meloman, z tysiącami przesłuchanych płyt, z wiedzą w zakresie muzykologii, z wyrobionym smakiem harmonicznym, zawsze będzie miał większe kompetencje w wyznaczaniu walorów dzieła świadczących o jego wartości - a więc piękno postrzegane z jego perspektywy jest więcej warte niż piękno postrzegane z perspektywy laika. Opinia, iż „muzyka poważna, o większej komplikacji aranżacyjnej, bardziej złożona kompozycyjnie, rytmicznie, harmonicznie, o bogatszym zasobie melodyjnym, jest piękniejsza od rockowej” jest więcej warta aniżeli opinia odwrotna. Oczywiście, ta druga może się komuś bardziej podobać, ale przyjemność z odbioru muzyki nie jest jedynym kryterium wartości. Absolutnie nie jest zarzutem, iż skomplikowane, awangardowe dzieła wymagają trudu percepcyjnego i wysiłku intelektualnego, czyli pewnego (co prawda pożytecznego) cierpienia. Tak samo to, że jakaś książka podoba się milionom (nieobytych literacko) ludzi, świadczy o jej przystępności i zrozumiałości, ale nie o wartości.
Żadne artystyczne dzieło nie jest obiektywnie dobre, ponieważ przymiotniki wartościujące są zawsze wyrazem (subiektywnej) opinii. Ale osąd, że dobra jest Sonata Kreutzerowska Beethovena jest bardziej zasadny i zarazem więcej warty, niż osąd, że dobre jest Despacito Luisa Fonsi.
O gustach się nie dyskutuje - ja zaś twierdzę, że całe życie jest waśnią o gusta (nawet ma to pewien user w sygnaturce ).
Jak Wy się do tej sprawy stosunkujecie?