Jestem skłonny zgodzić się na taką kulturową definicję narodu, nawet jeżeli całkowite ignorowanie pochodzenia też nie do końca pasi, to jednak naród to coś więcej niż wspólnota krwi. Czy nawet języka. Z czym się zgodzić nie mogę to jakieś uznaniowe kryterium niezmienności w czasie i prsestrzeni. Dzisiejsi Żydzi dają ofiary całopalne Jahwe? Kamienują niewierne żony? Przecież nawet Chasydowie nie zachowują wszystkich tradycji, a oni stanowią znaczącą, niemniej liczebnie znikomą mniejszość. Co z Etiopczykami, którzy już za króla Salomona implikowali judaizm? Co z Samaryjczykamj? Przecież już biblia pokazuje pewną płynność kulturową narodów. Czy Słowianie świętujący Noc Kupały, po rebrandingu na "świętojańską" to ten / taki sam naród? Czy może każda rewolucja, religijna czy inna, resetuje ten licznik?
Mógłbym przystać jeszcze na jakieś rozróznienie między zmianami zewnętrznymi i wewnętrznymi, ale takie "czy robią to co robili ich przodkowie" jest w tej ekstremalnej formie równie bezużyteczne, co "czy mają nieprzerwane pokrewieństwo krwi".
Mógłbym przystać jeszcze na jakieś rozróznienie między zmianami zewnętrznymi i wewnętrznymi, ale takie "czy robią to co robili ich przodkowie" jest w tej ekstremalnej formie równie bezużyteczne, co "czy mają nieprzerwane pokrewieństwo krwi".
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Koh 3:1-8 (edycje własne)
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!