Wypunktowałem na FB niektóre z bredni antynatalistów, Lumberjack uznał że dobrze gdybym wrzucił to też tutaj, więc kopiuję i wklejam.
- Według antynatalistów bez ludzi świat byłby lepszy, bo ludzie przysparzają żywinie cierpień, więc nie rozmnażajmy się.
Jaskrawa brednia zawierająca milczące złożenie że żywina cierpi tylko wtedy, kiedy pada w ten czy inny sposób łupem człowieka, w swoich "naturalnych" warunkach natomiast cierpienia nie doznaje. Te prymitywne bzdury trafiają tylko do prymitywnych mózgów zaczadzonych ideologiami "ekologizmu" i podobną trucizną.
- Jedno z podstawowych założeń antynatalizmu uznaje że skoro suma cierpień w ludzkim życiu przeważa nad sumą przyjemności, to powoływanie do istnienia nowych ludzi jest niemoralne, bo skazuje się tych ludzi na cierpienia i oczywiście śmierć. ("Co się liczy, to że [pesymista] bez ogródek głosi cierpienie Wielkim Problemem" T. Ligotti, Spisek...)
Ok. Tutaj znowu mamy pewne niewypowiedziane założenie, mianowicie takie: przyjemne życie to najwyższa wartość. Jakbyśmy się wszyscy rodzili hedonistami. Skąd to założenie, bo z powietrza się przecież nie wzięło? To założenie to skutek długotrwałego wpływu amalgamatu ideologi oświeceniowych, ze szczególnym wpływem antropologii liberalnej, która zakłada że człowiek dąży do maksymalizacji przyjemnosci i minimalizacji nieprzyjemnosci. Antynatalizm to rzecz jasna ostateczna konsekwencja tego rodzaju prymitywnego myślenia. Od kiedy to jednak hedone stanowi szczyt człowieczej aksjologii? Że stoi na szczycie u antynatalistów, to już wiemy, skoro jednak przyjemność nie jest u innych wcale najwyższą wartością, to i twierdzenie jakoby niemoralnym było powoływanie nowych ludzi do istnienia bo skazuje się ich na nieprzyjemnosci z tym istnieniem związane, jest nietrafione. Oczywiście prymitywna umysłowość tych neognostyków od razu uzna że skoro to nie przyjemność i przyjemne życie jest naszą najwyższą wartością, to musi nią być udręka i życie w cierpieniach. Taka prostacka dychotomia. Otóż moi drodzy antynataliści, wcale tak nie jest, bo my w ogóle nie uznajemy jakoby życie było TYLKO sumą przyjemności i cierpień, z akcentem na to drugie. To tylko wasze spłaszczone i ubogie widzenie świata pozwala na takie osądy, podobnie jak u waszych gnostyckich pradziadów, którzy widząc w swiecie ból i niesprawiedliwość, uznali że stwórca tego świata musi być czystym złem. Bo nic więcej im do ich płaskich i gładkich mózgów nie dotarło. Ligotti odgórnie uznaje że "ludzie pragną być szczęśliwi. Wierzą ze powinni być szczęśliwi. I jeśli jakiś filozof powiada że nie mogą być szczęśliwi, ponieważ brak szczęścia zagwarantowała im świadomość, filozof ten nie zostanie dopuszczony do dialogu", na co możemy z pogardą odpowiedzieć słowami Nietzschego: ale cóż nas szczęście obchodzi? Istnieją ważniejsze rzeczy niż to, czy ty czujesz się dobrze czy źle. I co teraz? Tutaj antynatalista zacznie bełkotliwie przytaczać rachunki Davida Benatara. Ale znowu nieuniknionym założeniem jest teza że hedone jest najwyższą wartością. Skąd to założenie? Najpewniej z głowy Benatara. Hedonizm generalnie możemy podzielić na pozytywny i negatywny. Wyrazem pozytywnego hedonizmu będzie filozofia Arystypa: przyjemnośc za wszelką cenę; wyrazem negatywnego będzie epikureizm: ataraksja, unikanie bólu i nieprzyjemności. Założenie Benatara bierze się z zawiedzionego hedonizmu Arystypa (żadna przyjemnośc nie zrekompensuje choć chwili cierpienia, co jest poniekąd racją, bo wystarczy że zacznie nas boleć ząb byśmy byli gotowi za ustanie bólu oddać wszystkie swoje orgazmy hahaha), i jest wyrazem epikureizmu doprowadzonego do radykalnej konkluzji: najlepiej cierpienia unika ten, kto w ogóle nie istnieje. Całkiem logicznie zatem - jako konsekwencję swoich przesłanek - Benatar uznaje że rodzenie dzieci jest "pogwałceniem moralności i etyki". Zastanówmy się jednak przez chwilę: skoro ktoś byłby w stanie oddać swoje przyjemności za to, żeby go przestało boleć, ale jednocześnie ta sama osoba gotowa by była znieść np. wyrywanie zębów na żywca w imię innej wartości niż tylko zwykły brak bólu, to jak wypada nam na tym tle równanie Benatara? Czy nie trochę karłowato? Cieszmy się że matka Pileckiego nie była antynatalistką, bo naziści z ich lebensborn na pewno nie wpadli by na tak durny pomysł.
I tutaj, w tym miejscu, umieszczę pewną dygresję związaną z serialem True Detective z Matthew McConaughey i Woody Harrelsonem. Wielu antynatalistów, neognostyków i innych płaskomózgowców brandzluje się nad tym serialem a szczególnie nad postacią pesymisty Rustina Cohle'a "zapominając" wygodnie o przemianie jaka w nim zaszła na końcu. Cohle przez cały serial pierdoli jakie to życie jest to bani, jednocześnie jednak zapytany czemu zatem nie odstrzelił sobie ryja jeszcze, odpowiada że chyba go tchórzostwo powstrzymuje (choć nie pojmuję jak antynatalista może bać się upragnionej nicości w której go nie bedzie O_O). W każdym razie Cohle żyje i truje, a co najważniejsze wykonuje swoje obowiązki jako detektyw. I to wykonuje je z wielkim poświęceniem. Dzieki temu że nie odstrzelił sobie ryja pod wpływem pesymistycznych bredni, Cohle doprowadza do wyeliminowania kilku poważnych zwyrodnialców (którzy o dziwo wyznawali podobne brednie co on, "czas to spłaszczone koło", i podobne rzeczy, z tym że oni postanowili zostać aktywnymi, pozytywnymi hedonistami, w stylu de Sada), co sam prawie przypłaca życiem. I tam własnie, w stanie agonii, Cohle doświadcza nie tylko prostego wygaszania świadomości, ale czuje wielką miłość która rośnie coraz bardziej. A później się budzi. Odmieniony. Jego misja tutaj najwidoczniej nie dobiegła kresu. Serial kończą jego słowa o tym, że jest tylko jedna historia, najstarsza, historia walki swiatła z ciemnością. I, co pokazuje na przykładzie rozświetlonego gwiazdami nocnego nieba, to światło stworzenia wygrywa, bo kiedyś była tylko ciemność nicości. No, ale dla płaskomózgowców jedyny właściwy Cohle to ten zgorzkniały cynik. Taka moda.
- Antynataliści są w posiadaniu wiedzy (gnozy) która obca jest innym ludziom (antynatalista to "człowiek, który pojął życie u jego kosmicznej podstawy i którego cierpienie jest całym cierpieniem Ziemi", Zapffe, Ostatni Mesjasz).
Kolejna brednia. To, że życie jest pełne cierpienia uznawali wszyscy, od platoników, chrześcijan, buddystów, po Nietzschego. Ale żadne z tych stanowisk nie uczyniło przyjemności swoją najwyższą wartością. Nie ważne jak bardzo oni wszyscy mogą być wobec siebie nawzajem wrodzy, ta jedna wspólna rzecz która pomiędzy nimi występuje to uznanie że chociaż życie jest wypełnione trudem i udręką i niesprawiedliwością, to nie należy przed nim uciekać, ale je przezwyciężyć. Czego jednak można się spodziewać po antykosmicznym stanowisku, które za przedmiot swojej wiary obrało nicość? Jeżeli się przyjrzeć im bliżej, to okaże się wszystko u nich jest sprzeczne z naturą i rozumem. Istoty rozumne, zdolne tak do zarejestrowania logosu wszechświata jak do życia według cnoty są w ich oczach albo sybarytami albo skutymi więzami konieczności zwierzętami (biofizm Zapffego); większość z nich (antynatalistów) nigdy nie była przytłoczona przez srogi los ale wyciska z życia tyle przyjemności ile tylko można, obstając jednocześnie przy niemoralnym bełkotaniu "jaką to życie jest udręką"; ich poglądy nie pojawiają się ani w czasach ani w miejscach gdzie rzeczywiście ludzie doświadczają srogiego losu - w czasie wojen czy głodu - ale tam, gdzie wszystkiego jest w nadmiarze, w okresach świętego spokoju i wygodnictwa, co pogłębia przekonanie że są dekadenckim skutkiem dobrobytu i lenistwa, efektem szukania kontrowersji i bycia indywidualnością w cukierkowym świecie. Częściowo ich stanowisko jest efektem zaczadzenia scientyzmem (naiwnym, typowym dla płaskomózgich snobów przekonaniem ze skoro nauka mówi jak cos działa to odpowiada i dlaczego coś jest, a skoro jednak nie odpowiada bo pozostaje to poza jej kompetencją, to znaczy że naszym losem jest nicość), częściowo wynika z infantylnych liberalno-humanitarno-oświeceniowych śmieci które powpychali w swoje głowy, a częściowo wynika ze zgnilizny charakteru, zdechlactwa i słabości nadwrażliwej duszyczki u której każda interakcja ze światem doprowadza do pękania dupy.
- Według antynatalistów życie jest bezsensowne i bezcelowe.
No ok. Poprawnie należałoby to jednak odczytać tak: według antynatalistów ICH życie jest bezsensowne i bezcelowe. Bo rzecz wygląda tak: jeżeli ktoś daje ci do ręki łuk i strzały, stawia przed tobą cel i mówi "próbuj, trafisz to coś zdobędziesz", ale ty, w swoim libertariańsko anarchistycznym rewolucyjnym zacietrzewieniu myślisz sobie "a a chuj z tym!", rzucasz łuk w zarośla i idziesz nad staw porzucać kaczki kamykami, to czemu się później dziwisz ze twoje działanie jest bezsensowne i bezcelowe? Postawiono przed tobą cel i dano ci sensowne zajęcie, ale ty wołasz "non serviam! Jestem tylko mięsem i impulsami elektrycznymi, nie widzę zadnego celu, a nawet gdyby jakiś był, to nikt się mnie nie pytał o zgodę czy chcę go osiągnąć! Urodzono mnie wbrew mojej woli! Chuj wam w dupę i ok boomer!". Skoro ktoś twierdzi że urodzono go wbrew jego woli, to pierwsze co się rzuca w oczy to to, ze mamy przed sobą człowieka o nieprzeciętnym intelekcie, błyskotliwy umysł geniusza którego mózg przypomina kryształową czaszkę - bez żadnej rysy! (Nawet płaskomózgowiec Zapffe miał tyle zwojów by zrozumieć absurdalność stwierdzenia że kogoś urodzono wbrew jego woli: "Pytasz się więc czy wybrałbym nigdy się nie urodzić? Trzeba się urodzić, żeby wybrać, a sam wybór pociąga za sobą zniszczenie" co oczywiście nie przeszkodziło Zapffemu dożyć 90 lat bez skorzystania ze wspomnianego wyboru, za to będąc bardzo aktywnym tak fizycznie - alpinista - jak intelektualnie: ponoć filozof.) Oczywiście antynatalista odwoła się do swojej gnozy, i powie że życie nie ma sensu ani celu a przed egzystencjalnym horrorem chronią nas przeróżne mechanizmy ochronne (Zapffe) które nie pozwalają nam dostrzec tej grozy istnienia, tego bólu i cierpienia, i tego całego bezsensu i bezcelowości. Czy my tego skądś jednak nie znamy? O fałszywej świadomości pierdolił też swego czasu do proletariatu równie oświecony marksizm, poźniej wszyscy Żydzi ze szkoły frankfurckiej, a wcześniej Freud z jego fiksacją na ludzkiej seksualności. Oni wszyscy byli święcie przekonani że odkryli Świętego Grala, że byli w posiadaniu gnozy dzięki której naprawią świat, naprawią ludzkie życie... wiemy jak to się wszystko kończy. Każdy z nich był zafiksowany na jakimś oderwanym od całości elemencie i wyolbrzymiał go tak, że element ten w jego świadomości przytłaczał tą całość. Ekonomia, libido, pragnienie wolności, antyautorytaryzm, itd. W przypadku antynatalistów będzie to cierpienie. Ale wiecie... chodzę do pracy bo to taka nieprzyjemna konieczność. Wcale nie twierdze że mi z tym dobrze. Ale kiedy wracam do domu, to zamiast redukować własne fizyczne i psychiczne nieprzyjemności leżeniem jak trup, zabieram się za kolejną pracę. Trenuję, co wymaga wysiłku i bezustannego stawiania siebie do pionu, a przecież zgodnie z logiką antynatalistów, to i tak nie ma sensu, bo kiedyś to ciało zgnije. Chodzę niewyspany, bo wieczorem coś tam robię, czytam czy akurat piszę o antynatalistach. Bezustannie doświadczam nieskończonych nieprzyjemności i bezustannie angażuję się w nie! Jak to możliwe? Przecież powinienem marzyć o nicości, rozbijać swoje mechanizmy obronne, pozbywać się fałszywej świadomości "optymisty". Czy byłoby mi lepiej gdyby mnie nie było? No ale na to już sobie odpowiedzieliśmy: trzeba istnieć by zadawać sobie takie pytania. Więc skoro już istnieję, to mogę powiedzieć że wstyd chcieć czegoś co po pierwsze i tak stanie się moim udziałem, a po drugie trochę chujowo jęczeć o czymś do czego stale ma się otwarty dostęp, prawda? Po za tym, wcale nie uważam żeby wszystkie nawet cierpienia świata były argumentem przeciwko istnieniu. Ba, powiem więcej: gdybym otworzył się na absurdalne pytanie neognostyków o wybór czy chcę istnieć czy nie zanim bym zaistniał, to mógłbym swobodnie odpowiedzieć - przyjmując ich punkt widzenia - ze oczywiście chcę. Ostatecznie, jeżeli ktoś wierzy że życie jest tylko błyskiem pomiędzy dwoma nicościami, to wybór tej krótkotrwałej przygody niewiele właściwie kosztuje. Alternatywą jest ostatecznie bezbolesna, ale i nudna jak chuj nicość. A skoro ja zdobyłbym się na to, to nic nie stoi na przeszkodzie abym i innych tym "wyrwaniem z nicosci" obdarował - koniec końców nie wymagam od nikogo więcej niż od siebie. A skoro jesteśmy już przy absurdach, to zwieńczę to hasłem: nie ma łatwiejszej rzeczy niż nie istnieć, a to co łatwe jest też bezwartościowe - najlepsze rzeczy wymagają wysiłku, zmagań, i trudów wy jebane mamlasowate, maminsynkowate, zaślinione, melancholijne, gnostyckie lenie.
- Antynatalizm a religie i filozofie.
Antynataliści, podobnie jak ich pradziadowie gnostycy, lubią wybiórczo chwytać się różnych religii czy filozofii, twierdząc że ich twórcy również popierali antynatalistyczne stanowisko. Jeżeli usłyszycie kiedyś któregoś dziada bełkoczącego takie brednie, od razu lejcie w ryj. Ani Platon, ani Jezus, ani Sakjamuni, ani wielu innych nie było ani gnostykami, ani antynatalistami. Niestety tak w starożytnych pismach gnostyckich, jak w nowoczesnych publikacjach antynatalistów można trafić na przekłamane, spłaszczone, i odpowiednio zredagowane tezy czy to Platona, czy Jezusa, czy Buddy, wedle których oni wszyscy byli gnostykami czy jakimiś gnostyckimi bożyszczami. To skutek albo głupoty i nieuctwa, albo perfidne kłamstwa. Antynataliści powołują się na przykład na fragment z ewangelii Mateusza 26:24, czy na niektóre zwroty jakimi posługiwał się Platon jak np. "ciało to grób" (to akurat gnostycy), czy twierdza że Budda twierdził ze "życie jest cierpieniem" (to oczywiście skutek złego tłumaczenia słowa dukkha którego zakres znaczeniowy jest o wiele szerszy) i w związku z tym zalecał zaprzestanie prokreacji, co oczywiście nie tylko jest wierutnym kłamstwem, ale i stoi w jaskrawej sprzeczności z buddyjskim twierdzeniem ze urodzić się jako człowiek to większe szczęście niż urodzić się w jakimś wedyjskim niebie! Ha! Warto się też zapoznać w tym kontekście z podejściem buddyzmu do aborcji W Tybecie, Sri Lance, czy Birmie stosunek do aborcji jest równie negatywny jak w katolicyzmie. Bardziej lightowe, ale nadal dalekie od antynatalistycznych bredni, jest podejście w Japonii czy Tajlandii. Trudno aby ludzie rzekomo nienawidzący życia twierdzili jednocześnie że dobrze jest się urodzić i chronili człowieka od poczęcia.
Plotyn uważał nauki gnostyków za melodramatyczne, antytradycyjne, niemoralne, i wyjątkowo niebezpieczne. Bardzo trafna ocena, która o dziwo pasuje i do dzisiejszych antynatalistów i pesymistów! Podsumujemy więc tych nadętych od zgniłego powietrza sobków właśnie jego słowami:
>>Lecz może powiedzą, ze ich słowa uczą uciekać przed znienawidzonym ciałem z daleka, a nasze wprost przeciwnie przykuwają dusze do niego. A byłoby to tak, jakby na przykład w tym samym domu pięknym mieszkało dwóch ludzi i jeden ganił budowlę wraz z budowniczym, a niemniej mieszkał dalej, drugi zaś nie ganił, lecz wprost przeciwnie mówił ze budowniczy wykonał budowlę bardzo kunsztownie, i czekał spokojnie, aż przyjdzie chwila, w której wyruszy tam, gdzie mu już nie będzie potrzeba żadnego mieszkania, i jakby tamten (gnostyk) uważał się za mądrzejszego i bardziej gotowego do wyjścia ponieważ potrafi mówić że "ściany są z bezdusznych belek i głazów" i że im "daleko do prawdziwego mieszkania" - nie zdając sobie sprawy, że wyróżnia sie właśnie nieuctwem w znoszeniu koniecznej doli, o ile oczywiście nie udaje swojego oburzenia, kochając w skrytości piekno tych "głazów".<<
>>Bo który z tych zarozumiałych gardzicieli ma w sobie tyle ładu i rozumu co ten świat? Z pewnością śmiechu warte i bardzo nie na miejscu byłoby nawet porównywanie i kto by porównywał nie dla argumentu jedynie, nie uniknąłby bluźnierstwa. I nawet samo zastanawianie się tutaj wskazuje nie na rozumnego człowieka, lecz na jakiegoś zaślepieńca, który nie posiada zgoła ani zmysłów wrażliwych, ani umysłu i któremu daleko do ujrzenia tamtego świata, skoro tego nie widzi.<<
- Według antynatalistów bez ludzi świat byłby lepszy, bo ludzie przysparzają żywinie cierpień, więc nie rozmnażajmy się.
Jaskrawa brednia zawierająca milczące złożenie że żywina cierpi tylko wtedy, kiedy pada w ten czy inny sposób łupem człowieka, w swoich "naturalnych" warunkach natomiast cierpienia nie doznaje. Te prymitywne bzdury trafiają tylko do prymitywnych mózgów zaczadzonych ideologiami "ekologizmu" i podobną trucizną.
- Jedno z podstawowych założeń antynatalizmu uznaje że skoro suma cierpień w ludzkim życiu przeważa nad sumą przyjemności, to powoływanie do istnienia nowych ludzi jest niemoralne, bo skazuje się tych ludzi na cierpienia i oczywiście śmierć. ("Co się liczy, to że [pesymista] bez ogródek głosi cierpienie Wielkim Problemem" T. Ligotti, Spisek...)
Ok. Tutaj znowu mamy pewne niewypowiedziane założenie, mianowicie takie: przyjemne życie to najwyższa wartość. Jakbyśmy się wszyscy rodzili hedonistami. Skąd to założenie, bo z powietrza się przecież nie wzięło? To założenie to skutek długotrwałego wpływu amalgamatu ideologi oświeceniowych, ze szczególnym wpływem antropologii liberalnej, która zakłada że człowiek dąży do maksymalizacji przyjemnosci i minimalizacji nieprzyjemnosci. Antynatalizm to rzecz jasna ostateczna konsekwencja tego rodzaju prymitywnego myślenia. Od kiedy to jednak hedone stanowi szczyt człowieczej aksjologii? Że stoi na szczycie u antynatalistów, to już wiemy, skoro jednak przyjemność nie jest u innych wcale najwyższą wartością, to i twierdzenie jakoby niemoralnym było powoływanie nowych ludzi do istnienia bo skazuje się ich na nieprzyjemnosci z tym istnieniem związane, jest nietrafione. Oczywiście prymitywna umysłowość tych neognostyków od razu uzna że skoro to nie przyjemność i przyjemne życie jest naszą najwyższą wartością, to musi nią być udręka i życie w cierpieniach. Taka prostacka dychotomia. Otóż moi drodzy antynataliści, wcale tak nie jest, bo my w ogóle nie uznajemy jakoby życie było TYLKO sumą przyjemności i cierpień, z akcentem na to drugie. To tylko wasze spłaszczone i ubogie widzenie świata pozwala na takie osądy, podobnie jak u waszych gnostyckich pradziadów, którzy widząc w swiecie ból i niesprawiedliwość, uznali że stwórca tego świata musi być czystym złem. Bo nic więcej im do ich płaskich i gładkich mózgów nie dotarło. Ligotti odgórnie uznaje że "ludzie pragną być szczęśliwi. Wierzą ze powinni być szczęśliwi. I jeśli jakiś filozof powiada że nie mogą być szczęśliwi, ponieważ brak szczęścia zagwarantowała im świadomość, filozof ten nie zostanie dopuszczony do dialogu", na co możemy z pogardą odpowiedzieć słowami Nietzschego: ale cóż nas szczęście obchodzi? Istnieją ważniejsze rzeczy niż to, czy ty czujesz się dobrze czy źle. I co teraz? Tutaj antynatalista zacznie bełkotliwie przytaczać rachunki Davida Benatara. Ale znowu nieuniknionym założeniem jest teza że hedone jest najwyższą wartością. Skąd to założenie? Najpewniej z głowy Benatara. Hedonizm generalnie możemy podzielić na pozytywny i negatywny. Wyrazem pozytywnego hedonizmu będzie filozofia Arystypa: przyjemnośc za wszelką cenę; wyrazem negatywnego będzie epikureizm: ataraksja, unikanie bólu i nieprzyjemności. Założenie Benatara bierze się z zawiedzionego hedonizmu Arystypa (żadna przyjemnośc nie zrekompensuje choć chwili cierpienia, co jest poniekąd racją, bo wystarczy że zacznie nas boleć ząb byśmy byli gotowi za ustanie bólu oddać wszystkie swoje orgazmy hahaha), i jest wyrazem epikureizmu doprowadzonego do radykalnej konkluzji: najlepiej cierpienia unika ten, kto w ogóle nie istnieje. Całkiem logicznie zatem - jako konsekwencję swoich przesłanek - Benatar uznaje że rodzenie dzieci jest "pogwałceniem moralności i etyki". Zastanówmy się jednak przez chwilę: skoro ktoś byłby w stanie oddać swoje przyjemności za to, żeby go przestało boleć, ale jednocześnie ta sama osoba gotowa by była znieść np. wyrywanie zębów na żywca w imię innej wartości niż tylko zwykły brak bólu, to jak wypada nam na tym tle równanie Benatara? Czy nie trochę karłowato? Cieszmy się że matka Pileckiego nie była antynatalistką, bo naziści z ich lebensborn na pewno nie wpadli by na tak durny pomysł.
I tutaj, w tym miejscu, umieszczę pewną dygresję związaną z serialem True Detective z Matthew McConaughey i Woody Harrelsonem. Wielu antynatalistów, neognostyków i innych płaskomózgowców brandzluje się nad tym serialem a szczególnie nad postacią pesymisty Rustina Cohle'a "zapominając" wygodnie o przemianie jaka w nim zaszła na końcu. Cohle przez cały serial pierdoli jakie to życie jest to bani, jednocześnie jednak zapytany czemu zatem nie odstrzelił sobie ryja jeszcze, odpowiada że chyba go tchórzostwo powstrzymuje (choć nie pojmuję jak antynatalista może bać się upragnionej nicości w której go nie bedzie O_O). W każdym razie Cohle żyje i truje, a co najważniejsze wykonuje swoje obowiązki jako detektyw. I to wykonuje je z wielkim poświęceniem. Dzieki temu że nie odstrzelił sobie ryja pod wpływem pesymistycznych bredni, Cohle doprowadza do wyeliminowania kilku poważnych zwyrodnialców (którzy o dziwo wyznawali podobne brednie co on, "czas to spłaszczone koło", i podobne rzeczy, z tym że oni postanowili zostać aktywnymi, pozytywnymi hedonistami, w stylu de Sada), co sam prawie przypłaca życiem. I tam własnie, w stanie agonii, Cohle doświadcza nie tylko prostego wygaszania świadomości, ale czuje wielką miłość która rośnie coraz bardziej. A później się budzi. Odmieniony. Jego misja tutaj najwidoczniej nie dobiegła kresu. Serial kończą jego słowa o tym, że jest tylko jedna historia, najstarsza, historia walki swiatła z ciemnością. I, co pokazuje na przykładzie rozświetlonego gwiazdami nocnego nieba, to światło stworzenia wygrywa, bo kiedyś była tylko ciemność nicości. No, ale dla płaskomózgowców jedyny właściwy Cohle to ten zgorzkniały cynik. Taka moda.
- Antynataliści są w posiadaniu wiedzy (gnozy) która obca jest innym ludziom (antynatalista to "człowiek, który pojął życie u jego kosmicznej podstawy i którego cierpienie jest całym cierpieniem Ziemi", Zapffe, Ostatni Mesjasz).
Kolejna brednia. To, że życie jest pełne cierpienia uznawali wszyscy, od platoników, chrześcijan, buddystów, po Nietzschego. Ale żadne z tych stanowisk nie uczyniło przyjemności swoją najwyższą wartością. Nie ważne jak bardzo oni wszyscy mogą być wobec siebie nawzajem wrodzy, ta jedna wspólna rzecz która pomiędzy nimi występuje to uznanie że chociaż życie jest wypełnione trudem i udręką i niesprawiedliwością, to nie należy przed nim uciekać, ale je przezwyciężyć. Czego jednak można się spodziewać po antykosmicznym stanowisku, które za przedmiot swojej wiary obrało nicość? Jeżeli się przyjrzeć im bliżej, to okaże się wszystko u nich jest sprzeczne z naturą i rozumem. Istoty rozumne, zdolne tak do zarejestrowania logosu wszechświata jak do życia według cnoty są w ich oczach albo sybarytami albo skutymi więzami konieczności zwierzętami (biofizm Zapffego); większość z nich (antynatalistów) nigdy nie była przytłoczona przez srogi los ale wyciska z życia tyle przyjemności ile tylko można, obstając jednocześnie przy niemoralnym bełkotaniu "jaką to życie jest udręką"; ich poglądy nie pojawiają się ani w czasach ani w miejscach gdzie rzeczywiście ludzie doświadczają srogiego losu - w czasie wojen czy głodu - ale tam, gdzie wszystkiego jest w nadmiarze, w okresach świętego spokoju i wygodnictwa, co pogłębia przekonanie że są dekadenckim skutkiem dobrobytu i lenistwa, efektem szukania kontrowersji i bycia indywidualnością w cukierkowym świecie. Częściowo ich stanowisko jest efektem zaczadzenia scientyzmem (naiwnym, typowym dla płaskomózgich snobów przekonaniem ze skoro nauka mówi jak cos działa to odpowiada i dlaczego coś jest, a skoro jednak nie odpowiada bo pozostaje to poza jej kompetencją, to znaczy że naszym losem jest nicość), częściowo wynika z infantylnych liberalno-humanitarno-oświeceniowych śmieci które powpychali w swoje głowy, a częściowo wynika ze zgnilizny charakteru, zdechlactwa i słabości nadwrażliwej duszyczki u której każda interakcja ze światem doprowadza do pękania dupy.
- Według antynatalistów życie jest bezsensowne i bezcelowe.
No ok. Poprawnie należałoby to jednak odczytać tak: według antynatalistów ICH życie jest bezsensowne i bezcelowe. Bo rzecz wygląda tak: jeżeli ktoś daje ci do ręki łuk i strzały, stawia przed tobą cel i mówi "próbuj, trafisz to coś zdobędziesz", ale ty, w swoim libertariańsko anarchistycznym rewolucyjnym zacietrzewieniu myślisz sobie "a a chuj z tym!", rzucasz łuk w zarośla i idziesz nad staw porzucać kaczki kamykami, to czemu się później dziwisz ze twoje działanie jest bezsensowne i bezcelowe? Postawiono przed tobą cel i dano ci sensowne zajęcie, ale ty wołasz "non serviam! Jestem tylko mięsem i impulsami elektrycznymi, nie widzę zadnego celu, a nawet gdyby jakiś był, to nikt się mnie nie pytał o zgodę czy chcę go osiągnąć! Urodzono mnie wbrew mojej woli! Chuj wam w dupę i ok boomer!". Skoro ktoś twierdzi że urodzono go wbrew jego woli, to pierwsze co się rzuca w oczy to to, ze mamy przed sobą człowieka o nieprzeciętnym intelekcie, błyskotliwy umysł geniusza którego mózg przypomina kryształową czaszkę - bez żadnej rysy! (Nawet płaskomózgowiec Zapffe miał tyle zwojów by zrozumieć absurdalność stwierdzenia że kogoś urodzono wbrew jego woli: "Pytasz się więc czy wybrałbym nigdy się nie urodzić? Trzeba się urodzić, żeby wybrać, a sam wybór pociąga za sobą zniszczenie" co oczywiście nie przeszkodziło Zapffemu dożyć 90 lat bez skorzystania ze wspomnianego wyboru, za to będąc bardzo aktywnym tak fizycznie - alpinista - jak intelektualnie: ponoć filozof.) Oczywiście antynatalista odwoła się do swojej gnozy, i powie że życie nie ma sensu ani celu a przed egzystencjalnym horrorem chronią nas przeróżne mechanizmy ochronne (Zapffe) które nie pozwalają nam dostrzec tej grozy istnienia, tego bólu i cierpienia, i tego całego bezsensu i bezcelowości. Czy my tego skądś jednak nie znamy? O fałszywej świadomości pierdolił też swego czasu do proletariatu równie oświecony marksizm, poźniej wszyscy Żydzi ze szkoły frankfurckiej, a wcześniej Freud z jego fiksacją na ludzkiej seksualności. Oni wszyscy byli święcie przekonani że odkryli Świętego Grala, że byli w posiadaniu gnozy dzięki której naprawią świat, naprawią ludzkie życie... wiemy jak to się wszystko kończy. Każdy z nich był zafiksowany na jakimś oderwanym od całości elemencie i wyolbrzymiał go tak, że element ten w jego świadomości przytłaczał tą całość. Ekonomia, libido, pragnienie wolności, antyautorytaryzm, itd. W przypadku antynatalistów będzie to cierpienie. Ale wiecie... chodzę do pracy bo to taka nieprzyjemna konieczność. Wcale nie twierdze że mi z tym dobrze. Ale kiedy wracam do domu, to zamiast redukować własne fizyczne i psychiczne nieprzyjemności leżeniem jak trup, zabieram się za kolejną pracę. Trenuję, co wymaga wysiłku i bezustannego stawiania siebie do pionu, a przecież zgodnie z logiką antynatalistów, to i tak nie ma sensu, bo kiedyś to ciało zgnije. Chodzę niewyspany, bo wieczorem coś tam robię, czytam czy akurat piszę o antynatalistach. Bezustannie doświadczam nieskończonych nieprzyjemności i bezustannie angażuję się w nie! Jak to możliwe? Przecież powinienem marzyć o nicości, rozbijać swoje mechanizmy obronne, pozbywać się fałszywej świadomości "optymisty". Czy byłoby mi lepiej gdyby mnie nie było? No ale na to już sobie odpowiedzieliśmy: trzeba istnieć by zadawać sobie takie pytania. Więc skoro już istnieję, to mogę powiedzieć że wstyd chcieć czegoś co po pierwsze i tak stanie się moim udziałem, a po drugie trochę chujowo jęczeć o czymś do czego stale ma się otwarty dostęp, prawda? Po za tym, wcale nie uważam żeby wszystkie nawet cierpienia świata były argumentem przeciwko istnieniu. Ba, powiem więcej: gdybym otworzył się na absurdalne pytanie neognostyków o wybór czy chcę istnieć czy nie zanim bym zaistniał, to mógłbym swobodnie odpowiedzieć - przyjmując ich punkt widzenia - ze oczywiście chcę. Ostatecznie, jeżeli ktoś wierzy że życie jest tylko błyskiem pomiędzy dwoma nicościami, to wybór tej krótkotrwałej przygody niewiele właściwie kosztuje. Alternatywą jest ostatecznie bezbolesna, ale i nudna jak chuj nicość. A skoro ja zdobyłbym się na to, to nic nie stoi na przeszkodzie abym i innych tym "wyrwaniem z nicosci" obdarował - koniec końców nie wymagam od nikogo więcej niż od siebie. A skoro jesteśmy już przy absurdach, to zwieńczę to hasłem: nie ma łatwiejszej rzeczy niż nie istnieć, a to co łatwe jest też bezwartościowe - najlepsze rzeczy wymagają wysiłku, zmagań, i trudów wy jebane mamlasowate, maminsynkowate, zaślinione, melancholijne, gnostyckie lenie.
- Antynatalizm a religie i filozofie.
Antynataliści, podobnie jak ich pradziadowie gnostycy, lubią wybiórczo chwytać się różnych religii czy filozofii, twierdząc że ich twórcy również popierali antynatalistyczne stanowisko. Jeżeli usłyszycie kiedyś któregoś dziada bełkoczącego takie brednie, od razu lejcie w ryj. Ani Platon, ani Jezus, ani Sakjamuni, ani wielu innych nie było ani gnostykami, ani antynatalistami. Niestety tak w starożytnych pismach gnostyckich, jak w nowoczesnych publikacjach antynatalistów można trafić na przekłamane, spłaszczone, i odpowiednio zredagowane tezy czy to Platona, czy Jezusa, czy Buddy, wedle których oni wszyscy byli gnostykami czy jakimiś gnostyckimi bożyszczami. To skutek albo głupoty i nieuctwa, albo perfidne kłamstwa. Antynataliści powołują się na przykład na fragment z ewangelii Mateusza 26:24, czy na niektóre zwroty jakimi posługiwał się Platon jak np. "ciało to grób" (to akurat gnostycy), czy twierdza że Budda twierdził ze "życie jest cierpieniem" (to oczywiście skutek złego tłumaczenia słowa dukkha którego zakres znaczeniowy jest o wiele szerszy) i w związku z tym zalecał zaprzestanie prokreacji, co oczywiście nie tylko jest wierutnym kłamstwem, ale i stoi w jaskrawej sprzeczności z buddyjskim twierdzeniem ze urodzić się jako człowiek to większe szczęście niż urodzić się w jakimś wedyjskim niebie! Ha! Warto się też zapoznać w tym kontekście z podejściem buddyzmu do aborcji W Tybecie, Sri Lance, czy Birmie stosunek do aborcji jest równie negatywny jak w katolicyzmie. Bardziej lightowe, ale nadal dalekie od antynatalistycznych bredni, jest podejście w Japonii czy Tajlandii. Trudno aby ludzie rzekomo nienawidzący życia twierdzili jednocześnie że dobrze jest się urodzić i chronili człowieka od poczęcia.
Plotyn uważał nauki gnostyków za melodramatyczne, antytradycyjne, niemoralne, i wyjątkowo niebezpieczne. Bardzo trafna ocena, która o dziwo pasuje i do dzisiejszych antynatalistów i pesymistów! Podsumujemy więc tych nadętych od zgniłego powietrza sobków właśnie jego słowami:
>>Lecz może powiedzą, ze ich słowa uczą uciekać przed znienawidzonym ciałem z daleka, a nasze wprost przeciwnie przykuwają dusze do niego. A byłoby to tak, jakby na przykład w tym samym domu pięknym mieszkało dwóch ludzi i jeden ganił budowlę wraz z budowniczym, a niemniej mieszkał dalej, drugi zaś nie ganił, lecz wprost przeciwnie mówił ze budowniczy wykonał budowlę bardzo kunsztownie, i czekał spokojnie, aż przyjdzie chwila, w której wyruszy tam, gdzie mu już nie będzie potrzeba żadnego mieszkania, i jakby tamten (gnostyk) uważał się za mądrzejszego i bardziej gotowego do wyjścia ponieważ potrafi mówić że "ściany są z bezdusznych belek i głazów" i że im "daleko do prawdziwego mieszkania" - nie zdając sobie sprawy, że wyróżnia sie właśnie nieuctwem w znoszeniu koniecznej doli, o ile oczywiście nie udaje swojego oburzenia, kochając w skrytości piekno tych "głazów".<<
>>Bo który z tych zarozumiałych gardzicieli ma w sobie tyle ładu i rozumu co ten świat? Z pewnością śmiechu warte i bardzo nie na miejscu byłoby nawet porównywanie i kto by porównywał nie dla argumentu jedynie, nie uniknąłby bluźnierstwa. I nawet samo zastanawianie się tutaj wskazuje nie na rozumnego człowieka, lecz na jakiegoś zaślepieńca, który nie posiada zgoła ani zmysłów wrażliwych, ani umysłu i któremu daleko do ujrzenia tamtego świata, skoro tego nie widzi.<<
Stalk the weak, crush their skulls, eat their hearts, and use their entrails to predict the future.