To forum używa ciasteczek.
To forum używa ciasteczek do przechowywania informacji o Twoim zalogowaniu jeśli jesteś zarejestrowanym użytkownikiem, albo o ostatniej wizycie jeśli nie jesteś. Ciasteczka są małymi plikami tekstowymi przechowywanymi na Twoim komputerze; ciasteczka ustawiane przez to forum mogą być wykorzystywane wyłącznie przez nie i nie stanowią zagrożenia bezpieczeństwa. Ciasteczka na tym forum śledzą również przeczytane przez Ciebie tematy i kiedy ostatnio je odwiedzałeś/odwiedzałaś. Proszę, potwierdź czy chcesz pozwolić na przechowywanie ciasteczek.

Niezależnie od Twojego wyboru, na Twoim komputerze zostanie ustawione ciasteczko aby nie wyświetlać Ci ponownie tego pytania. Będziesz mógł/mogła zmienić swój wybór w dowolnym momencie używając linka w stopce strony.

Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[oddzielony] Muzyka ambitna i nieambitna
#41
Nonkonformista napisał(a): Hmm, gdyby się z tym zgodzić, to należałoby zauważyć, że wszelkie komponowanie muzyki klasycznej /nie atonalnej - dodekafonii, ale do tego przejdę za chwilę/, pozbawione jest sensu.

Nom. Dla mnie to jest tak, że jak np. słuchałeś i znasz Wagnera, to już nic w muzyce filmowej cię nie zaskoczy. Cała muzyka na jedno, wagnerowskie, kopyto.

Nonkonformista napisał(a): Pewnie, że wykorzystano każdą kombinację dźwięków.
Nonkonformista napisał(a): Ale z tego ograniczonego materiału rodzi się nieskończoność

Zdecyduj się. Albo jedno albo drugie. Żeby mieć nieskończoność musisz mieć nieskończoną kombinację dźwięków.

Nonkonformista napisał(a): Jeśli się weźmie tysiąc jakichś dzieł muzyki klasycznej to każde jest przecież inne, choć zbudowane na jakiejś tam podstawie gamy

Każda piosenka disco polo jest jakaś inna, a jednak mam wrażenie, że 95% utworów DP jest praktycznie tym samym.

Nonkonformista napisał(a): Kiedyś słuchałem jakiś fragment takiej muzyki - na dłuższą metę nie do zniesienia i wytrzymania dla mnie.

No i prawidłowo.

Nonkonformista napisał(a): Nie jestem muzykiem z wykształcenia więc tego nie wiem, ale zaryzykuję twierdzenie, że muzyka atonalna lub dodekafonia nie cieszy się jakimś szczególnym zainteresowanie melomanów ani kompozytorów współczesnych. Mam rację?

Wydaje mi się że masz, ale nie znam żadnych melomanów i kompozytorów. No chyba, że mój ojciec, ale on słucha czegoś co dla mnie jest jakimś chaosem, kakofonią. Ale co najśmieszniejsze wiem, że w tym jego jazzie cała ta kakofonia jest grana w sposób uporządkowany i wszystko jest dokładnie wyliczone. Nie wiem co najbliżej temu odpowiada - chyba jakiś kod/program komputerowy - zwykły cżłowiek będzie widział jakiś chaotyczny ciąg zer, jedyne czy tam jakichś znaczków, a informatyk będzie w tym widział jakiś konkretny uporządkowany program.

kmat napisał(a): Ja bym jednak pewne obiektywne kryterium wskazał - prawo Poe'go. Dziadostwa nie da się sparodiować, bo parodia (jeśli jakoś się nie zaznaczy, że to parodia) zostanie po prostu uznana za być może nawet dobry kawałek w danym stylu czy wręcz zostać hitem gatunku. I chyba tylko w DP coś takiego się przydarzało.

Ale masz jakąś obiektywną definicję dziadostwa?

U mnie w branży, w remontach, jest teraz moda na niby złote krany itp. elementy dekoracyjne gdy tymczasem dla mnie każda taka "wyzłocona" łazienka kojarzy się cygańskim/ruskim kiczem. A dla wielu ludzi nie jest to dziadostwo tylko imponujący przepych. A jeśli chodzi o płytki, to 90% łazienek jest robiona z chińskich lub hinduskich gresowych imitacji marmuru. Albo kolor betonu. Już rzygam tym marmurem i betonem.
---
Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie. Większości ludzi taki śmiech sprawia ból.

Nietzsche
---
Polska trwa i trwa mać
Odpowiedz
#42
lumberjack napisał(a): Ale masz jakąś obiektywną definicję dziadostwa?

U mnie w branży, w remontach, jest teraz moda na niby złote krany itp. elementy dekoracyjne gdy tymczasem dla mnie każda taka "wyzłocona" łazienka kojarzy się cygańskim/ruskim kiczem. A dla wielu ludzi nie jest to dziadostwo tylko imponujący przepych. A jeśli chodzi o płytki, to 90% łazienek jest robiona z chińskich lub hinduskich gresowych imitacji marmuru. Albo kolor betonu. Już rzygam tym marmurem i betonem.
No i to jest dziadostwo. A teraz dla odprężenia posłuchajmy muzyki.

Czysta żywa parodia. A jakim hitem gatunku została.
Mówiąc prościej propedegnacja deglomeratywna załamuje się w punkcie adekwatnej symbiozy tejże wizji.
Odpowiedz
#43
Tworzyć "sobie a muzom", czy dla odbiorców? Jeżeli dla odbiorców, to zawsze jacyś się znajdą, nawet przemocą albo przypadkiem, ewentualnie skończy się interwencją służb mundurowych. Jeżeli istnieje pojęcie partii kanapowej, to jak daleko poza jedną sztukę kanapy ma sięgać pozytywny obiór dzieła muzycznego, aby jego twórcę uznać za artystę, nie mówiąc już o określeniu go "artystą wybitnym"? Czy wystarczą dwie kanapy, może trzydzieści, a może rzędy, czy nawet złożone z rzędów sektory?

Może z artystami jest jak z piłką nożną, czy kaszana, czy mistrzostwo, to i tak tłumy tym sportem żyją i śledzą w jakiejś dziwacznej nadziei, że "może w końcu zaczną dobrze grać". A może nawet w muzyce jest to kwestia nadziei nawet w znaczeniu "śpiewaj i graj dalej, może się w końcu nauczysz!"

Muzyka, tak jak sport, wykształciła dyscypliny zwane gatunkami, a artyści wykształcili swoich kibiców zwanych już różnie. I tu wraca "sobie a muzom", bo mając kibiców, fanów, widzów, słuchaczy, klientów na płyty i tantiemy, to tworzyć tylko dla muz już nie bardzo pasuje, więc powstaje dylemat, dawać wspomnianym cokolwiek, bo chcą czegokolwiek, czy dawać to co się chce wyrazić w przypływie inwencji twórczej lub wewnętrznej potrzeby, wszak oni wcale nie chcą tylko czegokolwiek. Ale inwencja twórcza ma granice, a tam gdzie się kończy, tam zaczyna się produkcja "sztuk dzieł", a nie "dzieł sztuki". Zawsze mnie zastanawiało, czy artyści wydający jakieś płyty z muzyką mają czasem narzucone, albo sami sobie narzucają, zadanie zapełnienia wydawnictwa dla samego jego zapełnienia, bo co jeżeli inwencja twórcza nie chce pójść dalej niż kilkanaście minut nagrania? Cóż to by było za marnotrawstwo pojemności nośnika i mocy przerobowych wytwórni. No, ewentualnie zostają jeszcze covery...

Pewnie dałoby się znaleźć dzieła filmowe uznawane przez koneserów za wybitne, które przeciętnego widza tak degustują po kilku scenach, że większość odpuszcza sobie dalsze męczarnie, ale wśród tych zdegustowanych znajdą się tacy, którzy podejmą trud wytrwania do końca, ale tylko dlatego, że ktoś im powiedział, że to jest wybitne. Tylko co by było, gdyby wspomniana garstka koneserów uznająca wybitność dzieła, czystym przypadkiem tego dzieła nie zobaczyła, więc nikt z widzów podczas próby oglądania o ewentualne jego wybitności nie miałby pojęcia?  Wygląda to jak baśniowe "nowe szaty króla", czyli "jeżeli nie dostrzegasz, że to wybitne, albo że to chłam, to jesteś idiotą".

Po powyższym wywodzie dochodzę do wniosku, że uczestnicy wszelkich dyskusji o tym, czy coś jest arcydziełem, kiczem, czy chałturą, zanim zaczną stawiać innym dyskutantom zarzut "braku zrozumienia dzieła", powinni przeczytać baśnie Andersena, a zacząć od tej wyżej wspomnianej.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości