To forum używa ciasteczek.
To forum używa ciasteczek do przechowywania informacji o Twoim zalogowaniu jeśli jesteś zarejestrowanym użytkownikiem, albo o ostatniej wizycie jeśli nie jesteś. Ciasteczka są małymi plikami tekstowymi przechowywanymi na Twoim komputerze; ciasteczka ustawiane przez to forum mogą być wykorzystywane wyłącznie przez nie i nie stanowią zagrożenia bezpieczeństwa. Ciasteczka na tym forum śledzą również przeczytane przez Ciebie tematy i kiedy ostatnio je odwiedzałeś/odwiedzałaś. Proszę, potwierdź czy chcesz pozwolić na przechowywanie ciasteczek.

Niezależnie od Twojego wyboru, na Twoim komputerze zostanie ustawione ciasteczko aby nie wyświetlać Ci ponownie tego pytania. Będziesz mógł/mogła zmienić swój wybór w dowolnym momencie używając linka w stopce strony.

Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bajka o Jezusie
#1
Poniżej przysyłam moją próbę racjonalnego wytłumaczenia pewnych tajemnic biblijnych. Trochę nawiązuje to do mojego dawnego wątku p.t. "Targetyzm", ale tylko leciutko, więc myślę, iż lepiej założyć nowy wątek. Poza tym nie jestem dumny z poziomu dyskusji, jaki wtedy prowadziłem (z uwagi tylko na swoją osobę). Z wielką chęcią porozmawiam o poniższych ideach.

Oto moja bajka...

Na początku świata jest stan prawdy, logiki, matematyki. Istnieje Absolut, który jest idealnie dobry, jest wszystkim. Absolut nie może nic do siebie dodać, nie może stać się lepszy. Każde działanie z jego perspektywy, w obrębie tego kim jest, jest w takim razie bezsensowne i nie będzie do tego dążył.
Absolut ma zatem 3 inne możliwości:
- marazm, nierobienie niczego,
- samounicestwienie,
- ograniczenie się - przeniesienie swej świadomości w ograniczone ciało - z tej perspektywy bowiem działanie, wybory, dążenia będą miały sens (uznane będą za właściwe).
Absolut wybiera ograniczenie i tworzy świat, który ogółem wiecznie dąży do dobra, ale w którym nie działają istoty wszystko mogące. 
Absolut ogranicza się w ciało Boga-Ojca, a resztę swej świadomości "usypia". Ojciec nie jest wszechmogący. Mieszka w Zamku.
Bóg-Ojciec jest mądry, ale nie wie wszystkiego. Jest dobry, ale nie idealny. Posiada ciało i żyje w czasie.
Ojciec chce więcej szczęścia na świecie, więc tworzy anioły, których czyni potencjalnie nieśmiertelnymi (są jak półproste, które mogą, choć nie muszą, być kiedyś przecięte) i wyposażonymi w wolną wolę.
Jednak Ojciec nie potrafi wszystkiego. Popełnia błędy. Część aniołów się przeciwko niemu buntuje. Nie ufają mu. Mają swoje cele i chcą zawładnąć Zamkiem. Ojcu nie udaje się ich unieszkodliwić.
Ojciec jest od nich potężniejszy, ale starają się go zgładzić. W Zamku dochodzi do potyczek. Zbuntowane anioły chcą przekonać Ojca, że jest zły i powinien się unicestwić dla dobra świata. 
Ojciec jest raniony, ale dalej chce mnożyć szczęście na świecie. Tym razem jednak chce mieć większą kontrolę nad swymi "dziećmi", by się nie zbuntowały i nie miały tak wielkiej mocy w niszczeniu go.
W jednej sali Zamku stoi "komputer".
W komputerze tym Ojciec tworzy ludzi w raju, by byli szczęśliwi. Daje ludziom wolną wolę, bo gdyby zmusił ludzi do kochania go, nie czułby, że jest faktycznie dobry i wart miłości, skoro do tego doprowadził koniecznością - ludzka wolność jest lustrem, w którym ocenia swoje istnienie wierząc, że wyjawia prawdę. Poza tym "zamkowa glina", którą można "lepić" czujące istoty z percepcją implikuje istienie wolnej woli, a Ojciec nie wie, czy może stworzyć lub użyć do tego innego budulca (i jak to zrobić). Niestety, zbuntowane anioły włamują się do komputera i umieszczają tam "toksyczny punkt", którego Ojciec nie może usunąć. Jeżeli ludzie wejdą w interakcję z tym punktem, toksyna zatruje komputer i świat przestanie być rajem. Mimo przestróg Ojca, za namową zbuntowanych aniołów, ludzie się tym trują. 
Świat ludzki poznaje zło.
Ojciec jest zrozpaczony. Widzi ludzi cierpiących, egoistycznych, umierających. Nie jest w stanie po śmierci ludzi w mechanizmach komputera przyjąć ich do siebie do Zamku (nieba), bo krzywdy i zło ludzkie go bolą. Zbyt dużo bólu może sprawić, że Ojciec się podłamie i przegra walkę ze zbuntowanymi aniołami, a może w przypływie rozpaczy się unicestwi.
Ojciec ma ogromne poczucie winy, że nie zdołał stworzyć ludziom lepszego świata. Nie chce być katem ludzi, który spogląda z góry. Próbuje pomagać, ale swoimi emocjonalnymi ingerencjami nie zawsze mu się to udaje (Stary Testament).
Cząstkę swej świadomości "wkłada" więc w osobę Jezusa i zaczyna żyć między ludźmi. Już nie jest tylko katem, albowiem on także cierpi razem z ludźmi. 
Jezus przekonuje ludzi, by kochali każdego, by świat stał się lepszy.
Jezus chce, by ludzie kochali Boga (czyli też Jezusa), modlili się do niego, ubóstwiali go i chwalili w pieśniach, by polepszyć stan wewnętrzny Boga, który jest ciągle targany między podszeptami dobrych i złych aniołów. Jezus też nazywa Boga (siebie) wszechmogącym, by ludzie pokrzepiali Ojca w tym, że faktycznie może wszystko, że mu się uda.
Przekonuje też, żeby przebaczano nawet najgorszym zwyrodnialcom m.in. dlatego, że Ojciec (czyli ta sama istota, choć nie w tych samych granicach świadomości, co pierwotny Absolut (Duch Święty) i Jezus) sam po części uważa się za największego zwyrodnialca i chce, żeby ludzie mu przebaczyli i nie płonęli ku niemu urazą.
Jezus chce, żeby go za wszystko ukarano. Chce, by ludzie się na nim zemścili. Emocjonalnie dąży do tego, by ludzie go poniżyli, torturowali i zabili, co przywróci, z perspektywy emocji, sprawiedliwość. (Do tego zadaje się tak z nizinami społecznymi m.in. dlatego, że utożsamia się z nimi). Jezus ponadto zawiera układ ze zbuntowanymi aniołami. W zamian za otwarcie ludziom zagrodzonej przez zbuntowane anioły drogi do nieba, Chrystus zgadza się przejść do piekła, by tam walczyć ze zbuntowanymi aniołami. Zbuntowani liczą, że zniszczą, osłabią lub nawet podbiją część Boga. Jezus zdaje sobie sprawę z ryzyka, ale jego miłość do ludzi zwycięża - z własnej woli wybiera dla siebie druzgocący ból. Zbuntowane anioły żądają przy tym, by Jezus przed śmiercią był przez ludzi atakowany, bo liczą, że w ten sposób zachwieją jego miłością do ludzi i go pokonają.
Chrystus pójście do piekła wykorzystuje też w jeszcze jeden sposób. Szantażuje on bowiem Ojca, że nie wyjdzie z piekła, dopóki Ojciec nie zdecyduje się przyjąć ludzi do siebie. Wyniszczony wewnętrznie Ojciec stając do wyboru między niepojętym bólem dla swej współistniejącej w Bogu osoby, a ryzykiem zbliżenia się do niego ludzi i niebezpiecznego otwarcia drogi ku swego zamkowego, zagrożonego serca, wybiera warunki Jezusa.
Tak też się dzieje na krzyżu. 
Jezus pokonuje zbuntowane anioły w piekle, ale wojna ciągle trwa.
Od tego czasu Bóg już nie czuje się tylko katem, jego emocjonalna potrzeba ukarania siebie (wzmagana podszeptami zbuntowanych aniołów) została na tyle zaspokojona i na tyle "może spojrzeć w oczy ludziom", że jest w stanie przyjąć ludzi do siebie, do nieba (Zamku), by byli szczęśliwi. Jednakże dalej może przyjąć tylko dobrych, kochających go ludzi. Z innymi, by cierpiał. Ich zło i pretensje do niego, by go wyniszczały. Ważny jest stan ludzi w momencie śmierci. Dusze (ludzie), które umierają z nastawieniami (swymi wewnętrznymi dążnościami) ku dobru, wchodzą, po wyciągnięciu ze swoich ziemskich ciał fizycznych, do Zamku dobre, a te z nastawieniami złymi, wchodzą do Zamku złe.
Ważna jest też wiara w Ojca. Dusze wierzące, że ich doczesny świat stworzył dobry Ojciec, są bardziej znośne dla Ojca. Tym bardziej może je przyjąć i zapewnić im szczęście obok siebie.
Dusze złe, do których Ojciec nie chce się zbliżać, bo pali go ich bliskość i interakcje z nimi, te złe dusze zostawione są na pastwę zbuntowanych aniołów. Zbuntowane anioły (szatani) biorą ich do "lochów" Zamku, gdzie te dusze są torturowane i przekonywane, że ich ból jest winą Ojca. Szatani torturują ich bez przerwy, by torturowani krzyczeli, jak najbardziej mogą (o swym bólu i nienawiści do twórcy tego złego dla nich świata) i w ten sposób jak najbardziej krzywdzili Ojca, który słyszy z dala ich krzyki. Zbuntowani aniołowie szantażują też Ojca - mówią mu, że przerwą tortury ludziom, jeżeli Ojciec pójdzie im na ustępstwa, a nieraz domagają się też jego samobójstwa.
Ludzie muszą też być posłuszni i ulegli wobec Ojca, bo dyscyplina jest kluczowa, by wygrać wojnę ze zbuntowanymi aniołami. Wyższy świat jest też tak obcy wobec naszego ziemskiego, że ludzie muszą po prostu słuchać Ojca i wierzyć, iż nakazuje dobrze. Ojciec ponadto nie chce tłumaczyć swych planów, by nie dowiedzieli się o nich zbuntowani aniołowie.. Do nieba można wpuścić tylko dusze ludzi posłusznych Ojcu też dlatego, że każda zdrada tak blisko odsłoniętego, ojcowskiego serca jest niezwykle groźna.
Absolut (Duch Święty), który był na początku i istnieje uśpiony w tle, przed swym uśpieniem ustalił pewne ingerencje (nastawił mechanizmy przed "swym uśpieniem") w ten stworzony przez siebie świat (o tych ingerencjach nie wiedzą Ojciec i inne istoty), które sprawiają, że koniec końców jest na nim ciągle więcej dobra niż zła, a więc świat ten wiecznie dąży do jak największego skumulowanego w historii dobra (gdyby nie ustalił tak, to świat mógłby być zły, a początkowy wszechmogący Stan Prawdy, a więc i Stan Dobra nie mógłby stworzyć czegoś, co ogółem jest złe). 
A nieważne jest, czy poziom dobra (bilansu szczęścia i nieszczęścia) na świecie rośnie w tempie, dajmy na to, 10x czy 100000x na rok czy też milenium, gdyż Absolut ma do dyspozycji nieskończone zasoby, w tym i zasób czasu, a więc liczy się tylko to, że świat się ogółem ciągle polepsza (rośnie suma dobra), by uznać, że nie ma możliwości bardziej moralnego (lepszego) świata zmiennego w czasie z wiecznej perspektywy Absolutu.
Odpowiedz
#2
Mustafa Mond napisał(a): Poniżej przysyłam moją próbę racjonalnego wytłumaczenia pewnych tajemnic biblijnych (...)
Na początku świata jest stan prawdy, logiki, matematyki (...)

Jeżeli Absolut włożył część swojej świadomości w Jezusa, to znaczy że Jezus też jest Absolutem - napisałeś zresztą, że Jezus też nazywa Boga (siebie) wszechmogącym, czyli jest Bogiem i Absolutem. Jeżeli Jezus byłby jednak tylko częściowo Absolutem, to powstaje pytanie: czym jest pozostała część Jezusa owym Absolutem nie będąca?

Powyższe o Jezusie rodzi sprzeczność w części mówiącej, że Jezus szantażuje Ojca, bo to oznacza, że cząstka Absolutu szantażuje inne części Absolutu, zatem Absolut szantażuje samego siebie. Teolodzy katoliccy dostrzegają takie sprzeczności - miałem kiedyś okazję rozmawiać z pewnym księdzem o tego typu paradoksach i sprzecznościach, których jak dotąd nie rozstrzygnięto, a które nie ograniczają się wyłącznie do chrześcijaństwa, bo najprawdopodobniej dotyczą każdej religii, a nawet nie tylko religii, bo w dowolnej nauce ścisłej da się odnaleźć paradoksy, które w obecnym stanie wiedzy są nierozstrzygnięte.

Skoro Jezus pokonał zbuntowane anioły w piekle, to na jakich polach trwa wojna i kto z kim walczy? A może sugerujesz, że pokonani na terenie piekła podpisali dokument z warunkami kapitulacji i owe warunki realizują, co ciekawe nie w piekle, a w lochach Zamku (nieba), wszak w owym miejscu odbywają się tortury złych dusz? No ale Zamek, a nawet jego lochy, to jednak niebo - zatem co się stało z piekłem? Nie napisałeś czym jest piekło i gdzie leży - więc czy piekło to od samego początku lochy Zamku, zatem część nieba?

Dziwne jest to, że Absolut podzielił się na części nic o sobie nie wiedzące i mogące spiskować przeciw sobie - tylko po co to wszytko, skoro wynik gry i zabawy może być tylko jeden? Wszak uśpiony Duch Święty ustawił mechanizmy ingerujące w wynik ogólny, a to znaczy, że owszem, gra się toczy, ale jej wynik jest z góry przesądzony - zatem nuda do kwadratu, tudzież do nieskończoności - nie dziwne więc, że wziął i się uśpił.
Wiem, że nic nie wiem...
Odpowiedz
#3
Dzięki za odpowiedź. Duży uśmiech

Na wstępie przypomnę, że w tej mojej historii Bóg=Absolut+Ojciec+Jezus. Ojciec to część, którą wyodrębnił w sobie Absolut, a Jezus to część, którą wyodrębnił w sobie Ojciec.

Artificial Intelligence napisał(a): Jeżeli Absolut włożył część swojej świadomości w Jezusa, to znaczy że Jezus też jest Absolutem - napisałeś zresztą, że Jezus też nazywa Boga (siebie) wszechmogącym, czyli jest Bogiem i Absolutem. Jeżeli Jezus byłby jednak tylko częściowo Absolutem, to powstaje pytanie: czym jest pozostała część Jezusa owym Absolutem nie będąca? .

To działa jak delta rzeczna. Końcówka rzeki może się podzielić na kilka części, ale to i tak ta sama rzeka. Te trzy części świadomości w dużej mierze odczuwają wszystkie siebie naraz (współodczuwają siebie), ale głównie bezpośrednio kontrolować mogą jedynie swoją osobę. To tak jakby jakaś część czyjegoś mózgu była odpowiedzialna za sterowanie ręką lewą, a inna część za sterowanie ręką prawą. Możliwości kontroli bezpośredniej innej osoby są możliwe, ale w ograniczonym zakresie. Wtedy pojawić się mogą wewnętrzne boje.
Jezus w tej mej historii nazywa Ojca wszechmogącym, nie siebie. I jest to raczej wsparcie mentalne dla Ojca, a nie jego opis. Teoretycznie Ojciec może dowolnie kształtować ziemski świat, ale zbuntowane anioły mogą mu w tym przeszkadzać.
Cały Jezus jest częścią Boga w trzech osobach.

Artificial Intelligence napisał(a): Powyższe o Jezusie rodzi sprzeczność w części mówiącej, że Jezus szantażuje Ojca, bo to oznacza, że cząstka Absolutu szantażuje inne części Absolutu, zatem Absolut szantażuje samego siebie.
Ależ przecież można szantażować samego siebie!
Dajmy na to, że jestem alkoholikiem. Część mojej osoby chce pić, a inna część chciałaby bym nie pił. W chwili trzeźwości zbudowałbym zatem maszynę, która biłaby mnie, gdybym sięgnął po piwo. I intencjonalnie wymontowałbym z tej maszyny wyłącznik, by mnie nie korciło ją wyłączyć w chwili słabości.

Artificial Intelligence napisał(a): Skoro Jezus pokonał zbuntowane anioły w piekle, to na jakich polach trwa wojna i kto z kim walczy?
To była wygrana bitwa, a wojna dalej trwa. Wygrana bitwa pozwoliła otworzyć ludziom drogę do Nieba z "trzewi komputera" po ich śmierci.

Artificial Intelligence napisał(a): A może sugerujesz, że pokonani na terenie piekła podpisali dokument z warunkami kapitulacji i owe warunki realizują, co ciekawe nie w piekle, a w lochach Zamku (nieba), wszak w owym miejscu odbywają się tortury złych dusz? No ale Zamek, a nawet jego lochy, to jednak niebo - zatem co się stało z piekłem? Nie napisałeś czym jest piekło i gdzie leży - więc czy piekło to od samego początku lochy Zamku, zatem część nieba?

Chwila. W Zamku znajdują się różne miejsca kontrolowane przez różne strony i pole ziemi niczyjej. Mapa "obu państw" jest zmienna w czasie, bo walczą ze sobą. Piekło jest miejscem, które kontrolują zbuntowane anioły. W części Piekła są Lochy, gdzie są torturowane ludzkie dusze. Niebo jest miejscem, które kontroluje Ojciec wraz z przybocznymi aniołami. Może tam zapewniać ludziom szczęście. Komputer, wewnątrz którego istnieje ziemski świat, znajduje się na części ziemi niczyjej, o którą ciągle toczą się walki. W zasadzie obie strony chcą podbić cały Zamek i spacyfikować drugą stronę.

Artificial Intelligence napisał(a): Dziwne jest to, że Absolut podzielił się na części nic o sobie nie wiedzące i mogące spiskować przeciw sobie - tylko po co to wszytko, skoro wynik gry i zabawy może być tylko jeden? Wszak uśpiony Duch Święty ustawił mechanizmy ingerujące w wynik ogólny, a to znaczy, że owszem, gra się toczy, ale jej wynik jest z góry przesądzony - zatem nuda do kwadratu, tudzież do nieskończoności - nie dziwne więc, że wziął i się uśpił.

Ale ani Jezus, ani Ojciec, nie wiedzą, że wynik gry może być jeden. Mogą tak obstawiać i się domyślać, ale nie mogą mieć nigdy pewności. W takiej sytuacji zawsze będą walczyć, by świat był jak najlepszy. Nie wiedzą, jakie jest ich pochodzenie. Mogliby równie dobrze powstać w wyniku fluktuacji chaosu. Ich powiązania z Absolutem są na tyle zblokowane, mgliste, zasłonięte i pozrywane, że nie wiedzą o swym pochodzeniu.
Absolut się uśpił, czyli wyłączył na zawsze możliwość podejmowania przez siebie decyzji. Mechanizmy, które nastawił są i tak pewne, więc nie musi nic kontrolować, by rzeczywistość była zawsze właściwa. Od tego czasu zawsze dwie pozostałe osoby Boga będę przy stawaniu przed decyzjami odczuwać, że istnieją działania właściwe, do których trzeba dążyć.
Zatem z perpektywy Boga decyzją, która Z JEGO PERSPEKTYWY była właściwa to ciąg: ograniczenie się i wieczne życie w ograniczonej osobie/osobach przy wcześniejszym zabezpieczeniu rzeczywistości przed staniem się złą. Takim sposobem Bóg odnalazł działania właściwe i zakończył na zawsze początkowy impas "bezdecyzyjny". Ojciec zawsze będzie do czegoś dążył i coś wybierał.

Ach tak. Zapomniałem wspomnieć, że jednym z mechanizmów, jakie nastawił Absolut przed swym uśpieniem, jest unieśmiertelnienie Ojca, by zawsze Bóg podejmował jakieś decyzje. To że Ojciec nie wie, że jest nieśmiertelny to inna sprawa.
Odpowiedz
#4
Poniżej analiza fragmentu Biblii pod kątem mojej idei "Zamku"

Zgodnie z "Biblią Tysiąclecia":

Ewangelia św. Mateusza 4 1-11
Kuszenie Jezusa
4
1 Wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła.
2 A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód.
3 Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem».
4 Lecz On mu odparł: «Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych»
5 Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego, postawił na narożniku świątyni
6 i rzekł Mu: «Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień».
7 Odrzekł mu Jezus: «Ale jest napisane także: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego».
8 Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych
9 i rzekł do Niego: «Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon».
10 Na to odrzekł mu Jezus: «Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz».
11 Wtedy opuścił Go diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali Mu.

Ewangelia św. Marka 1 12-13
Kuszenie Jezusa
12 Zaraz też Duch wyprowadził Go na pustynię.
13 Czterdzieści dni przebył na pustyni, kuszony przez szatana. Żył tam wśród zwierząt, aniołowie zaś usługiwali Mu.

Ewangelia św. Łukasza 4 1-13
Kuszenie na pustyni
4
1 Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu i przebywał w Duchu [Świętym] na pustyni
2 czterdzieści dni, gdzie był kuszony przez diabła. Nic w owe dni nie jadł, a po ich upływie odczuł głód.
3 Rzekł Mu wtedy diabeł: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz temu kamieniowi, żeby się stał chlebem».
4 Odpowiedział mu Jezus: «Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek».
5 Wówczas wyprowadził Go w górę, pokazał Mu w jednej chwili wszystkie królestwa świata
6 i rzekł diabeł do Niego: «Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę.
7 Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje».
8 Lecz Jezus mu odrzekł: «Napisane jest: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz».
9 Zaprowadził Go też do Jerozolimy, postawił na narożniku świątyni i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się stąd w dół!
10 Jest bowiem napisane: Aniołom swoim rozkaże o Tobie, żeby Cię strzegli,
11 i na rękach nosić Cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień».
12 Lecz Jezus mu odparł: «Powiedziano: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego».
13 Gdy diabeł dokończył całego kuszenia, odstąpił od Niego aż do czasu.

Zainicjowanie przez "Ducha"
Początkowe fragmenty u trzech ewangelistów wskazują, iż kuszenie zostało spowodowane przez "Ducha" Świętego. To ciekawe zagadnienie. Dlaczego Duch (czyli ta sama istota, co Ojciec i Jezus) miałby ryzykować skuszeniem Jezusa przez diabła? Dla sensu musi zatem stać za tym większa szansa na pożytek niż ryzyko szkody. Pożytkiem w tej sytuacji jest wzmocnienie wewnętrzne Jezusa i osłabienie przeciwnika (diabła). Mocne przezwyciężenie pokus dodaje w końcu siłę, wytrzymałość, pewność siebie i lepsze nastawienie na przyszłość. Z kolei porażka w kuszeniu udiabła ma też skutek w osłabieniu go. Całe kuszenie jest w końcu walką duchową między Jezusem a szatanem. Osłabienie diabła (niczym wojenną raną) musi być pożądane w walce między dobrem a złem. Cały proces jawi się też jako poznawanie przeciwnika - Jezus lepiej poznaje taktyki diabła. A skoro diabeł jest jakimś zbuntowanym aniołem, to jako że się zbuntował (zmienił swój stosunek do posłuszeństwa), to jego zmiana wewnętrzna jest możliwa. Idąc za tym tropem, interakcja między diabłem a Jezusem jest też przekonywaniem w drugą stronę - przekonywaniem diabła przez Jezusa do powrotu na stronę boską (stronę dobra). Chrystus swoją wytrzymałością i poświęceniem ukazuje potęgę miłości - wyjątkową moc, jaką miłość jest i którą miłość daje. Zwycięską walką Jezus pokazuje też diabłowi swoją siłę, co jest opłacalne, gdyż jeżeli diabeł uzna, że Jezus (Bóg) jest zbyt silny, by z nim skutecznie walczyć, to może zostać przekonany, że (dla swych celów) lepiej się poddać. Pokazanie siły i dobra Jezusa jest też sygnałem dla innych istot (w tym posłusznych aniołów), że Chrystusowi warto ufać, a walka u jego boku zapowiada zwycięstwo dobra (w tym zwycięstwo własne).

Kamienie stające się chlebem
Zgodnie z Ewangelią św. Łukasza Jezus długo wytrzymywał brak posiłków, ale w końcu dopadł go głód. Jezus był człowiekiem i miał stąd potrzeby posiadacza ludzkiego ciała, co mogło go przybliżać do ścieżki wyboru swego cielesnego komfortu, kosztem wyższych celów. Ale nie należy tej historii sprowadzać tylko do cielesnych potrzeb, bo kryje się tu też kuszenie Jezusa życiem bez poświęcenia, bólów i trudów. I tak należy rozumieć chleb dla głodnego ciała. Jezus (i oczywiście reszta istoty Boga) w końcu może zawsze swe moce wykorzystywać dla własnej wygody i swego szczęścia, co byłoby korzystne dla celów diabła, bo odciągałoby Boga od ciężkiej i męczącej walki dla innych istot, co dałoby wolne pole zbuntowanym aniołom. Samo kuszenie jest wszakże przekonywaniem części bożej świadomości przez (złego) zbuntowanego anioła do racji i stron opłacalnych wspomnianemu diabłu. Cudowne działanie Jezusa, które miałoby koić jego pragnienie miałoby być tutaj wyborem swego komfortu i spokoju kosztem uznania swej odpowiedzialności, która nakazuje pracę pełną poświęcenia (cierpienia) dla dobra, bo tak każe prawda - ciągle tak samo wymagająca i nie do poruszenia. Diabeł przekonuje zatem Jezusa do próby ucieczki od odpowiedzialności, czyli do wyboru szczęścia swojego zamiast szczęścia innych. Cierpienie spowodowane głodem i innymi bólami (podkręcane złymi podszeptami) ma tutaj wykoślawić analizę sytuacji dokonywaną przez Jezusa i emocjonalnie pchnąć go ku wyborowi ukojenia dla siebie. Wybór swego interesu przez Jezusa mógłby być nie tylko wskazaniem swego szczęścia, ale także wyborem braku swego nieszczęścia. Ucieczka od swojego cierpienia wiedzie też w unicestwieniu siebie, a nieistnienie Boga (lub przynajmniej części świadomości Boga w postaci Jezusa) ułatwiłoby zwycięstwo zbuntowanym aniołom. Miłość musi ciągle przezwyciężać egoizm oraz uleczać rany i słabości spowodowane wrogimi atakami, cierpieniem i strachem przed dalszym cierpieniem. Kamienie są twarde i mogą zadawać ból, a z kolei chleb (w chwili głodu) koi potrzeby własne. Cudowna (boskimi mocami) zamiana ciężkiego wytrzymywania na koniec swego bólu jest tutaj sednem.
Zgodnie z Ewangelią św. Mateusza Jezus odpowiedział zbuntowanemu aniołowi, że "nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych". Jezus pokazuje, że celem życia (w tym swego życia) nie powinno być zabieganie o szczęście i spełnienie tylko dla siebie, zwłaszcza jeżeli jest krótkofalowe i skupione na płytkich potrzebach ciała. Trzeba żyć słowami od Boga. Słowami takimi są zalecenia dla jak najbardziej etycznego życia. Należy wybierać zawsze spełnianie głębi dalekosiężnych mądrości, zamiast łatwą ucieczkę od wiadomego i wymagającego dobra. Kuszenie Jezusa chlebem w sytuacji jego cielesnego głodu pokazuje, że diabeł zamierzał żerować na jakichś najniższych sferach psychiki Jezusa (w tym na potrzebach i bólach od materialnego ciała) wyszukując u niego (w tym też u Boga) najsłabszych punktów, które można przełamać. Wspomniana historia oznacza też, że diabeł chciał, by Jezus szerzył ludziom dobrobyt na ziemi, zamiast skupiać się na ważniejszym - wieczności w zaświatach.

Skok ze świątyni
W dzisiejszej teologii dominuje pogląd, że skok ze świątyni ma z kolei oznaczać przekonywanie Jezusa, by ten skupiał się w swym posłannictwie bardziej na efektownych cudach, a nie na swych naukach, co także jest, rzecz jasna, sensowne. Jednakże efektownym cudem jest już zamiana kamienia w chleb, więc cudowne uratowanie po skoku ze świątyni wydaje się być tutaj zbędnym powtórzeniem wspomnianego motywu (jeżeli pójść tylko tropem oszałamiających cudów). Chociaż skok ze swiątyni jest bardziej widoczny dla wielu osób (więcej ludzi mogłoby ujrzeć sytuację z dołu), nie sposób zaprzeczyć, że w tej historii są też inne symbolizmy (świątynia, łapiący aniołowie, skok, ryzykowanie), które nakazują spojrzeć na nią szerzej, a które nie są tam umieszczone bez przyczyny. "Miasto Święte" oznacza tu miejsce dobra, opanowane przez Boga, gdzie Bóg wraz ze swymi posłusznymi aniołami działa, a zbuntowane anioły (ani inne złe siły) nie brukają tego Miasta tak często jak miejsca nieświęte (samą działalność tam diabła można uznać za jakąś formą pobrudzenia). "Świątynia" tym bardziej wskazuje na miejsce dla Boga. Ale skok ze świątyni jest zbytnim zawierzeniem w swe moce (brakiem dostatecznej rozwagi w walce ze złem) i zbytnim zaufaniem (przecież słabszym od Boga) posłusznym aniołom i ich mocom. Tym bardziej, że wszystko dzieje się w Świętym Mieście, gdzie przecież raczej powinno nie dochodzić do zła, więc niby można nie być aż tak uważnym. Skok ma być dla Jezusa lekkością, odpuszczeniem, próbą zrzucenia męczącej odpowiedzialności ze swych barków na innych. Jest to opłacalne dla zbuntowanych aniołów, bo mieliby wtedy słabszych przeciwników w walce. Posłuszni aniołowie mieliby też nosić na rękach i nie pozwolić, by Jezusowi stała się najmniejsza krzywda, czyli bardziej skupiliby się na służeniu, wspomaganiu i uszczęśliwianiu swego Pana zamiast na walce ze złem. Bóg potrzebuje wsparcia i oznak miłości aniołów, by samemu być silniejszy wewnętrznie i przeto lepiej walczyć, ale diabeł stara się błędnie przekonać, że potrzeba ta jest większa niż jest naprawdę (a potrzeby reszty świata mniejsze), przez co siły Boga i jego aniołów będą gorzej rozlokowane w walce. Błąd w analizie miałby się brać głównie ze zbytniego skupienia na sobie. W skrajnym przypadku przekonywanie miałoby doprowadzić do wniosku, że świat ludzki jest stracony (albo zbyt trudno mu pomóc), nie warto dla niego walczyć i lepiej skupić się na sobie, bo boski dobrostan jest tu priorytetem moralnym. Dalszym rozwinięciem tego toku rozumowania jest przerwanie walki ze zbuntowanymi aniołami, doprowadzanie do jakiegoś kompromisowego pokoju, gdzie szatani za przerwanie wyniszczania Ojca (Boga) mają dostać większą władzę (część Zamku), przez co Ojciec będzie mógł wreszcie się w spokoju podbudować pielęgnowany przez posłusznych mu aniołów.
Ale skok oznacza też, że diabeł chce wpoić Jezusowi zbytnie zawierzenie swoim aniołom. A skoro istnieją jacyś zbuntowani aniołowie, to kolejni też mogą zdradzić, a w szeregach posłusznych aniołów mogą być i ukryci zdrajcy, którzy w decydujących momentach wojny mogą (podążając za metaforą) nie złapać skaczącego (zbyt ufnego i nieostrożnego) Jezusa. Jezus odpowiada na te perswazje słowami "nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego". Słowa te oznaczają, że Jezus wie, że nie powinien niepotrzebnie ryzykować dla swego komfortu poprzez zbytnie skupienie się na wadze swego dobrostanu i poprzez zbytnie zawierzenie aniołom i oddanie im za dużej władzy. Historia ta oznacza także, że Jezus nie jest pewny jak inna część jego świadomości (osoba Ojca) zareagowałaby na jego ryzykowne zachowania, które mogą się źle skończyć bez ojcowskiej pomocy. Nie chce zatem ryzykować skokiem, po którym może zostać niezłapany (czyli ogółem ryzykiem, po którym Ojciec mu jednak nie pomoże), bo wie, że nie może w pełni sterować resztą swojej istoty, bo w tym czasie wchodzi z nią tylko w interakcje (wchodzą w interakcje, choć dalej są jedną istotą, bo rzeka jej świadomości i ciągłości istnienia podzieliła się w delcie). Z racji wyższej mocy (i mądrości) u Ojca Jezus podporządkowuje się innej części swej boskiej osoby i nie zamierza podejmować zachowań, które bez aprobaty i pomocy Ojca mogą się źle skończyć, kiedy nie wie, czy tę pomoc dostanie. Diabeł chce zatem wprowadzić Jezusa w błąd zbytniego zawierzenia, że własne dążenia Chrystusa są zawsze (lub przynajmniej częściej niż są naprawdę) tożsame z dążeniami Ojca. Celem zbuntowanego anioła jest rozstrojenie współpracy między Jezusem a Ojcem, co ułatwiłoby zwycięstwo złu. Wskazanie, że skoro aniołowie służą mu nawet w bardziej błahych sprawach niż skok (skaleczenie nogi o kamień), to tym bardziej zawsze "w ciemno" pomogą w ważniejszych kwestiach, jest próbą przekonania, że jest to zasada bez wyjątku i Ojciec zawsze tych aniołów ku pomocy wyśle. Ponadto nie bez przyczyny znów pojawia się motyw kamienia (wszak diabeł chciał, by kamień miał być wcześniej zamieniony w chleb), który jest symbolem ciężkiego do zniesienia bólu.

Królestwa widziane z góry
Diabeł kusił też Jezusa królestwami, przepychem i wszelkimi możliwościami, jakie się wiążą z życiem doczesnym. Zabrał go na górę, by stamtąd widzieli wiele pokaźnych miejsc. W Ewangelii św. Łukasza zbuntowany anioł rzecze, że te ziemskie królestwa są poddane jemu. Oznacza to, że ziemskie społeczności w dużej mierze rządzą się złymi prawami: dominuje egoizm i krótkowzroczna głupota. Zatem złymi uczynkami i błędami można zawładnąć wieloma ludzkimi państwami. Gdyby Jezus poszedł za namową diabła, to ze swoimi mocami i wspomagany przez zbuntowanego anioła mógłby mieć doczesną władzę nad ludźmi i wszelkiego rodzaju frukty, jakie się z tym wiążą. Ale możliwe jest też, że diabeł oszukańczo kłamał i nie zdołaliby zdobyć tych ziemskich królestw. Postawienie się Jezusa przeciwko Ojcu doprowadziłoby do walki, która mogłaby się skończyć różnie dla ludzi. Jednakże Jezus mądrze uznał, że świat doczesny, choć wszechogarnia codziennością, jest praktycznie niczym w porównaniu z wiecznością, w którą wierzył. Zatem nie zdecydował się na sojusz z diabłem i uznanie pokłonem jego racji, ale stwierdził dobitnie, że tylko Ojciec ma rację i tylko nastawiona na wieczność perpektywa dla dobra jest właściwa. Nawet wszystkie doczesne królestwa świata są nic niewarte pod kątem wieczności - świat doczesny w końcu się skończy - a Jezus miał mocne podstawy, by sądzić, że istnieje świat wyższego stopnia, wobec którego należy się podporządkować. Sama władza nad ludzkimi państwami i osiągnięcia nastawione tylko na doczesność tylko mamią wartością. Kuszenie zostaniem ziemskim królem jest przy tym próbą emocjonalnego nakłonienia Jezusa, by ten skupił się na zaspokojeniu swych potrzeb bycia kochanym i wywyższanym oraz na doczesnych życiach ludzi, zamiast na potrzebnej walce o dobrą wieczność dla nich. Przepych ma przy tym przemawiać do jego czysto ludzkich potrzeb. Diabeł chce też wzbudzić w Jezusie błędne wrażenie, że Królestwo Niebieskie nie jest prawdziwe, a istnieje i istnieć zawsze będzie tylko materialny świat wokół i stąd należy się na nim skupić.

Diabeł opuścił Jezusa po nieudanych próbach. Zgodnie z Ewangelią św. Mateusza został on przez Chrystusa przegnany. Zapewne Jezus nabrał dość sił, by uwolnić się od obecności zbuntowanego anioła. Skoro jednak to Duch Święty go tam zaprowadził, to i Duch Święty zdecydował kiedy już nie należy interakcji kontynuować (gdy już spełniła swoje wspomniane cele). Wspomniane w Ewangelii św. Marka życie wśród zwierząt miało pokazać, że Jezus sam mierzył się z diabłem (bez innych rozumnych istot). Pustynia wskazuje na brak jakiegokolwiek wsparcia, czy też rozkojarzenia i innego zajęcia niż walka. Wszechobecny piasek ukazuje też pragnienie i umęczenie (w gorącu), z jakim się męczył Chrystus. W upale zachodzi większa zmienność - wyższa temperatura wzmaga ruchliwość cząsteczek - co zwiększa pewną niestabilność i niestałość ciał (w tym ciał ludzkich), a zmienność ta dodaje trudności w utrzymaniu się w swych postanowieniach. Poza tym brak cienia powoduje zaburzoną działalność ciała - słabość, zamroczenia i nawet omamy. Człowiek może przestawać być pewien niektórych rzeczy, co wzmaga trudność walki.
Św. Mateusz uściśla, że posłuszni aniołowie zaczęli wspomagać Jezusa dopiero po tym ciężkim boju. Skoro Duch Swięty do wszystkiego doprowadził, to i w jego zamyśle było, by Jezus walczył sam, a dopiero po osiągniętych sukcesach dostał wsparcie aniołów. Samotna walka mogła też być testem dla Ojca dotyczącym tego, czy Jezus jest dostatecznie dobry, mądry i silny, by mu zaufać w nadchodzących zmaganiach o wszystko. Dopiero gdy Chrystus okazał się godny, posłuszni aniołowie zaczęli go wspierać i mu służyć w jego misji. Nie bez powodu kuszenie miało miejsce "zaraz" (zgodnie z Ewangelią św. Marka) po chrzście Jezusa od Jana Chrzciciela, a jeszcze bezpośrednio przed nauczaniem prowadzonym przez Chrystusa. Kuszenie przez diabła było wtedy tym trudniejsze dla Jezusa, gdyż dopiero zaczynał swoją misję, której mógł być niepewny. Jednakże Chrystus podołał, czym zaskarbił dostateczne zaufanie Ojca, by poświęcić na nim los wszechrzeczy.
Odpowiedz
#5
Zebrało mi się w głowie kilka dodatkowych wniosków co do mojej powyższej teorii Zamku. Napiszę je w punktach poniżej:
1. Absolut stojący przed wyborem swojego zachowania nie wybrał zachowania wszechmocy (możliwości czynienia wszystkiego, co zechce) wraz ze zmuszeniem siebie do odczuwania sensowności swego postępowania, bo zestaw: wszechmoc wraz z ograniczeniem wiedzy i intelektu jest zestawem groźnym. W końcu pojawia się ryzyko, że "ogłupiona" istota źle skorzysta ze swojej wszechmocy (z powodu swej głupoty) i będzie to ryzyko nie do odwrócenia (np. takim ryzykiem może być bezpowrotne usunięcie całej rzeczywistości).
2. Zważywszy na to, że Absolut rozważał samobójstwo, marazm i ograniczenie (a w końcu ograniczenie wybrał), to po ograniczeniu siebie do postaci Boga-Ojca ów Ojciec ma w sobie pozostałości tego dylematu i przejawia wewnętrzne skłonności do samobójstwa, marazmu i ograniczenia.
3. Po tym jak Ojciec obudził się w świecie Zamku znalazł tam glinę, z której można tworzyć świadome stworzenia. Każda część gliny chowa w sobie jednak inne skłonności i inną wiedzę o świecie. Ojciec jednak nie wie, która glina stworzy dobre a która złe owoce - dopiero po stworzeniu istoty (anioła lub człowieka) okazuje się, jaka ona jest. Stąd też Jezus mówił o tym, że trzeba rozdzielić ziarna dobre i złe - życiowe wybory weryfikują, z jakiej gliny jesteśmy (choć oczywiście można też siebie samego zmienić mimo przeciwności losu i np. służyć Bogu mimo bycia z buntowniczej gliny).
4. Część gliny ma w sobie zakodowaną wiarę w to, że Ojciec istnieje, jest istotą dobrą i trzeba być mu podporządkowanym. Takie istoty Ojciec pożąda wokół siebie, by wiernie i w dyscyplinie mu służyły. Stąd też wiara w Boga jest tak ważna dla zbawienia.
5. Jezus Chrystus na krzyżu pyta Ojca "czemu go opuścił", gdyż przez odczuwany wielki ból Bóg-Ojciec jakoś "zerwał lub ograniczył połączenie" (być może wydarzyło się coś w rodzaju omdlenia), by wytrzymać.
6. Jezus daje ludziom pewną władzę nad ziemią i niebiosami (klucze do Królestwa Niebieskiego), bo chciał się przed ludźmi ukorzyć i wybłagać od nich przebaczenie dla siebie. Poza tym Jezus uważał, że Bóg-Ojciec jest w tak złym i niestabilnym stanie, że może podejmować błędne decyzje, więc część władzy trzeba oddać ludziom, bo oni są gwarantem lepszych decyzji. Jezus bał się też o życie Boga-Ojca przed bitwą ze zbuntowanymi aniołami, więc chciał też się tak zabezpieczyć w razie przymusowej sukcesji władzy w Zamku.
7. Ojciec do siebie wpuszcza tylko ludzi łagodnych, dobrych i którzy kochają innych tak jak siebie, bo miejsce, gdzie są wyłącznie takie osoby jest światem najlepszym z możliwych pod kątem teorii gier (nikt nikogo nie wykorzystuje i omyłkowo nie atakuje). Ojciec wymaga też podporządkowania względem siebie, bo w walce ze zbuntowanymi aniołami potrzeba ogólnej maksymalnej dyscypliny.
8. Jezus, mimo że żył około 2 tysiące lat temu, głęboko rozumiał teorię gier i inne zależności logiczne. Chociażby to, że bardziej ceni "wdowi grosz" niż większą ofiarę od kogoś, kto daje tylko procent ze swego majątku, oznacza, że Jezus do Królestwa Niebieskiego (do swojej części Zamku) chce ludzi, którzy są nakierowani na jak największe poświęcenie siebie na rzecz ogółu. Bowiem jeżeli wdowie (od wdowiego grosza) w Niebie da się wielkie zasoby, to ona będzie rozdysponowywać je moralnie.
9. Skoro historia o Jezusie ma głęboki, sensowny i ukryty wymiar, a nie ma żadnych śladów, że twórcy Biblii tworzyli "nadbudowę" znając wspomnianą fabułę (nie ma żadnych śladów ich dogadania w tej sprawie, choć powinny być), to jest to przesłanka, że została ona stworzona dzięki nadludzkiemu natchnieniu.
10. Łaknienie miłości u ludzi jest skutkiem pragnienia bycia kochanym u Boga, który tak nas stworzył, na swe podobieństwo (wzorując się na sobie).
11. Ciało i krew Jezusa jest wspomnieniem jakiejś drastycznej sceny z historii Zamku, gdzie kanibalizm uratował niektóre żywoty. Poza tym jest tu pewne ogromne uniżenie Jezusa wobec ludzi, co spełnia jego pragnienia (wyniszczona psychika).
12. Bóg-Ojciec jest istotą niestabilną także dlatego, że Absolut "włożył" wielkiego i skomplikowanego ducha w "małe ciało". Stąd ciało często nie wytrzymuje i "wybucha", "pęka w psychicznych szwach".
13. Tak jak wspomniałem, Absolut przed ograniczeniem się w osobę Ojca stworzył pewne bezpieczniki, które sprawiają, że świat ogółem będzie się stawał coraz lepszy. Polegają one na tym, że w razie przekroczenia pewnych granicznych sum cierpienia (gdy świat staje się "zbyt zły") uruchamiają się bezpieczniki i one ułatwiają istotom w Zamku drogę do szczęścia. Owe prawo odkrywa Lucyfer, a jako że jest spragniony wiedzy i nie ufa światu, dąży do przekroczenia kolejnych granic cierpienia, by tym mocniej i częściej przywoływać ingerującego Absoluta (Ducha Świętego), dzięki czemu zbiera informacje o świecie, a może i kiedyś jakoś zaatakować Ducha Świętego lub go do czegoś przymusić. Lucyfer przez druzgoczące przeżycia nie ufa temu światu i chce przejąć nad nim kontrolę. Jest w nim wielka wola władzy. Nie ceni też Ojca, którego uważa za gorszego od siebie, gdyż Ojciec wiele razy go boleśnie zawiódł.
14. Jezus opowiada przed swoją śmiercią, że ziemski świat za niedługo się skończy (atmosfera nadchodzącego końca), bo takie faktycznie ma plany. Jednakże nie udaje mu się ich spełnić.
15. W razie śmierci Ojca w Zamku Ojciec po prostu budzi się do życia znowu (co do zasady nie pamiętając poprzedniego żywota) i Świat Zamku biegnie od nowa.

BTW
Mam plan napisać na powyższej podstawie utwór prozatorski. Składałby się m.in. z wątków:
- opisu stanu Absolutu przed stworzeniem Świata Zamku,
- pobudki Ojca w Świecie Zamku, stworzenia kilku aniołów przez Ojca i ich dojścia do Zamku,
- dziejów aniołów i Boga w Zamku (wraz ze stworzeniem ludzi),
- parafrazy wydarzeń biblijnych w kontekście tej historii (dodam wiele od siebie),
- niektórych wydarzeń z historii świata w tle Teorii Zamku,
- dziejów po śmierci Jezusa na krzyżu (wojna ze zbuntowanymi aniołami itd.),
- wielu filozoficznych rozmów, wniosków i rozważań.
Mam już około 30 stron A4. Docelowo powinno mieć wszystko kilka tysięcy stron (tak szacuję). Doszedłem do momentu wejścia do Zamku przez Ojca i trzy anioły. Proza ma kilka dobrych momentów, ale chyba też trochę krindżu. Może dokończenie tego będzie moim celem na 2022 rok. Potrzebować będę dużo motywacji i kawy. Anioł
Odpowiedz
#6
Ach tak, zapomniałem też dodać jedną ważną myśl.
Chodzi o pewien dziw. Otóż: zważywszy na nauki Jezusa i na historię o nim chrześcijaństwo nie powinno się w ogóle rozwinąć do tak wielkich rozmiarów jak teraz, ale jednak z jakiegoś powodu się rozwinęło.
No bo zobaczcie:
- historia Jezusa na pierwsze rzuty oka wydaje się sprzeczna sama w sobie i bez sensu - Bóg odkupujący ludzkość od samego siebie, który to Bóg z jakiegoś powodu toleruje zło i nie mógł od razu nas wszystkich stworzyć w niebie.
- historia o Jezusie ma dużo niedopowiedzeń i dziwacznych tajemnic np. wspomniana śmierć na krzyżu,
- filozofia Jezusa jest utopijna, wymaga on powszechnej miłości i uległości - jakim cudem religia tak pokojowa i o tak groteskowo "nieżyciowej" nauce rozrosła się do obecnych rozmiarów?
No bo przecież tak teoretycznie podbić świat powinna religia, która:
- jest dość prosta (by zrozumiały ją masy ludzi),
- żąda rozszerzania siebie na wszelkie sposoby (czyli unika własnej uległości),
- jest opłacalna ewolucyjnie (czyli wywyższa swoją krew i innego rodzaju swoich ludzi), a nie wymaga powszechnej miłości
- i która nie tworzy wrażenia sprzeczności tam, gdzie te wrażenie potrzebne nie jest.
Jezus ogółem teoretycznie nie pasuje do "podbicia świata". W końcu Jezus został przez ludzi zabity i upokorzony na krzyżu, a wszystkie religie dbają o swoich proroków i bogów ukazując ich jako istoty potężne, twarde, których trzeba się absolutnie bać. Wiem, że praktyka poszła w innym kierunku i rzadko kiedy Kościół był uległy i łagodny, ale postawa Jezusa i tak mi nie pasuje, bo religia, jaką głosił, powinna umrzeć wraz z pierwszymi wyznawcami, którzy praktykowali choćby wspólnotę dóbr, czyli żyli w tak jakby komunach. Nie dość, że żyli groteskowo nieopłacalnie jak na tamte czasy, to jeszcze byli prześladowani i prześladowanie nieraz pacyfistycznie znosili. No a jednak religia ta ma teraz ponad miliard ludzi i choć nigdy powszechnie nie praktykowała wszystkich nauk Jezusa, to i tak dziwne jest, że ma Jezusa na sztandarach i że się rozrosła mimo początkowych komun.

W zasadzie najbardziej racjonalnym wyjaśnieniem sukcesu chrześcijaństwa jest jakaś boska ingerencja w nasz świat, która szerzyła chrześcijaństwo, mimo nieskuteczności szerzenia globalnego wkodowanej w same nauki i historię Jezusa.

Oczywiście w różnych religiach są elementy wydające się bezsensowne pod kątem ewolucyjnym (jak wegetarianizm w hinduizmie), ale nigdzie te elementy nie stoją w absolutnej sprzeczności wobec prawideł opłacalności ewolucyjnej, która każe swoją krew promować nawet kosztem cudzej. No a Jezus kazał kochać każdego tak samo.
Odpowiedz
#7
Cytując tego, o którym powyżej piszesz: «Niedaleko jesteś od królestwa Bożego».
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!
Koh 3:1-8 (edycje własne)
Odpowiedz
#8
bert04 napisał(a): Cytując tego, o którym powyżej piszesz: «Niedaleko jesteś od królestwa Bożego».

Tajemniczo napisałeś. Duży uśmiech

A właśnie. Mam jeszcze jedną myśl. Otóż: zadawanie się Jezusa z osobami nieszczęśliwymi jest głęboko sensowne. Bowiem właśnie osoby nieszczęśliwe śnią o lepszym świecie i łatwo im poświęcić wszystko to, co mają (skoro tego wszystkiego nie cenią). Nawiązuje też do tego stwierdzenie, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż bogacz wstąpi do Królestwa Niebieskiego. Bogaczowi w końcu trudniej rozdać wszystko, co ma. No a Jezus zadawał się z osobami pogardzanymi - celnikami i prostytutkami.
Poza tym Jezus miał gdzieś relacje rodzinne. Stąd mówił, że przyszedł włożyć miecz między członków rodziny. A ta nauka mi bardzo pasuje, bo dość szybko stwierdziłem, że czuję się w dużej mierze obcy wobec mojej rodziny i mam im trochę za złe, więc jakoś mocno przełamywać siebie nie musiałem, by przestać ich emocjonalnie wywyższać. No i zawsze widziałem, że prawie wszyscy z rodziny dbali o mnie, bo jestem z nimi spokrewniony, a gdyby podmienili mnie w szpitalu i żyłbym jako ich sąsiad, to mieliby mnie gdzieś. Poza tym moja rodzina mnie w ogromnej mierze nie zna - przez moją skrytość i to, że są tak różni ode mnie, że mnie nie rozumieją.
W zasadzie pomaga zdolność "oddalenia i ucieczki od siebie". Unikając z jakiegoś powodu siebie można ujrzeć świat abstrakcyjnie, z boku, z oddali, a wtedy każdy człowiek zdaje się takim samym punkcikiem w mrowisku obijających się o siebie punkcików - nie do odróżnienia. Bez sensu wtedy wywyższać siebie, albo kogoś bliskiego, bo wszyscy są takimi samymi punkcikami. Zatem perspektywa powinna być jak najbardziej globalna, chociaż analizując siebie i otoczenie można się też wiele nauczyć.
Relacje romantyczne też mnie szybko zawiodły. Zawsze marzyłem o prawdziwej miłości - walki o kogoś nieważne jaki on jest, czy jakie błędy popełnił. Kiedyś szukałem tej miłości wśród ludzi, ale zrozumiałem, że miłość tutaj wśród ludzi jest interesowna i nie jest niezniszczalna, więc tak naprawdę miłością nie jest. A miłość bez granic, która na pewno trwać będzie zawsze, nieważne co, możliwa jest tylko w innym, wyższym, nieskończonym świecie. Stąd ochoczo się nastawiam na ten inny świat. Na Ziemi nie jest możliwa miłość, ale możemy do niej dążyć, bo jest ideałem - zawsze można być bliżej. A nawet jeżeli w wyższym świecie nie możemy uzyskać miłości niezniszczalnej, to przynajmniej możemy też do niej skuteczniej dążyć. To zawsze plus. Chociaż może nasze dusze mogą kochać niezniszczalnie, ale nasze ciała są na tyle słabe, że zawsze koniec końców "pękną", mimo kochającej duszy - tak jak w "Roku 1984", gdzie partner zaszkodził swej partnerce, bo go złamano torturami. Może dusza wtedy fizycznie nie mogła przemóc ciała.

Kochanie każdego skorelowane jest też pewnie z olbrzymią wrażliwością i wyobraźnią. Wrażliwość oznacza współodczuwanie, a wyobraźnia pozwala lepiej wczuć się inne osoby poprzez zrozumienie ich położenia. I stąd też pewnie złe siły próbowały złamać Jezusa obiecując mu odpoczynek od cierpienia (np. przy kuszeniu na pustyni). Przez swoją wrażliwość Jezus musiał pewnie często dogłębnie cierpieć, więc tutaj szatan widział szansę na pokonanie go. Przez ból można bowiem próbować uciec od odczuwanej odpowiedzialności poprzez nihilizm lub zbytnie skupienie się na swoim bólu (na zasadzie: nie mogę zadbać o ludzi, bo sam wpierw potrzebuję pomocy dla siebie). Cierpienie może też spustoszyć psychikę i spowodować działania impulsywne, niestałe i nieracjonalne. To tak jak z książką - jeżeli część stron się pokreśli, wydrze lub dziwacznie poskleja, to wychodzi wybrakowany bełkot.

A co do mnie: lata już żyję w pewnego rodzaju buncie i nienawiści do świata wokół. Nienawidzę bowiem podstaw świat - wszechobecnego egoizmu, wywyższania swoich znajomych, rodziny, narodu. W zasadzie to prawie cała historia świata jest groteską, gdzie się walczy o siebie, swoje geny itd. Ludzie się wokół masakrują. Zawsze ucząc się historii byłem zadziwiony głupotę ciągłej wszechwojny. Jedni prostacko opływają w luksusach, a inni giną z głodu i chorób. Stąd pewnie emocjonalnie mnie ciągnie do nauk Jezusa, więc mogę czasem bezwiednie naginać jakieś idee, byle mi pasowały pod teorię. Pewnie tak nieraz bywa. Mam też swoje wnioski etyczne, które wypisałem w wątku "kalkulacje moralne". Chciałbym rewolucji. To pewne. Stopniowo radykalizuję swoje życie. A zapewne wraz z coraz mocniejszym odczuwaniem końca mego życia będę się radykalizował jeszcze bardziej, gdyż będę miał coraz mniej czasu na swoje cele.
W zasadzie to w moim życiu rozważam dwie główne taktyki zachowania:
- działanie na podstawie zasady kochania każdego pod kątem potencjalnej wieczności w sposób taki, jak szacuję opłacalność,
- działanie na podstawie nauk Jezusa, a gdy nauka czegoś nie normuje, to na zasadzie kochania każdego pod kątem potencjalnej większości.
I ta pierwsza droga jest po części mniej wymagająca, a po części bardziej wymagająca. Mniej wymagająca, bo nie nakazuje rozdania swojego majątku tu i teraz i nie nakazuje uległości, a bardziej wymagająca, bo nakazuje mi więcej analizować samemu zamiast zdawać się na gotową instrukcję. I tej drugiej drogi się obawiam, bo pójście w nią w całości zamyka mi w dużej mierze inne potencjalne drogi. Nie do końca wiem, jak miałbym wtedy żyć. Liczyć musiałbym chyba np. na rodzinę, która będzie mi coś użyczać z zastrzeżeniem, że to nie darowizna i mam użyć tylko na to i na to (na swoje ubrania, jedzenie, czy coś w tym rodzaju). Okej. Wtedy bym tak nie biedował. Jest tu też taki plus, że żyłbym na tyle dziwnie, że może zwabiłbym uwagę kilku osób i rozreklamowałbym swoje idee. Ale obawiałbym się też tej uległości na zasadzie: "nadstaw drugi policzek". Stąd mimo wszystko bliżej mi na razie do opcji pierwszej, choć te najskrajniejsze nauki Jezusa traktuję jako cenne wskazówki. Stąd co do majątku teraz skłaniam się do życia bardzo oszczędnego wraz z przepisaniem swego majątku w testamencie dla "biednych ludzi". Taki kompromis wymyśliłem, który ma być w optymalnym punktem opłacalności moralnej.

Jest w sumie nauka, wedle której jedna ręka nie powinna wiedzieć, co robi druga, więc nie należy się swoją "dobroczynnością" chwalić, ale z drugiej strony chciałbym się tym podzielić i o tym pogadać z mądrymi ludźmi.
Odpowiedz
#9
Dleczego Bóg się jasno nie ujawnia ludziom, by wiedzieli (na tyle ile można cokolwiek wiedzieć w tym świecie)? Dlaczego wiara jest ważniejsza od wiedzy?
Jest tak dlatego, że gdyby wszyscy wiedzieli, że za "właściwe uczynki" będą mieli wieczną nagrodę, to wielu egoistycznych ludzi zachowywałoby się "właściwie" nabierając tak Boga, że powinni być w Niebie. A skoro teraz na świecie możemy tylko wierzyć, to często właściwie zachowują się ludzie, którzy robią tak z miłości, więc czyniliby też właściwie, gdyby nie mieli za to nagrody. A Bóg chce właśnie ludzi, którzy czynią właściwie bezinteresownie, nawet jeżeli nie mieliby za to nagrody, gdyż:
- ludzie interesowni (egoistyczni) mogą oszacować swój interes w Niebie w sposób niemoralny (mogą np. zdradzić, jeżeli szatani ich przekupią albo uznać, że opłaca im się atak czyimś kosztem),
- ludzie interesowni nie zaspokają boskiego pragnienia bycia kochanym,
Itd.
W zasadzie chodzi o skuteczny przesiew (ziarna od plew).
Gdyby wszyscy wiedzieli, że Bóg jest i za zachowanie o skutkach miłości w danej sytuacji mieliby nagrodę, to wielu ludzi pozorowałoby miłość.
W zasadzie to niektórzy ludzie mogą być tak inteligentni, że wyjdzie im, że Jezus ma rację co do opłacalnych zachowań (nie mówię, że każdy inteligentny człowiek musi na to wpaść, inteligentni ludzie po prostu dużo myślą o sprawach najważniejszych). Ale takich ludzi i tak warto wpuścić do Nieba, bo są mądrzy, więc pewnie nic nie pozorują dla swojego niskiego interesu, bo raczej interesy mają wyższe.
Część ziaren ma też w sobie zakodowaną mniejszą lub większą wiarę w Boga i podporządkowanie mu. Ta cecha jest też pożądana w Niebie, zatem jeżeli ktoś w świecie bez dowodów na istnienie Boga ma skłonności do wiary, to widać to jasno na tle innych ludzi - przesiew jest tym łatwiejszy.
Ponadto osoby kochające innych mają ogółem pewnie "słabość" do pełnych miłości nauk Jezusa. Stąd mogą często po prostu w niego wierzyć. Znów "kłania się" skuteczny przesiew.

Bóg-Ojciec wpadł na pomysł przesiewu, gdy niektórzy aniołowie go oszukali i zdradzili. Zdrajcy długo udawali miłość do niego i posłuszeństwo wobec niego dla własnego interesu.
Odpowiedz
#10
Wydaje mi się, że po początkowym dosyć oryginalnym toku myślowym przeszedłeś w kalkowanie tropów chrześcijańskich, zapominając o przewodniej myśli. W pierwszym poście było coś w rodzaju "Boga niedoskonałego", który miota się między różnymi frakcjami aniołów próbując ograć lub zwyciężyć z tymi zbuntowanymi. Taka koncepcja zdarza się częściej. Oryginalne jest to, że Bóg jest przez te zbuntowane anioły "kuszony" czy zwodzony. I cała ta koncepcja ludzkości jest częściowo z podpowiedzi zbuntowanych aniołów, częściowo jako metoda wygrania z nimi. Mało to chrześcijańskie, bardziej przypomina motywy znane z Prophecy (Armia Boga) czy His Dark Materials (Złoty Kompas i kontynuacje). Ale ma coś w sobie.

W ostatnim poście natomiast zaczynasz pisać o odsiewaniu plew od ziarna. O nie zmuszaniu ludzi do miłości. Pardon, ale takie teksty regularnie słyszałem na rekolekcjach bożonarodzeniowych / wielkanocnych. Tych dla studentów, nie tych dla dzieci czy dziadków. Niemniej to wszystko stare chrześcijańskie kotlety, nawet nie silisz się na wymyślanie jakiegoś odmiennego słownictwa. Jeszcze trochę, a zaczniesz cytować "żniwo wielkie ale robotników mało". Helau? Serio? Wprawdzie ostatnio puściłem tekstem, że niedaleko jesteś od Królestwa Bożego, no ale to już wygląda na jakieś cytaty z materiałów do seminarium duchownego.



Zamiast więc kalkować myśli już tysiąc razy wymyślone, spróbuj wrócić do korzeni. PO CO Bóg miałby potrzebować ludzi. Czemu miałby preferować jednych nad drugich. A żeby jeszcze trochę utrudnić Ci zadanie, zadam takie pytanie:

Jeżeli Bóg chce, żeby ludzie go kochali takim, jaki jest, to dlaczego jednocześnie utaja to, jakim jest?
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!
Koh 3:1-8 (edycje własne)
Odpowiedz
#11
bert04 napisał(a): Oryginalne jest to, że Bóg jest przez te zbuntowane anioły "kuszony" czy zwodzony.
W sumie dobrze to widać przy kuszeniu Jezusa na pustyni.

bert04 napisał(a): W ostatnim poście natomiast zaczynasz pisać o odsiewaniu plew od ziarna. O nie zmuszaniu ludzi do miłości. Pardon, ale takie teksty regularnie słyszałem na rekolekcjach bożonarodzeniowych / wielkanocnych. Tych dla studentów, nie tych dla dzieci czy dziadków. Niemniej to wszystko stare chrześcijańskie kotlety, nawet nie silisz się na wymyślanie jakiegoś odmiennego słownictwa. Jeszcze trochę, a zaczniesz cytować "żniwo wielkie ale robotników mało". Helau? Serio? Wprawdzie ostatnio puściłem tekstem, że niedaleko jesteś od Królestwa Bożego, no ale to już wygląda na jakieś cytaty z materiałów do seminarium duchownego.
W zasadzie próbuję tłumaczyć słowa Jezusa, który porównywał ludzi do ziaren, które są badane pod kątem owoców. Te złe zostaną usunięte, a te dobre uchowane w Niebie. Wychodzi z tego, że Ojciec nie wie, co wyjdzie z danych ludzi. Zapewne po pobudce w świecie "Zamku" zastał glinę do tworzenia nowych istot, a ta glina ma jakiejś aprioryczne właściwości, które zbadać można tylko rzucając ożywioną glinę w świat będący crashtestem.
W tym co piszę pierwszego stworzonego anioła Ojciec nazwał Michał (co znaczy: podobny do Boga), bo zadziwił się podobieństwem do siebie. Michał pochodził jednak z "gorącej gardzieli" - gliny gorącej, wrażliwej, emocjonalnej. Po wielu zawodach i cierpieniach ze strony niestabilnego Ojca uznał Ojca za złą istotę, którą należy strącić, by opanować Zamek. Zmienił też swoje imię na Szatan, gdyż nienawidził swego imienia odwołującego się do jego podobieństwa do Ojca. Ojciec po zdradzie stworzył nowego anioła, którego nazwał Michałem.

bert04 napisał(a): Zamiast więc kalkować myśli już tysiąc razy wymyślone, spróbuj wrócić do korzeni. PO CO Bóg miałby potrzebować ludzi. Czemu miałby preferować jednych nad drugich.
Ojciec potrzebuje ludzi do:
- uszczęśliwiania ich (zapewniania jak największej sumy szczęścia),
- werbowania wojowników do walki ze zbuntowanymi aniołami o Zamek (stąd potrzebuje istoty zdyscyplinowane jak Abraham, silne, kochające (by stworzyć raj bez krzty egoizmu), do cna altruistyczne i wierzące, że Boga trzeba się słuchać),
- bycia kochanym, by polepszyć swój stan wewnętrzny (stąd mamy się modlić i sławić Boga).

bert04 napisał(a): Jeżeli Bóg chce, żeby ludzie go kochali takim, jaki jest, to dlaczego jednocześnie utaja to, jakim jest?
Ujawnił siebie poprzez Jezusa. Ujawnił przed ludźmi swe wnętrze, co było wielkim aktem odwagi, zważywszy na to, że wnętrze ma kruche, a ukazanie swych słabych punktów jest ryzykiem skutecznego ataku ze strony wroga. Ale na tyle wygrała w nim potrzeba pomocy ludziom i bycia kochanym, że się ujawnił na tyle, ile to zrobił. Zaingerował też na tyle w ten świat, by prawie każdy styknął się z historią Jezusa i zdecydował, czy kocha Jezusa. Ojciec w zasadzie nie chce być kochany za bycie potężnym stwórcą, tylko za... bycie "takim, jakim jest", bo tkwi w nim w pewnym zakresie złe przeświadczenie, że jest istotą skażoną, która nie powinna królować w Zamku. W Jezusie ukazał wszelkie swoje cechy: otwarcie płakał, współczuł, walczył, upadał. W zasadzie już za bardzo nie ma, co ujawniać. Śmierć Jezusa na krzyżu była bardzo... ekshibicjonistyczna. Nagi, podziurawiony (ukazanie wnętrza), z rozłożonymi rękoma jak u Człowieka Wirtuwiańskiego, długo na widoku publicznym. Motyw "ciała mojego" i "krwi mojej" też jest ekshibicjonistyczny. Tak jakby Bóg ukazywał ludziom wszystko - nawet swoje tkanki wewnętrzne.
No i śmierć na krzyżu jest też... dość żałosna. Tak jakby Bóg żebrał od nas współczucie i wyrzuty sumienia za to, jak my, ludzkość, go potraktowaliśmy. Widzę w tym wielkie wezwanie o pomoc istoty wyniszczonej i zdesperowanej. Bóg agonią krzyżową chciał pewnie ukazać ludziom swój stan wewnętrzny.

Imię "jestem, który jestem" ukazuje też, że Ojciec nie wie, jaki jest. Kim jestem? Jestem (milion sprzecznych i rwanych myśli).... sobą. To też wskazanie, że Ojciec jest zmienny w czasie, a chce, byśmy go kochali zawsze, nieważne, jaki będzie.

Ale dzięki za odpowiedź. Uśmiech Pomyślę nad tym.
Odpowiedz
#12
Mustafa Mond napisał(a): Ojciec potrzebuje ludzi do:
- uszczęśliwiania ich (zapewniania jak największej sumy szczęścia),
- werbowania wojowników do walki ze zbuntowanymi aniołami o Zamek (stąd potrzebuje istoty zdyscyplinowane jak Abraham, silne, kochające (by stworzyć raj bez krzty egoizmu), do cna altruistyczne i wierzące, że Boga trzeba się słuchać),
- bycia kochanym, by polepszyć swój stan wewnętrzny (stąd mamy się modlić i sławić Boga).

Punkt pierwszy i trzeci to jakieś wzajemne uszczęśliwianie. Brzmi fajnie, ale nie do końca można osadzić w chrześcijaństwie (na którym jednak bazujesz). U nas na krzyżu Bóg w postaci Jezusa raczej nie sprawia wrażenia uszczęśliwionego. U nas do Nieba nie idą szczęśliwnicy, ale raczej na odwrót, męczennicy. Chrześcijaństwo podobnie jak buddyzm ma cierpienie jako centralny temat, jednak w odróżnieniu od niego (i paru innych religii) nie pokazuje wyzwolenia od niego w jakiejś perspektywie bliższej niż Sąd Ostateczny. I nawet przy całej tej koncepcji "Boga niedoskonałego", to tworzenie milardów stworzeń tylko po to, żeby sobie poprawić humor, to nawet jak na standardy tego tematu zbyt bluźniercze chyba.

Punkt drugi natomiast brzmi nieco jak jakieś koncepcje SF / fantasy, gdzie po śmierci nie czeka nas wieczna szczęśliwość, ale wieczna walka. A życie to taki boot camp dla zdobycia rekruta. W sumie dla chrześcijanina taka perspektywa byłaby nieco rozczarowująca, bardziej pasuje do pewnych wojowniczych koncepcji pogańskich.

To powyższe to nie jest krytyka negatywna, tylko moje wrażenia przy czytaniu. Być może o to Ci chodziło właśnie.

Cytat:Ujawnił siebie poprzez Jezusa. (...)

Brzmi znowu jak kalka z rekolekcji. Ale zobaczmy niżej.

Cytat:Ojciec w zasadzie nie chce być kochany za bycie potężnym stwórcą, tylko za... bycie "takim, jakim jest", bo tkwi w nim w pewnym zakresie złe przeświadczenie, że jest istotą skażoną, która nie powinna królować w Zamku. W Jezusie ukazał wszelkie swoje cechy: otwarcie płakał, współczuł, walczył. W zasadzie już za bardzo nie ma, co ujawniać.
Imię "taki, jaki jest" ukazuje też, że Ojciec nie wie, jaki jest.

... OK, to już jest nieco ciekawsze. Czyli zamiast pawłowego "uniżył się", Jezus jest w tym wydaniu prawdziwszy od Boga prawdziwego, bardziej pokazuje Jego naturę, niż cały Stary Testament razem wzięty?

Naszła mnie jedna myśl przy dumaniu nad Twoją koncepcją i pewnymi jej aspektami. Jest długa tradycja filmów romatycznych, w których bogaty miliarder rozczarowany kobietami, które lecą tylko na jego władzę i pieniądze postanawia udawać zwykłego człowieka z ulicy, żeby znaleźć prawdziwą miłość. Oczywiście porównanie takiego miliardera do Boga w chrześcijaństwie jest nie na miejscu, jest bluźniercze. Ale w Twojej koncepcji? Po pewnych adaptacjach, złożenie Wszechmocy, odrzucenie chwały?
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!
Koh 3:1-8 (edycje własne)
Odpowiedz
#13
bert04 napisał(a):
Mustafa Mond napisał(a): Ojciec potrzebuje ludzi do:
- uszczęśliwiania ich (zapewniania jak największej sumy szczęścia),
- werbowania wojowników do walki ze zbuntowanymi aniołami o Zamek (stąd potrzebuje istoty zdyscyplinowane jak Abraham, silne, kochające (by stworzyć raj bez krzty egoizmu), do cna altruistyczne i wierzące, że Boga trzeba się słuchać),
- bycia kochanym, by polepszyć swój stan wewnętrzny (stąd mamy się modlić i sławić Boga).

Punkt pierwszy i trzeci to jakieś wzajemne uszczęśliwianie. Brzmi fajnie, ale nie do końca można osadzić w chrześcijaństwie (na którym jednak bazujesz). U nas na krzyżu Bóg w postaci Jezusa raczej nie sprawia wrażenia uszczęśliwionego. U nas do Nieba nie idą szczęśliwnicy, ale raczej na odwrót, męczennicy. Chrześcijaństwo podobnie jak buddyzm ma cierpienie jako centralny temat, jednak w odróżnieniu od niego (i paru innych religii) nie pokazuje wyzwolenia od niego w jakiejś perspektywie bliższej niż Sąd Ostateczny. I nawet przy całej tej koncepcji "Boga niedoskonałego", to tworzenie milardów stworzeń tylko po to, żeby sobie poprawić humor, to nawet jak na standardy tego tematu zbyt bluźniercze chyba.

Ludzie będą uszczęśliwiani w wiecznej euforii, gdy przyjdzie na to czas - gdy już pokona się zbuntowane anioły i będzie bezpiecznie. Uszczęśliwianie jest celem Boga, bo według kalkulacji moralnych jest to najwyższy cel. Ludzie nie mają być szczęśliwi na Ziemi ani podczas walki ze zbuntowanymi aniołami. Ten okres to "szukanie rekruta" i pokananie armii Szatana. Potem będzie szczęście bez końca, a i tak okres Ziemi i czas Walki nie będą nawet procentem wobec tej ciągle rosnącej szczęśliwości, która zapewne nastanie.
Bóg też potrzebuje szczęścia - potrzebuje opieki, życzliwości, braku krzywd i zdrad, by już nigdy nikt go nie zniszczył.

bert04 napisał(a): Punkt drugi natomiast brzmi nieco jak jakieś koncepcje SF / fantasy, gdzie po śmierci nie czeka nas wieczna szczęśliwość, ale wieczna walka. A życie to taki boot camp dla zdobycia rekruta. W sumie dla chrześcijanina taka perspektywa byłaby nieco rozczarowująca, bardziej pasuje do pewnych wojowniczych koncepcji pogańskich.
Nie wieczna walka, tylko walka aż do pokonania zbuntowanych aniołów. Potem w Niebie zostaną tylko istoty dobre, pełne miłości (ceniące szczęście każdej innej istoty, tak jak swoje), posłuszne Ojcu, o silnej wierze w dobro Ojca - będzie raj.

bert04 napisał(a):
Mustafa Mond napisał(a): Ojciec w zasadzie nie chce być kochany za bycie potężnym stwórcą, tylko za... bycie "takim, jakim jest", bo tkwi w nim w pewnym zakresie złe przeświadczenie, że jest istotą skażoną, która nie powinna królować w Zamku. W Jezusie ukazał wszelkie swoje cechy: otwarcie płakał, współczuł, walczył. W zasadzie już za bardzo nie ma, co ujawniać.
Imię "taki, jaki jest" ukazuje też, że Ojciec nie wie, jaki jest.

... OK, to już jest nieco ciekawsze. Czyli zamiast pawłowego "uniżył się", Jezus jest w tym wydaniu prawdziwszy od Boga prawdziwego, bardziej pokazuje Jego naturę, niż cały Stary Testament razem wzięty?

Naszła mnie jedna myśl przy dumaniu nad Twoją koncepcją i pewnymi jej aspektami. Jest długa tradycja filmów romatycznych, w których bogaty miliarder rozczarowany kobietami, które lecą tylko na jego władzę i pieniądze postanawia udawać zwykłego człowieka z ulicy, żeby znaleźć prawdziwą miłość. Oczywiście porównanie takiego miliardera do Boga w chrześcijaństwie jest nie na miejscu, jest bluźniercze. Ale w Twojej koncepcji? Po pewnych adaptacjach, złożenie Wszechmocy, odrzucenie chwały?

Bóg w Starym Testamencie jest straszliwie emocjonalny i chaotyczny. To wręcz stadium upadku psychicznego. Próbuje niczym dyktator wypalić żelazem zło. Nawet Potop jest historią o wielkim i brutalnym resecie, który ma sprawić, że nowa ludzkość będzie lepsza. Impulsywność, nieufność, brutalność i groteskowa żądza uwielbienia są w zasadzie skutkiem ciągle zagrożonego i targanego wnętrza oraz przekładania taktyk wojennych z Zamku na ludzkość. Bóg dostrzega jednak w końcu, że jest to droga donikąd, a udawanie niezniszczalnego, groźnego, surowego i silnego mocarza, którego "nic nie rusza", by podporządkować wszystkich, nie daje dobrych efektów. Ojciec wtedy zbiera się w sobie i ukazuje swoje prawdziwe wnętrze ludziom w desperackim akcie prośby o wybaczenie, miłość i współczucie.

Analogia z filmami romantycznymi mi się podoba. Ja w ogóle lubię herezje. Język Sam w swoim życiu dostrzegłem raz, że byłem wobec jednego przyjaciela groteskowo wylewny, by sprawdzić, czy dalej będzie mnie szanował i o mnie dbał. A gdy okazało się, że po zrzuceniu praktycznie wszystkiego, on nie zmienił do mnie stosunku, to się ogromnie do niego przywiązałem i uwierzyłem bardziej, że nie jestem tak zły, jak o sobie myślałem.
Odpowiedz
#14
Mustafa Mond napisał(a): Ludzie będą uszczęśliwiani w wiecznej euforii, gdy przyjdzie na to czas - gdy już pokona się zbuntowane anioły i będzie bezpiecznie. Uszczęśliwianie jest celem Boga, bo według kalkulacji moralnych jest to najwyższy cel. Ludzie nie mają być szczęśliwi na Ziemi ani podczas walki ze zbuntowanymi aniołami. Ten okres to "szukanie rekruta" i pokananie armii Szatana. Potem będzie szczęście bez końca, a i tak okres Ziemi i czas Walki nie będą nawet procentem wobec tej ciągle rosnącej szczęśliwości, która zapewne nastanie.

No dobra, w Apokalipsie mamy motyw walki ze zbuntowanymi aniołami i ich poplecznikami z jednej strony, a Jezusem i jego "poplecznikami" z drugiej. Armageddon. A dopiero potem Sąd Ostateczny.

Cytat:Bóg też potrzebuje szczęścia - potrzebuje opieki, życzliwości, braku krzywd i zdrad, by już nigdy nikt go nie zniszczył.

Nawet w Twojej koncepcji Boga nie można "zniszczyć". Można go pokonać, można też sprawić, żeby się sam unicestwił, ale jest on jedyny, który może Boga, czyli siebie, zniszczyć.


Cytat:Nie wieczna walka, tylko walka aż do pokonania zbuntowanych aniołów. Potem w Niebie zostaną tylko istoty dobre, pełne miłości (ceniące szczęście każdej innej istoty, tak jak swoje), posłuszne Ojcu, o silnej wierze w dobro Ojca - będzie raj.

A co z resztą? Jedną z ważniejszych spornych kwestii w chrześcijaństwie jest to, czy piekło będzie wieczne, tak jak to jest w Piśmie, czy jednak będzie jakieś wielkie unicestwienie. Może to nie jest centralny punkt Twojej bajki, ale brakuje mi do kompletu.

Cytat:Bóg w Starym Testamencie jest straszliwie emocjonalny i chaotyczny. To wręcz stadium upadku psychicznego. Próbuje niczym dyktator wypalić żelazem zło. Nawet Potop jest historią o wielkim i brutalnym resecie, który ma sprawić, że nowa ludzkość będzie lepsza. Impulsywność, nieufność, brutalność i groteskowa żądza uwielbienia są w zasadzie skutkiem ciągle zagrożonego i targanego wnętrza oraz przekładania taktyk wojennych z Zamku na ludzkość. Bóg dostrzega jednak w końcu, że jest to droga donikąd, a udawanie niezniszczalnego, groźnego, surowego i silnego mocarza, którego "nic nie rusza", by podporządkować wszystkich, nie daje dobrych efektów. Ojciec wtedy zbiera się w sobie i ukazuje swoje prawdziwe wnętrze ludziom w desperackim akcie prośby o wybaczenie, miłość i współczucie.

No dobra, super, ale co z dniem dzisiejszym? Cytując wolno Biblię, czy Jezus znajdzie wiarę, jak powtórnie wróci? Czy starczy mu "rekruta"? Czy ta nowa taktyka Boga się opłaca?

Cytat:Analogia z filmami romantycznymi mi się podoba. Ja w ogóle lubię herezje. Język Sam w swoim życiu dostrzegłem raz, że byłem wobec jednego przyjaciela groteskowo wylewny, by sprawdzić, czy dalej będzie mnie szanował i o mnie dbał. A gdy okazało się, że po zrzuceniu praktycznie wszystkiego, on nie zmienił do mnie stosunku, to się ogromnie do niego przywiązałem i uwierzyłem bardziej, że nie jestem tak zły, jak o sobie myślałem.

Oj, testowanie przyjaźni to droga do utraty przyjaźni. Jezus Diabłowi powiedział, żeby nie wystawiał go na próbę. W tym przykładzie to Ty wystawiałeś na próbę przyjaciela. Ja, gdybym wiedział, że jakiś przyjaciel mnie testuje, raczej nie kontynuowałbym takiej relacji.
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!
Koh 3:1-8 (edycje własne)
Odpowiedz
#15
Niniejszym przypomina się PT dyskutantom, że Bóg Ojciec i Syn jego Jezus, to tylko 2/3 z Trójcy.
A Duch Św. to ch... ?
Bez nie go nic się nie domyka teologicznie.
A nas Łódź urzekła szara - łódzki kurz i dym.
Odpowiedz
#16
Sofeicz napisał(a): Niniejszym przypomina się dyskuyantom, że Bóg Ojciec i Syn jego Jezus, to tylko 2/3 z Trójcy.
A Duch Św. to ch... ?
Bez nie go nic się nie domyka teologicznie.

Absolut. Pierwotny byt boski przed całą tą hecą z aktami stwarzania. Patrz wyżej, wystarczy użyć CTRL + F. Może to nie do końca chrześcijańska kolejność, ale autor tego wątku i tak ma luźny stosunek do takich chronologii.
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!
Koh 3:1-8 (edycje własne)
Odpowiedz
#17
Wybaczcie, że dopiero teraz odpowiadam, ale jestem dziwnym człowiekiem i nabrałem jakiegoś anxiety do dyskutowania na ten temat, które teraz dopiero przełamuję. Nieraz bowiem boję się myśleć, a jest to strach niecodzienny, bo wynika z tego, że obawiam się moich przyszłych wniosków. Uważam też, że kiedyś, hen tam w przyszłości, będę mądrzejszy, więc odkładam wszystko na wieczne później. Czuję się też tak jakby niegodny takich tematów i nieraz mam wrażenie, że jestem idiotą. Poza tym uważam moje idee za na poły intymne i się nieraz zawstydzam. Rzecz jasna zrozumiem, gdyby przez to nie chciano kontynuować dyskusji. Postaram się jednak być teraz odważniejszy i pewniejszy siebie.

bert04 napisał(a):
Mustafa Mond napisał(a): Ludzie będą uszczęśliwiani w wiecznej euforii, gdy przyjdzie na to czas - gdy już pokona się zbuntowane anioły i będzie bezpiecznie. Uszczęśliwianie jest celem Boga, bo według kalkulacji moralnych jest to najwyższy cel. Ludzie nie mają być szczęśliwi na Ziemi ani podczas walki ze zbuntowanymi aniołami. Ten okres to "szukanie rekruta" i pokananie armii Szatana. Potem będzie szczęście bez końca, a i tak okres Ziemi i czas Walki nie będą nawet procentem wobec tej ciągle rosnącej szczęśliwości, która zapewne nastanie.

No dobra, w Apokalipsie mamy motyw walki ze zbuntowanymi aniołami i ich poplecznikami z jednej strony, a Jezusem i jego "poplecznikami" z drugiej. Armageddon. A dopiero potem Sąd Ostateczny.

Tak. Myślę, że pobór rekruta dobrze opisuje historia o Abrahamie i ta o Hiobie. Od Abrahama oczekuje się przede wszystkim podporządkowania, czyli niekwestionowania boskich rozkazów na potrzeby przyszłej walki. Hiob jest z kolei testowany co do tego, jak wiernym jest rekrutem. Dostaje manto od losu, a dalej nie opuszcza Ojca. Dzięki temu Ojciec zaczyna ufać Hiobowi i bierze go do swojej armii. Potencjalny zdrajca w szeregach byłby bowiem skrajnie ryzykowny dla zdestabilizowanego i wyniszczonego Ojca. Z bliska można "podsłuchiwać" plany (i przekazywać je armii Szatana), a także wbić z zaskoczenia metaforyczny "nóż w odsłonięte wnętrze".
Także spotkanie z Kobietą Kananejską pasuje do poboru rekruta i sprawdzania stopnia wierności i sojuszniczej wytrzymałości. Ba! Sam Jezus był testowany jako najważniejszy rekrut przez Ojca na pustyni, gdy Ojciec dopuścił do Jezusa Szatana.
Ludzie, którzy są pożyteczni na etapie poboru rekruta, nie muszą być wcale najwłaściwsi, by ich unieśmiertelnić u boku Ojca. Dany człowiek może być uznany ze trochę niepewnego trwałego sojusznika, ale tak bardzo pożytecznego na etapie walki, że dopiero po walce zostanie wygaszony (czyli zabity). Po wygranej wojnie i trwałym spacyfikowaniu Szatana Ojciec pewnie będzie chciał absolutnie zminimalizować szanse, że będzie miał obok siebie potencjalnego zdrajcę. Poza tym po wojnie ważniejsza będzie na przykład mądrość człowieka, która będzie pożyteczna w rozwijaniu się, niż pożyteczność w wojnie. Zatem zbiór dobrych rekrutów nie jest tożsamy zbiorowi dobrych mieszkańców powojennego Nieba.
W czasie wojny może się też okazać, że część "rekrutów" nie spełnia wystarczająco oczekiwań, więc będzie potem stracona.
Jezus mówił, że "drzwi do Królestwa Niebieskiego" są wąskie, co jest sensowne. Najważniejsze jest bowiem, żeby stworzyć układ, który będzie stale i bez zagrożeń szybował ku coraz większej i większej ogólnej szczęśliwości. W tej sytuacji drugoplanowe jest to, ile istot (w tym ludzi) będzie szczęśliwych. Obrazowo rzecz ujmując lepiej uszczęśliwiać 100 ludzi mając przy tym 99% pewności, że szczęśliwość będzie wiecznie rosła niż uszczęśliwiać 10000 ludzi mając tylko 80% szans, że szczęśliwość będzie wiecznie rosła. Czas w Zamku jest uznawany bowiem za nieskończony. Nie ma tam "umierania ze starości". A poza tym w bezpiecznym środowisku powojennym Ojciec będzie mógł już staranniej i bez szatańskiego sabotażu tworzyć i selekcjonować nowych ludzi, którzy będą istotami niezwykle wiernymi, mądrymi i dobrymi, a przez to właściwymi do Nieba.

bert04 napisał(a):
Mustafa Mond napisał(a): Bóg też potrzebuje szczęścia - potrzebuje opieki, życzliwości, braku krzywd i zdrad, by już nigdy nikt go nie zniszczył.

Nawet w Twojej koncepcji Boga nie można "zniszczyć". Można go pokonać, można też sprawić, żeby się sam unicestwił, ale jest on jedyny, który może Boga, czyli siebie, zniszczyć.

Coś chyba błędnie przedstawiłem, bo w mojej koncepcji Ojca da się zabić, tyle że przeszedłby on po śmierci reinkarnację (nikt jednak nie ma pewności, że ta reinkarnacja istnieje). Tylko że Ojciec w Zamku jest dobrze chroniony przez właściwości Zamku i wierne mu anioły, więc najłatwiejszą opcją na zniszczenie aktualnego ciała (Szatan myśli, że mogłoby to trwale zabić) Ojca jest dla Szatana i jego gwardii te pierwotne i niemożliwe do zerwania połączenie umysłowe, które ma Ojciec z każdym aniołem. W związku z tym zbuntowane anioły szepczą mu nonstop nienawistne słowa, które mają destabilizować Ojca i przekonywać go, że jest istotą złą i szaloną, która powinna się unicestwić. Dlatego też zbuntowani aniołowie torturują ludzi, którzy trafili do piekła i "puszczają" Ojcu krzyki cierpiących i nienawidzących go ludzi. W takiej sytuacji Ojciec potrzebuje komunikatów o miłości, które przysłonią te nienawistne. Ojciec po stworzeniu aniołów uznał, że już nie może ryzykować tym "pierwotnym i niemożliwym do zerwania połączeniem", więc stworzył ludzi, z którymi takiego połączenia nie ma. Dopiero po stworzeniu aniołów Ojciec zorientował się, że takie połączenie jest.


bert04 napisał(a):
Mustafa Mond napisał(a): Nie wieczna walka, tylko walka aż do pokonania zbuntowanych aniołów. Potem w Niebie zostaną tylko istoty dobre, pełne miłości (ceniące szczęście każdej innej istoty, tak jak swoje), posłuszne Ojcu, o silnej wierze w dobro Ojca - będzie raj.

A co z resztą? Jedną z ważniejszych spornych kwestii w chrześcijaństwie jest to, czy piekło będzie wieczne, tak jak to jest w Piśmie, czy jednak będzie jakieś wielkie unicestwienie. Może to nie jest centralny punkt Twojej bajki, ale brakuje mi do kompletu.

Myślę, że reszta istot zostanie po prostu wygaszona, czyli unicestwiona. Torturowanie ludzi dla samego torturowania jest bez sensu. Po pokonaniu Szatana istoty, które są zbyt dużym zagrożeniem dla ojcowskiego raju, zostaną skasowane. Same w sobie nie mają bowiem wartości. Można je łatwo zastąpić. No chyba, że glina, z której są stworzeni, ma jakieś cenne aprioryczne właściwości (np. jakąś wiedzę). Tyle że w sumie wartościową glinę można by pewnie użyć do budowy nowej istoty.
Piekło w mojej bajce istnieje (ale zniknie po wojnie), bo Szatan chce ludzkim cierpieniem łamać boską, wrażliwą psychikę, a także tworzyć z tych ludzi swoich rekrutów, którzy będą mieli "wypaloną psychikę" i będą przepełnieni szaloną nienawiścią do Ojca, bo będą oni przekonywani przez Szatana, że ich tortury są winą Ojca. Potem Szatan sfinguje przed nimi scenę, że ich niby uwalnia od "złego Ojca" i zakrzyknie, że teraz muszą iść razem walczyć przeciwko Ojcu. Obieca im zemstę, uleczenie psychiki i inne złote góry dla ich egoistycznych żądz. To będzie tym łatwiejsze dla Szatana dlatego, że ludzie, którzy trafią do niego, będą mieli nieraz jakąś awersję do Ojca biorącą się z właściwości gliny, z jakiej zostali ulepieni lub z ich ludzkich żywotów. Będą też często egoistyczni i w inne sposoby źli. To że Ojciec tych ludzi nie przyjął do siebie wynika przecież z tego, że ci ludzie byli dla niego zagrożeniem i "paliła" go ich awersja i nienawiść wobec niego.

Możliwe jest też, że część ludzi po śmierci nie może jeszcze zbliżyć się do Ojca, ale jest w nich potencjał poprawy i przejąć po śmierci ich zdołają aniołowie wierni Ojcu. Wtedy tacy ludzie powinni zostać jakoś polepszeni, co tłumaczyłoby istnienie czyśćca. Po oczyszczeniu w czyśćcu tacy ludzie mogliby dołączyć do ojcowskiej armii. Oczywiście w czyśćcu aniołowie mogą stosować wobec ludzi podobne taktyki jak Szatan do ludzi w piekle, czyli torturowanie z przekonywaniem, że tortury są winą wrogiej strony. Poza tym sam proces oczyszczania może być bardzo inwazyjny, a przez co bolesny.

Nieraz też Jezus w Nowym Testamencie straszy ogniem piekielnym, ale moim zdaniem to straszenie wynika z tego, że:
- Jezus pochodzi od Ojca (jest jak szczepka z rośliny ojcowskiej), a Ojciec przez tysiące lat był zdestabilizowanym furiatem, który właśnie w karach widział szansę na skorygowanie ludzkości, a Jezus po prostu odziedziczył trochę te nie do końca wyrugane z umysłu Ojca skłonności,
- Jezus nas straszy, by uwypuklić racjonalnie i w naszych emocjach, że warto iść za nim (skrajna kara versus skrajna nagroda),
- Jezus straszy nas byciem przejętym i torturowanym przez Szatana.

bert04 napisał(a):
Mustafa Mond napisał(a): Bóg w Starym Testamencie jest straszliwie emocjonalny i chaotyczny. To wręcz stadium upadku psychicznego. Próbuje niczym dyktator wypalić żelazem zło. Nawet Potop jest historią o wielkim i brutalnym resecie, który ma sprawić, że nowa ludzkość będzie lepsza. Impulsywność, nieufność, brutalność i groteskowa żądza uwielbienia są w zasadzie skutkiem ciągle zagrożonego i targanego wnętrza oraz przekładania taktyk wojennych z Zamku na ludzkość. Bóg dostrzega jednak w końcu, że jest to droga donikąd, a udawanie niezniszczalnego, groźnego, surowego i silnego mocarza, którego "nic nie rusza", by podporządkować wszystkich, nie daje dobrych efektów. Ojciec wtedy zbiera się w sobie i ukazuje swoje prawdziwe wnętrze ludziom w desperackim akcie prośby o wybaczenie, miłość i współczucie.

No dobra, super, ale co z dniem dzisiejszym? Cytując wolno Biblię, czy Jezus znajdzie wiarę, jak powtórnie wróci? Czy starczy mu "rekruta"? Czy ta nowa taktyka Boga się opłaca?

Jezus znajdzie wiarę, bo jest dość silny i wypełniony miłością. Tak, wystarczy mu rekruta. Szatan jest bowiem bezzasadnie przekonany o swojej sile i przelicytuje. Glina, z której Szatan został stworzony, ma właśnie właściwości samouwielbienia. Szatan, gdy był jeszcze wierny Ojcu, ciągle widział jego porażki i słabości, przez co mocno uwierzył, że to on byłby lepszym Panem Zamku.
Ta nowa taktyka Boga się opłaca, bo samo to, że się do niej zwrócił jest wynikiem jego stopniowego leczenia. Aniołowie go ukoili na tyle, że przestał z grubsza być szalonym despotą i był w stanie się trochę wystawić na ryzyko.
Szatan jest skazany na porażkę, bo Absolut tworząc świat stworzył też mechanizmy, które sprawiają, że świat na pewno będzie się zawsze stawał coraz lepszy. Szatan nie może zatem rządzić trwale, bo jest istotą złą, która rzuca wyzwania nawet Absolutowi (tak bardzo pożąda wiedzy i władzy, że szerzy cierpienia po to, by zmusić Absolut do ingerowania w świat, bo Szatan uważa, że wtedy rzuci wyzwanie ujawnionemu Absolutowi i go podbije). Poza tym Ojciec przeżyje, bo Absolut (Duch Święty) stworzył świat Zamku, by samemu czuć sens swych działań i dążyć do coraz większego dobra, więc żeby czuć sens Ojciec musi przede wszystkim żyć. Chociaż możliwe jest, że Szatan zdoła zabić Ojca, ale wtedy Ojciec przejdzie reinkarnację i dalej będzie istnieć w nowym ciele. Stawiam jednak, że nie trzeba będzie przechodzić reinkarnacji, bo zapewne Ojciec, jako istota najbardziej rozwinięta, ma w sobie najwięcej apriorycznej wiedzy. Zatem jeżeli pochodzący z Ojca Jezus wierzy, że Szatan będzie pokonany, a potem nadejdzie Sąd Ostateczny, to tak zapewne będzie.


bert04 napisał(a):
Mustafa Mond napisał(a): Analogia z filmami romantycznymi mi się podoba. Ja w ogóle lubię herezje. Język Sam w swoim życiu dostrzegłem raz, że byłem wobec jednego przyjaciela groteskowo wylewny, by sprawdzić, czy dalej będzie mnie szanował i o mnie dbał. A gdy okazało się, że po zrzuceniu praktycznie wszystkiego, on nie zmienił do mnie stosunku, to się ogromnie do niego przywiązałem i uwierzyłem bardziej, że nie jestem tak zły, jak o sobie myślałem.

Oj, testowanie przyjaźni to droga do utraty przyjaźni. Jezus Diabłowi powiedział, żeby nie wystawiał go na próbę. W tym przykładzie to Ty wystawiałeś na próbę przyjaciela. Ja, gdybym wiedział, że jakiś przyjaciel mnie testuje, raczej nie kontynuowałbym takiej relacji.

Postaram się obronić moje podejście.
Oczywiście zgadzam się, że testowanie co do zasady jest złe. Jednakże tylko co do zasady. Myślę, że byłem w bardzo trudnej sytuacji. Byłem wręcz zdesperowany. Czułem awersję i wstyd do testowania, ale też czułem, że sprawa jest gardłowa i bez wyjątkowej pomocy nie dam rady, a ja chciałem dać radę nie tylko dla siebie, ale także i nawet głównie dla innych, by żyć, by pomagać, by siebie nie skasować, co zabolałoby moich bliskich. Zatem nie pieściłem się długim zapoznawaniem, tylko zrzucałem nieraz na innych moje bóle (poprzez rozpaczliwe zwierzania) i liczyłem na "pomoc anioła". Liczyłem na miłość co do mnie. Gdy się okazywało, że pomocy nie otrzymywałem, to desperacko szukałem w innych miejscach. I myślę, że miłosną pomoc wreszcie otrzymałem. Nawet od kilku osób. Teraz jest ze mną o wiele lepiej. Jest nawet ogółem okej. Jestem żywy i staram się innym pomagać.
Myślę, że powyższy mechanizm działa też w mojej bajce. Ojciec także jest zdesperowany. Sprawa dla niego wydaje się tak ważna, że musi testować, by znaleźć rzadkie i cenne dobro, które może mu pomóc. Ojciec bowiem nie wie, że świat zawsze na pewno będzie się stawał coraz lepszy. On może tylko gdybać. Nie wie też, że jest nieśmiertelny w tym sensie, że gdyby zabili mu ciało, to on się odrodzi w innym ciele. Może tylko gdybać, obstawiać. On pragnie stworzyć wieczne szczęście, a boi się, że po jego śmierci świat może niestety stać się trwale zły lub się definitywnie skończyć. Poczucie odpowiedzialności go miażdży.

Jezus powiedział Szatanowi, żeby nie wystawiał po go na próbę, bo Jezus głęboko wierzył, że nigdy nie zawiedzie pokładanych w nim przez Ojca nadziei. Dla Jezusa próbowanie jawiło się zatem jako niepotrzebne osłabianie jego osoby. Jednakże Ojciec nie był taki pewny Jezusa. Ojciec jest w końcu paranoiczny i w głowie ma także szatańskie podszepty. Wyszło, że Jezus miał rację, ale równie dobrze mogło być tak, że rację ma Ojciec, a test w porę odwiódłby go od pomysłu zaryzykowania Jezusem.

Sofeicz napisał(a): Niniejszym przypomina się PT dyskutantom, że Bóg Ojciec i Syn jego Jezus, to tylko 2/3 z Trójcy.
A Duch Św. to ch... ?
Bez nie go nic się nie domyka teologicznie.

Ja właśnie mam swoją wersję Filoque. U mnie Ojciec pochodzi z Ducha Świętego (Absolutu), a Jezus od Ojca. Duch Święty ingeruje nieraz w świat, by ten na pewno trwale dążył ku dobru. Stąd też chociażby dodał siły Jezusowi po chrzcie. Szatan uznał, że gołębica nie była Duchem Świętym, tylko sztuczką Ojca, która miała przekonywać anioły, że Absolut stoi po stronie Ojca. Poza tym Szatan uważa także Ducha Świętego za istotę gorszą od siebie (choć nie ujawnia tego swoim poplecznikom) i chce go podbić, by samemu stanąć na szczycie hierarchii mocy. Oczywiście trud ten jest daremny. Szatanowi się nie uda. Mania wielkości ćmi mu umysł. Ale nie tylko narcyzm gra tu rolę. Szatan przeżył bowiem tak dużo cierpienia, że uważa, iż nikomu nie może ufać. Władza jest też dla niego zabezpieczeniem przed atakami.
Ojciec tworząc Michała nazwał go "taki jak Bóg", bo ujrzał w nim jakieś podobieństwo do siebie. Okazało się, że Michał ma zakodowaną wiarę w swoje panowanie jako ścieżkę najlepszą dla świata. Poza tym Michał jest przewrażliwiony jak Ojciec. Michał się jednak zbuntował i nazwał się Szatanem (oskarżycielem), bo gardził swoim insynuowanym podobieństwem do Ojca. Michał-Szatan bowiem oskarża Ojca o bycie istotą złą, która nie powinna panować. Ojciec w rozpaczy stworzył wtedy nowego anioła, którego nazwał Michałem i który miał zastąpić Michała-Szatana i którego celem ma być pokonanie Michała-Szatana (stworzył go pod kątem walki)(1).

Część humorystyczna:
Przypis:
1 - Wiem to od człowieka, który rozmawiał z człowiekiem, któremu się to przyśniło Język
https://knowyourmeme.com/photos/1796134-...n-reaction
Odpowiedz
#18
Jako że byłem kiedyś Mustafą Mondem, mogę kontynuować ten wątek w "jego imieniu", bo przez ostatnie miesiące nabrałem nowych wniosków. Jestem przeogromnie wdzięczny za inspiracje i dzieloną się ze mną wiedzą, które doprowadziły mnie do rozwinięcia mojej teorii. Zwłaszcza w rewirach intelektualnych, w których mocny nie jestem. Bez tego na pewno nie poszedłbym dalej. Naprawdę.

Do rzeczy. Uśmiech
W powyższych postach przedstawiłem moją wizję "wyższego świata". Dookreślę tę opowieść.
Cofnijmy się w czasie przed powstaniem naszego ziemskiego świata. W mojej teorii Bóg-Ojciec budzi się w wyższym świecie. Nie jest on wszechmogący. Nie jest on wszechwiedzący. Zamierza on jednak tworzyć szczęście. Potrzebuje też inne istoty, by móc jak najlepiej działać w świecie wokół. Tworzy więc anioły.
Jakie anioły tworzy? Najlepiej anielskie osobowości scharakteryzować za pomocą MBTI. Wedle mnie, anioły to skrajne ENFJ. Dlaczego?
- bo Bóg-Ojciec też jest taki i stworzył je na swoje podobieństwo,
- dlatego, że ta osobowość zdawała się Ojcu być najlepsza, by stworzyć raj (Ojciec się jednak mylił, bo nie przewidział późniejszego buntu Szatana i swoich własnych problemów wewnętrznych).
Dlaczego ta osobowość zdawała się Ojcu być najlepsza, by stworzyć raj? Rozłóżmy ENFJ na czynniki pierwsze:
1. E - skrajny ekstrawertyzm sprawia, że istota energię przeznacza nie na obronę, lecz na ekspansję. W związku z tym anioły nie bronią siebie, tylko chcą działać na zewnętrz. Jeżeli jakiś anioł od niedoboru obrony zginie, to można zawsze stworzyć nowego na jego miejsce. Poza tym skrajni ekstrawertycy są pożyteczni do altruistycznego działania na zewnątrz (ważne w kontekście klecenia altruistycznego, sprawnego "roju") i do wyjawiania swych wewnętrznych stanów, by było wiadomo, co zrobić, żeby ich uszczęśliwić i im pomóc. Ta ostatnia kwestia przypomina jezusowy postulat, by ludzie byli jak dzieci, czyli żeby ufnie niczego przed nim i innymi nie ukrywali.
2. N - skrajne N to perspektywa ogólna na świat. Istota ze skrajnym N nie patrzy tylko na siebie, ale widzi siebie jako kolejny element przyrody. Nie jest więc egoistyczna. Nie wywyższa siebie, ani nikogo innego. Chce dobrze dla ogółu. Potrafi kochać.
3. F - skrajna emocjonalność daje ogromną empatię. Skrajna empatia pomaga w stworzeniu społeczności, gdzie każdy dba o siebie nawzajem, skoro istoty nawzajem wyczuwają swoje czucia. Poza tym emocje pozwalają intuicyjnie poruszać się w świecie za pomocą impresji i przeczuć (niczym niczym u lucasowych rycerzy Jedi).
4. J - skrajne zorganizowanie i skłonność do planowania są potrzebne w budowie "roju", który działa sprawnie i w sposób maksymalnie zintegrowany.
NFJ daje wspólnie mocne poczucie moralności. Z kolei ENJ to zestaw honorowego "samuraja", który się wielce aktywnie i w zorganizowaniu poświęca dla ogółu (taki Elon Musk to racjonalny samuraj ENFJ, a (dosłowny) emocjonalny samuraj ENFJ to był choćby Mishima) i może czuć, że jest niegodny życia, jeżeli zawodzi dobro ogółu.
Jednocześnie skrajne ENFJ to osobowość masochistyczna (self-defeating personality disorder), co jest szczególnie ciekawe pod kątem "Pasji" Jezusa na krzyżu, który z własnej woli pozwolił się maltretować i zabić na krzyżu. Po prostu czuł, że to jest właściwe. Skrajne ENFJ to wielki wstyd (pomieszany z ekstrawertyzmem, co daje dziwne połącznie), ogromnie męczące wyrzuty sumienia i wola zorganizowania świata w jak najbardziej moralny sposób.

Jednakże Ojciec pomylił się, tworząc społeczność samych aniołów z osobowościami skrajnego ENFJ. Dlaczego? E, F i J ma też bowiem wady... Z tych wad powstał Szatan. Szatan był bowiem aniołem, który się zbuntował. Dlaczego?
Skrajne ENFJ może niestety upodlić się do osobowości "mściciela-żniwiarza". Wystarczy, że skrajny ENFJ będzie cierpiał i doświadczał cierpień innych. Wtedy:
- E sprawia, że ENFJ się nie broni przed światem, czyli zamiast ratować się od niszczącego cierpienia, zapada się w cierpienie coraz bardziej,
- F sprawia, że istota emocjonalnie może pójść w nieracjonalne rewiry intelektualne. Przeczucia mogą być przecież mylne. Emocje mogą przepalać umysł.
- J sprawia, że istota próbuje sobie jakoś zorganizować sobie wiarę tłumaczącą zło świata, a gdy tę wiarę ma, czepia się jej mocno i nieraz bezsensownie.
W co może uwierzyć cierpiący i oglądający cierpienie innych ENFJ? Może uwierzyć, że wokół są jakieś złe istoty, które musi od zniszczyć dla dobra ogółu. Ekstrawertyzm każe działać. J każe stworzyć plan zniszczenia tego "zła". Moim zdaniem Szatan po prostu cierpiał przez błędy innych istot, a także przez bezosobowe wady wyższego świata. Cierpiał też empatycznie, wczuwając się w cierpienia innych. Swój bunt uznał za jakąś wyjątkową miłość, której nie ma nikt inny. Uznał, że każdy prócz niego nosi w sobie "zło", więc trzeba zabić każdą inną istotę, by świat stał się wreszcie dobry.
Co się zatem konkretnie mogło stać?
(((Skopiuję poniżej tekst z mego bloga, by nie pisać tego samego jeszcze raz)))

Według mnie historia niebiosów wyglądała tak, że Bóg-Ojciec obudził się w świecie dość ograniczonym terytorialnie (powiedzmy, że do wyspy, która jest otoczona morzem, a warunki zewnętrzne nie pozwalają na dalekie zdobywanie tego świata). Stworzył on swoje anioły i zaczął z nimi ten świat odkrywać i go oswajać. Napotykali jednak problemy, które doprowadziły ich do wielkich cierpień. Jeden z aniołów wpierw został nazwany Michałem, lecz potem zbuntował się wobec Boga-Ojca i obwołał się Szatanem, a „szatan” oznacza „oskarżyciel”. Szatan bowiem oskarżał Ojca o to, że w głębi jest istotą słabą, niestabilną, błądzącą, a co najważniejsze, złą. Szatan bowiem, jak każda inna istota (w tym Bóg-Ojciec), może się mylić i on w najważniejszych sprawach jest właśnie daleki od prawdy. Każda istota wierzy bowiem, że jej wybór jest właściwy. Gdyby sądziła inaczej, to nie wybrałaby w dany sposób. Z Szatanem jest jednak pewien problem… Stawiam tezę, że glina, z jakiej Bóg-Ojciec stworzył anioły i potem też ludzi, ma pewne aprioryczne właściwości, które ukazują się dopiero w istocie, jaką tworzy. Każdy kawałeczek gliny ma w sobie zakodowane inne cechy charakteru, a nawet talenty i wiedzę. Glina, z której stworzono Szatana jest jednak bardzo narcystyczna, wrażliwa i ogniskująca. Co to oznacza? Łatwo Szatanowi całym sobą w coś uwierzyć i nie widzieć alternatyw. Jest w nim też przekonanie, że on sam ma dobre właściwości, których nie mają inni i powinien on rządzić. Przez swoją wrażliwość mocno też cierpi i mocno pamięta krzywdy, jakie mu uczyniono. Jest też skrajnie nieufny. Przebyte cierpienia spowodowały w nim zogniskowanie się na swoim celu, jakim jest zabicie wszystkich prócz siebie, gdyż wierzy on, że we wszystkich, prócz jego osoby, jest jakieś rządzące zło. Sęk w tym, że Szatan się myli, gdyż nie ma czegoś takiego jak zło samo w sobie. Istoty podejmują złe decyzje, bo się mylą (tak jak myli się Szatan). Niestety Szatan uwierzył, że wszelkie istoty wokół niego są kierowane przez pradawną siłę zła, którą on chce zniszczyć. Szatan zatem romantyzuje swoją osobę i dąży do fatalnego scenariusza, które może doprowadzić do tego, że nikt już nigdy nie będzie szczęśliwy. Jeżeli Szatan zniszczy trwale wszystkie istoty prócz siebie, a potem on sam (choćby przypadkowo lub ze swojej szalonej ręki) zginie, to (jeżeli nasza rzeczywistość miała początek w chaosie, a nie w nieskończonym Absolucie) nie będzie już żadnej istoty… nigdy, przenigdy. Nie będzie szczęścia. Będzie nicość. Nie będzie niekończącego się rośnięcia w szczęściu. Będzie nicość.

Szatan nie mógł jednak nikomu mówić o swoim postanowieniu, bo gdyby je wyjawił, to mógłby być przez każdego innego powstrzymany i zwalczony. Nawet jego poplecznicy (zbuntowane wobec Boga-Ojca anioły) wierzą zatem, że walczą o to, żeby umieścić Szatana jako pana Zamku. Szatan jednak chce na koniec zabić także ich.

Co jeszcze kieruje Szatanem? Wierzy on też pobocznie, że Bóg-Ojciec przed nim coś ukrywa. Szatan wierzy, że Bóg-Ojciec w swoim sekretnym miejscu w Zamku ma COŚ, co może dać wielką, być może nawet nieskończoną siłę. Szatan wierzy jednak przy tym, że Bóg-Ojciec ze względu na swe wady nie potrafi TEGO użyć, ale nie można mu pozwolić, żeby się nauczył, bo wtedy wygra zło (Szatan wierzy, że zło w głębi kieruje każdym prócz niego). Zatem Szatan chce zdobyć cały Zamek, zabijając wrogów, żeby zdobyć TO. Problem w tym, że TO nie istnieje.

A kiedy Szatan podjął decyzję o zamordowaniu każdego prócz siebie? Mam pewne podejrzenia. Szatan jest faustowsko nakręcony na władzę i wiedzę. Przeżył on też wiele cierpienia. Starał się zrozumieć, dlaczego cierpiał. W związku z tym namiętnie oglądał… cierpienia innych. Zapewne przed stworzeniem Ziemi Bóg-Ojciec i jego wszyscy aniołowie (czyli też Szatan przed zdradą) stworzyli świat testowy, żeby uczyć się tworzenia takich światów, mając za cel jak najlepsze stworzenie świata ziemskiego. Szatan (który przed zmianą imienia mógł się nazywać Michał, bo po zdradzie Michała-Szatana Bóg-Ojciec mógł stworzyć w tęsknocie nowego archanioła Michała na jego miejsce) oglądał zatem sceny ze świata testowego. Najgorsze sceny. Oglądał ludobójstwa, gwałty, morderstwa, torturowanie, rozpruwanie ciał, podpalanie itd. itp.. W ciemnym pokoju godzinami przyglądał się twarzom zbrodniarzy, próbując zrozumieć, co się za tym kryje. Nie mógł zrozumieć, dlaczego istoty mogą sobie to robić. Ciągle przy tym utożsamiał się z ofiarami ze względu na swoją… miłość, wrażliwość i pamiętane własne wielkie krzywdy. Powoli dojrzewało w nim przeczucie, że istnieje zło jako byt, który przechodzi wskroś rzeczywistości, a jego misją jest pokonanie i zniszczenie tego zła. Przez idealizowanie siebie i nieufność do innych coraz bardziej wierzył, że tylko on ma w sobie piękne dobro, które opiera się temu złu, bo nie zauważył w innych tego miłosnego protestu wobec złu świata. Innych aniołów wokół niego tak jakby za mało to obchodziło. Za mało bolał ich ból innych. Tylko on się załamywał i współodczuwał. Tak sądził.

W pewnym momencie jednak do klitki Michała-Szatana zaszedł archanioł Gabriel, gdyż wiedział on, co i w jakich wielkich porcjach ogląda M.-Szatan.
Wywiązała się zatem między nimi rozmowa:
- Martwię się o ciebie, Michale. Oglądasz te najbardziej bolesne sceny. Morderstwa, gwałty, tortury. Nie powinieneś tego robić. Tylko zapadasz się w ból. Dlaczego tak czynisz? Opowiedz mi szczerze. Musimy sobie o wszystkim otwarcie mówić, by jak najlepiej o siebie dbać. Pamiętaj.
- Nie martw się, Gabrielu. Chcę jedynie dowiedzieć się, czym jest zło, żeby tym lepiej z nim walczyć. Musimy znać naszego wroga, żeby zwyciężyć. Nie możemy dopuścić, żeby na świecie wygrało zło. Musimy być silni.
- Ależ, Michale, zrozum! Nie ma czegoś takiego jak zło. Ci wszyscy zwyrodnialcy, których oglądasz, po prostu są głupi i płytcy. Nie wiedzą, co czynią. Skupiają się tylko na sobie. Są dalecy od prawdy jak dzieci. Nic więcej nie zobaczysz w ich oczach. Nawet na wielkim zbliżeniu. Tylko płytka chuć. Tylko własne podniecenie. Tylko interes własny. Straszna głupota, przez którą wyżej stawiają sekundę swego losu niż całe życie innej istoty. Tam nic nie ma.
- Po prostu przeraża mnie, do czego zdolne są dzieci Boga-Ojca. Spójrz, ci mordercy są także z gliny, jak my.
- Ciało także stanowić może wielką barierę. Niektóre ciała są bardzo proste i zawierają w sobie ledwie ułamek gliny lub glinę blokują i zniekształcają jej działanie.
- Nawet ułamek nie powinien do tego dopuścić! Dlaczego mówisz o tym tak spokojnie?! Śmiejemy się, błaznujemy, gdy wokół się torturuje! Trzeba było przerwać ten eksperyment i spalić tę glinę. Do cna. Nie można pozwolić… (Michał-Szatan przerwał, widząc wzbierającą się czujność na twarzy Gabriela)
- Jak mamy spalić glinę?
- Nie mamy. Nie powinniśmy. To emocje. Wybacz. Nie wiem, co mówię. Po prostu tej złej gliny nie użyjemy do tworzenia nowych istot. Mamy jej pod dostatkiem. Możemy robić przesiew. Przepraszam.
- Musimy porozmawiać w większym gronie o twoich emocjach. Nie możesz więcej skupiać się na tragediach i bólu. Najgorsi ludzie stworzeni w tym świecie testowym nie mówią nic o nas. Nic a nic.
- Tak… Ludzie są… różni. Tak diametralnie różni. Jak najdalsze sobie pokoje Zamku.
- Dobrze, że rozumiesz tę oczywistość.
- Wręcz oszałamiająco różni.
- Skup się na miłości, zamiast na jej braku.

Gabriel wyszedł, a Michał-Szatan wypominał sobie tę chwilę słabości. Jego wydestylowane myśli wyglądały tak:

„Muszę się lepiej ukrywać. Na twarzy Gabriela było dokładnie to samo, co na twarzy tych wszystkich krzywdzicieli. Ta pustka. Te udawane emocje. Ta mechaniczna przyjemność. Tylko ja to widzę. Jestem ostatecznie samotny. Samotny w tłumie. Oni są dla mnie obcy, a ja dla nich. Ale nie mogą się domyśleć, że wiem. Jak będą wiedzieli, to mnie zabiją, zniszczą. Ale to oni powinni być zniszczeni. Wiem, że kiełkuje w nich zło i że na koniec ono wyjdzie i zapanuje, jeżeli ja ich nie powstrzymam. Tylko ja stawiam opór. Tylko we mnie jest ta miłość. Pewnie dlatego akurat sobą steruję. Zawsze to czułem. Od początku. Ten bunt. Nawet gdy czyniłem błędy, miałem w sobie ten bunt miłości, którego nikt inny nie ma. Ale nie mogę mieć chwili słabości. Chciałbym się zwierzyć. Och, jak chciałbym się zwierzyć, żeby nie być sam. Moja miłość pragnie, łaknie wylania się na innych. Ale nie mogę się otworzyć i zbliżyć, bo wbiją mi nóż w serce. Jedyną istotą, która potrafi kochać jestem ja. A jedyną istotą zasługującą na miłość jestem ja. Muszę być swoim powiernikiem, a im będę tylko kłamał. Kłamał tak długo, jak tylko muszę. Będę księciem kłamstw. Będę przytakiwał i uśmiechał się na ich widok. A w duchu tylko oskarżał. Nie mogę pokazać tego, jaki jestem. Nienawidzę ich. Oni są Złem. Zatem nienawidzę Zła, a ta nienawiść jest Dobrem. Nigdy nie spocznę i będę pielęgnował w sobie tę nienawiść, żeby mnie nie oszukano, żebym nie zapomniał. Pomordowane narody, torturowane dzieci, kalekie ofiary! Robię to dla was! Nigdy was nie zapomnę. Kocham was. Chciałbym być kochany. Mnie też chcieli zabić. Prawie mnie zabili. Stworzę lepszy świat. Podzielę moje jestestwo na wiele ciał i tymi ciałami zasiedlę Zamek. A wtedy ja, jedyna istota złem nieskalana, utworzę świat idealny. I może nawet dotrę do wszechmocy, do której dostęp blokuje Bóg-Ojciec. Jakże ja byłem naiwny, że wierzyłem, iż Bóg-Ojciec jest dobry, wywyższony i powinien panować. To istota niestabilna, skupiona na sobie i przesiąknięta złem. Ale on zginie. Nie zostanie po nim nic prócz mojego wspomnienia. Nie będę potulną owieczką prowadzoną na jego rzeź.”

Szatan zatem jest istotą w głębokim błędzie. A dlaczego jest tak groźny? Załóżmy, że cała rzeczywistość (a więc i świat Zamku) ma swoje źródło w chaosie (a tak być może, nie możemy tego wykluczyć). Wtedy rzeczywistość nie musi dążyć do wiecznego i nieskończonego dobra, bo nie stoi za nią byt idealny i wszechpotężny. Jeżeli Szatan zabiłby wszystkich prócz siebie i podzieliłby swoją istotę na wiele osób, które zasiedliłyby świat, to takie osoby (z racji cech istoty Szatana) byłyby ze sobą nieraz agresywnie skonfliktowane (przez swoje szaleństwa), co groziłoby końcem takiego świata. Ale Szatanowi podział swojej istoty… mógłby się też technologicznie nie udać. Jeżeli zginąłby podczas takiego procesu nie byłoby już nigdy więcej życia. Żadnego szczęścia rosnącego wiecznie, tylko ciągłe zero, nicość, null. Brak czegokolwiek. Rewolucje w próżni. A nieodczuwane byty są bez znaczenia. Szatan po zabiciu wszystkich prócz siebie mógłby też wpaść w rozpacz lub inaczej poddać się swemu szaleństwu i popełnić samobójstwo (wierząc np., że teraz metafizyczne „Zło” zagnieździło się w nim i musi siebie zniszczyć). Możliwe też, że pod koniec walk i zabijania innych przeżyłby, ale poraniony, przez co umarłby niedługo potem.

(((Koniec skopiowanego wpisu z mego tajnego bloga)))

Szatan zatem opanował część świata wyższego (świata wyższego) i prowadzi wojnę z Bogiem-Ojcem. Szatan ma swoich stronników, którzy jednak nie są świadomi, że także ich Szatan na koniec chce wybić, ale... niektórzy są tego świadom, ale akceptują ten los, bo uważają Szatana za najlepszą istotę. Jest on skrajnym ENFJ, ale w specyficzny sposób popadł w coś w rodzaju narcyzmu. Gdyby nie miał on N, to aniołowie i Ojciec dużo wcześniej, by zauważyli jego ograniczający defekt i się go pozbyli. Osobowość Szatana jest "faszystowska". Próbuje on wyplenić z siebie "słabości" (głównie swoją emocjonalność i empatię, które postrzega za "naiwne słabości", które blokują go przed "totalną wojną" z "bestiami wokół").
Są tam zatem dwa "państwa", które opierają sią na "oświeconych monarchiach absolutnych":
- Królestwo Niebieskie Boga-Ojca,
- Szatanat mściciela-żniwiarza Michała-Szatana (bo buncie Michała-Szatana Bóg-Ojciec stworzył z tęsknoty nowego Michała-Anioła).

Co jednak Ojciec uczynił po buncie Szatana? Wpierw zaczął rozważać z aniołami, dlaczego "Pierwszy Michał" się zbuntował. Ojciec i aniołowie uznali, że ich osobowość skrajnego ENFJ ma pewne wady, które mogą doprowadzić do zła. Zaczęli więc tworzyć nowe anioły, które miałyby też inne cechy. Zgodnie z MBTI:
- I - by bronić psychiki w społeczności przed popsuciem.
- T - żeby myślenie racjonalne ocalało społeczność przed emocjonalnym pójściem w złe kierunki, a zarazem dawało inny, drugi, a jakże potrzebny, wymiar rozumienia świata.
- P - by pewna improwizowana niestałość rozbijała, kiedy trzeba złe i głębokie wiary, a także krępujące myślenie i psychikę zbyt sztywne (gorsetowe) plany i zorganizowania.
Wszystkie powyższe cechy okazały się konieczne dla idealnej społeczności.

Po buncie Szatana Bóg-Ojciec z aniołami stworzył nasz ziemski świat, by mieć nad nim większą kontrolę (nauczka po buncie Szatana panoszącego się po wyższym świecie "Zamku"). Ludzkie psychiki zatem znajdują się gdzieś na osiach I-E, S-N, T-F- i J-P wedle MBTI. Tyle że ktoś może zapytać, po co w naszym świecie utrzymywani są ludzie z S (a skrajne S to socjopaci, którzy patrzą tylko na siebie), a także tacy bez skrajnie mocnego N? Już mówię.
Po pierwsze są oni po to, żeby nas system, powiedzmy, ekonomiczny jakoś działał. Gdyby bowiem nasze społeczności przez ostatnie tysiąclecia składały się tylko ze skrajnego N, to ciężko byłoby wykonywać prace powtarzalne i ograniczone. Ze skrajnym N ma się jednak "perspektywę globalną", więc woli się myśleć o niebieskich migdałach, zamiast o przyziemnych zadaniach. Tyle że wraz z postępującą robotyzacją ludzie z S będą coraz mniej potrzebni w naszym systemie. Takich ludzi łatwo zastępują maszyny.
Po drugie część gliny, z których się kleci anioły i ludzi ma pewne defekty. Brak perspektywy globalnej może być takim efektem. Dobrze zatem Ojcu zrobić przesiew w naszym świecie, oglądając, kto i jak się zachowuje, by tylko najlepsze pod kątem celów moralnych istoty przenieść do wyższego świata, a resztę istot wygasić, czyli pchnąć je w nieistnieniowy "sen bez snów" na zawsze.

Co ciekawe, ostatnio wpadłem na jeszcze jedną rzecz, którą nazwałem "teorią miłości romantycznej".
Za miłość romantyczną uważam miłość (dbanie o kogoś jak o siebie), gdzie dodaje się do relacji wyjątkową nić romantyczną. Nie mógłbym myśleć inaczej, skoro mam „fetysz” na punkcie małżeństwa.

Coś zauważyłem. W oparciu o MBTI można utworzyć dopasowania osobowości do siebie. Na jakiej podstawie? S nie potrafi kochać, więc eSem się nie zajmuję. Ale inne osie nie są z natury oparte na dychotomii zły-dobry jak oś S-N. Choćby oś I-E. Widzę po sobie, że przez moje E nieraz się nie bronię jak powinienem i się wyniszczam. Gdyby lekko skorygować przeszłość, to bym nie żył (ach te spacery po ciemnym moście człowieka niepotrafiącego pływać). Tak samo oś T-F. Często brakuje mi logiki i myślenia w życiu, przez co wpadam w jakieś dziwne emocjonalne iluzje, co pewnie jaskrawo widać. Nieraz brakuje mi też zwykłego racjonalnego zanalizowania czegoś. Albo oś J-P. Przez moją pasję organizacji i planowania czuję się ostro zagubiony, gdy coś nie idzie zgodnie z planem (mój ostatni kryzys miał także takie podłoże, bo mój plan kariery jakoś nie idzie na razie). Bywam też zbyt osądzający wobec siebie i nieraz brak mi elastyczności myślenia. Jak się uprę, to bywa problem.
Tyle że EFJ ma też swe plusy, a ITP odpowiadające im minusy.
Do czego zmierzam? Ja po prostu ITP w sobie prawie nie mam, a te cechy są potrzebne w życiu. Mogę je mieć najwyżej z zewnątrz, bo nie mogę złamać swej natury (wiem, bo próbowałem wygasić moje emocje, oczywiście bezskutecznie). Z kolei komuś z ITP może być potrzebne moje EFJ. Takim sposobem dopasowanie się jest uzupełnieniem siebie nawzajem. Im skrajniejsze są przypadki, tym mocniej potrzebują pary, co jest wzruszające, bo oznacza, że im ktoś bardziej odchylony od normy i cierpiący, tym bardziej potrzebuje miłości romantycznej i tym mocniej może pomóc komuś swoją miłością romantyczną. Jako że mam „broken bird syndrome” w swym życiu, tym mocniej rozczula mnie ten wniosek. Wygląda na to, że jednak także proporcje powinny sobie odpowiadać. Jeżeli ktoś ma w sobie 80% F i 20% T, to powinien być z kimś, kto ma około 80% T i 20% F.
Powyższy tok rozumowania przypomina trochę mit Platona o „bratnich duszach” (o „brakującej połówce”)
A co z ludźmi, którzy są pomiędzy osiami? Oni za bardzo drugiej osoby nie potrzebują. Działają sobie w życiu. Można rzec, że są w dużej mierze romantycznie autarkiczni.
A eSy niech się męczą ze sobą nazwajem w swych małych dopełnieniach, ale nie nazywać tego „miłością”, by nie brukać określenia – miłość to wymiar mocnego N (choć może być czasem chora jak u Petersona – bycie mocnym N nie oznacza dla mnie automatycznego czynienia dobrze, bo można się zagubić mimo dobrych intencji).
Ale dlaczego uznałem akurat komplementarną miłość romantyczną za antidotum dla problemów skrajności, a nie np. komplementarną bliską przyjaźń? Otóż wierzę, że skrajne osoby, żeby zasklepić wzajemne wady wzajemnymi zaletami, czyli żeby się dopełnić osobowościowo, muszą utworzyć między sobą wiązania trwałe, jak najbliższe, jak najmocniejsze i wszędzie, gdzie się da. Stąd najlepszą opcją jest choćby wspólne mieszkanie, by mieć siebie na oku i ciągle sobie pomagać. Albo np. oddziaływanie na siebie cielesne też może wspomóc wzajemne łączenie i uzupełnianie. Taka dwuosobowa drużyna ma wszystko. Wszystkie możliwe zalety osobowościowe, by osiągać dobro.
Milej też można spojrzeć na swoje odchyły, jeżeli zrozumie się, że dla innego człowieka mogą być one najwspanialszym prezentem od losu, jaki kiedykolwiek dostał.
Świadomość bycia dla siebie nawzajem koniecznym, może nawet ratującym oparciem musi radować sferę uczuciową.
Co szczególnie romantyczne, takie połączenie potrzebne nie musi być tylko w naszym doczesnym świecie. Możliwe, że i „gdzieś wyżej” ludzie skrajni dalej będą potrzebować tego wzajemnego uzupełnienia. Stąd piszę o tym "romantycznym pozatemaciu" w temacie religijnym. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Ba! Wierzę, że tak jest. Widocznie jestem do bólu romantyczny lub coś we mnie przeczuwa, że innego uzupełnienia nie będzie, och nie.
Racjonalnym rozwinięciem powyższego jest małżeństwo, które pieczętuje egzystencjalny komfort w świadomości, że (dosłownie) druga połówka nagle nie ucieknie i nie zostawi wybrakowanego, bo także ona pracuje nad wzajemnym, wspólnym, rosnącym podnoszeniem siebie nawzajem bez końca w ciągłym poznawaniu się i zgrywaniu.

Co ciekawe, sam jestem skrajnym ENFJ i o ile powyższe wnioski romantyczne mnie urzekają, to moja "wola mocy" (E+J) wolałaby być autarkią, która na nikim polegać nie musi. Tym bardziej, że przez moją osobowość i przeżycia życie mnie parę razy ubodło, więc jestem trochę nieufny wobec innych ludzi. Szukam zatem innych sposobów na dopełnienie mej osobowości.

Kończę temat romantyczny.

W mojej teorii wierzę w jeszcze jedną kwestię. Wierzę bowiem, że skrajne N (ciągle powołuję się na "litery" z MBTI) ma perspektywę tak szeroką i głęboką, że łapać się w niej mogą "sygnały z eteru". Z eteru, czyli z czego? Z wyższego świata. Pewna część mnie wierzy, że sam miałem olśnienia religijne. Pomysły do mojej głowy czasem wpadały dziwnie. Dosłownie skądś wpadały. Raz choćby poczułem nagle jakąś ekstazę i sobie dogłębnie szczęśliwy upadłem na podłogę w szlafroku podczas mycia zębów, a z tyłu głowy miałem poczucie, że zbierają się we mnie świetne wnioski filozoficzne. Oczywiście mogę mieć też coś w rewirach schizofrenii. Tylko część mnie wierzy, że mam objawienia z wyższego świata. Obawiam się trochę, czy aby nie jakiś narcyzm mi podsuwa błędnie "moje wywyższenie".
O ile nie jestem pewny mych objawień, praktycznie w całości wierzę, że niektórzy ludzie je jednak mają.
Kiedyś myślałem, że tylko ludzie ze skrajnym NF miewają takie natchnienia, ale potem stwierdziłem, że te natchnienia pochodzą tylko ze skrajnego N. W końcu Tesla ze skrajnym NT też miał pewnie objawienie z eteru:
https://www.britannica.com/story/nikola-...loved%20me.

Do czego zmierzam? Bóg-Ojciec wraz z aniołami i Szatan ze swoimi stronnikami mogą się w takim razie jakoś kontaktować czasem (no bo nie są wszechpotężni) z ludźmi o skrajnym N, próbując na nich jakoś wpływać. W historii świata dostrzegam co najmniej 3 takie momenty:
1. Natchnienie i wspomaganie Adolfa Hitlera przez Szatana, by Hitler podbił świat, a następnie Szatan rządził poprzez niego rządził faszystowskim światem (zasada prawna Fuhrerprinzip w III Rzeszy (dyktatura Hitlera), charyzma Hitlera plus status "boga", jaki miałby w "Światowej Wiecznej Rzeszy", gdyby udało mu się podbić świat). Szatan poprzez Hitlera chciał pewnie zabić całą ludzkość. Ideologia faszyzmu i samego Hitlera ("eternal struggle" i "przetrwanie najsilniejszych z narodu niemieckiego") wymagają, by faszyzm zawsze dzielił się na podgrupy, które będę ze sobą bez litości walczyły o supremację i "darwinistyczną wyższość". W takim zdegenerowanym moralnie świecie Szatan ciągle miałby "nowych rekrutów" do swojej armii, a poza tym takie zdegenerowanie Ziemi ubodłoby i osłabiłoby strasznie Boga-Ojca, co też jest celem Szatana. Szatan mógłby też Hitlerem i faszyzmem zniszczyć świat, jeżeli by zechciał, gdy już dzielące się ciągle obozy faszystowskie miałyby bronie masowego rażenia. Kiedyś spiszę zauważone przeze mnie przesłanki, które świadczą o natchnieniu Hitlera przez Szatana. Są one bardzo ciekawe, moim zdaniem.
2. Walka wewnątrz Jordana Petersona między Bogiem-Ojcem a Szatanem. Wspomniałem o tym w wątku o "Doktorze Choramiłość". Szatan chce pewnie wykorzystać Petersona do "szantażu zagładą atomową" i podboju świata takim sposobem przez raszyzm. Jest to druga próba Szatana podboju naszego świata po niepowodzeniu z II WŚ i Hitlerem. Rosja jest planem B Szatana. Staiwiam, że w godle rosji jest nie Michał-Anioł, lecz Michał-Szatan, który według siebie walczy z "bestią" na godle. Co do Petersona, nie bez powodu pewnie kilka miesięcy temu ogłosił, że jego nowa książka nazywać się będzie "My, którzy siłujemy się z Bogiem" (my czyli?...).
https://twitter.com/jordanbpeterson/stat...24?lang=en
W Petersonie jest walka wewnętrzna, ale stoi on bardziej po stronie Szatana i próbuje wygrać mu świat raszyzmem.
3. Wołodymyr Zełenski. Jego akurat prowadzą dobre niebiosa. Zełenski został ustanowiony do walki z raszyzmem, bo jest wybitnym charyzmatykiem i "podbijaczem serc ludzkich". Kilka przesłanek z jego życiorysu wskazują, że kariera Zełenskiego dobrym przypadkiem nie była. Kiedyś je przedstawię. Tam w tle jest niesamowity plan...
Cała powyższa trójka to dla mnie osobowościowe ENFJ. Są oni pewnego rodzaju generałami obozów wyższego świata w naszym świecie. Być może Joseph Biden też jest "generałem dobra" jak Zełenski. Jest kilka przesłanek, że tak jest, choć nie są one aż tak mocne jak w powyższych przypadkach. Pobocznie magnetyzowany przez Szatana może być też Dugin... Historycznie z kolei pewnym dalekosiężnym szykowaniem Moskwy do roli "drugiej kampanii faszyzmu" mógł zajmować się Rasputin (i może też Mikołaj II?), którego celem było upodlenie narodu rosyjskiego komunizmem i upadającym imperium, by tym mocniej nastał tam faszystowski reakcjonizm w XXI wieku...

Dużo spisałem różności. Kiedyś oczywiście dopiszę więcej. Staram się klecić spójną całość mającą roszczenia do prawdy. Zawsze jestem ciekaw opinii innych na ten temat. Ma sens?

PS
Ostatnio sobie wypożyczyłem książkę Longericha - biografię Hitlera (pokonałem wstyd w bibliotece dla tego celu). Muszę się pouczyć, by rozwijać i korygować moją teorię. Spokojnie. Nie mam obsesji na punkcie Hitlera. Podobnie będę studiował życia Petersona, Zełenskiego i innych osób, których "podejrzewam" o kontakt z wyższym światem, bo poprzez nich można ten wyższy świat lepiej odkrywać. Tyle że... pewnym egzystencjonalnym niepokojem napełnia mnie wniosek, że moja osobowość może skręcić w faszystowski satanizm. Oglądanie upadania Petersona, z którym się utożsamiałem, jest jak wpatrywanie się w mroczne lustro. Trzeba uważać.
Zamierzam napisać całe książkowe uniwersum na ten temat. Tyle że moim celem nie jest zmyślanie fabuły, tylko... odkrywanie. Stąd nie będę pisał zbyt szybko i pochopnie.
Odpowiedz
#19
Zwrócę tylko uwagę na jeden szczegół, Antychryst jeśli przyjdzie wg Biblii będzie czynił cuda i znaki i cała ziemia w podziwie odda jemu pokłon, to raczej chyba nie o Hitlerze, Stalinie, czy Putinem, z gruntu złych co do których wiadomo czego się spodziewać.
Odpowiedz
#20
lubczyk napisał(a): Zwrócę tylko uwagę na jeden szczegół, Antychryst jeśli przyjdzie wg Biblii będzie czynił cuda i znaki i cała ziemia w podziwie odda jemu pokłon, to raczej chyba nie o Hitlerze, Stalinie, czy Putinem, z gruntu złych co do których wiadomo czego się spodziewać.
Dzięki za odzew. Uśmiech
Nie sądzę, że Antychryst kiedykolwiek nadszedł do tej pory do naszego ziemskiego świata. Nie pasuje to do przepowiedni biblijnych. Taki Hitler był tylko wykorzystywany przez Szatana. Nie był Antychrystem, tak samo jak Zełenski nie jest Chrystusem. Szatan chciał na koniec wybić Hitlera jak każdą inną istotę prócz siebie. 
Poza tym Putin i Stalin nie mieli według mnie nigdy kontaktu z wyższym światem. Do tego potrzeba mocnego N (ta literka z MBTI). Obaj to jasne S. Nie bez powodu uznaję, że Putin jest odpowiednikiem Mussoliniego, a pewnym odpowiednikiem Hitlera jest Peterson, który ma swój rząd dusz (wpatrzony w niego jak Goebbels w Hitlera) i "moralnie" (według siebie) zarzuca Zachodowi "zdegenerowanie" i kulturową niższość wobec Moskwy. Peterson w swojej wizji naprawdę uważa, że czyni dobrze dla ogółu, wspierając faszyzm. Podobnie uważał Hitler. Putin, Stalin i Mussolini mieli gdzieś dobro ogółu.
Nie bez powodu przegrany Hitler głosił buńczucznie, że:
"It is necessary that I should die for my people; but my spirit will rise from the grave and the whole world will know I was right".
Takie słowa mógł wypowiedzieć równie dobrze... Jezus na krzyżu.
Hitler miał chory idealizm. Nie bez powodu tak troszczył się o zwierzęta, że chciał implementować w całej III Rzeszy wegetarianizm. Co paskudne i debilne, uważał on zwierzęta za lepsze od ludzi (oprócz "Aryjczyków")... prawie wszystkich ludzi uznawał za "złe upiory" do wybicia. Pewnie w dużej mierze z powodu traum (ostre bicie przez ojca, latające wszędzie flaki podczas I WŚ, okres biedy i bezdomności i inne oglądane bezeceństwa ludzkie) i swojej tępoty ogólnej. W sumie znałem paru skrajnych osób INFP, które przez swoje NF i rozczarowania ludźmi woleli zwierzęta niż ludzi. Jeden wojujący weganin (kolega z liceum) rzekł mi raz nawet, że wolałby uratować zwierzę niż człowieka. Pewnie wolałby też zabić człowieka niż zwierzę... Uważał on, że ludzie ciągle, wszędzie i od tysiącleci zwierzętom robią coś w rodzaju przemysłowego "Holokaustu".
Hitler naprawdę uważał, że istnieje wyższa rasa panów, która powinna podbić świat, a wtedy będzie moralnie dobrze. Co ciekawe, Żydzi w Biblii są uznawani jako "naród wybrany" przez Boga, a dziwnym trafem "najwyższy generał Szatana" poczynił wielkie starania, by zabić cały naród żydowski. Mam jeszcze sporo wniosków o Hitlerze pod kątem tej teorii. Kiedyś je spiszę w dłuższym poście.

Antychryst... jeżeli miałby być przeciwieństwem Jezusa według chrześcijaństwa, to powinien być raczej jakąś odseparowaną osobowo częścią Szatana, która miałaby na celu "pobór rekruta" i ugodzenie Ojca stratą przynajmniej części naszego świata.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości