Zainspirowany wypowiedziami
kmata z wątku o Pierścieniach Władzy:
https://ateista.pl/showthread.php?tid=15...#pid766145 chciałbym napisać o tym, co mi się akurat w KBŚ podoba i co wygląda lepiej, niż w ZMZ.
Chodzi o to, że ZMZ jest światem bardzo kameralnym. Na początku pierwszej książki większość Scadrialu nie nadaje się do zamieszkania. Ludzkość stanowi jedną cywilizację i jedną kulturę trzymaną jedną silną ręką. Ma to swoje uzasadnienie fabularne, jednak pozwala autorowi na pewne „lenistwo” w worldbuildingu — wszyscy ludzie wyglądają podobnie, myślą podobnie i zachowują się podobnie (pomijając oczywiste różnice między skaa, a szlachtą).
Natomiast w KBŚ autor popłynął daleko. Mamy duży superkontynent zamieszkiwany przez liczne nacje. Każda ma swoją kulturę i dominujące fenotypy. Nie ma tutaj też prostego odzwierciedlenia „mamy centrum cywilizacji z białasami, na południu żyją czarni, a na wschodzie skośnoocy”. Centrum wydarzeń to Alethkar, gdzie żyją śniadzi, skośnoocy, ale czasami jasnowłosi ludzie. Ich kultura jest trochę europejska, trochę japońska, a trochę chujwiejaka. Jaśniejsi Wedeni uważani są przez nich za „gorszych”, „mieszańców”. A już ludzie z Shinovaru, którzy są bardzo jasnoskórzy i nie mają zmarszczki nakątnej, za to są niscy według mieszkańców wschodu „wyglądają jak dzieci”. Do tego dochodzą jeszcze cechy fenotypowe niewystępujące na Ziemi (np. bardzo długie brwi u Thaylenów) i dostajemy naprawdę egzotyczny świat.
Ciekawi mnie, co pierwsze z książek Sandersona trafi na ekran. Bo jeśli ZMZ, to pewnie będzie pseudomultikultorowość na zasadzie „tokenicznego czarnego”. Ale jeśli KBŚ, to naprawdę może być ciekawie.
Tress byłaby doskonałą filozofką. W istocie, Tress odkryła już, że filozofia nie jest tak wartościowa, jak jej się wcześniej wydawało. Coś, co większości wielkich filozofów zajmuje przynajmniej trzy dekady.
— Brandon Sanderson