Opowiem moją historie jak to było z rodzicami (może jakiemuś początkującemu ateuszowi się przyda...), a są oni zatwardziałymi katolikami bez jakiejkolwiek możliwości zmiany , zresztą mają po 60 lat więc , jak komuś kto ma 60 lat przetłumaczyć sens religii ? Dałem już sobię dawno z tym spokój.
Nie bawiłem się w różnego rodzaju podejścia itd. Odrazu powiedziałem że nie jestem katolikiem. Starzy na początku myśleli że nie chce mi sie chodzić do kościoła - bo nigdy mi się nie chciało to fakt. Były przeprawki że jestem jak komunista, bo w nic nie wierzę - stara śpiewka. Mówili że całe pokolenia "w coś" wierzyły , nawet poganie , no to ja mówiłęm że wierzę że nie ma boga (w końcu też jakaś wiara...) Argumentów padało setki z mojej strony , ich argumentami było przeważnie to że trzeba przyjmowac wszystko na wiarę i że nie jestem naukowcem żeby wysnuwać takie tezy...
Sprawa w ich mentalności staneła właśnie na tym że nie chce mi sie chodzić do kościoła i uczestniczyć w tych wszystkich obrzędach. Ja w końcu doszedłem do jakiegoś kompromisu , powiedziałem że mogę chodzić do kościoła ale nie będzie to dla mnie miało żadnego religijnego wydźwięku (chyba liczyli że się nawrócę...) , ot tak żeby matka się lepiej poczuła. To oczywiście ją jeszcze bardziej rozsierdziło , mówiła "to nie dla mnie chodzisz , tylko dla boga". Chodziłem przez jakiś czas do kościoła (oczywiście nie udawałem gorliwego katola , hah zobaczyć miny wszystkich wokół, patrzyli się na mnie jak na jakiegoś diabła!) i po jakimś czasie wróciłem do rozmowy i osiągnełem końcowy efekt , zrozumieli że nie jest to bunt młodzieńczy (bo byłem wtedy strasznym gnojkiem, 15-16lat), ani zwykłe lenistwo.
A co z babką zrobić ? olać ją ciepłym moczem , niech sobie klepie zdrowaśki i te wszystkie zabobony , no chyba że liczysz na stówke od babci pod choinke to musisz to rozegrać bardziej dyplomatycznie.
Nie bawiłem się w różnego rodzaju podejścia itd. Odrazu powiedziałem że nie jestem katolikiem. Starzy na początku myśleli że nie chce mi sie chodzić do kościoła - bo nigdy mi się nie chciało to fakt. Były przeprawki że jestem jak komunista, bo w nic nie wierzę - stara śpiewka. Mówili że całe pokolenia "w coś" wierzyły , nawet poganie , no to ja mówiłęm że wierzę że nie ma boga (w końcu też jakaś wiara...) Argumentów padało setki z mojej strony , ich argumentami było przeważnie to że trzeba przyjmowac wszystko na wiarę i że nie jestem naukowcem żeby wysnuwać takie tezy...
Sprawa w ich mentalności staneła właśnie na tym że nie chce mi sie chodzić do kościoła i uczestniczyć w tych wszystkich obrzędach. Ja w końcu doszedłem do jakiegoś kompromisu , powiedziałem że mogę chodzić do kościoła ale nie będzie to dla mnie miało żadnego religijnego wydźwięku (chyba liczyli że się nawrócę...) , ot tak żeby matka się lepiej poczuła. To oczywiście ją jeszcze bardziej rozsierdziło , mówiła "to nie dla mnie chodzisz , tylko dla boga". Chodziłem przez jakiś czas do kościoła (oczywiście nie udawałem gorliwego katola , hah zobaczyć miny wszystkich wokół, patrzyli się na mnie jak na jakiegoś diabła!) i po jakimś czasie wróciłem do rozmowy i osiągnełem końcowy efekt , zrozumieli że nie jest to bunt młodzieńczy (bo byłem wtedy strasznym gnojkiem, 15-16lat), ani zwykłe lenistwo.
A co z babką zrobić ? olać ją ciepłym moczem , niech sobie klepie zdrowaśki i te wszystkie zabobony , no chyba że liczysz na stówke od babci pod choinke to musisz to rozegrać bardziej dyplomatycznie.