To forum używa ciasteczek.
To forum używa ciasteczek do przechowywania informacji o Twoim zalogowaniu jeśli jesteś zarejestrowanym użytkownikiem, albo o ostatniej wizycie jeśli nie jesteś. Ciasteczka są małymi plikami tekstowymi przechowywanymi na Twoim komputerze; ciasteczka ustawiane przez to forum mogą być wykorzystywane wyłącznie przez nie i nie stanowią zagrożenia bezpieczeństwa. Ciasteczka na tym forum śledzą również przeczytane przez Ciebie tematy i kiedy ostatnio je odwiedzałeś/odwiedzałaś. Proszę, potwierdź czy chcesz pozwolić na przechowywanie ciasteczek.

Niezależnie od Twojego wyboru, na Twoim komputerze zostanie ustawione ciasteczko aby nie wyświetlać Ci ponownie tego pytania. Będziesz mógł/mogła zmienić swój wybór w dowolnym momencie używając linka w stopce strony.

Ocena wątku:
  • 9 głosów - średnia: 4.11
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Jak doszliście do ateizmu ?
#21
U mnie było nieco inaczej... :wink: u mnie w rodzinie wszyscy (no prawie wszyscyUśmiech) sa katolikami, moze bez jakiejs glebokiej, przesadnej wiary ale zawsze koscioł, te sprawy. Pamietam jak dzis, w wieku 13 lat...gdy zaczynalem jakos tam pojmowac swiatUśmiech zacząłem zadawać sobie przerózne pytania na temat wiary i wyszło na to, że bozia to pic na wode - fotomontaż Język poźniej już tylko utwierdzałem się w tym przekonaniu. Od tamtej pory nie mialem potrzeby wiary, choc chyba niektórym to pomaga...Uśmiech mi nie... i niech tak zostanie... amenOczko
BTW zauwazyliscie, że ateisci to w wiekszosci ludzie inteligentni...Duży uśmiech hm... jakies wnioski? Oczko

Pozdro...
Odpowiedz
#22
Chcecie dobrej historyjki ? Macie ją !
Oto moja historia:

Dlaczego zostałem ateistą ? Dlaczego nie pozostałem wierzącym ? Dlaczego chciałem kiedyś zostać ŚJ ? I dlaczego nie zostałem ? Pokrótce wyjaśniam:
Byłem wtedy dosyć młody, było to kilka, może naście lat temu.
Na mojej drodze stanęli swego czasu ŚJ. Świadkowie w prosty sposób udowodnili mi, że katolicy nie postępują zgodnie z Biblią, np, jedzą krew, czczą obrazy, czczą Jezusa bardziej niż samego boga, w połowie przypadków nie znają nawet imienia boga, czczą Maryję bardziej niż boga (bez względu na to czy ma czarną, czy białą twarz), fałszują 10 przykazań, wierzą w czyściec, którego nie ma w biblii, nie znają pisma św. (poza nielicznymi wyjątkami), sami wymyślają, kto jest świętym a kto nie jest, oddają cześć papieżowi, biskupom (którzy nie są bogiem, lecz zwykłymi ludźmi), że chrzczą dzieci, gdy są nieświadome, że sami nazywają się parafianami (czyli wg. słownika j. polskiego "zacofanymi"), że wierzą w trójcę i wiele tego typu przykładów. Z którymi niestety, musiałem się zgodzić, bo logiczne, że mieli w tych kwestiach rację.

Drugą, może nie mniejszą przyczyną, było to, że było tam masę fajnych i młodych dziewczyn. I co ważne w miarę mądrych i kulturalnych :-). a ja byłem wolny jak dzika świnia (choć z góry wiedziałem, że seks przed ślubem odpada z gry :-)
Nie poczułem, że Bóg jest. Czułem to od dziecka, (znaczy myślałem) że Bóg jest. Do tego nie byli potrzebni mi oni. Oni tylko przekonali mnie, że Katolicy czczą boga, źle, niezgodnie z biblią. Że wykorzystują wiernych do bogacenia.

Oczywiście w miarę czasu przebywania z nimi, tzn. odwiedzania ich a oni mnie. Bombardowałem ich masą pytań, na które zazwyczaj jakoś odpowiadali, czasem lepiej czasem gorzej. Aby zbić ich argumenty, wspierałem się literaturą katolickich fanatyków, która w zupełności wystarczała, i wprowadzała odpowiednią atmosferę dyskusji.

I zauważyłem dziwną rzecz. Zauważyłem, że jeżeli czytałem ich czasopisma, to w miarę czytania nabierałem przekonania, że wszystko co czytam ma sens, i że jest to faktycznie prawdziwa wiara. Argumenty katolików wydawały się śmieszne i prymitywne.
Ale jednocześnie jeżeli zagłębiłem się w literaturze katolickiej, mającej na celu obalanie religii ŚJ (jest do tego celu specjalnie wyznaczona grupa Katolicka) to utwierdzałem się w przekonaniu, że to katolicy mają rację. A świadkowie, są paskudną sektą, nie postępują zgodnie z biblią, i ich religia jest fałszywa.
Jednym słowem stwierdziłem, że jestem jak chorągiewka na wietrze. Że w zależności od tego kto mnie przekonuje, i jaką mi się poda literaturę do czytania, to ja się tak programuję i utwierdzam się w tym co czytam, gdyż tam "jasno" udowadniano swoje teorie.

Stwierdziłem szybko, że gdyby dano mi do przeczytania mahabharathę, i podparto ją odpowiednimi argumentami, to zapewne również i jej broniłbym jak lew.
Doszedłem więc do wniosku, że człowiek jest w pełni programowalną istotą, którą można zaprogramować dowolnie, jak komputer. Że w zależności od środowiska, w którym się go wychowa, on będzie takim jak reszta. Wtedy zacząłem bardziej myśleć, i równocześnie tracić wiarę. Nigdy wcześniej nie śmiał bym przypuszczać, że w ogólnych założeniach biblia jest fikcją, a wtedy zacząłem już tak myśleć. Zacząłem po prostu myśleć inaczej, patrzeć na wszystko z innego punktu widzenia.
Szybko stwierdziłem, że gdyby nikt mi o biblii nie powiedział, to ja w życiu sam nie wymyśliłbym, że ona jest, i podobnie z bogiem. Zrozumiałem, że gdyby rodzice (lub ktoś) nie powiedzieli mi o bogu, to ja nigdy sam nie wywnioskowałbym, że bóg jest i że jest ich trzech, zrozumiałem, że te rzeczy zostały mi podsunięte przez ludzi, przekazane ustnie bądź w formie książkowej. Podane jako małemu głupiemu dziecku na talerzu.
Równocześnie zrozumiałem, że gdyby rodzice kazali mi czcić najgrubsze drzewo w lesie, to ja pewno też bym w to wierzył, i postępował jak oni.
Tak samo zacząłem rozumieć, że gdybym nie miał zmysłu wzroku i słuchu, to nie mógłbym uwierzyć w boga. Zrozumiałem, że jestem programowany głównie poprzez te dwa zmysły. Bez nich zabawa w boga i religię nie istnieje.

Do końca dobiła moją wiarę mała firma, którą założyłem. Miałem kilku pracowników. Rola firmy polegała na oferowaniu usług ludziom. Im więcej ludzi korzystało z moich usług, tym więcej miałem pieniędzy. Oczywiście miałem konkurencję. Szybko zrozumiałem, że należy każdym sposobem oszukać ludzi, aby uwierzyli w to, że moja firma jest lepsza od firm konkurencyjnych. Choć nie zawsze było to zgodne z prawdą, bo nie miałem na tyle pieniędzy, aby oferować usługi tej samej klasy co inni bogatsi ode mnie.
Szybko zauważyłem analogię,
Zrozumiałem, że religie podobnie jak ja zabiegają o klientów, tylko mają nade mną przewagę. Towar, który one oferują, będzie możliwy do odebrania dopiero po śmierci. Ja oferując ludziom towar, musiałem każdemu dać gwarancję, że będzie działał, że będzie wszystko ok. Nieraz klienci, wracali do mnie z pretensjami, że nie jest tak jak mówiłem. Nieraz zwrócili towar i musiałem oddać pieniądze.
Zrozumiałem, że w przypadku wiary nie ma takiej możliwości. Towaru nie da się zwrócić, bo przekonać można się o nim dopiero po śmierci. Również wszelkie reklamacje uznawane są dopiero po śmierci. Zrozumiałem wtedy, jak dobry jest to interes, i jak mała jest moja firma w porównaniu do ogromu religii. Oczywiście podobieństw znalazłem znacznie więcej, ale to są te najistotniejsze. Zrozumiałem wtedy szereg przeróżnych mechanizmów, którymi posługuje się dzisiaj każda religia a o których długo by pisać.

Zrozumiałem też wiele innych kwestii np. takich, że możemy się modlić tylko o to co fizycznie jest możliwe do spełnienia np. o wyzdrowienie, o ładną żonę/męża, czy dobrą pracę, a nie możemy się modlić np. o to aby na środku pokoju pojawił (zmaterializował) się żelazny posąg jakiejś osoby, czy o to, aby mój samochód przemienił się w porshe i mógł latać w powietrzu. Bo bóg może "spełnić" tylko to, co ma możliwość się samo spełnić, nie może spełnić niczego, co nie ma możliwości się samo spełnić.

Tak więc wiara legła w gruzach. A co do świadków, to nadal zdecydowany byłem, ew. przyjąć ich religię. Ale już nie ze względu na wiarę, lecz ze względu na mój niepochamowany popęd do płci przeciwnej :-).
A, że dziewczyny, które darzyłem pewnym zainteresowaniem okazały się zarezerwowane. Straciłem jakiekolwiek "argumenty" aby w tej religii pozostawać.
Świadkowie męczyli się ze mną jeszcze trochę, ale na próżno.
Olawszy przeze mnie propozycję wyjazdu na ich chrzty, z równocześnie „przerywanym stosunkiem” do biblii, dali sobie ostatecznie ze mną spokój. Choć przyznam, że gdybym miał ponownie dokonać wyboru, życiowego partnerki. To nie miałaby znaczenia jej religia, lecz raczej normalne ludzkie relacje między nami.

Trzeba przyznać, że na tym etapie nie czytałem, żadnej literatury pisanej przez ateistów, czy deistów. Muszę powiedzieć, że jedyną literaturą, która jak sądzę, pomogła mi w przezwyciężeniu wiary, było "Przebudzenie" Anthonego de Mello, na ironię napisane przez duchownego (z którym nadal zgadzam się prawie w 90%), które to w mocnym tego słowa znaczeniu przyczyniło się do mojego logicznego myślenia, a tym samym obalenia wiary w przesądy.
Inne książki, które potem czytałem, w tym napisanych przez niewierzących, utwierdziły mnie tylko w moich poglądach. Chociaż zawsze krytycznie się do nich odnosiłem. I z reguły nigdy nie zgadzałem z całością. Tak więc, nigdy nie było tak, że skoro któryś autor pisał o niektórych rzeczach zgodnie z moimi poglądami, to bezkrytycznie przyjąłem resztę jego poglądów. Od tego momentu miałem zawsze swoje zdanie poparte logicznym przemyśleniem wszystkiego.

Utwierdzony w przekonaniu o bezsensie religii nadal wierzyłem w jakiegoś tam boga. Boga może nie do końca związanego z jakąkolwiek religią, ale boga, który jako iskierka zapoczątkował, zaprojektował to wszystko.
Jednak również ten stan nie trwał długo. Gdyż szybko zrozumiałem, że samo słowo bóg, że sama ta istota, nie jest wynikiem moich wewnętrznych poglądów, lecz jest wynikiem wdrożenia mi jako dziecku religii.
Zrozumiałem, że sam do tego nie doszedłem. Że to ludzie powiedzieli mi, że ktoś stworzył świat, że to ludzie powiedzieli mi, że świat musiał zostać stworzony.
Zrozumiałem, że nie mam, żadnych realnych podstaw, w ogóle rozważać możliwości istnienia boga. Jedyną taką podstawą są religie, które są sprzeczne co do boga i co do tego, co bóg obiecuje.
Pozostałem więc niewierzącym. Człowiekiem, który nie uważa, że bóg istnieje, gdyż nie ma ku temu realnych podstaw.
Od tego momentu do wszystkiego odnoszę się z dystansem i wszystko staram się analizować pod różnymi kątami i z różnych punktów. Co wydaje mi się najistotniejsze u każdego, zdrowo myślącego człowieka.
Odpowiedz
#23
Ja opowiem w skocie.

Ja tam w 4 klasie podstawówki zacząłem się zastanawiać z kąd jest bóg, kto w go stworzył. Odpowiedź księdza "że on był zawsze i nikt go nie stworzył" mnie nie zadowoliła więc po kilku miesiącach w końcu się wypisałem w religii.

Miałem szczęście że moi rodzice to też ateiści.
Moje gg: 6289608
Odpowiedz
#24
Hmm jakieś 10-12 lat, kiedy to myślałem o obozach koncentracyjnych, obserwowałem moich kumpli co się modlą a wiara nie przynosi im żadnych efektów, te wszystkie pierdoły w biblii, zbyt wielka dobroć, nieomylność jezusa, modlenie się jak do jakiegoś super bożka tandetnymi modlitwami.
To wszystko spowodowało że odszedłem od religii. Jeśli jesteś inteligentnym człowiekiem, to prędzej czy później odejdziesz od wiary, chyba że pranie mózgu za młodu dało efekty albo niezastanawianie się nad sprawami wiary[jednak któryż to mądry człowiek, powtarzając 200setny raz zdrowaś mario nie pomyśli o tym "po co to wszystko" i "jaki to ma sens"
[Obrazek: bojowki.gif]
Odpowiedz
#25
Cytat:To wszystko spowodowało że odszedłem od religii. Jeśli jesteś inteligentnym człowiekiem, to prędzej czy później odejdziesz od wiary
aleś się dowartościował... niech cię licho!

Odpowiedz
#26
Były przeprowadzone jakieś padania wpływu inteligencji na wiarę??
Moje gg: 6289608
Odpowiedz
#27
XXy napisał(a):
Cytat:To wszystko spowodowało że odszedłem od religii. Jeśli jesteś inteligentnym człowiekiem, to prędzej czy później odejdziesz od wiary
aleś się dowartościował... niech cię licho!

Czy tamta moja część wypowiedzi wskazywała na mnie jako tego dowartościowanego. Ktoś już tutaj kiedyś mówił o tym że człowiek racjonalny i inteligentny odchodzi od wiary znacznie częściej, a ja podzielam ten pogląd. Jak masz jakiś uraz do mnie to na PW, a tymczasem nie zaśmiecaj tematu.
[Obrazek: bojowki.gif]
Odpowiedz
#28
Filjan napisał(a):Były przeprowadzone jakieś padania wpływu inteligencji na wiarę??

Z pewnością inteligencja nie ma dużego wpływu na wiarę bądź jej brak. Jakoś nie słychać żeby wszyscy członkowie Mensy byli ateistami prawda?
Odpowiedz
#29
No więc moi starzy to są ludzie którzy że tak powiem są średnio religijni a mój ojciec jest dość ostrym przeciwnikiem kościoła(nie mylić z religią chrześcijańską on tylko potępia kościół jako organizacje). Co nie zmienia faktu że jednak do kościoła mnie pędzili czasami troche siłą ale jednak bardziej to było "a może pójdziesz" itp. ;]

No i tak sobie spokojnie dorastałem aż do gimnazjum gdzie spotkałem mojego wielkiego przyjaciela który jednak moim przyjacielem miał się dopiero stać pod koniec gimnazjum a narazie był moim kolegą.

W gimnazjum rzeczywiście żadko chodziłem do kościoła i tutaj właściwie byłem NAJbliżej porzucenia wiary. No i potem
przyszło bierzmowanie którego lekcje nawet lubiłem chodzić. Podobały mi się. Szczególnie podobało mi się że, moge sobie imię wybrać. Jednak i to nie zmieniło mojej postawy i nadal chodziłem do kościoła raz na 1-2 miesiące.

No i tak dobrnąłem do Liceum. I tutaj włąśnie miał nastąpic przełom. Pewnego burego brzydkiego dnia kiedy już wyruszałem na "dodatkowy angielski" którego z całego serca nienawidziłem ktoś mi powiedział że jest dzisiaj środa popielcowa. No cóż mi pozostało jak udać sie do kościoła.

W którym musze przyznać doznałęm "POZYTYWNEJ PRZEMIANY" Nie nie żadnych cudów...

Od tamtego czasu moja wiara jest "piękna".

W kazdym razie od tamtego czasu chodze niemal ciągle co niedziele do kościoła. I co 1-2 miesiące do spowiedzi.

I pewnie sporo osób zapyta co z tego mam ? Nic zupełnie nic teoretycznie trace kase na tacy czasami się pozwaśniam z "parafią" i jeszcze ileż to ja czasu marnuje prawda? A jednak potrafie znaleźć spokój umysłu w modlitwie i wsparcie w wierze bo jeżeli nawet teraz mam gorzej to kiedyśmi się to jakos wynagrodzi, choc właściwie "tak jak teraz jest chciałbym aby było zawsze".

A po smierci nawet nagrode mam dostać. Wy powiecie a jak boga nie ma ? A ja powiem to już będzie mi w takim razie po śmierci obojetne bowiem nie bede w stanie nie istniejąc pożałować czegokolwiek.

Jeżeli natomiast królestwo niebieskie bedzie to chyba jednak będzie to powód do triumfu. ;]

Ktoś tu też strasznie zamotał ,że chrześcijanie modlą się do Chrystusa który "przecież nie jest bogiem". Czy moze ja pędziłem po wątkach po słówkach i siępomyliłem?)

Według religi Chrześcijanie wierzą w "trójce świętą" Ja niewiem jak was uczono się przeżegnać ale mnei uczli
" W imię Ojca i Syna i Ducha świętego AMEN"

Syn to chrystus ale bóg jest jedną całością trój osobową, czyli Trójcą świętą.

Chyba za takie drobne przeinaczenie tematu nikt mi nie wypomni offtopa? Uśmiech

Na koniec jeszcze dodam że w życiu nie należy nad wszystkim się zastanawiac i ciągle doszukiwać ale też nie należy bezmyślnie wszystkiego przyjmować. Powinno się zawsze zachować swoje zdanie i nie ulegać innym ale też nie dyskredytować ich odrazu za to co robią, kim są itp. bo w paru sprawach mogą mieć przecież racje. W ten sposób można znaleźć złoty środek. ;]
Odpowiedz
#30
Bardzo zdrowe podejscie. Wyrazam szacunek dla Twojej osoby. Szkoda, ze znam bardzo niewiele osob o podobnym podejsciu...
Null pointer exception
Odpowiedz
#31
kolego wiecznie_smutny twoja wiara strasznie zalatuje pascalem w niektórych momentach. Nie mam zamiaru Cie nawracać ale gdy znajdziesz więcej czasu do przemyśleń to może natrafisz na kluczyk do swojej klatki.
Antyklerykał, agnostyk.

Lubię czytać pismo święte ale wolę mity greckie.
Odpowiedz
#32
wiecznie_smutny napisał(a):Na koniec jeszcze dodam że w życiu nie należy nad wszystkim się zastanawiac i ciągle doszukiwać ale też nie należy bezmyślnie wszystkiego przyjmować. Powinno się zawsze zachować swoje zdanie i nie ulegać innym ale też nie dyskredytować ich odrazu za to co robią, kim są itp. bo w paru sprawach mogą mieć przecież racje. W ten sposób można znaleźć złoty środek. ;]

Niekiedy uparcie dążąc do wyjaśnienia i tego ciągłego doszukiwania się, wiele teorii jest uzupełnianych bądź też całkowicie zmienianych, właśnie dzięki temu że ktoś znalazł kawałeczek informacji w teorii które nie zgadzają się z jej postulatami i rzeczywistością, a swoje wyjaśnienie ma podparte dowodami.

Jak ktoś ma dużo czasu, to może sobie chodzić do kościoła. Jak widzisz w tym jakieś oparcie duchowe, nie trzymasz się sztywno wiary i dogmatów, tylko traktujesz to jako uspokojenie i pomaga ci to to możesz sobie chodzić. W końcu lepiej się czujesz, a oto w tym wszystkim chodzi.
[Obrazek: bojowki.gif]
Odpowiedz
#33
DarkWater napisał(a):Jeśli wiara to jakiś rodzaj nerwicy natrętctw, obsesji albo nawet paranoi to nie łatwo zostać ateistą. Zależnie od stadium choroby, proces leczenia i rekonwalescencji może ciągnąć się latami.

Ciężko mi o tym mówić, a jeszcze trudniej pisać ale chyba muszę jeśli poruszasz ten temat:

Od ok. drugiej klasy podstawówki cierpiałem na ciężką nerwicę natręctw. Męczyłem się z tym przez kilka lat poprawiając któryś już raz odłożoną książkę, sprawdzając po raz n-ty czy zamknąłem drzwi lub wyłączyłem gaz oraz wykonując inne, dużo bardziej dziwne dla otaczających mnie osób czynności. Wiedziałem że wszystko to jest pozbawione sensu, podobnie jak wszystkie przesądy dotyczące czarnych kotów, rozbitych luster itd., ale (...). Wszystkie swoje praktyki religijne tamtego okresu (mizerne ale zawsze) traktowałem NA RÓWNI z moją nerwicą natręctw. Wiedziałem że modlitwy nic mi nie dadzą, oraz że gdybym nie był dziwny (nie wiedziałem wtedy jak ten problem się nazywa oraz, że nie jestem odosobnionym przypadkiem) to by mi do głowy nie przyszło aby się modlić (aczkolwiek byłem wierzący).

Do ateizmu doszedłem gdy chciałem dogłębnie poznać katolicyzm. Uznałem że o własnej religii trzeba mieć jakieś pojęcie, a sama wiara nie wystarczy. Po bardziej szczegółowym zapoznaniu z katolicyzmem stwierdziłem że nie potrafię w to wierzyć. Pobudziło to jednak moje zainteresowanie religioznawstwem. Zainteresowałem się judaizmem oraz historią Żydów i dowiedziałem się np. że Jezus nie był jedynym nieuznawanym mesjaszem. Podobnym ciosem w moją wiarę był artykuł o irackich szyitach oraz wiele innych, które wtedy czytałem.

Wracając do nerwicy natręctw. Wszystkie jej objawy pojawiły się gdy ktoś bardzo sugestywnie nastraszył mnie diabłem (byłem wtedy dzieckiem, ale nie wiem czy to dobre usprawiedliwienie mojej naiwności), a ustąpiły całkowicie gdy wyzbyłem się wiary religijnej. Daleki jestem od tego aby uważać religię za szczególny przypadek nerwicy natręctw, ale uważam że religia nie jest dla wszystkich, oraz że powinni z nią być zapoznawani tylko ludzie dorośli. Pewne straszaki religijne mogą mieć fatalny wpływ na bardziej wrażliwe jednostki (nie tylko mnie to rozbiło psychicznie) szczególnie gdy wykorzystuje je jakaś fanatyczna, nawiedzona katechetka. Jeśli teiści naprawdę wieżą że człowiek dąży do boga to powinni zaczekać aż dziecko podrośnie na tyle aby samo go odnalazło. Jednakże coś im słusznie podpowiada że to bzdura, że te wszystkie teorie o diabełkach, aniołkach, rodzących dziewicach itd. można człowiekowi wpoić tylko gdy jest młody i ufny wobec autorytetów.
[Obrazek: Polish.png]
[Obrazek: Infidel.png]
[Obrazek: Czech_Republic.png]
Odpowiedz
#34
mnie rodzina nigdy nie gnała do kościoła (sami nie chodzą, a problem religii w domu praktycznie nigdy nie był poruszany), za to mniej więcej do bierzmowania sama chodziłam- średnio tak z 10 razy w roku, głównie latem (piękny stary kościół, obok duży park :wink: ), czasem się modliłam i spowiadałam, acz nigdy z przekonaniem- czyli chyba taki najczęściej spotykany model Polaka "katolika".

przestałam "wierzyć", kiedy zdałam sobie sprawę, że na mszy większą uwagę skupiam na detalach architektonicznych budowli, niż na tym co mówi ksiądz (wychodząc nie mogłam sobie czasem nawet przypomnieć tematu kazania) i najzwyczajniej w świecie nie czułam w tym wszystkim obecności czegokolwiek mistycznego. jak teraz o tym myślę, to zdaję sobie sprawę, że nigdy nie wierzyłam szczerze, nawet jako dziecko (chyba cała ta otoczka mnie kręciła- symbolika, powaga, magiczne rytuały, łacina)
a do bierzmowania poszłam, bo wtedy zależało mi jeszcze na pięknym ślubie Oczko

ot, chyba standardowa historia Uśmiech
Odpowiedz
#35
matewek napisał(a):byłem wtedy dzieckiem, ale nie wiem czy to dobre usprawiedliwienie mojej naiwności
chyba bardzo dobre. dawkins twierdzi, że dziecięca naiwność jest zaprogramowana genetycznie i spełnia bardzo ważne funkcje w tym okresie, niestety przy okazji czyni podatnym na manipulację.
Odpowiedz
#36
a u mnie to bylo juz tak od podstawowki rodzina cala katolicka, nie chce sie chwalic ale zawsze bylem inteligentny szczegolnie z przedmiotow scislych i tak zawsze zadawalem sobie pytanie po co chodze na religie i wychodzilo mi ze po nic bo jestem racjonalista i nikt mi nie pokazal zadnego cudu te ktore podobno byly to pic na wode jedyne co mnie trzymalo to rodzina pozniej pojscie do gimnazjum nowi koledzy wiecej wiedzy wtedy bylem juz ateista do kosciola raz na kilka miesiecy przez rodzinke ale w koncu sie postawilem no i udalo sie od 2klasy gimnazjum do ktorej de facto teraz chodze juz nie musze chodzic na religie Szczęśliwy
[Obrazek: mp_obiektywista.png]
"Najmniejszą mniejszością na Ziemi jest jednostka. Ci, którzy odmawiają praw jednostkom, nie mogą twierdzić, że są obrońcami mniejszości." Ayn Rand

patria mea totus hic mundus est
Odpowiedz
#37
Prosimy gramatyczniej Dave.
Odpowiedz
#38
Ja miałem szczęście, rodzice ateiści, za to w mojej dzielnicy każde dziecko od 10 lat do 17 lat to ministrant. :?

Na szczęście od 4 podstawówki rodzice pozwolili mi wypisać się z religii.
Moje gg: 6289608
Odpowiedz
#39
Ateizmu już we mnie nie ma - jest tylko moje ja. Kiedyś był, teraz już nie. A był, bo... w życiu napotyka sie różne sytuacje, różnych ludzi. Zbyt wiele się przeżyło, zbyt daleko zaszło. Lepiej pozostać sobą - nie wyznaję nic, nie podlegam niczemu, a jeśli nawet - to i byleby tego było jak najmniej.
Kiedyś minęło.
Teraz tylko wspomnienia.
Tęsknie za...
jak miło się z Wami rozmawiało.
Ta nieliczna garstka Was.
Odpowiedz
#40
wiecznie_smutny napisał(a):W którym musze przyznać doznałęm "POZYTYWNEJ PRZEMIANY" Nie nie żadnych cudów...

Od tamtego czasu moja wiara jest "piękna".

[...]
A jednak potrafie znaleźć spokój umysłu w modlitwie i wsparcie w wierze bo jeżeli nawet teraz mam gorzej to kiedyśmi się to jakos wynagrodzi, choc właściwie "tak jak teraz jest chciałbym aby było zawsze".
Nikt na tym forum nie mówi że osoba wierząca jest mniej szczęśliwa od osoby niewierzącej. Jednak z drugiej strony, ktoś mądry kiedyś powiedział: "mówiąc że osoba wierząca jest szczęśliwsza od osoby niewierzącej, to tak jakby mówić że pijany jest szczęśliwszy od trzeźwego".
"Straszną jest rzeczą, że gdziekolwiek człowiek się urodzi, pewne twierdzenia zostają mu wpojone w dzieciństwie wraz zapewnieniem, że nigdy nie będzie mógł wątpić na ich temat, pod karą utraty wiecznego zbawienia."

Arthur Schopenhauer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości