Comte z czasem oszalał. Jak Nietzsche. Nie jest łatwo stworzyć filozofię, która całkowicie zaprzecza stanom współczesnych umysłów i utrzymać własny umysł w formie.
Wstępnie, stworzył filozofię, która będąc przeciwwagą dla myślenia religijnego, nie poprzestała na negatywnym wobec niego przesłaniu. Podkreślał znaczenie nauk ścisłych. Comte uważał, że nauka jest lepsza od religii, odkrycia naukowe są namacalne, sprawdzalne i służą polepszaniu świata. Dlatego uważał, że trzeba przestać krytykować religię, jak wyrodny bachor despotycznego ojca, lecz po prostu zająć wyższe miejsce religii, jako miejsce należne nauce.
Stąd pozytywna. Ma służyć polepszaniu i skupia się na badaniach, na sobie, nie odwraca się za siebie.
Boga odrzucał automatycznie jako coś niesprawdzalnego i niepotrzebnego.
Comte zainspirował twórcę utylitaryzmu, liberała Johna Stuarta Milla. Najsłynniejsze dzieło Milla, "O wolności", to w dużej części serdeczna polemika z Comtem, w której Mill kreśli podobne obserwacje, lecz wysnuwa inne wnioski.
Niestety, zastępując religię na tronie prawdy, zostawił sobie jej porzucone zabawki. Chciał nowego kultu. Kultu Rozumu, Ludzkości, te klimaty. Rządzić mieli dyktatorzy, kapłani Rozumu. Panować miała cenzura.
Na szczęście, jego twórczość wyraźnie dzieli się na dwie fazy, więc łatwo ominąć tę drugą.
Warto przeczytać "Rozprawę o duchu filozofii pozytywnej". Co prawda, Comte jest znany z ciężkiego stylu literackiego, niemniej jednak łatwo przebrnąć, znając znaczenie pisma dla rozwoju ateistycznej gałęzii filozofii. Nie mówiąc już o tym, że jest stosunkowo krótkie.
O wrażeniach z lektury wkrótce, jak będę miał czas.