Kolejny dobry wywiad Sroczyńskiego:
http://next.gazeta.pl/next/7,151003,2445...fnbfterysk
http://next.gazeta.pl/next/7,151003,2445...fnbfterysk
Cytat:Z tych pieniędzy, które rządy wpompowały do obiegu po kryzysie 2008 roku, cokolwiek trafiło do realnej gospodarki?
Istnieją rozmaite szacunki, ale ten efekt był bardzo mizerny: dziesięć procent, może dwadzieścia. Ogromna większość pieniędzy wróciła do sektora finansowego.
Czy wy, ekonomiści, nie mogliście przewidzieć, że tak się stanie?
Kilku przewidziało, większość nie. Może zacznę od tego, że jako ekonomiści pracujemy na modelach, które upraszczają rzeczywistość. I do tych modeli - mówiąc fachowo - aplikujemy szok.
Szok?
Tworzy pan matematyczny model polskiej albo brytyjskiej gospodarki i sprawdza, co by było, gdyby stopy procentowe spadły do zera. Albo gdyby inflacja skoczyła do 20 procent. Z tego wychodzi jakiś wynik, ekonomiści przedstawiają go politykom i na tej podstawie podejmuje się decyzje. Problem polega na tym, że w modelach wykorzystywanych przez ostatnie 50 lat w ogóle nie ma banków.
Jak to nie ma banków?
No jest to absurdalne. W kółko mówi się, że banki są krwiobiegiem gospodarki, korzystamy z ich usług na każdym kroku, nosimy przy sobie karty kredytowe. Banki istnieją wszędzie, tylko nie w teoriach ekonomicznych.
Dlaczego?
Bo dla ekonomistów banki nie są przesadnie ciekawe. Według ortodoksyjnych teorii one jedynie pośredniczą. Jeżeli mamy ludzi, którzy oszczędzają pieniądze i tych, którzy potrzebują pieniędzy, to banki ich łączą. Jak ktoś wpłaca depozyt to bank mu zapłaci - powiedzmy - 2 procent rocznie, a jak ktoś bierze kredyt, to bank weźmie od niego 5 procent rocznie. I zarobi na tym 3 procent. Oto cała teoria ekonomiczna na temat banków. Banki niczego nie tworzą, więc z punktu widzenia ekonomistów są przezroczyste i nie trzeba ich uwzględniać w modelach.
I to jest nieprawda.
Bo?
Jeśli nic nie zapamiętają ludzie z tego wywiadu, to chciałbym, żeby zapamiętali chociaż jedno zdanie: banki komercyjne tworzą pieniądze z powietrza. Nie są jedynie pośrednikiem między oszczędzającymi i pożyczającymi, tylko tworzą pieniądze. To jest trik księgowy.
Cytat:Czyli banki komercyjne udzielając kredytów mogą w pewnym sensie wyprodukować pieniądze z powietrza?
Na tym to polega.
I mogłyby wyprodukować trzy razy więcej pieniędzy niż teraz i nakręcić inflację?
Teoretycznie tak. Zresztą na niektórych rynkach robią to.
Przecież w krajach Zachodu od lat udaje się trzymać inflację w ryzach.
To zależy, gdzie pan spojrzy. Na rynku akcji, obligacji czy kredytów hipotecznych występuje gigantyczną inflacja. Bo tam banki zarabiają najlepiej, więc są w stanie w te rynki wpompować dowolną ilość nowych pieniędzy. Natomiast towary w sklepach faktycznie prawie nie drożeją, albo drożeją powoli, bo po prostu do zwykłych ludzi ta rzeka nowych pieniędzy nie trafia.
Wszystko zależy od tego, jak się mierzy inflację. Jeśli zamiast sprawdzać cenę mleka i ziemniaków, spojrzy pan na sektor mieszkaniowy, to zobaczy pan ogromną zwyżkę cen w Europie i USA. Przed kryzysem 2008 roku bańka kredytów hipotecznych została rozdęta do ogromnych rozmiarów, potem przyszła chwila opamiętania, teraz bańka znów jest napompowana.
Tu właśnie leży problem. Banki komercyjne mają wielką moc - tworzą dobro publiczne, jakim jest pieniądz - a publicznej kontroli nad tym nie ma żadnej.
Nikt nie kontroluje, gdzie ta rzeka pieniędzy jest kierowana?
"Wolny rynek". I sobie z tym nie radzi.
Do lat 70. istniała większa kontrola rządów nad bankami. Mówiło się, że bankierzy pracują w modelu trzy-sześć-trzy. Za przyniesienie do okienka oszczędności płacą trzy procent rocznie, za udzielenie pożyczki pobierają sześć procent, a o trzeciej po południu są już na polu golfowym. Czyli jest to prosta robota polegająca głównie na unikaniu ryzyka, zarabiało się w tej branży dobrze, ale bez szaleństw. To się zmieniło z wielu powodów. Głównym jest niepohamowany apetyt akcjonariuszy banków, żeby zyski były jak najwyższe. Milton Friedman, który w latach 80. stał się ekonomicznym guru dla zachodniego świata, twierdził, że jedynym celem każdej firmy powinien być zwrot dla akcjonariuszy. W przypadku banku oznacza to, że jak najmniej pieniędzy powinien trzymać w skarbcu, a jak najwięcej zainwestować i mieć z tego jak najwyższy zysk. Banki zaczęły tak robić. Początkowo trochę się bały, żeby nie przegiąć i nie włożyć całej zawartości skarbca w inwestycje zbyt ryzykowne, ale szybko wymyślono trik zwany sekurytyzacją. Wytłumaczyć?
Więcej: http://next.gazeta.pl/next/7,151003,2445...iecie.html
Dopóki rodzimy się i umieramy, póki światło jest w nas, warto się wkurwiać, trzeba się wkurwiać! Wciąż i wciąż od nowa.