Obecnie czytam "Pożegnanie z Afryką" Oppenheimera, "Szczęście w przestrzeniach Banacha" Hellera i "Sezon Burz" Sapkowskiego.
Co do tej ostatniej napiszę kilka słów, miejcie na uwadze, że piszę to jako osoba, która cykl Wiedźmiński i cykl Narrenturm zna praktycznie na pamięć.
Przeczytałem kilka rozdziałów. Książka jest przyzwoita, czyta się to dobrze, fabuła ciekawi i bawi. Ale nic więcej jak przyzwoita nie da się o niej napisać. Cały czas mam wrażenie, że to ten sam Gerald z Rivii ale nie do końca taki sam. Styl Sapkowskiego jest zachowany, dialogi też, od czasu do czasu pojawia się jakaś perełka, ale całość sprawia wrażenie, że jest pisana w prostszy sposób niż oryginał. Tak jakby Sapkowski przejął się marudzeniem głąbów, że Narrenturm był pisany "za trudnym językiem" lub pisał ją nie tylko dla starych fanów ale osób, które Wiedźmina znają tylko z gier.
No i są w niej irytujące wstawki. Sapkowski zawsze miał feministycznego pierdolca - ale wstawki feministyczne do jego książek pasowały - nie przeszkadzały w czytaniu i nie sprawiały wrażenia sztucznych. Tymczasem już na pierwszych stronach mamy pogadankę o niezaprzeczalnym prawie do aborcji kobiet, oraz nabijanie się z argumentów "pro life", które mogłoby równie dobrze znaleźć się w felietonie pani Środy, gdyby ta miała mózg zamiast kartofla i jakąkolwiek lekkość pióra. Nie chodzi mi o kwestie ideologiczne ale ta scena po prostu wybija zarówno z czytania jak i nie pasuje do świata Wiedźmina. Kolejna rzecz, która irytuje to pierdzące strażniczki. Ja rozumiem gdyby jedna pierdła - ale dwustronicowy opis bazujący na pierdzeniu to jednak przesada.
Mimo wszystko zadowolony jestem z tej książki, chociaż idealna nie jest. Jest jeden warunek - nie oczekujcie po niej zbyt wiele i nie liczcie na to, że czytając będziecie się czuli tak jak świat Wiedźmina odkrywaliście po raz pierwszy - wówczas nie pożałujecie tych 35 złotych które na nią wydaliście.
Co do tej ostatniej napiszę kilka słów, miejcie na uwadze, że piszę to jako osoba, która cykl Wiedźmiński i cykl Narrenturm zna praktycznie na pamięć.
Przeczytałem kilka rozdziałów. Książka jest przyzwoita, czyta się to dobrze, fabuła ciekawi i bawi. Ale nic więcej jak przyzwoita nie da się o niej napisać. Cały czas mam wrażenie, że to ten sam Gerald z Rivii ale nie do końca taki sam. Styl Sapkowskiego jest zachowany, dialogi też, od czasu do czasu pojawia się jakaś perełka, ale całość sprawia wrażenie, że jest pisana w prostszy sposób niż oryginał. Tak jakby Sapkowski przejął się marudzeniem głąbów, że Narrenturm był pisany "za trudnym językiem" lub pisał ją nie tylko dla starych fanów ale osób, które Wiedźmina znają tylko z gier.
No i są w niej irytujące wstawki. Sapkowski zawsze miał feministycznego pierdolca - ale wstawki feministyczne do jego książek pasowały - nie przeszkadzały w czytaniu i nie sprawiały wrażenia sztucznych. Tymczasem już na pierwszych stronach mamy pogadankę o niezaprzeczalnym prawie do aborcji kobiet, oraz nabijanie się z argumentów "pro life", które mogłoby równie dobrze znaleźć się w felietonie pani Środy, gdyby ta miała mózg zamiast kartofla i jakąkolwiek lekkość pióra. Nie chodzi mi o kwestie ideologiczne ale ta scena po prostu wybija zarówno z czytania jak i nie pasuje do świata Wiedźmina. Kolejna rzecz, która irytuje to pierdzące strażniczki. Ja rozumiem gdyby jedna pierdła - ale dwustronicowy opis bazujący na pierdzeniu to jednak przesada.
Mimo wszystko zadowolony jestem z tej książki, chociaż idealna nie jest. Jest jeden warunek - nie oczekujcie po niej zbyt wiele i nie liczcie na to, że czytając będziecie się czuli tak jak świat Wiedźmina odkrywaliście po raz pierwszy - wówczas nie pożałujecie tych 35 złotych które na nią wydaliście.
"Wkrótce Europa przekona się, i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy oraz historyczne bóle fantomowe"