Skończyłem Supernatural znane u nas jako "Nie z tego świata". Bardzo dobry, prosty serial o dwóch braciach jeżdżących po Stanach i walczących z potworami, bogami i każdym czartostwem pod tym czy innym Słońcem. Muzyka sztos, kupili mnie zupełnie, postaci fajne, heroiczne, antagoniści sympatyczno-brutalni, unikano spłaszczania mimo tego, że ma się podświadomą pewność, że zawsze się uda i jednak przeżyją. Stopniowo wzrastała moc sezonowych bosów, co nie przeszkadza w niczym, bo rozrywka jest przednia. Eastereggi urocze, crossover ze Scooby-Doo zawsze będzie w moim sercu Sporo bluźnierstwa jak ktoś lubi. No i w dodatku Wieloświat przedstawiony tak jak ja zawsze chciałem go zobaczyć. Prosto, logicznie bez pierdolenia bez sensu, jak już jest to czemuś służy i ma swoją genealogię. No i ładunek wzruszenia ogromny. Zakończenie epickie, bezpowrotne, ostateczne i aż żal, bo to takie naiwne, rozrywkowe kino (emitowane przez 15 lat!) ale pełne nieoczywistości, prób pogłębiania postaci i umiejętnego wzbudzania sympatii do antagonistów, sporo zwrotów akcji, zmian stron i sojuszy. Wiem, że to serial przerysowany ze sztampową konstrukcją, żadne arcydzieło, ale po ostatnim odcinku zrobiło mi się pusto i tak krzepko-smutno jak nie przymierzając po odpłynięciu Froda z Przystani. A znam ten serial ze dwa tygodnie może. Ehh...
Sebastian Flak