Chciałbym tutaj przedstawić moje przemyślenia i pomysły na tematy ekonomiczne. Na tym forum krytykowano już przeznaczanie państwowych pieniędzy na np. budową świątyń. Podpisuję się pod tym, a zarazem spróbuję wykazać, co jeszcze wymaga naprawy w finansach publicznych. Generalnie chodzi o to, aby redukować wydatki i generować nowe zyski. Co powiecie na poniższe pomysły?
Sprawa bibliotek. Bardzo trudna do rozstrzygnięcia jest kwestia praw autorskich. W jednym z wątków forum argumentem na rzecz piractwa była działalność bibliotek, która jest takim zalegalizowanym piractwem. Jak temu zaradzić? Można by wprowadzić skromną opłatę za wypożyczenie jednej książki, np. 1zł. Sumy przeznaczane byłyby na specjalny fundusz, z którego kupowano by następne książki.
Oczywiście wypożyczenie np. "Makbeta" nie oznaczałoby wzbogacenia Szekspira. Z tych pieniędzy kupowano by przede wszystkim nowe pozycje na rynku. Weźmy np. takiego Wiedźmina. W bibliotece jest I tom sagi. Wypożycza ją bardzo szybko 5 osób, gdyż jest duży popyt. Oprócz tego 10 osób sięga po klasykę. Jest już 15zł i biblioteka kupuje następny tom Wiedźmina. Sapkowski jest syty. Nie dość, że sprzedaż jego dzieł rośnie, to nie może skarżyć się na piractwo bibliotek. Chodzi o to, że każdy czytelnik w jakimś ułamku przyczynia się do wzrostu jego dochodów w przeciwieństwie do znajomych, którzy przekazują sobie jedną książkę z rąk do rąk za darmo.
Cały jest też czytelnik. 1zł za książkę to bardzo mało. Jeśli ktoś żyłby naprawdę w ubóstwie, mógłby ewentualnie liczyć na darmowe wypożyczanie. Inna sprawa, że 1zł za książkę trzymaną w domu przez około miesiąc w praktyce równa się tym 20-30zł za kupno książki na własność. Ktoś na tym forum proponował chyba takie rozwiązanie. Czy istnieje lepsze, bardziej racjonalne?
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Kwestia finansowania przez samorządy lokalne sportu. Trochę orientuję się w temacie piłki nożnej, także tej amatorskiej czy półamatorskiej. Czarę goryczy przelały afery w PZPN, w lidze oraz pewien wywiad (http://www.lkslochow.net/index.php?wywiad=211).
Wiadomo, że samorządy finansują sport. Oczywiście w niezbyt wysokim stopniu, co nikogo nie dziwi. Na co te pieniądze idą? Teoretycznie na stroje, utrzymanie boiska, transport, jakieś premie. A czy na sędziów, żeby "nie przeszkadzali w wygrywaniu"? Podobno - również. To jest chore. Podatnicy, czyli ja i Ty, utrzymujemy korupcję w okręgówkach, A-klasach itp. Potem zawodnicy są przyzwyczajeni, że awans trzeba kupić, a nie wywalczyć i w konsekwencji nie liczą się umiejętności, tylko kasa. W dalszej konsekwencji poziom lig jest niższy niż w innych krajach. No właśnie, tylko skąd pieniądze na łapówki? Jeżeli od sponsorów czy prywatne - o.k. - wolnoć Tomku w swoim domku. Czy jednak komuś chciałoby się w ten sposób zarządzać swoimi pieniędzmi? Opłacać spotkania, na które przychodzi garstka widzów?
Wyjście wydaje się jedno. Trzeba zweryfikować, w jaki sposób państwo finansuje sport. Wiadomo, że lepiej wspierać sport niż potem walczyć z alkoholizmem czy otyłością u dzieci. Jednak co z ludźmi dorosłymi? Oni traktują np. futbol jako pasję. Dlaczego oni mają mieć dofinansowanie, a zespoły muzyczne, teatralne - nie? A może czyjąś pasją jest tworzenie stron www? W takim razie - darmowy internet? A może zniżka na znaczki pocztowe? Pasji jest przeciez wiele...
W kraju mamy wiele pozamykanych na kłódkę hal, boisk, kortów. Często bywa, że nie są one udostępniane dzieciom nawet pod opieką dorosłych. Wymagany jest instruktor sportowy. Czyli na boisku dzieciaki mogą latać za piłką, a na hali - nie? A zresztą, załóżmy, że jakiemuś trampkarzowi coś się stało. Otarcie, zwichnięcie stawu etc. I co instruktor poradzi? I tak w przypadku groźniejszej kontuzji trzeba skontaktować się z jakimś medykiem i tak. A o tym, że przed meczem trzeba dokonać rozgrzewki, nie musi wcale wiedzieć jedynie instruktor po AWF.
Wnioski nasuwają się same. Przemyśleć, czy i ew. na co konkretnie przeznaczać środki na cele sportowe. Zastanowić się, czy faktycznie jest to opłacalne. Czy nie lepiej wspomóc organizacje amatorskie, ale: tańsze, pozbawione sztucznego dopingu, korupcji. I wreszcie - umożliwić wykorzystanie w pełni obiektów sportowych. (Ktoś, kto pilnował kiedyś, żeby na Igrzyska Olimpijskie jeździli tylko amatorzy, nie był wcale taki głupi, jak można by sądzić.)
Trzecia rzecz to fundusz socjalny, który powstaje poprzez odprowadanie części wynagrodzeń pracowników. Jeżeli jest on później przeznaczany na ważne cele, np. nagłą operację jednego z pracowników - to ok. Ale zwykle finansuje się z niego wycieczki, wizyty w teatrze, bilety na pływalnię lub paczki bożonarodzeniowe. Przecież to są teoretycznie pieniądze dla osób pracujących! Czy oni nie wiedzieliby lepiej, jak je wydać? Trochę to dziwne. Czy nie można np. utworzyć limitu wielkości takiego funduszu na tzw. "czarną godzinę" i jeżeli byłby on odpowiednio wysoki, to pracownicy nie musieli już do niego dokładać i tylko odbieraliby naliczane od niego odsetki. Kiedy byłoby to konieczne, fundusz zostawałby wykorzystywany, a pieniądze zbierane na nowo.
Kolejna sprawa - edukacja. Ponoć w Polsce jest bezpłatna. Jak w takim razie wytłumacyć pieniądze przekazywane na radę rodziców, ubezpieczenia? Ponadto nauczyciele często wymagają drogich pomocy na lekcje. Owszem - pieniądze są często używane w sposób właściwy. Po prostu składki są konieczne. Ale czy zawsze? I w takim natężeniu? Czy np. osoby z czerwonym paskiem muszą dostawać drogie książki w nagrodę? Czy po to się uczą? Czy po to ich rodzice opłacają "radę rodziców", żeby ich pociecha dostała w zamian "Przegląd Oceanów Świata"? Hmmm... Czy rodzice nie wiedzieliby sami, czy taka książka jest im potrzebna czy też nie?
Sprawa bibliotek. Bardzo trudna do rozstrzygnięcia jest kwestia praw autorskich. W jednym z wątków forum argumentem na rzecz piractwa była działalność bibliotek, która jest takim zalegalizowanym piractwem. Jak temu zaradzić? Można by wprowadzić skromną opłatę za wypożyczenie jednej książki, np. 1zł. Sumy przeznaczane byłyby na specjalny fundusz, z którego kupowano by następne książki.
Oczywiście wypożyczenie np. "Makbeta" nie oznaczałoby wzbogacenia Szekspira. Z tych pieniędzy kupowano by przede wszystkim nowe pozycje na rynku. Weźmy np. takiego Wiedźmina. W bibliotece jest I tom sagi. Wypożycza ją bardzo szybko 5 osób, gdyż jest duży popyt. Oprócz tego 10 osób sięga po klasykę. Jest już 15zł i biblioteka kupuje następny tom Wiedźmina. Sapkowski jest syty. Nie dość, że sprzedaż jego dzieł rośnie, to nie może skarżyć się na piractwo bibliotek. Chodzi o to, że każdy czytelnik w jakimś ułamku przyczynia się do wzrostu jego dochodów w przeciwieństwie do znajomych, którzy przekazują sobie jedną książkę z rąk do rąk za darmo.
Cały jest też czytelnik. 1zł za książkę to bardzo mało. Jeśli ktoś żyłby naprawdę w ubóstwie, mógłby ewentualnie liczyć na darmowe wypożyczanie. Inna sprawa, że 1zł za książkę trzymaną w domu przez około miesiąc w praktyce równa się tym 20-30zł za kupno książki na własność. Ktoś na tym forum proponował chyba takie rozwiązanie. Czy istnieje lepsze, bardziej racjonalne?
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Kwestia finansowania przez samorządy lokalne sportu. Trochę orientuję się w temacie piłki nożnej, także tej amatorskiej czy półamatorskiej. Czarę goryczy przelały afery w PZPN, w lidze oraz pewien wywiad (http://www.lkslochow.net/index.php?wywiad=211).
Wiadomo, że samorządy finansują sport. Oczywiście w niezbyt wysokim stopniu, co nikogo nie dziwi. Na co te pieniądze idą? Teoretycznie na stroje, utrzymanie boiska, transport, jakieś premie. A czy na sędziów, żeby "nie przeszkadzali w wygrywaniu"? Podobno - również. To jest chore. Podatnicy, czyli ja i Ty, utrzymujemy korupcję w okręgówkach, A-klasach itp. Potem zawodnicy są przyzwyczajeni, że awans trzeba kupić, a nie wywalczyć i w konsekwencji nie liczą się umiejętności, tylko kasa. W dalszej konsekwencji poziom lig jest niższy niż w innych krajach. No właśnie, tylko skąd pieniądze na łapówki? Jeżeli od sponsorów czy prywatne - o.k. - wolnoć Tomku w swoim domku. Czy jednak komuś chciałoby się w ten sposób zarządzać swoimi pieniędzmi? Opłacać spotkania, na które przychodzi garstka widzów?
Wyjście wydaje się jedno. Trzeba zweryfikować, w jaki sposób państwo finansuje sport. Wiadomo, że lepiej wspierać sport niż potem walczyć z alkoholizmem czy otyłością u dzieci. Jednak co z ludźmi dorosłymi? Oni traktują np. futbol jako pasję. Dlaczego oni mają mieć dofinansowanie, a zespoły muzyczne, teatralne - nie? A może czyjąś pasją jest tworzenie stron www? W takim razie - darmowy internet? A może zniżka na znaczki pocztowe? Pasji jest przeciez wiele...
W kraju mamy wiele pozamykanych na kłódkę hal, boisk, kortów. Często bywa, że nie są one udostępniane dzieciom nawet pod opieką dorosłych. Wymagany jest instruktor sportowy. Czyli na boisku dzieciaki mogą latać za piłką, a na hali - nie? A zresztą, załóżmy, że jakiemuś trampkarzowi coś się stało. Otarcie, zwichnięcie stawu etc. I co instruktor poradzi? I tak w przypadku groźniejszej kontuzji trzeba skontaktować się z jakimś medykiem i tak. A o tym, że przed meczem trzeba dokonać rozgrzewki, nie musi wcale wiedzieć jedynie instruktor po AWF.
Wnioski nasuwają się same. Przemyśleć, czy i ew. na co konkretnie przeznaczać środki na cele sportowe. Zastanowić się, czy faktycznie jest to opłacalne. Czy nie lepiej wspomóc organizacje amatorskie, ale: tańsze, pozbawione sztucznego dopingu, korupcji. I wreszcie - umożliwić wykorzystanie w pełni obiektów sportowych. (Ktoś, kto pilnował kiedyś, żeby na Igrzyska Olimpijskie jeździli tylko amatorzy, nie był wcale taki głupi, jak można by sądzić.)
Trzecia rzecz to fundusz socjalny, który powstaje poprzez odprowadanie części wynagrodzeń pracowników. Jeżeli jest on później przeznaczany na ważne cele, np. nagłą operację jednego z pracowników - to ok. Ale zwykle finansuje się z niego wycieczki, wizyty w teatrze, bilety na pływalnię lub paczki bożonarodzeniowe. Przecież to są teoretycznie pieniądze dla osób pracujących! Czy oni nie wiedzieliby lepiej, jak je wydać? Trochę to dziwne. Czy nie można np. utworzyć limitu wielkości takiego funduszu na tzw. "czarną godzinę" i jeżeli byłby on odpowiednio wysoki, to pracownicy nie musieli już do niego dokładać i tylko odbieraliby naliczane od niego odsetki. Kiedy byłoby to konieczne, fundusz zostawałby wykorzystywany, a pieniądze zbierane na nowo.
Kolejna sprawa - edukacja. Ponoć w Polsce jest bezpłatna. Jak w takim razie wytłumacyć pieniądze przekazywane na radę rodziców, ubezpieczenia? Ponadto nauczyciele często wymagają drogich pomocy na lekcje. Owszem - pieniądze są często używane w sposób właściwy. Po prostu składki są konieczne. Ale czy zawsze? I w takim natężeniu? Czy np. osoby z czerwonym paskiem muszą dostawać drogie książki w nagrodę? Czy po to się uczą? Czy po to ich rodzice opłacają "radę rodziców", żeby ich pociecha dostała w zamian "Przegląd Oceanów Świata"? Hmmm... Czy rodzice nie wiedzieliby sami, czy taka książka jest im potrzebna czy też nie?