Mała wielka Rosja
Wielka literatura ma swoje najważniejsze dzieła, a wiele z nich doczekało się wielokrotnych adaptacji filmowych. I chociaż o gustach nie dyskutuje się, są takie książki, których wartości po prostu nie można nie docenić. Oczywiście, można po nie nie sięgnąć. Można odłożyć po przeczytaniu kilku stron, można nie zachwycić się tekstem. Czasami bywa jednak tak, że mimo powyższych nie da się zakwestionować wartości książki, szczególnie zaś jej miejsca w panteonie dzieł światowej literatury.
Do arcydzieł niewątpliwie (można próbować podważyć tę tezę, ale ostrzegam, będzie bardzo trudno) należy "Anna Karenina". Piszę to nie tylko jako miłośniczka rosyjskiej literatury dziewiętnastego wieku, piszę to przede wszystkim jako osoba, która książkę kilka razy czytała, jednocześnie zaś nigdy nie miała ochoty oglądać jej ekranizacji. Gdzieś w pamięci mam oglądane kiedyś fragmenty którejś z adaptacji filmowych, ale było to przed początkiem mojej więzi z literaturą rosyjską i pamiętam tylko tyle, że film lekko mnie znudził.
Jakie więc było moje zdziwienie, kiedy szukając czegoś nieciężkiego a w miarę przyzwoicie zrobionego do oglądania na Amazonie, trafiłam na australijski serial "The Beautiful Lie". Napisałam serial, ale tak naprawdę to film w sześciu odsłonach. Wydawałoby się, że realia dziewiętnastowiecznej Rosji i Australii dwudziestego pierwszego wieku to dwie zupełnie nieprzystające do siebie rzeczywistości; można by pomyśleć, że zmiany obyczajowe i kulturowe oraz geograficzne położenie obu krajów nie pozwolą na przeniesienie wielkiej rosyjskiej duszy na najmniejszy z kontynentów. Okazało się jednak, że można - uniwersalizm powieści wymyka się granicom terytorialnym i ramom czasowym.
Film jest majstersztykiem. Oto Anna Karenina/ Ivin (podaję książkowe i filmowe imiona i nazwiska). Anna odniosła sukces, ma piękną rodzinę. Ma wszystko (wszystko?) czego można sobie w życiu życzyć. Udane życie osobiste, (jeszcze) młodość, pieniądze, urodę, otacza ją bliższa i dalsza rodzina, przyjaciele. Kobieta spełniona, zarówno w książce jak i filmie. I cóż takiego może się zdarzyć, że grozi utrata większości wymienionych przeze mnie dóbr? Czyjaś śmierć? Choroba? Bankructwo? Nie, coś jeszcze znacznie gorszego. Własny wybór.
Zachęcam do obejrzenia filmu, jeśli ktoś chce się przekonać, na ile jego twórcy pozwolili sobie na dostosowanie książki do dwudziestopierwszowiecznych realiów - to znaczy: na ile zdaniem twórców realia te zmieniły się. Czy bohaterowie będą tacy sami i spotkają się z takim samym odbiorem? Czy Anna odejdzie do Wrońskiego/ Skeeta? Jeśli tak, czy świat wokół niej jej to wybaczy? Jaki będzie Wroński/ Skeet? A przede wszystkim jaki będzie Karenin/ Xander Ivin? Na ile te sto kilkadziesiąt lat zmieniło jego pozycję?
Film ma duszę i jest to dusza rosyjska, sfilmowana co prawda po australijsku, ale w stu procentach przepełniona rosyjską tęsknotą. Najdrobniejsze szczegóły zostały pieczołowicie dopracowane. Scenografia - takie wnętrza owszem, mogą być i w Australii, ale kojarzą się z Rosją. Takie biesiadowanie, wszyscy mogą tak biesiadować, ale oglądając je czuje się ducha książki. Nawet muzyka bywa rosyjska. Film jest po prostu piękny. Aktorzy wyczarowują prawdziwe postaci z krwi i kości, a obserwując ich trudno nie stawiać sobie pytania, jaki byłby mój wybór w danej sytuacji.
Oglądając film zastanawiałam się nie tyle nad tym, na ile zmienili(by) się bohaterowie, nurtowało mnie coś innego - na ile zmienił(by) się ich odbiór przez społeczeństwo i ocena. I zdaniem twórców filmów owszem, w stosunku do niektórych postaci nastąpiły zmiany. Nie da się udawać, że żadne nie nastąpiły w rolach kulturowych kobiet i mężczyzn. Na ile jednak i wobec kogo?
Mając nadzieję, że ktoś sięgnie po książkę czy obejrzy "The Beautiful Lie" nie chcę zdradzać zbyt wiele treści. Czymś jednak trzeba recenzję zamknąć - a mnie przychodzi do głowy tylko jedno zdanie, które może być tutaj finałem: Świat nigdy nie wybacza matkom.
"The Beautiful Lie"
Wielka literatura ma swoje najważniejsze dzieła, a wiele z nich doczekało się wielokrotnych adaptacji filmowych. I chociaż o gustach nie dyskutuje się, są takie książki, których wartości po prostu nie można nie docenić. Oczywiście, można po nie nie sięgnąć. Można odłożyć po przeczytaniu kilku stron, można nie zachwycić się tekstem. Czasami bywa jednak tak, że mimo powyższych nie da się zakwestionować wartości książki, szczególnie zaś jej miejsca w panteonie dzieł światowej literatury.
Do arcydzieł niewątpliwie (można próbować podważyć tę tezę, ale ostrzegam, będzie bardzo trudno) należy "Anna Karenina". Piszę to nie tylko jako miłośniczka rosyjskiej literatury dziewiętnastego wieku, piszę to przede wszystkim jako osoba, która książkę kilka razy czytała, jednocześnie zaś nigdy nie miała ochoty oglądać jej ekranizacji. Gdzieś w pamięci mam oglądane kiedyś fragmenty którejś z adaptacji filmowych, ale było to przed początkiem mojej więzi z literaturą rosyjską i pamiętam tylko tyle, że film lekko mnie znudził.
Jakie więc było moje zdziwienie, kiedy szukając czegoś nieciężkiego a w miarę przyzwoicie zrobionego do oglądania na Amazonie, trafiłam na australijski serial "The Beautiful Lie". Napisałam serial, ale tak naprawdę to film w sześciu odsłonach. Wydawałoby się, że realia dziewiętnastowiecznej Rosji i Australii dwudziestego pierwszego wieku to dwie zupełnie nieprzystające do siebie rzeczywistości; można by pomyśleć, że zmiany obyczajowe i kulturowe oraz geograficzne położenie obu krajów nie pozwolą na przeniesienie wielkiej rosyjskiej duszy na najmniejszy z kontynentów. Okazało się jednak, że można - uniwersalizm powieści wymyka się granicom terytorialnym i ramom czasowym.
Film jest majstersztykiem. Oto Anna Karenina/ Ivin (podaję książkowe i filmowe imiona i nazwiska). Anna odniosła sukces, ma piękną rodzinę. Ma wszystko (wszystko?) czego można sobie w życiu życzyć. Udane życie osobiste, (jeszcze) młodość, pieniądze, urodę, otacza ją bliższa i dalsza rodzina, przyjaciele. Kobieta spełniona, zarówno w książce jak i filmie. I cóż takiego może się zdarzyć, że grozi utrata większości wymienionych przeze mnie dóbr? Czyjaś śmierć? Choroba? Bankructwo? Nie, coś jeszcze znacznie gorszego. Własny wybór.
Zachęcam do obejrzenia filmu, jeśli ktoś chce się przekonać, na ile jego twórcy pozwolili sobie na dostosowanie książki do dwudziestopierwszowiecznych realiów - to znaczy: na ile zdaniem twórców realia te zmieniły się. Czy bohaterowie będą tacy sami i spotkają się z takim samym odbiorem? Czy Anna odejdzie do Wrońskiego/ Skeeta? Jeśli tak, czy świat wokół niej jej to wybaczy? Jaki będzie Wroński/ Skeet? A przede wszystkim jaki będzie Karenin/ Xander Ivin? Na ile te sto kilkadziesiąt lat zmieniło jego pozycję?
Film ma duszę i jest to dusza rosyjska, sfilmowana co prawda po australijsku, ale w stu procentach przepełniona rosyjską tęsknotą. Najdrobniejsze szczegóły zostały pieczołowicie dopracowane. Scenografia - takie wnętrza owszem, mogą być i w Australii, ale kojarzą się z Rosją. Takie biesiadowanie, wszyscy mogą tak biesiadować, ale oglądając je czuje się ducha książki. Nawet muzyka bywa rosyjska. Film jest po prostu piękny. Aktorzy wyczarowują prawdziwe postaci z krwi i kości, a obserwując ich trudno nie stawiać sobie pytania, jaki byłby mój wybór w danej sytuacji.
Oglądając film zastanawiałam się nie tyle nad tym, na ile zmienili(by) się bohaterowie, nurtowało mnie coś innego - na ile zmienił(by) się ich odbiór przez społeczeństwo i ocena. I zdaniem twórców filmów owszem, w stosunku do niektórych postaci nastąpiły zmiany. Nie da się udawać, że żadne nie nastąpiły w rolach kulturowych kobiet i mężczyzn. Na ile jednak i wobec kogo?
Mając nadzieję, że ktoś sięgnie po książkę czy obejrzy "The Beautiful Lie" nie chcę zdradzać zbyt wiele treści. Czymś jednak trzeba recenzję zamknąć - a mnie przychodzi do głowy tylko jedno zdanie, które może być tutaj finałem: Świat nigdy nie wybacza matkom.
"The Beautiful Lie"
Jeśli zabraknie ci argumentów - nazwij mnie kłamczynią i napisz, że łżę.