To forum używa ciasteczek.
To forum używa ciasteczek do przechowywania informacji o Twoim zalogowaniu jeśli jesteś zarejestrowanym użytkownikiem, albo o ostatniej wizycie jeśli nie jesteś. Ciasteczka są małymi plikami tekstowymi przechowywanymi na Twoim komputerze; ciasteczka ustawiane przez to forum mogą być wykorzystywane wyłącznie przez nie i nie stanowią zagrożenia bezpieczeństwa. Ciasteczka na tym forum śledzą również przeczytane przez Ciebie tematy i kiedy ostatnio je odwiedzałeś/odwiedzałaś. Proszę, potwierdź czy chcesz pozwolić na przechowywanie ciasteczek.

Niezależnie od Twojego wyboru, na Twoim komputerze zostanie ustawione ciasteczko aby nie wyświetlać Ci ponownie tego pytania. Będziesz mógł/mogła zmienić swój wybór w dowolnym momencie używając linka w stopce strony.

Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Daleki Wschód po 1945 roku
#1
Jakie warianty poza "obecnym" uważacie za możliwe?

Przegrana Mao w wojnie domowej - Chiny jako wielki "bufor" antyradziecki, z coraz większymi napięciami i starciami na granicach. Co dalej - coś w stylu Chałchin-goł? Jedna strona da drugiej po pysku i będzie spokój, czy może eskalacja konfliktu?

Może Indie w sferze radzieckiej? (Władze Indii nawet w rzeczywistości były stosunkowo "lewicujące", jeżeli dobrze kojarzę) Tutaj sytuacja zależna byłaby od "góry" w ZSRS. W przypadku, gdy szefostwo KC KPZR przebiegłoby tak samo jak w historii, to zapewne nie zmieniłoby to za wiele, poza przedłużeniem agonii ZSRS i pogłębieniem ubóstwa w Indiach. W każdym bądź razie nie widzą mi się Indie jako wielki, gorący sojusznik ZSRS prowadzący z nimi działania wojenne. Prędzej kolejny "nacjonalistyczny odchyleniec", z którym ZSRS prztykałoby się, jak z Mao. Pewnie napięcia między Chinami, a Indiami także byłyby o wiele większe.

Korea - po upadku Japonii niepodległa, może przegrana aliantów w wojnie przeciwko KRLD? A może planowane powiernictwo pod komisarycznym zarządem GB, USA i ZSRS (w przypadku, gdy w Chinach władze przejmuje Mao, to nie widzę tych Chin u boku Aliantów przy "okupacji" Korei. No a Czang na Tajwanie był leszczem, wtedy Oczko ).

Indochiny Francuskie, Syjam i Birma - milion możliwych wariantów. Chociaż wpływów komunistycznych nie sposób tam przecenić i stwierdzić, że są nieważne, czy coś. Zgaduję, że tak czy siak miałyby determinujący wszystko głos.

I ostatnia kwestia - wielka wojna z Chinami Mao. W trakcie wojny w Korei doszło do niebezpiecznej sytuacji, w której McArthur zagroził (w zawoalowany sposób) użyciem broni atomowej przeciwko Chinom. Podój Chin przez USA? IMHO mrzonka, ciekawe jakby się zachowało ZSRS. Może chcąc nie dopuścić do przejęcia większych terytoriów w kluczowym momencie wkroczyłoby do Chin, zabezpieczając zdobycze komunizmu, a przy okazji wyrzucając niezależnego Mao poza orbitę osób liczących się w polityce?
Odpowiedz
#2
Кирилл napisał(a):Może Indie w sferze radzieckiej? (Władze Indii nawet w rzeczywistości były stosunkowo "lewicujące", jeżeli dobrze kojarzę)

Indie założyły i liderowały ruchowi państw niezaangażowanych, więc raczej odpada.
Chociaż rzeczywiście ówczesne władze były "lewicujące".
Vi Veri Veniversum Vivus Vici
Odpowiedz
#3
No tak, ale zawsze mógł się pojawić "nieinspirowany, oddolny ruch mas prowadzący do powstania Indyjskiej Ludowej Republiki Demokratycznej" Uśmiech
Odpowiedz
#4
Кирилл napisał(a):No tak, ale zawsze mógł się pojawić "nieinspirowany, oddolny ruch mas prowadzący do powstania Indyjskiej Ludowej Republiki Demokratycznej" Uśmiech

Jeśli mamy gdybać (no a mamy), to powiem, że nie sądzę.
Nie ta mentalność, nie to społeczeństwo.
Ruchy oddolne w Indiach to rzadkość.
Nawet o niepodległość starali się bardziej muzułmanie niż hinduiści (stanowiący większość populacji).
A jest taka ciekawostka, że przed oddaniem władzy Hindusom jeden z radżów miał powiedzieć Mountbattenowi "nie wiem jak pan, ale ja się wcale nie cieszę" czy coś w tym kontekście - tak czytałem przynajmniej kiedyś w Focus Historia.
Vi Veri Veniversum Vivus Vici
Odpowiedz
#5
Specjalnie dałem to w nawias, bo ten ruch oddolny pewnie byłby delikatnie inspirowany z pewnej stolicy, której nazwa zaczyna się na M, a kończy na oskwa Oczko Bo wiadomo, że Hindusi raczej nie są na tyle skretyniali, żeby wprowadzać u siebie komunę.
Odpowiedz
#6
Polecam książkę ,,Gdyby... calkiem inna historia swiata" z której pochodzi poniższy fragment.

Arthur Waldron
CHINY BEZ ŁEZ
GDYBY CHIANG KAI-SHEK NIE ZARYZYKOWAŁ W 1946 ROKU
Ostatnie „co by było, gdyby...?” w tej książce musi być jednym z najbardziej wzruszających.
Jednak bez uporczywego ryzykowania przez jednego człowieka i złego osądu
drugiego - prawdziwego amerykańskiego bohatera - najgorsze w zimnej wojnie mogłoby się
nigdy nie wydarzyć. Żadnej Korei, wojny w Indochinach, wojny wietnamskiej, Kambodży,
żadnego kryzysu w Cieśninie Formozańskiej, żadnej nagonki na komunistów w Ameryce.
Zostałoby ocalonych ponad 100 tysięcy Amerykanów, nie wspominając o niezliczonych
Azjatach. Hazardzistą był nacjonalistyczny przywódca Chiang Kai-shek - który pod koniec
II wojny światowej ślubował wykorzenić chińskich komunistów w Mandżurii. Wbrew
radom Amerykanów rzucił do ataku swe najlepsze wojska i wiosną 1946 roku wydawał się
być o krok od zwycięstwa. Nagle Chiang rozkazał się zatrzymać, pod naciskiem generała
George’a C. Marshalla, który próbował doprowadzić do zawarcia pokoju między nacjonalistami
a komunistami. Nacjonaliści Chianga nigdy już nie odzyskali impetu, a trzy lata
później zostali wypchnięci z kontynentalnych Chin. Ale co by było, gdyby istniały dwa
państwa chińskie, oba na kontynencie?
Wyobraźmy sobie zimną wojnę bez „czerwonych Chin”. Z główną
sceną działań w Europie Środkowej, i to pod radziecką kontrolą, prawdopodobnie
byłaby mniej przerażająca. Bez wsparcia „czerwonych Chin”
Kim II Sung nigdy nie ośmieliłby się najechać Korei Południowej. Bez
komunistycznych Chin dających im schronienie, komuniści Ho Chi Minha
nigdy nie zwyciężyliby w Indochinach. Bez podziału na komunistyczny
kontynent i antykomunistyczny Tajwan, Cieśnina Formozańska w latach
pięćdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku nie stanęłaby w płomieniach.
Bez niestabilnego obszaru azjatyckiego pełniącego rolę świecy zapłonowej,
zimna wojna byłaby zupełnie inna i dużo łagodniejsza.
Ale czy taka możliwość jest w ogóle do pomyślenia? Jest - ponieważ
do kluczowego wydarzenia, jak podbój Chin przez komunistów, prawdopodobnie
nigdy by nie doszło bez fatalnej pomyłki przywódcy chińskich
nacjonalistów Chiang Kai-sheka, popełnionej na początku lata 1946 roku.
Pod koniec poprzedniego roku, po kapitulacji Japonii, generalissimus
zaczął przerzucać samolotami swe najlepsze oddziały do Mandżurii, z której
komuniści uczynili twierdzę. Czerwoni stawiali opór, ale nie stanowili
godnych przeciwników dla zahartowanych w bojach weteranów nacjonalistycznych,
którzy szybko posuwali się na północ, miażdżąc komunistyczny
opór w Sipingjie w maju 1946 roku. Południowa Mandżuria została odzyskana,
a komuniści uciekali: 6 czerwca komunistyczny dowódca Lin Biao
rozkazał opuścić Harbin, klucz do północy. Ale Chiang Kai-shek zatrzymał
atak, gdy jego wysunięte jednostki widziały już miasto. Był to błąd,
po którym już się nie podniósł: stracił rozpęd, komuniści zaś zyskali czas,
by się przegrupować i zreorganizować. Armia Chiang Kai-sheka nigdy
nie dotarła do Harbinu. Trzy lata później została pobita, a jej resztki zbiegły
na Tajwan. Chiang przegrał, mimo iż był o włos od zwycięstwa, zaś konsekwencje
tego są odczuwalne do dziś w całej Azji.
Co tłumaczy postępowanie Chianga? W dwóch słowach: amerykański
nacisk. Pomyłka Chianga została skutecznie na nim wymuszona przez
szanowanego amerykańskiego generała George’a C. Marshalla, który przebywał
wówczas w Chinach ze straceńczą misją zaprowadzenia pokoju między
komunistami a nacjonalistami. A co można powiedzieć o Marshallu?
Był słusznie ceniony jako żołnierz i mąż stanu, ale w Chinach okazał się
pomyłką. Ten dzielny i honorowy człowiek wszedł nic nie rozumiejąc w wężowe
gniazdo chińskiej polityki. Zamierzał przynieść pokój, ale tak naprawdę
rozpoczął zimną wojnę w Azji. Wszystko to było straszliwą niespodzianką.
Nikt nie oczekiwał, że komuniści zwyciężą w Chinach, kiedy Japonia
znienacka skapitulowała, ugiąwszy się pod podwójnym ciosem radzieckiej
inwazji na Mandżurię i amerykańskim bombardowaniem atomowym
ojczystych wysp. Kiedy walki nagle ustały, komuniści siedzieli głównie
w swej wojennej bazie w Yananie, daleko od miejsca walk w północnym
Shaanxi, i pozbawieni poważniejszych sił. Wszystkie zagraniczne potęgi -
włącznie z ZSRR - uznawały rząd Chiang Kai-sheka w Chongąingu za jedyną
legalną władzę Chin.
Stalin z pewnością nie oczekiwał, że komuniści wygrają. W Jałcie zgodził
się na tajny warunek, który dawał jego siłom w Mandżurii uprzywilejowaną
pozycję administracyjną i wojskową, i nie wspominał o chińskiej
suwerenności na tym obszarze. W rzeczywistości wiele osób oczekiwało,
że Moskwa po prostu zaanektuje terytorium, o które Rosja i Japonia walczyły
od końca XIX wieku i które, we wrogich rękach, stwarzało wielkie
zagrożenie dla radzieckich ziem dalekowschodnich oraz wielkiego wojskowego
portu we Władywostoku.
Takie przejęcie terytoriów zostało już uzgodnione, by spełnić radzieckie
żądania w Europie. Czemu więc również nie w Azji? Być może najbardziej
wyraźny sygnał pochodził z wojennego bestsellera People on our side
autorstwa amerykańskiego sympatyka komunizmu, dziennikarza Edgara
Snowa. Niemal na pewno opierał się na poufnych danych, gdy informował
swych czytelników, by oczekiwali wprowadzenia przez Moskwę wspomnianych
zmian w północno-wschodniej Azji.
Problem w tym, że chiński rząd zdecydowanie przeciwstawiałby się
takiemu rozwiązaniu. Stoczywszy wojnę z Japonią o Mandżurię, nie stałby
z boku, podczas gdy Sowieci po prostu zajmowaliby miejsce Japonii. Tak
więc zamiast skupić się na właściwych Chinach, gdzie miał dość problemów,
Chiang Kai-shek i jego rząd zwrócili swą uwagę na północny wschód.
Chiang Kai-shek zyskał sławę jako żołnierz między 1925 a 1928 rokiem,
kiedy dostrzegł krótkotrwałą szansę w północnych Chinach i podjął ryzykowną,
błyskawiczną inwazję z użyciem swej południowej armii - była to
tak zwana wyprawa północna, dzięki której obalono rząd wojskowy
w Pekinie i ustanowiono rząd Republiki Chin w Nanjingu. Była to klasyczna
operacja suzhan sujue - „szybko zadecydowana i szybko stoczona” - w typie
od dawna preferowanym przez chińskich strategów. Oceniając tendencje
i rozwój sytuacji (shi), rozpoznał moment szansy (ji) i użył metody (mou)
pozwalającej wygrać - uderzając szybko, odnosząc kluczowe zwycięstwo
pod Wuhanem przeciwko najlepszym siłom północy, a potem prąc ku
zwycięstwu jak lawina. Chiang był drugim wodzem, który podbił Chiny
z południa; bez wątpienia osiągnięcie. Jego strategia dla Mandżurii
w 1946 roku opierała się na tym samym założeniu.
Ale Chiang był też kontrowersyjny i, chociaż Waszyngton pozostawał
jego niezastąpionym sojusznikiem, wielu Amerykanów nie lubiło go.
Nie mówił ani słowa po angielsku, był sztywny i pełen rezerwy przy cudzoziemcach:
„Octowy Joe” Stilwell*, amerykański dowódca teatru wojennego
Chiny-Birma-Indie, gardził nim, nazywając „Orzeszkiem”. Pod wodzą
Chianga Chiny legły w ruinie z powodu daremnego oporu wobec Japonii -
a Chiang osobiście był obarczany odpowiedzialnością za szalejącą korupcję, paskarstwo i przemoc. Słabo jeszcze znani komuniści wyglądali lepiej
w oczach wielu osób, także większości inteligencji i elokwentnych cudzoziemców.
Co do komunistów w odległym Yananie, strategiczna szansa pojawiła
się w sierpniu 1945 roku, kiedy armia radziecka wkroczyła do Mandżurii.
Strategicznie, Yanan nie miał żadnego znaczenia: komuniści uciekli tam
przed kampaniami nacjonalistycznej „eksterminacji bandytów” w latach
trzydziestych. Jego wielką zaletą była bliskość Mongolskiej Republiki
Ludowej, ówcześnie całkowicie zależnej od ZSRR, pod kontrolą radzieckiej
tajnej policji - ostatniego azylu na wypadek nowego zagrożenia ze strony
nacjonalistów.
Mandżuria stanowiła całkowite przeciwieństwo Yananu. Pod względem
strategicznym region ten zawsze stanowił klucz do Chin właściwych:
odskocznię dla prowadzących podbój dynastii, ostatnio w 1644 roku,
kiedy Mandżurowie, którzy dali temu obszarowi jego nazwę, wysłali swe
armie przez przełęcze do Pekinu i dalej - by założyć wielką dynastię Qing,
rządzącą do 1912 roku.
Zapadła więc oczywista decyzja o przeniesieniu komunistycznej administracji
i armii do Mandżurii w ślad za radzieckimi siłami. Właściwie
Sowieci nawet pomogli w przenosinach, udostępniając kontrolowane przez
siebie linie kolejowe. Pojawił się jednak problem. Sowieci złożyli gołosłowne
deklaracje, że Mandżuria jest prawowitą częścią nacjonalistycznych
Chin - i oficjalnie komunistów nie uznali.
Jednak czerwoni Chińczycy i Sowieci byli komunistami - braćmi
w Międzynarodówce - znaleziono więc sposoby koegzystencji. Chińskim
siłom przydzielono kwatery poza stolicą; nazwano je „lokalnymi siłami
samoobrony”, a ich związki z Sowietami, chociaż dobre, pozostawały
„nieformalne”. Sowieci zaś uniemożliwili siłom nacjonalistów wkroczenie
do Mandżurii, by przyjąć tam kapitulację Japończyków.
Przy radzieckiej kontroli wojskowej chińscy komuniści usadowili się
w Mandżurii, skupiając się na rozwoju silnej sieci administracji cywilnej. Początkowo nie zajmowali się tworzeniem armii. Zamiast tego zakładali
komitety partyjne w każdym mandżurskim mieście i wiosce. Prawdopodobnie
oczekiwali, że radzieckie siły będą ich w nieskończoność osłaniać.
Tymczasem nacjonaliści - ogarnięci paniką, czy kiedykolwiek uda im się
pozbyć Sowietów z Mandżurii - przypuścili intensywną kampanię dyplomatyczną,
by doprowadzić do wycofania Rosjan, i odnieśli sukces. Scena
opróżniła się, aby Chiang mógł podjąć swą fatalną decyzję.
Przypuśćmy, że Chiang nie sprzeciwił się kontroli Sowietów i chińskich
komunistów nad Mandżurią. Jak mogłaby się rozwinąć Azja? Odpowiedź
brzmi, że coś w rodzaju wschodnioazjatyckich Niemiec Wschodnich -
„Chińska Republika Ludowo-Demokratyczna” - niemal na pewno pojawiłoby
się w Mandżurii, obok Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej,
która właściwie została zainstalowana w Phenianie przez radzieckie
wojska. Ale w przeciwieństwie do Chińskiej Republiki Ludowej - którą
Mao Zedong i jego armia założyli w 1949 roku po długiej wojnie domowej,
te północno-wschodnie czerwone Chiny znajdowałyby się pod butem
Moskwy.
Wielu chińskich przywódców komunistycznych kształciło się w Związku
Radzieckim; jeszcze więcej spoglądało na ZSRR jako na wzór dla Chin,
wierząc, jak ujął to Zhou Enlai, że „teraźniejszość ZSRR jest przyszłością
Chin”. Nawet Mao - niewykształcony, nieobyty w świecie i bez związków
z Sowietami - na początku zimnej wojny instynktownie „skłaniał się ku jednej
stronie”, ku Związkowi Radzieckiemu. Tak więc niemal na pewno kierownictwo
chińskiej partii skłoniłoby się - więcej, radośnie by się zgodziło -
ku szansie funkcjonowania na podobnej zasadzie jak Niemcy Ulbrichta*,
by stworzyć socjalistyczne Chiny pod radzieckimi auspicjami. Tyle oczekiwali:
świadczy o tym nacisk, jaki kładli na administrację. A jeśli Mao okazałby się równie nieustępliwy jak Tito* w Jugosławii?
Kiedy wschodnioeuropejscy komuniści okazywali się trudni, często znikali
lub popełniali „samobójstwo”, albo też pozbywano się ich w inny sposób.
To samo prawdopodobnie zdarzałoby się w podporządkowanych Związkowi
Radzieckiemu Chinach. Niewątpliwie Mao sprawował absolutną
kontrolę nad partią. Wielu komunistów go nienawidziło. Na początku lat
pięćdziesiątych ZSRR ewidentnie wspierał w Mandżurii spiski przeciwko
Pekinowi. Nie udało się. Ale w tych okolicznościach Moskwa zapewne
dopięłaby swego. Jugosławia, w końcu, była geograficznie dobrze broniona
i miała własną armię - która nigdy nie znajdowała się pod radziecką kontrolą.
Ale Mandżuria była niemal otoczona przez ZSRR, a nawet nacjonaliści
gwarantowali obecność radzieckich instalacji morskich i wojskowych.
Co więcej, czerwonym Chinom w Mandżurii niemal na pewno by
się dobrze powodziło - przynajmniej na początku. W przeciwieństwie
do większej części chińskich ziem, Mandżuria była bogata: miała żyzną
ziemię, niewiele ludności; obfitowała w zasoby, w tym w węgiel i stal; stały
tu gotowe zakłady przemysłowe wybudowane przez Japończyków; doskonały
port w Dalianie łączył ją ze światem, a wschodniochińska kolej
z radzieckim systemem kolejowym. Gospodarka była już rozwinięta.
Gdy chińska wojna domowa się nasilała, amerykańscy doradcy radzili
Chiang Kai-shekowi, żeby nie próbował zdobywać Mandżurii. Uznali,
że sięganie za daleko to zbyt wielkie ryzyko i może to podkopać jego szanse
utrzymania kontroli nad Chinami właściwymi. Moskwa prawdopodobnie
oczekiwała, że Stany Zjednoczone utrzymają Chianga na tym kursie,
a tym samym zapewnią niekomunistyczny reżim w Chinach właściwych. Taka sytuacja pchnęłaby komunistów z Mandżurii w objęcia Moskwy.
Dobre granice czynią dobrych sąsiadów. Stało się to jasne po zakończeniu
II wojny światowej w Europie, gdy alianci oraz Armia Czerwona
doszli do - ale nie dalej - ustalonych linii demarkacyjnych. Miejscowe
gorące głowy - czy to komunistyczne, czy nie - nie miały szans wplątać
wielkich mocarstw w konflikt. Jedyne niebezpieczne niejasności wywoływały
Berlin i Jugosławia - z odrębnych powodów. W innych przypadkach
to, co mogłoby być starciem dwóch ogromnych armii, okazywało się stosunkowo
spokojne.
Gdyby sprawy azjatyckie zostały równie starannie wyciszone na samym
początku, to samo mogłoby się zdarzyć także w Azji. Podział Chin na małe
komunistyczne i wielkie niekomunistyczne państwa mógłby zostać uzgodniony
przez mocarstwa w sposób, który uniemożliwiłby Mao - tak samo
jak Kim II Sungowi i Ho Chi Minhowi - uczynienie z wielkich mocarstw
patronów miejscowych sporów.
„Wy zaczęliście!” Tak brzmiało jedno z komunistycznych oskarżeń
wysuwanych, gdy chińska wojna domowa w latach 1945-1949 przerodziła
się w wielki konflikt - i trudno mu odmówić słuszności, gdyż mandżurska
ekspedycja Chianga była pochodnią, od której cały kraj stanął
w płomieniach.
Pod koniec wojny najlepsze wojska Chianga stacjonowały na obszarze
Chiny-Birma-India (CBI). Weterani przegrywanych, a potem wygrywanych
kampanii przeciwko Japończykom w dżunglach Azji Południowo-
Wschodniej zostali wyekwipowani na nowo i przeszkoleni przez
Amerykanów w Indiach. Wśród nich znajdowali się też najbystrzejsi
i najdzielniejsi chińscy oficerowie, szczególnie generał Sun Lijen, absolwent
Virginia Military Institute. Do Mandżurii skierowano nowe armie:
I i VI - siły te były twarde jak dobrze zahartowana stal, nieporównywalnie
silniejsze niż oddziały, którymi dysponowali komuniści. Co więcej, nacjonaliści
mieli potężną artylerię, znacznie przewyższającą lekkozbrojne
komunistyczne siły partyzanckie. Chiang dysponował też lotnictwem. Podzielał chińską fascynację
najbardziej zaawansowaną technologią militarną i od początku wojny
z Japonią żarliwie faworyzował lotnicze wizje generała Claire a Chennaulta,
przedkładając je nad wojowanie na lądzie, które promował wysłannik
Roosevelta, Stilwell.
Tak więc w umyśle Chianga zaczął się rysować plan oparty na
„Ekspedycji Północnej” z końca lat dwudziestych. Komuniści w Mandżurii
nie oczekiwali wojny. Gdyby dało się przekonać Sowietów do wycofania,
a potem rzucić tam ciężkie dywizje przeniesione z CBI, siły
zbrojne nacjonalistów bez wątpienia przeszłyby przez komunistów
w Mandżurii jak nóż przez masło. Tymczasem lotnictwo mogło zwalczyć
nemezis wojny lądowej w Azji - problemy logistyczne. Wykorzystując
transport lotniczy, Chiang mógłby przerzucić swe siły na linie komunistów
oraz połączyć i zaopatrzyć rozrzucone garnizony na rozległym terytorium.
Była to idea zbliżona do tej, jaką Stany Zjednoczone zastosowały
w Wietnamie dwa dziesięciolecia później, i początkowo zdawała się działać.
Sowieci zgodzili się wycofać, a nacjonaliści napływali, początkowo,
od jesieni 1945 roku, drogą lotniczą. Miażdżyli wszystko na swojej drodze.
Siły komunistyczne zostały wzięte z zaskoczenia, nieprzygotowane i bez
wyposażenia to takiego rodzaju walki. Nacjonaliści poruszali się na północ
wzdłuż linii kolejowej. W Sipinjie, kluczowej stacji węzłowej w połowie
Mandżurii, stoczyli miesięczną zaciętą batalię, zanim komuniści ustąpili:
Lin Biao, ich dowódca, rzucał pod nacjonalistyczny ostrzał kolejne ludzkie
fale, włącznie ze 100 tysiącami robotników z Changchunu, co naprawdę
było wyrazem desperacji. Do 18 maja 40 tysięcy komunistów - połowa ich sił
- zginęło, a Lin uciekł na północ.
To, co nastąpiło potem, przypomina raczej słynny rozkaz Hitlera,
który zatrzymał Wehrmacht zbliżający się do pokonanych Brytyjczyków
pod Dunkierką - zmieniając potencjalne decydujące niemieckie zwycięstwo
w strategiczną porażkę. Generał Marshall w owym czasie próbował zrealizować niemożliwe
zadanie utworzenia rządu koalicyjnego z udziałem komunistów Mao
i nacjonalistów Chianga. Nigdzie nie było ustalone, że Chiang nie najedzie
Mandżurii. Jednak komuniści podczas negocjacji sprzeciwili się hałaśliwie,
utrzymując, że przez swój niespodziewany atak Chiang podkopał
zaufanie i wolę współpracy niezbędne dla uzyskania pokojowego rozstrzygnięcia.
Marshall doprowadził w styczniu do rozejmu, który został szybko
zerwany; teraz komuniści naciskali na niego, by działał, gdyż zrozumieli,
że on - a nie ich armia - jest jedyną siłą zdolną powstrzymać Chianga.
Marshall słuchał. Wykorzystując całą potęgę jedynego sojusznika,
bogatego i przytłaczająco silnego w zrujnowanym świecie (i własne, nieco
nierealistyczne wyobrażenia), Marshall naciskał na Chianga, żeby się zatrzymał
- i Chiang to uczynił.
Kiedy jego pełni niedowierzania podkomendni błagali go, by przemyślał
tę decyzję, mówiąc mu, że Harbin w rękach nacjonalistów zapewnia
całkowite zwycięstwo nad komunistycznymi siłami zbrojnymi w Mandżurii,
Chiang mocno się rozgniewał. Do swego głównodowodzącego powiedział:
„Mówisz, że zdobycie miasta będzie łatwe, ale jeśli znałbyś powody,
dla których nie możemy go zdobyć, zrozumiałbyś, dlaczego niezdobycie
go wcale nie jest proste”. Później Chiang nazwał to najgorszą pomyłką,
jaką kiedykolwiek popełnił w stosunkach z komunistami.
Gdyby chiński przywódca odrzucił prośbę Marshalla, można sobie
wyobrazić, że odniósłby sukces i zadał nokautujący cios komunistom.
Świat stanąłby przed faktem dokonanym, który ulokowałby nie tylko
Waszyngton, ale i Moskwę po stronie nacjonalistów. Albo też można sobie
wyobrazić, że po pierwszym triumfie wszystko poszłoby źle, gdyby komuniści
się zreorganizowali i zaatakowali rozciągnięte linie zaopatrzeniowe
Chianga. Jedno wszakże jest pewne: decyzja o zatrzymaniu zniweczyła
jedyną szansę, jaką miał Chiang na wygranie wojny.
Militarny impet nacjonalistycznych postępów przepadł. Niczym Syzyf
armia nacjonalistyczna wspięła się niemal na szczyt, ale nie całkiem - a potem zaczęła spadać. Przypuśćmy teraz, że Chiang nie walczył o Mandżurię.
Jego siły skupione w Chinach właściwych byłyby dużo silniejsze
- prawdopodobnie w stopniu decydującym. Co więcej, jego stosunki
i ze Związkiem Radzieckim, i ze Stanami Zjednoczonymi bardzo by się polepszyły.
Wściekłość Marshalla zwróciłaby się więc przeciwko komunistom,
gdyby trwały walki w Chinach właściwych, podczas gdy Sowieci, zauważywszy,
że Chiang pozwala im sprawować kontrolę nad północnym
wschodem, prawdopodobnie współpracowaliby z nim przy otaczaniu
chińskiej Armii Czerwonej i rządu na terytorium północno-wschodnim.
Siły Mao znalazłyby się na łasce radzieckich garnizonów w Mandżurii,
a w miarę rozwoju tamtejszej administracji i gospodarki coraz bardziej
integrowałyby się z władzą radziecką oraz gospodarką Syberii i Dalekiego
Wschodu.
Co więcej, byłoby to po myśli jeśli nie samego Mao, który marzył
o rządzeniu całymi Chinami, to z pewnością większości kierownictwa.
Z pewnością nie zrezygnowaliby z rewolucji w Chinach, a jedynie przełożyli
do chwili, gdy - jak przepowiadali radzieccy ekonomiści - światowy upadek
kapitalizmu sprawi, że pozostałe państwa niekomunistyczne wpadną
im w ręce niczym dojrzałe owoce.
Taka była odpowiedź Stalina, kiedy francuscy komuniści zapytali
o przejęcie władzy po pokonaniu hitlerowców. Poczekajcie kilka lat, odparł,
opierając się na prognozach swoich ekonomicznych guru. Nadchodzi
światowy kryzys. Tymczasem nie drażnijmy niepotrzebnie Brytyjczyków
[ 4 2 7 ]
i Stanów Zjednoczonych.
Ale, rzecz jasna, eksperci się mylili. Globalny kryzys, który według
niego i innych, włącznie z wieloma amerykańskimi ekonomistami, miał
nastąpić po II wojnie światowej tak jak wielki kryzys nastąpił po pierwszej,
nigdy nie nadszedł. Zamiast tego gospodarka wolnorynkowa odżyła, najpierw
powoli, potem - jak uważano ówcześnie - cudownie. W Niemczech
nastąpił Wirtschaftswunder, czyli cud gospodarczy, a w Japonii niesłychany
postęp od błyskotek produkowanych w okresie okupacji do produktów na najwyższym poziomie technicznym i jakościowym. Hongkong, senny
i słabo zaludniony port kolonialny na południowym skraju Chin, wystrzelił
od beznadziejnego ubóstwa do relatywnego dostatku - aż pod koniec
stulecia jego dochód na głowę mieszkańca przewyższył dochód w Wielkiej
Brytanii, u jej niegdysiejszego kolonialnego władcy.
Przypuśćmy, że Chiang nie najechał Mandżurii i że zamiast tego
doszło do trwałego podziału. Szanghaj - największe gospodarcze centrum
Azji Wschodniej - byłby otwarty na swobodny handel w latach pięćdziesiątych,
a nie zamknięty na głucho zarówno przez niechętny zagranicy
komunistyczny chiński reżim, jak i przez zimnowojenne embargo Zachodu.
Ogromne rynki i zasoby, ludzkie i materialne, doliny Jangcy zostałyby
włączone w azjatycki cud gospodarczy Kiedy w latach osiemdziesiątych
Chiny porzuciły najgorszą komunistyczną politykę gospodarczą i otworzyły
się na handel światowy, rezultaty były zdumiewające - dwucyfrowe tempo
wzrostu, olbrzymi eksport, rekordowy boom gospodarczy. Wszystko to
mogłoby się wydarzyć dwadzieścia lat wcześniej, gdyby nacjonaliści skupili
się na utrzymaniu Chin właściwych.
A boom ten przekształciłby strategiczne równanie w Chinach tak samo,
jak zmienił je w Niemczech i Korei. W Korei północ była tradycyjnie przemysłowa,
a południe rolnicze, tak więc podział początkowo faworyzował
Phenian. Ale Korea Południowa ostatecznie całkowicie przyćmiła Północną
- tak więc w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku komunistyczna
połowa była konającą z głodu ruiną, podczas gdy południowa kwitnącym
państwem demokratycznym. Podobnie upadek wschodnioniemieckiej gospodarki
i sukces Niemiec Zachodnich przygotowały grunt pod zjednoczenie
obu państw po 1989 roku.
Mandżuria była chińskim centrum ciężkiego przemysłu, kopalń, stali.
Początkowo Chiny właściwe nie mogły się z nią równać. Ale domniemany
podział zadziałałby. W 1960 lub 1970 roku południowe Chiny z pewnością
wysuwałyby się na czoło. Tak jak wszystkie przemysłowe ośrodki, które
odziedziczył albo stworzył komunizm, Mandżuria wkrótce przekształci- łaby się pod socjalistycznym zarządem w rdzewiejący śmietnik; podobnie
jak z pewnością Chiny Południowe stałyby się „gospodarczym smokiem”.
Chiang i nacjonaliści otrzymaliby rekompensatę za pierwotne ustępstwo.
W chwili śmierci generalissimusa w 1975 roku jego Chiny zdecydowanie
przyćmiewałyby „czerwone Chiny” na północnym wschodzie.
Odwróceniu uległyby stosunki między małym, rządzonym przez nacjonalistów
Tajwanem a Pekinem. Inicjatywa przeszłaby niemal w całości w ręce
niekomunistycznych Chin właściwych - gdyż „czerwone Chiny” pozostałyby
zależne od rozwiniętego sąsiada z południa pod względem rynków,
inwestycji i technologii - oraz pod coraz większym wpływem transgranicznych
transmisji radiowych i telewizyjnych, a także większego poziomu
wolności na południu. Tak jak Niemiecka Republika Demokratyczna
w obliczu Niemiec Zachodnich, tak i „Ludowo-Demokratyczna Republika
Chin” znalazłaby się w latach siedemdziesiątych pod obstrzałem.
Ale nie doszło do podziału. Chiang rzucił swych żołnierzy do Mandżurii
i niemal natychmiast, gdy to zrobił, jego marzenie zaczęło się rozpadać.
„Rozkaz o zatrzymaniu” był zapewne największą komplikacją, ale tuż
pod powierzchnią czaiły się inne niebezpieczeństwa. Przede wszystkim
nierealistyczne było oczekiwanie, że siły komunistów po prostu przewrócą
się i będą udawały martwe. Mandżuria była ich ziemią wybraną, o którą
musieli walczyć - „ziemią śmierci”, jak nazywa ją Sun Zi*. I rzeczywiście
walczyli. Dziesiątki tysięcy komunistów zginęły w długotrwałych, wyniszczających
zmaganiach, jakie trwały od 1946 do 1948 roku. Lin Biao,
komunistyczny dowódca, rozlewał rzeki krwi, żeby powstrzymać postęp
nacjonalistów, stawiając im na drodze żołnierzy. Lin i komuniści zrobili też co należało, żeby umocnić swe siły i dorównać
nacjonalistom. Przejęli artylerię radziecką i porzuconą japońską; utworzyli
szkołę artyleryjską. Gdy oddziały komunistyczne stawały się ciężej
uzbrojone, rozgrywały się coraz więcej kosztujące bitwy. Wojska Chianga
nie mogły już liczyć na zdeklasowanie przeciwnika; artyleria przeciwlotnicza
ostrzeliwała nacjonalistyczne samoloty transportowe, odcięto kluczowe
linie komunikacyjne łączące dzierżone przez nacjonalistów miasta
w Mandżurii. Setki tysięcy najlepszych żołnierzy Chianga zostało wyłączonych
z walki. Związano ich w daremnej, wyniszczającej obronie nadmiernie
rozciągniętych pozycji, marnując ich potencjał; nie mogli ani się skoncentrować,
ani uczestniczyć w czynnej wojnie, która doprowadziłaby do rozstrzygnięcia.
W Mandżurii komuniści mieli dwie kluczowe przewagi. Po pierwsze,
to była główna scena działań, co świetnie rozumieli. Mogli się na niej
skoncentrować - podczas gdy Chiang musiał ganiać po całych Chinach,
gdziekolwiek zaatakowali komuniści. Po drugie, radzieckie pozycje w północnej
Mandżurii zapewniały czynne wsparcie siłom komunistycznym.
Bez trudu się tam zaopatrywali i w razie potrzeby znajdowali schronienie.
Linie zaopatrzeniowe nacjonalistów, powietrzne i morskie, były natomiast
kruche i łatwe do przerwania.
Komuniści wykorzystywali te atuty. Wszczęli powstanie partyzanckie
w Shandongu, by ściągnąć nacjonalistyczne siły, które w innym wypadku
zostałyby wykorzystane w Mandżurii. Zmuszali jednostki nacjonalistów
w całych Chinach do obrony pozycyjnej, a potem, gdy sami umocnili swą
konwencjonalną siłę, stopniowo je pokonywali.
Rezultat przypominał atak termitów na niegdyś zdrowy budynek.
Między 1945 a 1947 rokiem widoki dla nacjonalistów nie były złe. Odnieśli
kilka imponujących zwycięstw; pozory władzy istniały na większej części
terytorium Chin. Jednak stosunek sił działał przeciwko nim. W miarę
upływu czasu nacjonaliści słabli, a komuniści umacniali się. W 1948 roku
Mandżuria była stracona, gdy setki tysięcy nacjonalistycznych żołnierzy, odciętych i odizolowanych w dziesiątkach garnizonów, nie miały innego
wyboru, jak tylko się poddać. W Chinach właściwych mogli mieć marginalne
szanse na zwycięstwo. Teraz fala odwróciła się. W1949 roku potężna
seria ciosów zadanych przez mających wówczas przewagę komunistów
zburzyła całą wojskową strukturę nacjonalistów.
Szok komunistycznego zwycięstwa w Chinach - słynna „utrata Chin”
- uruchomił epokę McCarthy^go*, najbrutalniejszą część zimnej wojny
w Stanach Zjednoczonych, i poprzedził - dosłownie o kilka miesięcy -
inwazję Korei Północnej na Koreę Południową w czerwcu 1950 roku.
Ten kryzys był znacznie gorszy niż wszystko, co zdarzyło się w Europie,
i wprowadził stosunki z Moskwą w głębokie zamrożenie.
Teraz wiemy, że zaskakujące zwycięstwo komunistyczne w Chinach
zachęciło Kim II Sunga do blitzkriegu przeciwko Seulowi. Wiemy też,
że Stalin i Mao poparli inwazję na Koreę, obaj przekonani, że Kim II Sung
może odnieść sukces. Skoro Waszyngton przyglądał się bezczynnie, kiedy
padały Chiny, to co uczyniłby, gdy zaatakowana zostałaby mała Korea
Południowa? Jednak udany podział Chin prawdopodobnie oznaczałby,
że Kim nigdy nie zrealizuje swego planu. A gdyby jednak, to podział Chin
z pewnością byłby bardzo poważnym argumentem przeciwko niemu.
Wojna koreańska uczyniła zimną wojnę lodowatą - ale bez mandżurskiej
zagrywki taka wojna nigdy nie miałaby miejsca.
Obrona Tajwanu wbiła również klin między Moskwę a Waszyngton. Bez
komunistycznego zwycięstwa w Chinach ten problem nigdy by nie zaistniał. Wreszcie, z antykomunistycznymi Chinami na granicy, Wietnam nigdy
nie stałby się komunistyczny. Chińskie doradztwo i wsparcie, podobnie
jak czynna pomoc, miały kluczowe znaczenie dla zwycięstwa Vietminhu
nad Francuzami pod Dien Bien Phu. Bez podzielonego Wietnamu Stany
Zjednoczone nigdy nie odegrałyby w tym kraju swej roli - i nie doszłoby
do zaognienia zimnej wojny, które potem nastąpiło. Faktycznie, „wojny”
podczas zimnej wojny toczyły się niemal wyłącznie w Azji, a wszystkie
wyrosły z wielkiego komunistycznego zwycięstwa w Chinach. Azja była
siłą napędową, która prowadziła zimną wojnę od kryzysu do kryzysu.
Łagodniejsza zimna wojna. Większy i silniejszy niekomunistyczny
świat. Wcześniejsze i szybsze odrodzenie gospodarcze w Azji. Wielkie bankructwo
w stylu wschodnioeuropejskim na wschodnich granicach ZSRR,
jak również w komunistycznych Chinach. Wszystko to prawdopodobnie
składa się, w naszej kontrhistorii, na wcześniejszy upadek komunizmu
i bardziej decydujący koniec zimnej wojny.
Utrzymanie klientarnego czerwonego państwa chińskiego opróżniłoby
moskiewskie kufry. Reżim komunistyczny stawałby się coraz słabszy.
Gdyby wyeliminowano Mao, zastąpiłby go dużo mniej charyzmatyczny
przywódca, wspierany przez Sowietów.
Do lat siedemdziesiątych XX wieku scena byłaby gotowa na to, by
„Wolne Chiny” wchłonęły „Czerwone Chiny” gospodarczo, politycznie, socjalnie
- pod każdym względem, równie dramatycznie jak Niemcy Zachodnie
połknęły Niemcy Wschodnie, i może szybciej. Jakąż ironią by to było
- gdyż Chiang Kai-shek i jego reżim osiągnąłby swój główny cel narodowego
zjednoczenia w wyniku rezygnacji z najazdu na Mandżurię - który
w swoim czasie nieuchronnie doprowadził do podziału ich kraju.
Odpowiedz
#7
Кирилл napisał(a):i pogłębieniem ubóstwa w Indiach

Bardzo trudne do wykonania Duży uśmiech

Rządy Nehru i późniejsze rządy socjalistyczne nawiązujące do tradycji Nehru nie rozstrzelały wprawdzie biznesmenów, ale resztki prywatnego przemysłu były całkowicie na rządowym sznurku. Znany Indyjski biznesmen powiedział w latach '60, zgodnie z prawdą, że nawet cen i płac (we "własnych" fabrykach) nie może ustalać.
Zły neoliberalny/libertariański Kot (czarny & drapieżny).

-----------------------------------
Pisywałem od długiego czasu; część moich starszych wypowiedzi można traktować jako nieaktualne.
BARDZO NIEAKTUALNE.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości