To forum używa ciasteczek.
To forum używa ciasteczek do przechowywania informacji o Twoim zalogowaniu jeśli jesteś zarejestrowanym użytkownikiem, albo o ostatniej wizycie jeśli nie jesteś. Ciasteczka są małymi plikami tekstowymi przechowywanymi na Twoim komputerze; ciasteczka ustawiane przez to forum mogą być wykorzystywane wyłącznie przez nie i nie stanowią zagrożenia bezpieczeństwa. Ciasteczka na tym forum śledzą również przeczytane przez Ciebie tematy i kiedy ostatnio je odwiedzałeś/odwiedzałaś. Proszę, potwierdź czy chcesz pozwolić na przechowywanie ciasteczek.

Niezależnie od Twojego wyboru, na Twoim komputerze zostanie ustawione ciasteczko aby nie wyświetlać Ci ponownie tego pytania. Będziesz mógł/mogła zmienić swój wybór w dowolnym momencie używając linka w stopce strony.

Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Cel nadrzędny: przetrwanie narodu
#61
Slup napisał(a):Moim celem było wykazanie, że przyjmowany przez Ciebie pogląd jest niezgodny z podaną wyżej doktryną metafilozoficzną. Wcześniej się z tym niezgadzałeś. Teraz mam wrażenie, że wreszcie osiagnęliśmy zgodność.
Nie wiem, do jakiej "doktryny metafilozoficznej" się odnosisz. Ja zdania w żadnej sprawie nie zmieniłem - co najwyżej mogło dojść do jakiegoś nieporozumienia.

Slup napisał(a):Myślę, że na Tobie spoczywa ciężar uzasadnienia promortalizmu.
Toć żem uzasadnił: promortalizm zaspokaja wszystkie potrzeby, a zaspokajanie potrzeb jest esencją świadomego istnienia (nie będę tu się spierał o definicję "świadomości", ale mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi).
Jeśli ktoś jest w stanie wskazać na coś innego niż promortalizm, co również zaspokaja wszystkie potrzeby, to zamieniam się w słuch.

Slup napisał(a):Fakt, że jego przyjęcie wymusza radykalną niezgodność praktyki życiowej i uznawanych poglądów teoretycznych, oraz brak spójnych argumentów na jego rzecz
Wręcz przeciwnie. To na rzecz kontynuacji istnienia nie ma spójnych argumentów. Warunkiem koniecznym istnienia jest istnienie potrzeb. To samo w sobie eliminuje istnienie jako coś, do czego powinniśmy dążyć czy podtrzymywać.

Slup napisał(a):być może główną motywacją do jego przyjęcia są czynniki pozamerytoryczne np. Twoja sytuacja emocjonalna lub psychofizyczna
Na pewno jest to główna motywacja ludzi, którzy wprowadzają to "w życie".
Jednak to nie jest dowód na niesłuszność tej koncepcji. To tylko dowód na to, że ludzie w swoich czynach nie kierują się rozumem, ale emocjami. Nawet jeśli rozum mówi, że najlepiej zabić się już teraz, to nikt tego nie zrobi, dopóki odpowiednie emocje go do tego nie zmuszą. Ludzie nie działają według rozumu. Ludzie zawsze działają według emocji. Na tym polega człowieczeństwo. A emocje człowieka, który jest w sytuacji "normalnej", będą wzbudzać lęk przed zakończeniem własnego istnienia. Gdyby tak nie było, to nie byłoby ludzi.

Slup napisał(a):Jednak nie oznacza to, że akceptowanie eutanazji jest szczególnym przypadkiem doktryny promortalistycznej.
A ja uważam że tak, nawet jeśli zdecydowana większość zwolenników prawa do eutanazji jest odmiennego zdania.
Jednak to jest wszystko wyparcie.
Dzisiaj rano w telewizji informacyjnej pokazywano jakąś świnię, którą ktoś hodował w domu. Coś tam chyba się jej stało, nie pamiętam szczegółów. Najciekawsze jest jednak to, jak potem mówili, że śwince zostanie znaleziony nowy dom, gdzie będzie miała wygody i opiekę, itd. I ludzie naprawdę czują sentyment do tej świnki. A za kilka godzin na obiad zjedzą schabowego z innej świnki - i do niej już nie będą mieli sentymentu.

Slup napisał(a):Analogicznie mógłbyś powiedzieć, że skoro bycie kwadratem implikuje bycie prostokątem, to prostokąt jest szczególnym przypadkiem kwadratu.
To zupełnie nieuzasadnione porównanie. Mojego uogólnienia nie można postrzegać w ten sposób.
Zgoda na eutanazję oznacza tylko tyle, że ISTNIEJĄ takie sytuacje, w których NIEGORZEJ jest nie istnieć niż istnieć.
Wskazałem, że różni zwolennicy eutanazji w zbiorze tych sytuacji umieszczają więcej lub mniej sytuacji. Na podstawie czego wybierają, które sytuacje można wrzucić do zbioru, a które nie? Na podstawie oceny potrzeb.
No to ja dorzucam jeszcze więcej sytuacji do tego zbioru, aż się cały wór wypełni - wtedy mamy promortalizm w czystej postaci. Wrzucam tam po prostu wszystkie potrzeby, a nie tylko niektóre. I to jedyna różnica.

Slup napisał(a):Tak samo promortalista jest szczególnym (bardzo radykalnym) przypadkiem zwolennika eutanazji.
Suma kątów kwadratu wynosi 360 stopni.
Suma kątów prostokąta wynosi 360 stopni.

Które zdanie jest bardziej ogólne? To drugie jest bardziej ogólne, bo obejmuje większy zakres figur, które mają taką samą cechę.
Tak samo promortalizm jest uogólnieniem eutanazji, ponieważ obejmuje większy zakres potrzeb niż eutanazja.
Wśród aktów samobójczych wynikających z promortalizmu mieszczą się wszystkie akty samobójcze wynikające z eutanazji.
A więc to eutanazja jest szczególnym przypadkiem promortalizmu. I tak należy na to patrzeć.

Slup napisał(a):Myślę, że eutanazja jest do pogodzenia z podaną przeze mnie dyrektywą. Dana osoba może uznać, że eutanazja jest dobrym rozwiązaniem w obliczu ledwie wykrytej nieuleczalnej choroby, która w przyszłości stanie się bardzo bolesna i odbierze wszelką radość z życia. Następnie może tę eutanazję zaplanować i się jej poddać. Nie ma tutaj (co do zasady) żadnej niezgodności między poglądem i praktyką życiową.
Promortalista, który na nic strasznego (strasznego w powszechnym rozumieniu) nie choruje, też może sobie uznać, że samobójstwo jest dobrym rozwiązaniem w obliczu przyszłych dolegliwości - na przykład konieczności wyniesienia śmieci lub ogolenia gęby, które to czynności nie należą do radosnych i są przyczyną dyskomfortu (bez względu na to jak silny jest ten dyskomfort - jest to dyskomfort, nawet jeśli sprowadza się jedynie do myśli w rodzaju "ojeny, nie chce mi sie"). Następnie może to samobójstwo zaplanować i je wykonać. Nie ma więc tutaj również (co do takiej samej zasady) żadnej niezgodności między poglądem i praktyką życiową.
Dodanie przymiotnika "bardzo" do słowa "bolesna" i przymiotnika "wszelką" do słowa "radość", naprawdę niczego nie zmienia.
Dyskomfort jest dyskomfortem, bez względu na to, czy to ból od wsadzenia ręki w ogień, czy to niechęć do wyniesienia śmieci, gdy zapełniło się wiadro pod zlewem. To są wszystko przykłady dyskomfortu, różniące się wyłącznie skalą. I Ty przesuwasz sobie suwak po tej skali i mówisz, że taka a owaka wielkość dyskomfortu to jeszcze eutanazja, a mniejsza to już promortalizm. Czym to miałoby być uzasadnione?

Slup napisał(a):Zgodzisz się zapewne, że proces życiowy jest przyczyną potrzeb. Proces życiowy nie jest potrzebą. Jest złożonym biologicznym zjawiskiem
Tu zaszła ekwiwokacja wokół słowa "życie". Ja tutaj nie rozmawiam o mitozie, fotosyntezie czy adenozynotrifosforanie.
Używam słowa "życie" w rozumieniu świadomego istnienia. Mam nadzieję, że intuicyjnie rozumiemy obaj "świadomość" w podobny sposób (według definicji świadomości, którą można przeczytać w Wikipedii, taki Neo będąc w Matriksie nie był świadomy, a był świadomy tylko poza Matriksem - ja nie o takiej świadomości jednak tu piszę).

Slup napisał(a):Skoro uważasz, że tylko potrzeby są złe zaś i ich dopełnienie jest dobre, to z przyjętej przez Ciebie definicji wynika, że proces życiowy jest dobry.
Jeśli przez proces życiowy masz na myśli mitozę, fotosyntezę czy adenozynotrifosforan, i z takim procesem życiowym nie wiążą się potrzeby, to jak najbardziej mogę się zgodzić - jest to tak samo dobre, jak próżnia, czy kamienie leżące na powierzchni Marsa.
Przypominam, że tu piszę przyjmując podejście dwu-, a nie trójwartościowe (dobro i zło, a nie dobro, zło i neutralność). Można też używać podejścia trójwartościowego, ale to wymaga osobnego przemyślenia, w jaki sposób to przekazać słowami.

Slup napisał(a):Konsekwencjalista i deontolog mogą przecież wyznawać ten sam system wartości. 
Znowu posłużę się przykładem. Weźmy dwóch antynatalistów: konsekwencjonalistę i deontologa. Następnie załóżmy, że dowiadują się oni, że pewna para uprawiała seks i skutkiem jest ciąża. Z punktu widzenia konsekwencjalisty, który analizuje tylko skutki, ten stosunek seksualny był złem. Deontolog chce w takiej sytuacji wiedzieć, czy faktycznie chcieli doprowadzić do poczęcia, czy starali się zabezpieczyć przed ciążą itd. Dopiero, gdy pozna te informacje, będzie w stanie orzec, w jakim stopniu ich stosunek był wykroczeniem moralnym (jeśli stosowali antykoncepcję będzie patrzył na ich działanie w bardziej przychylny sposób). W omawianym przykładzie deontolog i konsekwencjalista wyznają ten sam system wartości. Jak więc można twierdzić, że wartości jednego są bardziej obiektywne niż drugiego?
Z zupełnie różnych etyk, często sprzecznych ze sobą, mogą wynikać takie same zasady moralne.
Tutaj jednak zaszło inne nieporozumienie.
Ten deontolog, o którym piszesz, orzeka o winie tych dwojga. Konsekwencjalista nie orzeka o ich winie. Konsekwencjalista w tym przypadku stwierdza, że wynik ich działań przyczynił się do zła, więc nie powinni byli tego robić. Co nie znaczy, że są winni. O winie decydować powinna, rzecz jasna, intencja. Natomiast deontolog nierzadko ujrzy winę tam, gdzie nie doszło do złych konsekwencji. Konsekwencjalista winę zobaczy tylko tam, gdzie złe konsekwencje zaszły.
O winie decyduje zawsze intencja. Dla konsekwencjalisty jednak, żeby orzec o winie, nie wystarczy intencja, ale musi być też zły skutek. Deontolog może orzec o winie przy braku złego skutku, zaś przy obecności złego skutku może stwierdzić, że nie było żadnej winy. Deontologa po prostu skutek nie interesuje wcale. Go interesują tylko intencje, z których część arbitralnie uznaje za 'dobre', a inną część za 'złe', zupełnie w oderwaniu od skutków - bo po prostu akurat takie ma widzimisię, bo się w takiej kulturze uchował. Na przykład złe jest odsłanianie włosów przez kobiety w Iranie - bo jest złe. A we Francji złe jest chodzenie w bikini po centrum miasta - bo jest złe. A w tej samej Francji na basenie złe jest niechodzenie w bikini - bo jest złe.
Ale ja nie mam monopolu na definiowanie pojęć. Jeśli dysponujesz solidną wiedzą na temat tego, jaka jest powszechnie uznana definicja terminu "deontologia", to nie będę szedł w zaparte. Wtedy deontologię w moim rozumieniu można określić innym słowem, nawet można sobie wymyślić jakieś nowe.

Slup napisał(a):Weźmy zdanie:
(1) Nieistnienie zaspokaja wszystkie potrzeby.
Z tego zdania wynika, że
(2) Nieistnienie zaspokaja głód.
Teraz weźmy zdanie
(3) Posiłek zaspokaja głód.
Dokładnie tak jest.

Slup napisał(a):Czy w zdaniach (2) i (3) czasownik "zaspokaja" występuje w tym samym znaczeniu?
Tak. Zaspokaja potrzebę, czyli eliminuje potrzebę - prowadzi do zniknięcia potrzeby.
Żeby mieć potrzebę jedzenia, to trzeba istnieć i być głodnym. Jeśli się nie istnieje lub nie jest się głodnym, to nie ma się potrzeby jedzenia (pomijam tu przypadki, gdy ktoś je z innych przyczyn - na przykład uczestniczy w konkursie jedzenia na czas, albo wciska na siłę pierogi, żeby mama nie marudziła). A w ogóle, żeby być głodnym, to trzeba istnieć, czyli "trzeba istnieć i być głodnym" można zredukować to "być głodnym". Nieistnienie powoduje, że nie jest się głodnym i w ten sposób nieistnienie zaspokaja głód. Jeśli nie ma takiego X, że X jest głodny, to głód jest zaspokojony.

Innym, chociaż nie do końca przeze mnie przemyślanym, przykładem może być dysleksja. Dysleksja jest pewną trudnością, która może być determinowana genetycznie. Załóżmy, że jesteś dyslektykiem. Masz trudność w związku z tym. Teraz załóżmy, że w alternatywnej linii czasu gdy byłeś niemowlęciem porwano Cię do Afryki i tam wychowany zostałeś jako analfabeta. Czy dysleksja jest tu nadal trudnością? Nie jest, bo jesteś analfabetą. Nie musisz dobrze czytać. Wystarczy, że nie będziesz umiał czytać wcale. Tak samo głód został zaspokojony przez nieistnienie.

Slup napisał(a):Mnie się wydaje, że w (2) jest to znaczenie inne niż właściwe.
No a mi się wydaje, że jest właściwe (o ile słowo "właściwość" rozumiemy jako poprawność).

Slup napisał(a):Natomiast w zdaniu (3) ten czasownik jest użyty w swoim właściwym znaczeniu.
Pisałem kilka dni temu o kwestiach językowych. Mamy język taki, jaki mamy. Nic na to nie poradzimy. Nie wszystko da się poprawnie wyrazić w języku naturalnym. Na wiele koncepcji, jakie mogą się pojawić w głowie, po prostu brakuje istniejących słów i zachodzi konieczność używania słów już istniejących.
Co ciekawe, zjawiska na które istnieje słowo, podlegają o wiele silniejszym rozważaniom niż zjawiska, na które słowa (jeszcze) nie ma. Ostatnim przykładem jest nowe polskie słowo "symetryzm". Od kiedy się pojawiło, w mediach poświęca się całe programy publicystyczne i pisze artykuły prasowe poświęcone tylko temu zjawisku. Zaś próżno szukać anglojęzycznych artykułów poświęconych tylko temu zjawisku - bo po angielsku go nie nazwano. A zjawisko samo w sobie nie jest przecież niczym nowym. Obecne jest w relacjach międzyludzkich od tysiącleci.

Slup napisał(a):Natomiast zdania (2) nie da się przełożyć na język symboliki logicznej (Frege).
Nie wiem co (kto?) to Frege. Nie jestem obeznany z matematyką. Jednak był ponoć taki matematyk (niejaki Goedel), który w kilku linijkach dowiódł (jego zdaniem) istnienia Boga.
A Ty jesteś matematykiem z wykształcenia, jeśli można wiedzieć?

Mogę jednak się pokusić o takie coś:

dla każdego Y, jeżeli Y należy do zbioru pustego, to Y jest zaspokojony
dla każdego Y, jeżeli Y jest zaspokojony, to Y ma zaspokojony głód

ale żaden ze mnie matematyk i nie umiem wstawiać tych symboli. Na pewno umiesz sam to przepisać na odpowiednią symbolikę.

Slup napisał(a):Można też inaczej. Niezłą definicją zaspokojenia głodu jest następujące zdanie.
(4) Zaspokojenie głodu jest dostarczeniem organizmowi wartości odżywczych.
j.w.
Nie o takie zaspokojenie chodzi.
Mam wrażenie, że prowadzimy rozmowę, jak politycy w telewizji o aborcji, gdzie każdy używa słowa "człowiek" inaczej, nawet w tym samym zdaniu.
Bo na przykład, gdy ktoś głośno krzyknie na ulicy "Człowieku!!!", to ile kobiet się obejrzy? Pewnie żadna. Z tego można by wysnuć wniosek, że tylko płodów płci męskiej nie wolno poddawać aborcji, ponieważ płody płci żeńskiej nie są ludźmi. I możemy z tym argumentem iść do programu "Warto rozmawiać".
Innym przykładem jest, gdy przeciwnik aborcji mówi, że "Każdy człowiek ma prawo do życia, a według naukowców życie człowieka zaczyna się od poczęcia", a w innej dyskusji na temat kary śmierci ta sama osoba mówi "Trynkiewicz to nie człowiek - to zwierzę!", i tu już fakt, że według tych samych naukowców Trynkiewicz jest człowiekiem, przestaje mieć znaczenie... Nie wspominając o tym, że według tychże naukowców wszyscy ludzie są zwierzętami. A skoro zwierzęta prawa do życia nie mają, no to żaden człowiek nie ma prawa do życia - według tych samych naukowców!
To tak mniej więcej wyglądają rozmowy, kiedy brakuje odpowiednich słów.
Odpowiedz
#62
max99 napisał(a): Nie wiem, do jakiej "doktryny metafilozoficznej" się odnosisz. Ja zdania w żadnej sprawie nie zmieniłem - co najwyżej mogło dojść do jakiegoś nieporozumienia.
Chodziło mi nie o doktrynę tylko o dyrektywę metafilozoficzną.

Konkretnie o tę, która głosi, że system tez, które przyjmuje się teoretycznie, powinien co do zasady mieć zastosowanie w sferze praktycznej tzn. do własnego życia.
Cytat:Promortalista, który na nic strasznego (strasznego w powszechnym rozumieniu) nie choruje, też może sobie uznać, że samobójstwo jest dobrym rozwiązaniem w obliczu przyszłych dolegliwości - na przykład konieczności wyniesienia śmieci lub ogolenia gęby, które to czynności nie należą do radosnych i są przyczyną dyskomfortu (bez względu na to jak silny jest ten dyskomfort - jest to dyskomfort, nawet jeśli sprowadza się jedynie do myśli w rodzaju "ojeny, nie chce mi sie"). Następnie może to samobójstwo zaplanować i je wykonać. Nie ma więc tutaj również (co do takiej samej zasady) żadnej niezgodności między poglądem i praktyką życiową.
Rzecz w tym, że promortalista przyjmuje doktrynę, która nie tylko neguje przyszłe egzystencjalne dyskomforty (nawet jeśli polegają one na konieczności wynoszenia śmieci), ale która jest negacją każdego istnienia – również obecnego istnienia promortalisty. Dlatego promortalizmu nie da się pogodzić z podaną wyżej dyrektywą.
max99 napisał(a):
Slup napisał(a):Analogicznie mógłbyś powiedzieć, że skoro bycie kwadratem implikuje bycie prostokątem, to prostokąt jest szczególnym przypadkiem kwadratu.
To zupełnie nieuzasadnione porównanie. Mojego uogólnienia nie można postrzegać w ten sposób.
Zgoda na eutanazję oznacza tylko tyle, że ISTNIEJĄ takie sytuacje, w których NIEGORZEJ jest nie istnieć niż istnieć.
Zatem każdy promortalista jest zwolennikiem eutanazji. Stąd jednak nie wynika, że zwolennik eutanazji jest szczególnym przypadkiem promortalisty. Podobnie każdy kwadrat jest prostokątem. Jednak stąd nie wynika, że prostokąt jest szczególnym rodzajem kwadratu.
max99 napisał(a):
Slup napisał(a):Skoro uważasz, że tylko potrzeby są złe zaś i ich dopełnienie jest dobre, to z przyjętej przez Ciebie definicji wynika, że proces życiowy jest dobry.
Tu zaszła ekwiwokacja wokół słowa "życie". Ja tutaj nie rozmawiam o mitozie, fotosyntezie czy adenozynotrifosforanie.
Jeśli przez proces życiowy masz na myśli mitozę, fotosyntezę czy adenozynotrifosforan, i z takim procesem życiowym nie wiążą się potrzeby, to jak najbardziej mogę się zgodzić - jest to tak samo dobre, jak próżnia, czy kamienie leżące na powierzchni Marsa.
Zatem na gruncie Twojej etyki mitoza jest dobra (nie jest potrzebą). Jednak mitoza czasem skutkuje potrzebami (np. w wysoko rozwiniętych organizmach żywych). Wyżej napisałeś
Cytat:Jedynie skutek w postaci potrzeby powoduje, że to, czego potrzeba jest skutkiem, jest złe.
Z czego tym razem wynika, że mitoza jest jednak zła. Niestety Twoje definicje prowadzą do sprzeczności. Żeby uniknąć tej sprzeczności proponowałem ich zmianę.

Jeśli chodzi o dyskusję na temat konsekwencjalizmu i deontologii, to pokazała ona, że po prostu nie znasz ich definicji. Mam wrażenie, że nie byłem w stanie Ci tej definicji wyjaśnić, chociaż się starałem.
max99 napisał(a): Mogę jednak się pokusić o takie coś:
dla każdego Y, jeżeli Y należy do zbioru pustego, to Y jest zaspokojony
dla każdego Y, jeżeli Y jest zaspokojony, to Y ma zaspokojony głód
ale żaden ze mnie matematyk i nie umiem wstawiać tych symboli.
Zatem "niestnienie zaspokaja głód" rozumiesz jako zdanie
"dla każdego Y, jeśli Y należy do zbioru pustego, to Y ma zaspokojony głód"
Jest to zdanie prawdziwe. Niestety również zdanie
"dla każdego Y, jeśli Y należy do zbioru pustego, to Y nie ma zaspokojonego głodu"
jest prawdziwe. Jeśli zatem Twoją interpretację traktować poważnie, to jesteś też zmuszony przyjąć za prawdziwe zdanie "nieistnienie nie zaspokaja głodu". Jednak to doprowadziłoby do sprzeczności.

Rzecz w tym, że o elementach zbioru pustego można orzekać wszystko. Zatem jeśli przez nieistnienie rozumiesz odnoszenie się do elementów zbioru pustego, to tak rozumiane nieistnienie spełnia wszystkie właściwości. W szczególności zaspokaja wszystkie potrzeby i nie zaspokaja żadnych potrzeb jednocześnie.
max99 napisał(a):
Slup napisał(a):Można też inaczej. Niezłą definicją zaspokojenia głodu jest następujące zdanie.
(4) Zaspokojenie głodu jest dostarczeniem organizmowi wartości odżywczych.
j.w.
Nie o takie zaspokojenie chodzi.
Właśnie. Zatem używasz zaspokojenia głodu w dwóch różnych znaczeniach. Pierwsze to zwykłe znaczenie czyli "dostarczenie organizmowi wartości odżywczych". Drugie natomiast to ten rodzaj zaspokojenia, jaki daje według Ciebie "nieistnienie".

Moim zdaniem Twoja teza, że "nieistnienie zaspokaja wszystkie potrzeby" jest po prostu grą słów, która ma pozór znaczenia. Ewentualnie jest to wypowiedź o elementach zbioru pustego, która jest prawdziwa w ten sam sposób jak wszystkie gramatycznie poprawne wypowiedzi na temat elementów tego zbioru. Jest prawdziwa tak samo jak teza, że krasnoludki (elementy zbioru pustego) mają czerwone czapki.

max99 napisał(a): Toć żem uzasadnił: promortalizm zaspokaja wszystkie potrzeby, a zaspokajanie potrzeb jest esencją świadomego istnienia (nie będę tu się spierał o definicję "świadomości", ale mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi).
Jeśli ktoś jest w stanie wskazać na coś innego niż promortalizm, co również zaspokaja wszystkie potrzeby, to zamieniam się w słuch.
Z powyższych powodów nie mogę przyjąć tego uzasadnienia za poprawne.

Jest jeszcze jedna rzecz. Jest prawdą, że "istotą świadomego istnienia jest odczuwanie stanów psychicznych". Stąd jednak nie wynika, że powinno się maksymalizować odczuwanie stanów psychicznych. Jednak Ty z faktu, że "istotą świadomego istnienia jest posiadanie potrzeb" wyciągasz wniosek, że powinno się maksymalizować zaspokajanie potrzeb.

Następnie do tego nieuzasadnionego wniosku dokładasz pozornie sensowne zdanie "nieistnienie zaspokaja wszystkie potrzeby" i uzyskujesz, że powinno się zaprzestać istnienia. To rozumowanie jest w kilku miejscach niepoprawne.
Odpowiedz
#63
Slup napisał(a):Chodziło mi nie o doktrynę tylko o dyrektywę metafilozoficzną.
Dyrektywy to ja znam tylko unijne Oczko

Slup napisał(a):Konkretnie o tę, która głosi, że system tez, które przyjmuje się teoretycznie, powinien co do zasady mieć zastosowanie w sferze praktycznej tzn. do własnego życia.
Pierwsze słyszę o takiej dyrektywie. A dlaczego powinien?
Przypomina to trochę brzytwę Okhama. Prostszy nie znaczy prawdziwszy.

Slup napisał(a):Rzecz w tym, że promortalista przyjmuje doktrynę, która nie tylko neguje przyszłe egzystencjalne dyskomforty (nawet jeśli polegają one na konieczności wynoszenia śmieci), ale która jest negacją każdego istnienia – również obecnego istnienia promortalisty. Dlatego promortalizmu nie da się pogodzić z podaną wyżej dyrektywą.
A samobójca nie neguje swojego obecnego istnienia? Większość samobójców właśnie to robi. Mało kto planuje samobojstwo "na wszelki wypadek". W zdecydowanej większości przypadków dotyczy to ich aktualnej sytuacji, która ich nie zadowala. Nadal więc nie widzę róznicy.
Poza tym promortalista nie twierdzi, że każde istnienie jest gorsze od nieistnienia, ale że jest nielepsze. Jeśli aktualnie jest super radosny, to jest to mniej więcej równoważne z nieistnieniem i w zasadzie wszystko jedno, czy on istnieje, czy też nie. Różnica jest dopiero właśnie "na zaś", bo jeśli będzie kontynuować istnienie, to wszelki rozsądek każe przyjąć, że ta wielka radocha w końcu się skończy. A więc lepiej się zabić już teraz, nawet jak się jest super radosnym, żeby uniknąć sytuacji, kiedy ta radość się skończy i będzie się tego świadomym.

Slup napisał(a):Zatem każdy promortalista jest zwolennikiem eutanazji. Stąd jednak nie wynika, że zwolennik eutanazji jest szczególnym przypadkiem promortalisty. Podobnie każdy kwadrat jest prostokątem. Jednak stąd nie wynika, że prostokąt jest szczególnym rodzajem kwadratu.
Wyjaśniałem to już w poprzednim poście przykładem o sumie kątów 360 stopni.
Wszystko zależy od obranego punktu widzenia.

Slup napisał(a):Zatem na gruncie Twojej etyki mitoza jest dobra (nie jest potrzebą). Jednak mitoza czasem skutkuje potrzebami (np. w wysoko rozwiniętych organizmach żywych). Wyżej napisałeś
I wszechświat czasem skutkuje potrzebami. Więc trzeba byłoby wszechświat uznać za zły, a więc wszystko byłoby wtedy złe i nic nie byłoby dobre. Trudno byłoby wtedy dyskutować o tym, co dobre i o tym co złe, gdyby wszystko było złe. W ten sposób nawet nicość nie mogłaby być dobra, bo jeśli wszechświat powstał z nicości, no to nicość musiałaby być zła BO CZASEM prowadzi do cosiości i wszechświata, co z kolei prowadzi czasem do mitozy, a to do organizmów żywych, a to do świadomych istot. Itd., itd.
Trudno w ten sposób dyskutować. Dlatego w dyskusji nie chodzi o to "co (może) będzie", ale o to "co jest". Chodzi o potrzeby. Jest potrzeba - źle. Nie ma potrzeby - dobrze.

Slup napisał(a):Z czego tym razem wynika, że mitoza jest jednak zła. Niestety Twoje definicje prowadzą do sprzeczności. Żeby uniknąć tej sprzeczności proponowałem ich zmianę.
No może i tak faktycznie wychodzi.
Jednak tak jak napisałem wyżej, wtedy wszystko byłoby złe, jak również nicość też byłaby zła - jeśli z niej może powstać cosiość.
Coś mi się wydaje, że borykamy się tu z jakimś problemem językowym i różnymi znaczeniami "dobra" i "zła" w tej samej dyskusji.
Twoja propozycja jednak nie była taką, na którą byłbym w stanie przystać.

OK, czyli mamy dwa znaczenia zła.
W jednym znaczeniu zło to jest potrzeba, która jest.
W drugim znaczeniu to jest to, co pokrywa pierwsze znaczenie plus przyczyna potrzeby.

W drugim znaczeniu przyczyn potrzeby można sobie szukać dowolnie daleko, co koniec końców doprowadzi do uznania, że wszystko jest złe, a nawet że nicość jest zła - jeśli nicość może prowadzić do cosiości.
Jednak gdyby uznać takie znaczenie, to nie byłoby o czym dyskutkować - wszystko i nic jest wtedy tak samo złe i nie ma absolutnie nic dobrego.

Slup napisał(a):Jeśli chodzi o dyskusję na temat konsekwencjalizmu i deontologii, to pokazała ona, że po prostu nie znasz ich definicji.

Czego nie zrozumiałem z poniższego?

"Depending on the system of deontological ethics under consideration, a moral obligation may arise from an external or internal source, such as a set of rules inherent to the universe (ethical naturalism), religious law, or a set of personal or cultural values (any of which may be in conflict with personal desires)."

Slup napisał(a):Zatem "niestnienie zaspokaja głód" rozumiesz jako zdanie
"dla każdego Y, jeśli Y należy do zbioru pustego, to Y ma zaspokojony głód"
Jest to zdanie prawdziwe. Niestety również zdanie
"dla każdego Y, jeśli Y należy do zbioru pustego, to Y nie ma zaspokojonego głodu"
jest prawdziwe.
Mówiąc, że ktoś nie ma zaspokojonego głodu, zakładam, że ten ktoś ulega frustracji z tym związanej.
To może słowo "frustrować" będzie ogólnie lepszym wyborem językowym niż słowo "potrzeba".

dla każdego Y, jeżeli Y należy do zbioru pustego, to nie jest prawdą, że Y się frustruje
dla każdego Y, jeżeli nie jest prawdą, że Y się frustruje, to nie jest prawdą, że Y jest głodny

Wtedy odpada nam zastanawianie się nad tym, co znaczy słowo "zaspokajać".
Co Ty na to?

Slup napisał(a):Rzecz w tym, że o elementach zbioru pustego można orzekać wszystko. Zatem jeśli przez nieistnienie rozumiesz odnoszenie się do elementów zbioru pustego, to tak rozumiane nieistnienie spełnia wszystkie właściwości. W szczególności zaspokaja wszystkie potrzeby i nie zaspokaja żadnych potrzeb jednocześnie.
Tak jak pisałem, nie jestem matematykiem i może odniesienie się do teorii mnogości nie jest do końca trafne.
Masz pewnie na myśli, że zbiór pusty jest elementem każdego zbioru, czyli że ktoś, kto należy do zbioru pustego, jednocześnie należy do zbioru żywych i do zbioru umarłych. Tak?

To w jaki sposób używając symboliki matematycznej zapisałbyś zdanie:

"Jeśli Y nie istnieje, to nie jest prawdą, że Y się frustruje" ?

Zaraz pewnie powiesz, że identycznie poprawne będzie zdanie:

"Jeśli Y nie istnieje, to nie jest prawdą, że Y się nie frustruje"

Czyli ci, którzy nie istnieją, jednocześnie nie cierpią i cierpią zarazem, tak? To masz na myśli?

Slup napisał(a):Moim zdaniem Twoja teza, że "nieistnienie zaspokaja wszystkie potrzeby" jest po prostu grą słów, która ma pozór znaczenia.
Może i być. Dużo zależy od intuicyjnej interpretacji.
Jednak "nieistniejący się nie frustruje" już brzmi dużo lepiej.
Jednak jeśli znowu za chwilę napiszesz, że identycznie prawdziwe jest zdanie "nieistniejący się frustruje" (bo o zbiorach pustych można orzec wszystko...), no to ja już nie wiem, jak to ująć.
Jednak intuicyjnie wszyscy rozumiemy, że ktoś, kto nie żyje, zmartwień żadnych nie ma. Mówisz, że matematyka nie zna sposobu na symboliczne zapisanie tego jakże intuicyjnego dla wszystkich ludzi faktu?
A jak zapisać matematycznie, że jeśli Kasia nie istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły? Nie da się?

Slup napisał(a):Jest prawdziwa tak samo jak teza, że krasnoludki (elementy zbioru pustego) mają czerwone czapki.
A teza "Krasnoludki nie noszą czapek" jest prawdziwa, czy fałszywa?
Bo ja widziałem mnóstwo krasnoludków w telewizji i na obrazkach w książkach i czytałem o wielu, i żaden nie był z gołą głową.

Slup napisał(a):Jest jeszcze jedna rzecz. Jest prawdą, że "istotą świadomego istnienia jest odczuwanie stanów psychicznych".
Zgodnie z tym co napisałeś wyżej o zbiorach pustych (matematycznie skądinąd mając rację), istotą nieistnienia RÓWNIEŻ jest odczuwanie stanów psychicznych, bo o zbiorze pustym można orzec wszystko.

Adolf Hitler istnieje, czy nie? Nie istnieje.
A skoro o zbiorach pustych można orzec wszystko, to PRAWDĄ jest, że Adolf Hitler mieszka we Wrocławiu, ul. Ćwiartki 3/4, tak?

Slup napisał(a):Jednak Ty z faktu, że "istotą świadomego istnienia jest posiadanie potrzeb" wyciągasz wniosek, że powinno się maksymalizować zaspokajanie potrzeb.
Nie tyle powinno, ale jest to fakt. Istotą świadomego istnienia jest posiadanie potrzeb i dążenie do maksymalizacji ich zaspokojenia, bez względu na drogę, którą ktoś obiera (która może się nieraz dla obserwatorów jawić jako idąca wbrew temu).

Slup napisał(a):Następnie do tego nieuzasadnionego wniosku dokładasz pozornie sensowne zdanie "nieistnienie zaspokaja wszystkie potrzeby" i uzyskujesz, że powinno się zaprzestać istnienia. To rozumowanie jest w kilku miejscach niepoprawne.
To skupmy się może na czasowniku "frustrować (się)".

Załóżmy następujące definicje:

    K(x) oznacza, że x istnieje (gdzie x to osoba),
    G(x) oznacza, że x jest głodny.

∀x ( ¬K(x) → ¬G(x) )

I tak oto nieistnienie zaspokaja głód.
Czy to jest wystarczająco matematyczne?

A co myślisz o tym?

Załóżmy następujące predykaty:

K(x): "Osoba x istnieje".
GZ(x): "Głód osoby x jest zaspokojony".

A teraz chcemy powiedzieć, że jeżeli nie istnieje żadna osoba, to głód każdej osoby zostaje zaspokojony. Możemy to zapisać następująco:
¬∃x K(x) → ∀x GZ(x)

To oznacza: "Jeśli nie istnieje żadna osoba (¬∃x K(x)), to dla każdej osoby x, głód tej osoby jest zaspokojony (GZ(x))".

Jest to formalny zapis wyrażenia, w którym brak istnienia jakiejkolwiek osoby prowadzi do zaspokojenia głodu każdej osoby. Czyli nieistnienie zaspokaja głód.
Odpowiedz
#64
Teraz czytam, że Frege, o którym wspominałeś, uważał, że słowo "istnieje" nie niesie ze sobą żadnej treści.

[Obrazek: fDHUj81.png]
Odpowiedz
#65
Postaram się odnieść do niektórych wątków, które poruszasz. Nie ma moim zdaniem sensu rozwlekanie tej dyskusji.

Skoro uważasz, że "lepiej się zabić już teraz", to nie możesz jednocześnie twierdzić, że "istnienie nie jest gorsze od nieistnienia", a obie wypowiedzi pochodzą z tego samego akapitu.

Jeśli chodzi o deontologię, to przytoczony przez Ciebie cytat pokazuje, że deontologia jest ortogonalna do przyjętego systemu wartości. Myślę, że tego właśnie nie rozumiesz. Ocena etyczna ludzkich działań wymaga co najmniej dwóch niezależnych komponentów: systemu wartości oraz algorytmu, który opisuje w jaki sposób przykładać ten system wartości do konkretnych zdarzeń. Możesz wyobrażać sobie, że deontologia i konsekwencjalizm to maszyny, która działają tak, że dajesz im dowolny (w miarę spójny) system wartości oraz jakieś ludzkie działanie, a one wytwarzają ocenę moralną tego działania. Gdy jest ustalony system wartości, to maszyna deontologiczna przykłada go do przyczyn i intencji działań. Podobnie, gdy jest ustalony system wartości, to maszyna konsekwencjalistyczna przykłada go do skutków działań. Żadna z nich jednak nie mówi, w jaki sposób ustalić ten system wartości i nie determinuje, jaki on jest (chrześcijański, antynatalistyczny, hedonistyczny czy jakikolwiek inny). Możesz im podać na wejście dowolny.

Jeżeli chodzi o zbiór pusty, to o elementach zbioru pustego można orzekać wszystko. Z tego, co napisałeś, wynika, że mniej więcej rozumiesz ten mechanizm. Ściśle rzecz biorąc przyczyną tego zjawiska jest fakt, że zbiór pusty z definicji nie ma elementów, oraz to, że implikacja materialna o fałszywym poprzedniku jest zawsze prawdziwa. Stąd każde zdanie postaci
[latex]\forall_x\,\left(x\in \emptyset\,\Rightarrow\,p(x)\right)[/latex]
jest prawdziwe dla każdego [latex]p[/latex].

Twój pomysł z dodaniem [latex]K(x)[/latex] przywodzi na myśl logikę meinongowską. Jaką wartość logiczną nadajesz zdaniu [latex]\exists_x\neg K(x)[/latex] czyli zdaniu, które w bezpośrednim przekładzie brzmi "istnieje x takie, że nie istnieje x"? Jeśli to zdanie uznajesz za fałszywe, to można uzasadnić, że [latex]\neg K(x)[/latex] spełnia każdy predykat tj. zdanie
[latex]\forall_x\,\left(\neg K(x)\,\Rightarrow\,p(x)\right)[/latex]
jest prawdziwe. Znowu masz więc wszystkie problemy, które miałeś wcześniej ze zbiorem pustym. Możesz jednak pójść śladami Meinonga i przyjać, że [latex]\exists_x\neg K(x)[/latex] jest zdaniem prawdziwym. Są niesprzeczne systemy logiki meinongowskiej, które na to pozwalają. Nie wiem jednak, czy zdołasz na ich gruncie uzasadnić swoją tezę, że "nieistnienie nie frustruje" lub "nieistnienie zaspokaja wszystkie potrzeby".

Odnośnie Fregego to "treści" nie należy rozumieć potocznie tzn. jakby istnienie przez to, że jest pozbawione treści, nie odgrywało we współczesnej logice żadnej roli. Przez treść Frege rozumie predykat (zresztą przytoczony przez Ciebie tekst doprecyzowuje, że chodzi o zastosowanie predykatywne). Predykat to właśnie [latex]p[/latex] w wyrażeniu [latex]p(x)[/latex] w ideografii Fregego (wówczas tworzonej, a dziś powszechnie przyjętej z pewnymi modyfikacjami). Gdy Frege stwierdza, że istnienie nie niesie treści, to ma na myśli to, że nie jest ono predykatem. Czyli nie jest cechą żadnego indywiduum ani cechą pewnego zestawu indywiduów (czyli relacją między nimi). Istnienie w symbolice logicznej Fregego odgrywa jednak ważną rolę, którą wyrażą kwantyfikator egzystencjalny czyli [latex]\exists_x[/latex] (przytoczony tekst wyraża to poprzez odniesienie do sądu szczegółowego – kwantyfikator egzystencjalny jest też nazywany szczegółowym). Kwantyfikator egzystencjalny jest jakby cechą cech (cechą drugiego rzędu). Wydaje się, że Frege swój pogląd wziął od Kanta, który twierdził, że pojęcia stu talarów, które istnieją, i stu talarów, które nie istnieją, mają identyczną treść. Tzn. istnienie nic nie dodaje do treści. Tak samo zresztą uważał św. Tomasz z Akwinu. To było Kantowi potrzebne do krytyki ontologicznego dowodu na istnienie Boga. Akwinata też odrzucał ten dowód, co nie jest przypadkiem.

Jeśli chodzi o zdanie z Adolfem Hitlerem, to zauważ, że to był Twój pomysł, żeby przekładać zdania o nieistnieniu na zdania o elementach zbioru pustego. Pomysł według mnie chybiony. Twoja parafraza "nieistnieje Adolf Hitler" na "Adolf Hitler jest elementem zbioru pustego" faktycznie prowadzi do paradoksów w rodzaju "Adolf Hitler mieszka we Wrocławiu na ulicy ..." lub "krasnoludki są najedzone" lub "niestnienie spełnia właśność W".

O kim mówisz, gdy wypowiadasz słowo "Kasia"? W symbolice matematycznej nie można za bardzo wyrazić, że "nie istnieje Kasia", gdzie przez Kasię ma się na myśli jakąś bliżej nieokreśloną osobę. Twierdzę, że w faktycznie używanej mowie potocznej takie zdania też nie występują, bo wszystkie wypowiedzi mają pewien kontekst. Np. ktoś może powiedzieć, że "Kasia nie istnieje" na przykład wtedy, gdy jego znajomy Jan okłamał go, że ma córkę Kasię, a w rzeczywistości Jan nie ma dziecka o tym imieniu. Wówczas zdanie "Kasia nie istnieje" należy rozumieć jako "nieprawda, że istnieje x takie, że x jest córką mojego znajomego Jana i x ma na imię Kasia". To zdanie daje się zapisać w symbolice logicznej. W symbolice logicznej nie można jednak zapisać zdań pozornych, a samo zdanie "jeżeli nie istnieje Kasia, to Kasia nie chodzi do szkoły" pozbawione dodatkowego kontekstu jest najprawdopodobniej pozorne tj. nic nie mówi, jest bezsensu itd.

Podobnie myślę, że Twoje próby mówienia o tym, że "nieistnienie zaspokaja głód" są pozorami. Faktycznie "zmarli nie mają zmartwień" tj. "zmarli się nie martwią", ale zdanie "zmarli mają zaspokojone wszystkie potrzeby, a więc lepiej umrzeć niż np. być najszczęśliwszym obecnie człowiekiem" brzmi już dziwacznie i rodzi podejrzenia, że odbyła się tutaj jakaś sztuczka kuglarska, jakaś gra językowa została nadużyta. Według mnie tak właśnie jest.

Z dużą przyjemnością zobaczyłbym jednak formalizacje Twojego poglądu na gruncie logiki meinongowskiej. Zupełnie nie znam się na tej egzotycznej logice.
Odpowiedz
#66
Slup napisał(a):Skoro uważasz, że "lepiej się zabić już teraz", to nie możesz jednocześnie twierdzić, że "istnienie nie jest gorsze od nieistnienia", a obie wypowiedzi pochodzą z tego samego akapitu.
Coś Ci się pomyliło. Nigdzie nie napisałem, że "istnienie nie jest gorsze od nieistnienia".
Napisałem: "Poza tym promortalista nie twierdzi, że każde istnienie jest gorsze od nieistnienia, ale że jest nielepsze."
Czyli napisałem, że istnienie jest nielepsze od nieistnienia. A więc napisałem coś zupełnie odwrotnego do tego, co mi przypisałeś.

Slup napisał(a):Gdy jest ustalony system wartości, to maszyna deontologiczna przykłada go do przyczyn i intencji działań. Podobnie, gdy jest ustalony system wartości, to maszyna konsekwencjalistyczna przykłada go do skutków działań.
No i ja właśnie nie widzę tego w definicji deontologii, z którą się zapoznałem.
W moim rozumieniu deontologii, maszyna deontologiczna przykłada go do działań (po prostu do działań - intencja i skutki bez znaczenia), a maszyna konsekwencjalistyczna do skutków działań.
Czyli konsekwencjalizm będzie oceniał skutek rzucenia kamieniem (np. rozbicie komuś głowy lub wybicie szyby), natomiast deontologia będzie oceniać sam fakt wykonania rzutu, bez względu na to, w co ten kamień trafił i czy w ogóle wiadomo czy trafił w cokolwiek, jak również bez względu na to, jaką intencję miał rzucający. Ja tak rozumiem deontologię.
Konsekwencjalizm więc pyta: "On rzucił kamieniem. I co się w wyniku tego stało?"
Deontologia: "On rzucił kamieniem."

Slup napisał(a):Twój pomysł z dodaniem K(x) przywodzi na myśl logikę meinongowską.
Nie mam bladego pojęcia, co to jest logika meinongowska. Raczej nigdy też nie spotkałem się z tym terminem.
Widzę, że nasza dyskusja niepotrzebnie kieruje się w stronę wyższej matematyki, kiedy zupełnie jej nie dotyczy. Jest to jednak zrozumiałe, jeśli jesteś jakoś związany z matematyką ze względu na wykształcenie - wtedy będzie Cię ciągnąć do sięgania do tej dziedziny wiedzy, kiedy tylko nadarzy się okazja. Ja z matematyką związany w żaden sposób nie jestem. A chyba nie zaprzeczysz, że znajomość matematyki na poziomie wyższym nie jest konieczna, aby prowadzić rozważania takie, jak w tym wątku. Jednak jeśli zaprzeczysz, to oznaczałoby to, że rozmawiać na temat sensu życia mogą tylko matematycy.
Innymi słowy, nasza dyskusja zaczyna sprowadzać się do tego, że oczekujesz ode mnie formalizacji czegoś, co tutaj promuję i co dla mnie wydaje się intuicyjnie oczywiste, a dobrze wiesz, że nie jestem w stanie tego sformalizować, bo nie mam wystarczającej wiedzy, aby formalizować cokolwiek. Dowód istnienia Boga podany przez Goedla również "wbija w ziemię" niemal 100% żyjących na świecie ateistów. Bo ilu jest ateistów, którzy mogą w jakikolwiek sposób merytorycznie odnieść się do tego dowodu?
Załóżmy, że ateista rozmawia z księdzem i chce go przekonać, że wiara w Boga jest pozbawiona podstaw. A ksiądz, wcale nie matematyk, mówi "Potrzymaj mi piwo" i wyciąga wydrukowaną kartkę z tym:
https://en.wikipedia.org/wiki/G%C3%B6del...l_argument
Ateista nie ma szans. No chyba, że obronił doktorat z matematyki.
Jest to więc jedna z metod erystycznych (nie mówię, że Ty ją tu świadomie stosujesz).

Slup napisał(a):"istnieje x takie, że nie istnieje x"
I tu znowu mamy problem językowy, podobny jak wymawianie implikacji materialnej słowami "Jeżeli ..., to ...".
Istnieć w sensie obiektu możliwego do wyobrażenia a istnieć realnie, to dwie zupełnie różne sprawy. Coś, co realnie nie istnieje, może istnieć jako obiekt możliwy do wyobrażenia.

Slup napisał(a):Kwantyfikator egzystencjalny jest jakby cechą cech (cechą drugiego rzędu).
Myślę, że nawet absolwent politechniki po kierunku typu elektrotechnika, nie wiedziałby, co to jest cecha drugiego rzędu.

Slup napisał(a):Jeśli chodzi o zdanie z Adolfem Hitlerem, to zauważ, że to był Twój pomysł, żeby przekładać zdania o nieistnieniu na zdania o elementach zbioru pustego. Pomysł według mnie chybiony.
Tak, to był mój pomysł, może i chybiony. Jednak nie jestem matematykiem, więc mógł to być zły kierunek.
Zapisanie istnienia w postaci predykatu wydaje się dużo lepszą opcją (chociaż ja nawet do końca nie rozumiem, co to jest predykat). Kwantyfikator szczegółowy oznacza wtedy tyle co "można sobie wyobrazić takie x", a predykat oznacza, że x (nie) istnieje. Można sobie wyobrazić takie x, że x (nie) istnieje.
¬∃x K(x) → ∀x GZ(x)
Jeśli nie można sobie wyobrazić takiego x, że x istnieje, to dla każdego x głód osoby x jest zaspokojony.

Jednak nie upieram się, że to jest właściwa formalizacja. Wymyśliłem to w ciągu minuty i nie jestem matematykiem.

Slup napisał(a):W symbolice logicznej nie można jednak zapisać zdań pozornych, a samo zdanie "jeżeli nie istnieje Kasia, to Kasia nie chodzi do szkoły" pozbawione dodatkowego kontekstu jest najprawdopodobniej pozorne tj. nic nie mówi, jest bezsensu itd.
A zdanie "Jeśli nie mam pieniędzy, to nie mogę ich wydać" też jest Twoim zdaniem pozbawione sensu? A jeśli ma sens, to w jaki sposób byś je sformalizował przy użyciu kwantyfikatorów i predykatów?

A zdanie "Niektóre rzeczy nie istnieją"?

Slup napisał(a):Faktycznie "zmarli nie mają zmartwień" tj. "zmarli się nie martwią", ale zdanie "zmarli mają zaspokojone wszystkie potrzeby, a więc lepiej umrzeć niż np. być najszczęśliwszym obecnie człowiekiem" brzmi już dziwacznie i rodzi podejrzenia, że odbyła się tutaj jakaś sztuczka kuglarska, jakaś gra językowa została nadużyta. Według mnie tak właśnie jest.
Nie zgadzam się. To jest właśnie analogiczne do zdań, które napisałeś, czyli "zmarli nie mają zmartwień". Nie mieć zmartwień a mieć zaspokojone wszystkie potrzeby, to są stwierdzenia równoważne. Jednak wcześniej pisałem, żebyśmy porzucili używanie słowa "potrzeba" i "zaspokajać" na rzecz czasownika "frustrować". W ogóle się do tego nie odniosłeś i starasz się obalać coś, z czego ja już zrezygnowałem na rzecz innej formy językowej (czyli na rzecz czasownika "frustrować").

Czy zmarli istnieją jako osoby? Nie. Zmarli istnieją tylko co najwyżej jako kupa gnijącego śmierdzącego mięcha - tylko w tym sensie. A później nawet nie jako kupa mięcha, ale jako czyjeś wspomnienie. A gdy już nie ma ani kupy mięcha, ani szkieletu, ani wspomnień, to w jaki sposób istnieją zmarli?
Zmarłe osoby nie istnieją. Ktoś mógłby więc zapytać: Jak więc o czymś, co nie istnieje, można cokolwiek orzekać? A przecież mówiąc "zmarły nie ma zmartwień" nie ma się na myśli "ta kupa gnijącego mięcha nie ma zmartwień". Ma się na myśli osobę, której ta kupa mięcha nie stanowi. A zmarły istnieje przecież tylko jako ta kupa mięcha, tak? No to o kim się wtedy orzeka, gdy się mówi "zmarły nie ma zmartwień"? O osobie, która nie istnieje!

Poczucie dziwaczności, którego doznałeś, nie wynika z braku sensu, ale ze złamania tabu kulturowego. W tym, co piszę, nie ma nic bardziej dziwacznego niż w Twoich zdaniach o zmarłych. Różnica polega tylko na tym, że jedno zdanie szokuje, a drugie nie.

Slup napisał(a):Z dużą przyjemnością zobaczyłbym jednak formalizacje Twojego poglądu na gruncie logiki meinongowskiej. Zupełnie nie znam się na tej egzotycznej logice.
Niestety ja się jeszcze bardziej zupełnie nie znam. Może jak się poduczę (nie wiem kiedy), to spróbuję.
Odpowiedz
#67
[Obrazek: dlWnGQk.png]

https://plato.stanford.edu/entries/nonexistent-objects/

Jeszcze nie czytałem.
Odpowiedz
#68
[Obrazek: a6ee98l.png]

https://academic.oup.com/book/32373/chap.../268647903

"The mystery of death is the mystery of nonexistence. A successful attempt to provide a metaphysics of death, then, must at the same time resolve the paradox of nonexistence. That is the aim of this study. At the same time, the ontology of death, i.e. of ceasing to exist, must serve as an account of birth, i.e. coming to exist, and the primary thesis of this book is that this requires expanding one’s ontology beyond existence and nonexistence to include what underlies both, namely, “being.” The dead, along with the unborn, are nonexistent objects which retain their identity before, during, and after their transition to, and from, existence. The nonexistent are what are “there” that can be counted when we count the dead. The dead and the unborn are thus the same kind of beings as the living. What separates the living from the dead is only their existence."

Też jeszcze nie czytałem.



Proszę o nie publikowanie randomowych linków i innych wklejek bez kontekstu, własnego komentarza i tłumaczenia, ponieważ rozbija to dyskusję i wyklucza zachowanie toku dyskusji.

Fanuel

Odpowiedz
#69
Chcialbym ci zwrocic uwage, ze bardzo niewiele osob na tym forum czyta po angielsku na poziomie pozwalajacym im na zrozumienie tych filozoficznych wywodow. Tak ze od razu powinienes dolaczyc do nich tlumaczenie.
Jesli chodzi o mnie to zrozumienie ze nieistnienie juz "przezylem" w przeszlosci zlikwidowalo strach przed smiercia. Jednak niezaleznie od tego jak zakwalifikujemy nieistnienie i smierc to uwazam, ze egzystencja ma wartosc sama w sobie i warto ja przezyc.
Odpowiedz
#70
Ad https://ateista.pl/showthread.php?tid=15...#pid790891

1.1 Logika nieistniejących obiektów

W tych logikach, które stoją w tradycji Fregego-Quine'a, zarówno „jest”, jak i „istnieje” są wyrażane za pomocą „kwantyfikatora egzystencjalnego” („∃”), który jest w konsekwencji interpretowany jako mający „znaczenie ontologiczne”. Tak więc w tych systemach formalnych nie ma sposobu, aby odróżnić „jest” od „istnieje”. Wykazano jednak, że rozróżnienie między nimi może być spójnie uregulowane na różne sposoby. Na przykład w systemach Terence'a Parsonsa, Edwarda N. Zalty i Dale'a Jacquette'a „jest x takie, że …x…” jest wyrażone przez „∃x(…x…)”, podczas gdy „istnieje x takie, że …x…” jest wyrażone przez „∃xE!x&…x…)”, gdzie „E!” jest predykatem istnienia (Parsons 1980, Zalta 1983, Zalta 1988, Jacquette 1996). „Niektóre rzeczy nie istnieją” można zatem zapisać w notacji logicznej następująco: „∃x(¬E!x)”; „Pegaz nie istnieje” jako „¬E!p”; i tak dalej.

Graham Priest (2005) zaproponował teorię nieistniejących obiektów, która traktuje „jest” i „istnieje” jako synonimy. Interpretuje kwantyfikację jako całkowicie ontologicznie neutralną. Kwantyfikator nie powinien wyrażać ani „jest”, ani „istnieje”. Zamiast tego wyrażenia kwantyfikacyjne powinny być odczytywane jako „Dla pewnego x,…x…”, gdzie „Dla pewnego x,…x…” nie oznacza, że „jest (lub istnieje) x takie, że …x…”.

Tak więc Priest należy do tych filozofów, którzy rozróżniają między „zobowiązaniem kwantyfikacyjnym” a „zobowiązaniem ontologicznym” (patrz Azzouni 2004), twierdząc, że „kwantyfikowanie nad” obiektami pewnego rodzaju nie pociąga za sobą zobowiązania ontologicznego wobec obiektów tego rodzaju.

Różnych logik nieistniejących obiektów nie można tutaj szczegółowo opisać i omówić. Jednak teraz jest jasne, że nie ma formalnej przeszkody dla teorii nieistniejących obiektów.


-----

Ad https://ateista.pl/showthread.php?tid=15...#pid790901

Ponieważ, jak zgadza się większość filozofów śmierci, śmierć oznacza nieistnienie (zwłoki nie są zmarłą osobą, która jest esencjonalnie istotą żyjącą), wynika z tego, że tajemnica śmierci w niemałym stopniu wynika z paradoksu nieistnienia. Nie dostrzegając tego, filozofowie śmierci nie zaangażowali się w literaturę na temat logiki nieistnienia, a tym samym nie docenili rozróżnienia Russella z 1902 r. między istnieniem a bytem w odniesieniu do ontologii śmierci. Natomiast tutaj utrzymuje się, że zmarli są nieistniejącymi obiektami, które utraciły swoje istnienie, ale nie byt. Bardziej ogólnie, jednym z głównych celów tego badania jest zwrócenie uwagi na fakt, że lewa ręka filozofii zignorowała to, co robi prawa ręka. Tajemnice śmierci i nieistnienia, do których należało podchodzić razem, były trzymane oddzielnie.

[...]

Tajemnica śmierci jest tajemnicą nieistnienia. Udana próba dostarczenia metafizyki śmierci musi zatem jednocześnie rozwiązać paradoks nieistnienia. To jest cel tego studium. Jednocześnie ontologia śmierci, tj. zaprzestania istnienia, musi służyć jako opis narodzin, tj. zaistnienia, a główną tezą tej książki jest to, że wymaga to rozszerzenia ontologii poza istnienie i nieistnienie, aby objąć to, co leży u podstaw obu, a mianowicie „byt”. Zmarli, wraz z nienarodzonymi, są nieistniejącymi obiektami, które zachowują swoją tożsamość przed, w trakcie i po przejściu do i z istnienia. Nieistniejący są tymi, którzy „są”, których można policzyć, gdy liczymy zmarłych. Zmarli i nienarodzeni są zatem tego samego rodzaju bytami, co żywi. Tym, co oddziela żywych od umarłych, jest tylko ich istnienie.


Adam M. napisał(a): Jesli chodzi o mnie to zrozumienie ze nieistnienie juz "przezylem" w przeszlosci zlikwidowalo strach przed smiercia. Jednak niezaleznie od tego jak zakwalifikujemy nieistnienie i smierc to uwazam, ze egzystencja ma wartosc sama w sobie i warto ja przezyc.
Po pierwsze uważam, że zaprzeczasz w tym momencie własnemu odkryciu.

Po drugie, czy w ogóle można nie istnieć, to wcale nie jest takie oczywiste. Ja tutaj tylko zakładam, że można. Jednak ja się wcale nie upieram, że to założenie jest zgodne z rzeczywistością, bo rozmyślając nad istotą tożsamości ("ja") zaczynam zauważać, że nie umiem podać spójnego wzoru, który potrafiłby określić, kiedy ja jestem "ja", a kiedy jest to już ktoś inny.
Odpowiedz
#71
A zdefiniowaliście, w ogóle, naród w tym wątku, czy tak sobie tylko pie...dywagujecie?
Odpowiedz
#72
Pearl Jam napisał(a): A zdefiniowaliście, w ogóle, naród w tym wątku, czy tak sobie tylko pie...dywagujecie?

To bez znaczenia. W wątku chodzi ogólnie o przetrwanie jako cel.
Odpowiedz
#73
Slup napisał(a):Nie wiem jednak, czy zdołasz na ich gruncie uzasadnić swoją tezę, że "nieistnienie nie frustruje" lub "nieistnienie zaspokaja wszystkie potrzeby".

max99 napisał(a):Jednak wcześniej pisałem, żebyśmy porzucili używanie słowa "potrzeba" i "zaspokajać" na rzecz czasownika "frustrować". W ogóle się do tego nie odniosłeś i starasz się obalać coś, z czego ja już zrezygnowałem na rzecz innej formy językowej (czyli na rzecz czasownika "frustrować").

A przepraszam, jednak się odniosłeś.

Slup napisał(a):O kim mówisz, gdy wypowiadasz słowo "Kasia"? W symbolice matematycznej nie można za bardzo wyrazić, że "nie istnieje Kasia", gdzie przez Kasię ma się na myśli jakąś bliżej nieokreśloną osobę. Twierdzę, że w faktycznie używanej mowie potocznej takie zdania też nie występują, bo wszystkie wypowiedzi mają pewien kontekst. Np. ktoś może powiedzieć, że "Kasia nie istnieje" na przykład wtedy, gdy jego znajomy Jan okłamał go, że ma córkę Kasię, a w rzeczywistości Jan nie ma dziecka o tym imieniu. Wówczas zdanie "Kasia nie istnieje" należy rozumieć jako "nieprawda, że istnieje x takie, że x jest córką mojego znajomego Jana i x ma na imię Kasia". To zdanie daje się zapisać w symbolice logicznej. W symbolice logicznej nie można jednak zapisać zdań pozornych, a samo zdanie "jeżeli nie istnieje Kasia, to Kasia nie chodzi do szkoły" pozbawione dodatkowego kontekstu jest najprawdopodobniej pozorne tj. nic nie mówi, jest bezsensu itd.
A jakie ma znaczenie, czym lub kim jest Kasia, dla zgodnego z prawdą stwierdzenia, że jeśli nie istnieje, to nie chodzi do szkoły?
Kasia jest wówczas parametrem. Jeśli nie istnieje x będące 'a' ("a" jest tu parametrem), to 'a' nie chodzi do szkoły: ¬∃x (E!x & x=a) => ¬CHSZ(a). Teraz można sobie podstawiać wartość pod parametr (jakąś konkretną Kasię córkę Jana itd.). Albo jeszcze prościej, zgodnie z zacytowanym kilka postów wcześniej tekstem: ¬E!x => ¬CHSZ(x).

Zauważ, że o ile mówiąc "Kasia nie istnieje" faktycznie potrzebujemy dodatkowego kontekstu (gdyż w celu ustalenia wartości logicznej tego zdania potrzebujemy wiedzieć, o którą konkretnie Kasię chodzi), tak już mówiąc "Jeśli Kasia nie istnieje, to (ta Kasia) nie chodzi do szkoły" nie jest nam ta wiedza do niczego potrzebna, ponieważ możemy ustalić wartość logiczną tego zdania bez względu na to, o jaką konkretną Kasię z wielu Kasi chodzi. Jest to tautologia. Zdanie zawsze prawdziwe dla jakiejkolwiek Kasi - zarówno dla tych istniejących, jak i dla tych nieistniejących. Skonkretyzuj mi choć jedną Kasię, która nie istnieje, a chodzi do szkoły...

A co do istnienia takich zdań w języku potocznym, to nie kojarzysz "Ala ma palto"? No ale jaka Ala? Czyja to córka? Tego nie napisali w elementarzu.

No więc: jeśli X nie istnieje, to X się nie frustruje (¬E!x => ¬F(x)). Jest to również zdanie zawsze prawdziwe - tautologia.
Esencją życia jest ograniczanie własnej frustracji. Człowiek chce żyć, bo frustruje się na myśl o zakończeniu życia. Frustruje się w taki sposób, że wydaje mu się, że zakończone życie będzie się wiązało z nawet jeszcze większą frustracją niż samo myślenie o zakończonym życiu. Jest to jednak błędne przekonanie ze względu na powyższą tautologię. Wbrew odczuciom większości, zakończone życie nie będzie się wiązać z żadną frustracją. Natomiast nikt nie zaprzecza, że życie trwające wiąże się z frustracją. Z tego wypływa wniosek, że jedyną gwarancją eliminacji swojej frustracji jest zakończenie swojego życia. A przecież, jak zauważyłem wcześniej, ograniczanie własnej frustracji jest esencją życia. Wniosek nasuwa się sam.
Można to porównać do wiszącego nad głową na sznurku jabłka. Człowiek podskakuje do góry, żeby co jakiś czas choć zrobić małego gryza. A nie przyjdzie mu ani razu do głowy, żeby zamiast tak skakać, po prostu wyciągnąć rękę i jabłko zerwać. Podobnie ludzie cały czas "podskakują" dążąc do zmniejszenia swojej frustracji i nikomu nie przychodzi do głowy, że można po prostu "zerwać jabłko" - czyli zakończyć swoje istnienie.
Odpowiedz
#74
max99 napisał(a):
Pearl Jam napisał(a): A zdefiniowaliście, w ogóle, naród w tym wątku, czy tak sobie tylko pie...dywagujecie?

To bez znaczenia. W wątku chodzi ogólnie o przetrwanie jako cel.

Przetrwanie czego?
Odpowiedz
#75
Pearl Jam napisał(a): Przetrwanie czego?

Iksa.
Odpowiedz
#76
Znowu nie mam zamiaru odnosić się do wszystkiego, co napisałeś, i rozwlekać dyskusję.

Cytat:Napisałem: "Poza tym promortalista nie twierdzi, że każde istnienie jest gorsze od nieistnienia, ale że jest nielepsze."

Napisałeś, że "promortalista nie twierdzi, że każde istnienie jest gorsze od nieistnienia", a następnie w tym samym akapicie dodałeś "lepiej się zabić już teraz". Nie jestem w stanie dyskutować przy takim poziomie akrobatyki.

Jeśli chodzi o mój sprzeciw odnośnie Twojej argumentacji, to wcale nie wynika on z tego, że mam jakąś szczególną trudność z oswojeniem się z tezą negującą sens ludzkiego istnienia. Dawniej ją akceptowałem i nadal uważam ją za poważną. Do jej poważnego traktowania przekonują mnie jednak zupełnie inne powody niż argumentacja, którą usiłujesz tutaj przeprowadzić. Trudno całkowicie odrzucić to, co tak bezlitośnie obnaża Cioran, a mianowicie marność człowieka i ludzkości w ogóle. Zdaniem tego myśliciela człowiek jest zagubiony, okrutny, pyszny i w gruncie rzeczy nieszczęśliwy. Co gorsza jest istotą świadomą tych swoich niedostatków. Najbardziej chore zwierzę – tak o człowieku wypowiada się Cioran. Na podstawie podanego przez Ciebie cytatu wnoszę, że tak myślał Zappfe i zapewne wielu innych ludzi. Trudno odmówić im sporej dozy racji.

Jednak Twoja argumentacja jest inna. Ona nie wychodzi ze specyficznej kondycji człowieka jako z przesłanki i nie uzyskuje jako wniosku bezsensu ludzkiego istnienia. Twoja argumentacja dotyczy ogółu świadomych istot i prowadzi do zanegowania sensu ich istnienia bez względu na to, jakie one są. Samo w sobie to również nie byłoby problemem. Problemem jest jednak to, że bardzo beztrosko podchodzisz do języka i w szczególności do kwestii użycia takich terminów jak nicość i nieistnienie. 

Filozofowie od dawna zdawali sobie z sprawę z tego problemu. Twardowski uważał, że słowo "nic" jest znakiem logicznej negacji, a fakt, że jest rzeczownikiem, prowadzi do tego, że powstają gramatycznie poprawne pseudozdania, które to słowo zawierają. Z problemem orzekania o nieistniejących obiektach próbował poradzić sobie Meinong, którego teoria przyjmuje dwa rodzaje nieistnienia (silne i słabe [latex]\neg\exists![/latex], chociaż logika meinongowska oparta na predykacie [latex]!\exists[/latex] to współczesna eksplikacja poglądów tego filozofa). 

Powtórzę krytykę Twojej argumentacji, którą jest już wyżej w moich wpisach. Zacznę może od nieco zmodyfikowanego zdania, które rozpatrywał Russell w "On Denoting". Chodzi o zdanie:
(1) "Obecny król Francji nie ma owłosienia głowy"
Z racji, że obecnie nie istnieje król Francji, to musisz uznać zdanie (1) za prawdziwe (uznajesz za tautologię analogiczne zdanie "jeśli Kasia nie istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły"). Zastanówmy się, czy z (1) wynika zdanie
(2) "Obecny król Francji ma łysą głowę"
Raczej nie możesz się na to wynikanie zgodzić. Gdybyś się zgodził, to otrzymałbyś sprzeczność ze zdaniem "Obecny król Francji nie ma łysej głowy", które również (jak się domyślam) jesteś zmuszony uznać. Zatem ze zdania (1), które uznajesz za prawdziwe, nie wynika zdanie (2). Weźmy teraz zdanie
(3) "Poseł Kropiwnicki nie ma owłosienia głowy"
Otóż ze zdania (3) wynika (a właściwie jest mu równoważne) zdanie
(4) "Poseł Kropiwnicki ma łysą głowę"
Mamy więc asymetrię. Ze zdania według Ciebie prawdziwego (1) nie wynika zdanie (2). Natomiast ze zdania prawdziwego (3) wynika zdanie (4). Zatem jest jakaś różnica w zdaniach
"Obecny król Francji nie ma owłosienia głowy"
oraz
"Poseł Kropiwnicki nie ma owłosienia głowy"
Brak owłosienia głowy u obecnego króla Francji ma inny sens niż brak owłosienia głowy posła Kropiwnickiego. Ten drugi sens jest uwikłany w siatkę zwykłych związków logicznych i semantycznych. Ten pierwszy natomiast nie jest. W najlepszym razie mamy więc różnicę sensu. W najgorszym zaś mylisz się zupełnie i zdanie (1) jest fałszywe lub bezsensowne. Nawiasem mówiąc, Russell uważał, że zdanie (1) jest fałszywe (teoria deskrypcji).

Podobnie w zdaniach "Dostarczenie substancji odżywczych organizmowi jest zaspokojeniem głodu" i "Nieistnienie jest zaspokojeniem głodu" mamy do czynienia w najlepszym razie z różnymi znaczeniami "zaspokojenia głodu". Inny przykład. Weźmy kogoś, kto ma wielką potrzebę przeczytać książkę Ciorana "O niedogodności narodzin". Załóżmy, że spotykacie się i stwierdzasz, że znasz metodę zaspokojenia wszystkich potrzeb. Twój rozmówca z ciekawością pyta, co to za metoda, a Ty odpowiadasz: "samounicestwienie, bo nieistnienie zaspokaja wszystkie potrzeby". Taka osoba słusznie może czuć się oszukana. Jej potrzebą jest bowiem faktyczne przeczytanie książki Ciorana, a Ty oferujesz jej samobójstwo. Używacie pojęcia zaspokojenia potrzeby w innym sensie. Twój rozmówca używa we właściwym sensie. Ty zaś w jakimś innym sensie (lub zupełnie niedorzecznie).

Wróćmy jeszcze do zdania "Jeżeli Kasia nie istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły", które uważasz za tautologię. Czy tautologią jest też zdanie "Jeżeli Kasia nie istnieje, to Kasia nie ma imienia"? Wydaje się, że musisz na to przystać. Z drugiej strony Kasia ma imię...

Można tak w nieskończoności wykazywać te niedostatki i pozorną sensowność Twoich wypowiedzi. Wszystko to językowe kuglarstwo, pozorne zdania itd.
Odpowiedz
#77
Ja nie mówię, że istota, która ma gwarancję, że nie dozna w toku swojego dalszego istnienia zupełnie żadnej frustracji, powinna się zabić już teraz. Bo w takim przypadku nie ma żadnej różnicy, czy ona będzie istnieć dalej, czy też nie - zabicie się i kontynuacja istnienia mają wtedy taką samą punktację. Ja twierdzę, że lepiej się zabić już teraz, kiedy nie ma 100% gwarancji odnośnie całkowitego braku frustracji w dowolnej przyszłej chwili swojego istnienia. A takiej gwarancji w praktyce nie ma żadna istota. Nie ma tu więc żadnej akrobacji. Jest za to inwestycja z gwarancją zwrotu kapitału.

Slup napisał(a):Twardowski uważał, że słowo "nic" jest znakiem logicznej negacji, a fakt, że jest rzeczownikiem, prowadzi do tego, że powstają gramatycznie poprawne pseudozdania, które to słowo zawierają.
W języku japońskim odpowiednik słowa "nic" jest przymiotnikiem, a dokładniej wyrażeniem przymiotnikowym (nani mo nai). Podobnie odpowiednik wyrażenia "nie jest" również w języku japońskim jest przymiotnikiem (de wa nai).
Wiele z "problemów filozoficznych" zachodniego świata byłoby chyba bardzo trudne, a nawet niemożliwe do wyrażenia w językach nieindoeuropejskich.
Nawet między językiem polskim a angielskim są różnice na tyle duże, że potrafią sprowadzić dyskusję na zupełnie inne tory. Na przykład angielskie "there is/there are", które w polskim znaczy po prostu "jest/są". W tekstach anglojęzycznych można zauważyć przywiązywanie dużej uwagi do słowa "there" i wyciągania z tego "wniosków filozoficznych", które w polskim języku nie mogłoby mieć miejsca.

Kwestie językowe powodują, że filozofowie zajmują się "problemami", które nie są realnymi problemami, bo wynikają tylko z natury języka, jakim się posługują. A z drugiej strony problemy, które są jak najbardziej realne, a które trudno jest wyrazić językiem, są przez tych samych filozofów ignorowane lub uznawane za "bełkot" czy też "zdania pozorne".

Slup napisał(a):(silne i słabe ¬∃!, chociaż logika meinongowska oparta na predykacie !∃ to współczesna eksplikacja poglądów tego filozofa)
A to ja nie wiem, co to jest !∃. Spotkałem się tylko z zapisem z wykrzyknikiem na końcu, czyli ∃! (tak jak cytowałem wcześniej).

Slup napisał(a):(1) "Obecny król Francji nie ma owłosienia głowy"
Z racji, że obecnie nie istnieje król Francji, to musisz uznać zdanie (1) za prawdziwe (uznajesz za tautologię analogiczne zdanie "jeśli Kasia nie istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły").
To są zupełnie inne zdania. Zdanie z królem Francji nie jest tautologią. Podobnie zdanie "Jeśli Kasia istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły" nie jest tautologią. Nie ma tu więc żadnej analogii.

Zdanie "Obecny król Francji nie ma łysej głowy" można rozumieć dwojako:

a) "Nieprawda, że istnieje (w sensie kwantyfikacyjnym) takie x, że: x istnieje (w sensie predykatu) i x jest królem Francji i x ma głowę i ta głowa jest łysa". I jest to jak najbardziej zdanie prawdziwe (znaczy to samo co "Nieprawda, że obecny król Francji ma łysą głowę").

lub

b) "Istnieje (w sensie kwantyfikacyjnym) takie x, że: x istnieje (w sensie predykatu) i x jest królem Francji i x ma głowę i ta głowa nie jest łysa". A to jest już zdanie fałszywe.

Z kolei zdanie "Obecny król Francji ma owłosioną głowę" oznacza: "Istnieje (w sensie kwantyfikacyjnym) takie x, że: x istnieje (w sensie predykatu) i x jest królem Francji i x ma głowę i ta głowa jest owłosiona". Jest to zdanie fałszywe.


Zauważ też, że zdanie "Obecny król Francji nie ma owłosienia głowy" znaczy zupełnie coś innego niż zdanie "Obecny król Francji nie ma owłosionej głowy", ponieważ z pierwszego zdania wynika, że król ma głowę, a z drugiego już to nie wynika (jeśli jednak traktować owłosienie głowy jako coś, co można oddzielić od samej głowy, to nawet z pierwszego zdania nie wynika, że król ma głowę).

Ponadto zauważ, że zdanie "Obecny król Francji nie ma łysej głowy" przekazuje zupełnie inną informację niż zdania "Obecny król Francji ma owłosioną głowę" czy "Obecny król Francji nie ma owłosienia głowy". Pierwsze zdanie nawet nie informuje, że król Francji ma jakąkolwiek głowę. Zdanie drugie i trzecie już tak. Jednak zdanie drugie nie informuje, czy ta owłosiona głowa, którą król Francji ma, jest częścią jego ciała, czy może ściętą głową innego człowieka, którą król trzyma w ręce lub w szufladzie. Podobna uwaga dotyczy zdań z posłem Kropiwnickim, które również nie są równoważne.
N.b. w języku japońskim nie można używać tego samego słowa "mieć" w kontekście trzymania czegoś w ręce i w kontekście posiadania np. w szufladzie - koniecznie trzeba używać osobnych zwrotów w każdym z kontekstów. Podobnie ma się sprawa ze słowem "chcieć" - innego słowa używa się mówiąc "chcę+rzecz" (np. "chcę samochód"), a innego mówiąc "chcę+robić" (np. "chcę jeść") i nie można ich używać zamiennie. Ponadto "chcieć", bez względu na kontekst, wyraża się nie czasownikiem, ale przymiotnikiem.

Slup napisał(a):Używacie pojęcia zaspokojenia potrzeby w innym sensie. Twój rozmówca używa we właściwym sensie. Ty zaś w jakimś innym sensie (lub zupełnie niedorzecznie).
A dlaczego to jego sens jest właściwy, a nie mój?
A nawet jeśli jego jest właściwy (w sensie powszechnego rozumienia), to nikt nie zmusza, żeby używać właśnie tego słowa. I tu jest właśnie problem z językiem, że nie wszystkie użyteczne opisy posiadają swoje popularne terminy. A to nie oznacza, że te opisy nie są użyteczne, ani tym bardziej, że są mniej użyteczne od opisów, dla których istnieją popularne terminy. A nawet nie oznacza to, że opisy, dla których nie istnieją terminy, nie są bardziej użyteczne od opisów, dla których terminy istnieją.
Podobnie można komuś podczas dyskusji na temat aborcji powiedzieć, że używa słowa "człowiek" w niedorzecznym sensie. Jednak moim zdaniem w dyskusji o aborcji najlepszym opisem dla terminu "człowiek" byłby opis, dla którego niemal nikt nie stosuje terminu "człowiek". Zobaczmy, jak słownik PWN definiuje pojęcie "człowiek":

człowiek I
1. «istota żywa wyróżniająca się najwyższym stopniem rozwoju psychiki i życia społecznego»
2. «reprezentant najlepszych cech ludzkich»
3. «osoba dorosła»
4. pot. «pracownik fizyczny»

człowiek II
pot. «w funkcji zaimka osobowego: ja, lub w funkcji zaimków nieokreślonych: ktoś, ktokolwiek»

I teraz spójrzmy na Art. 38 Konstytucji RP: "Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia od momentu poczęcia”. Jeśli 10-letnia dziewczynka ma prawo do życia, to tylko co najwyżej na bazie tego, że jest "kimkolwiek". Jednak nawet wtedy "ktokolwiek" nie oznacza "każdy", zaś "każdy ktokolwiek" nie jest sensownym zdaniem. Z drugiej strony Art. 38 zapewnia ochronę "od momentu poczęcia", co jest niemal sprzeczne z definicją słowa "człowiek" ze słownika PWN, bo niemalże nikt "od momentu poczęcia" nie wpada w znaczenie którejkolwiek z definicji ze słownika PWN. Jeśli więc brać słownik PWN jako bazę dla definicji słowa "człowiek" użytego w Art. 38 Konstytucji, to Art. 38 Konstytucji nie tylko nie zapewnia 10-letnim dziewczynkom prawa do życia, ale nawet w ogóle jako taki jest niedorzeczny, ponieważ co najwyżej ktoś jest "człowiekiem" "od momentu poczęcia" w rozumieniu słownika PWN (ktoś... ale kto konkretnie? nie wiadomo). A nawet i ten "ktoś" jest wątpliwy, bo nie wiadomo jeszcze, czy "od momentu poczęcia" można być "kimś". To trzeba byłoby dopiero ustalić w słowniku. Słownik PWN definiuje "ktoś" jako "jednostka ludzka". Jednak nie definiuje, czym jest "jednostka ludzka". I tak można się czepiać jeszcze dłużej.
A piszę o tym dlatego, bo w podobny sposób można się czepiać niemal każdego zdania wypowiedzianego, czy też napisanego, w języku polskim. Dlatego właśnie tak duże znaczenie ma rozumienie intuicyjne, którego nie da się wyrazić słowami.

Slup napisał(a):Wróćmy jeszcze do zdania "Jeżeli Kasia nie istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły", które uważasz za tautologię. Czy tautologią jest też zdanie "Jeżeli Kasia nie istnieje, to Kasia nie ma imienia"? Wydaje się, że musisz na to przystać. Z drugiej strony Kasia ma imię...
Kasia ma imię, bo właśnie je jej nadałeś nazywając ją Kasią. Kasia nie musi w tym celu istnieć. Zaś musi istnieć, żeby (w domyśle: realnie) chodzić do szkoły.
Na pewno jednak nie ma imienia w rozumieniu wpisu w akcie urodzenia. A więc wiele zależy od tego, jak rozumiesz termin "imię".
To, że zdanie "Jeżeli Kasia nie istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły" jest tautologią wynika z semantyki następnika. Ze znaczeniem zwrotu "chodzić (realnie) do szkoły" wiąże się superpozycja - istnienie Kasi. Taka superpozycja nie występuje w przypadku zwrotu "mieć imię".

Mamy więc tu problemy językowe na zasadzie takiej, jak wymawianie implikacji materialnej słowami "Jeżeli ..., to ..." i wynikające z tego pozorne problemy dotyczące np. prawdziwości zdania "Jeśli Karol Wojtyła był papieżem, to Ziemia krąży wokół Słońca", albo "Jeśli 2+2=5, to 4+3=8". Problemy, których by nie było, gdyby implikację materialną wymawiało się "Jeżeli ..., to obiecuję ci, że ..." i potem weryfikowało, czy dana obietnica została złamana. Tu jednak nasuwa się pytanie, które pewnie mógłbyś zadać: Czy można powiedzieć, że obietnica, która nie została złożona, nie została złamana? Czy obietnica może nie być złamana, jeśli nie została złożona? Albo: czy w sytuacji, kiedy obietnica nie została złożona, można stwierdzić, że nie jest prawdą, że została złamana obietnica?
I teraz jeszcze ciekawsze: Czy można stwierdzić o kobiecie, która nigdy nie zaszła w ciążę, że nie poddała się aborcji? Innymi słowy, czy "niepoddanie się aborcji" pociąga ze sobą presupozycję zajścia w ciążę? Moim zdaniem nie pociąga.
A jeśli w ankiecie medycznej będzie pytanie: "Czy przeszła Pani poród? TAK/NIE", to którą odpowiedź ma zaznaczyć Twoim zdaniem kobieta, która nigdy nie była w ciąży? Żadnej nie będzie mogła zaznaczyć?

Wszyscy pewnie słyszeli sławne pytanie: "Czy przestał Pan bić żonę?". Gdyby ktoś odpowiedział "Nie przestałem", to czy na pewno przyznałby się do bicia żony? Czy ktoś, kto nigdy nie bił żony, nie może zgodnie z prawdą powiedzieć, że nie przestał jej bić? Jeśli uważasz, że nie, to zwróć uwagę na to, w jaki sposób traktowani byli tzw. ozdrowieńcy COVID. Jak na pytanie "Czy jest pan ozdrowieńcem?" miałby odpowiedzieć ktoś aktywnie chory, a jak ktoś, kto nigdy nie zachorował? Czyż obaj nie mają takiego samego powodu, aby odpowiedzieć "nie"?
"Przestanie bicia żony" można rozumieć jako "Historię polegającą na biciu żony i następującym zaniechaniu tegoż działania".
Jeśli więc ktoś pyta "Czy przestał Pan bić żonę?", to pyta "Czy zdarzył się w Pana życiu okres czasu, w którym bił pan żonę, a następnie zaniechał pan jej bicia?". I co byś odpowiedział? Czy na oba pytania udzieliłbyś takiej samej odpowiedzi? A może różnica wynika z intensjonalności języka?

Według mnie przeczenia nie pociągają za sobą presupozycji. Gdyby było inaczej, to zdanie "Bóg nie istnieje" pociągałoby za sobą presupozycję istnienia Boga.
"Kasia nie chodzi do szkoły" - "Bóg nie istnieje". Zauważ podobieństwo tych zdań.

Z tego, jak Cię rozumiem, popierasz następujące rozumowanie (opisane w jednym z podanych przeze mnie wcześniej artykułów):

1. Tylko zdania sensowne mogą być prawdziwe.
2. W zdaniu sensownym każdy składnik zdania musi być sensowny.
3. Jeśli termin pojedynczy jest sensowny, to coś oznacza.
4. Jeśli termin pojedynczy "b" coś oznacza, to "b nie istnieje" jest fałszywe.

Teraz rozważmy zdanie "Bóg nie istnieje".
Jeśli "Bóg nie istnieje" jest prawdziwe, to musi być sensowne (zgodnie z (1) powyżej). Jeśli jest sensowne, wszystkie jego składniki muszą być sensowne, w tym termin pojedynczy "Bóg" (zgodnie z (2) powyżej). Jeśli "Bóg" jest sensowny, to "Bóg" coś oznacza (zgodnie z (3) powyżej). Jeśli "Bóg" coś oznacza, to "Bóg nie istnieje" jest fałszywe (zgodnie z (4) powyżej). Zatem założenie, że zdanie "Bóg nie istnieje" jest prawdziwe, prowadzi do wniosku, że to samo zdanie jest fałszywe. Tak więc, jeśli powyższe przesłanki są poprawne, niemożliwe jest, aby zdanie "Bóg nie istnieje" było prawdziwe: albo "Bóg" coś oznacza, w którym to przypadku "Bóg nie istnieje" jest fałszywe; albo "Bóg" nie oznacza niczego, w którym to przypadku "Bóg nie istnieje” nie jest nawet sensowne, a tym bardziej prawdziwe.
Odpowiedz
#78
Cytat:
Slup napisał(a): napisał(a):(silne i słabe ¬∃!, chociaż logika meinongowska oparta na predykacie !∃ to współczesna eksplikacja poglądów tego filozofa)
A to ja nie wiem, co to jest !∃. Spotkałem się tylko z zapisem z wykrzyknikiem na końcu, czyli ∃! (tak jak cytowałem wcześniej).

Przepraszam. Jak widzisz, za drugim razem przestawiłem i zrobiła się literówka.

Cytat:Z tego, jak Cię rozumiem, popierasz następujące rozumowanie (opisane w jednym z podanych przeze mnie wcześniej artykułów):

1. Tylko zdania sensowne mogą być prawdziwe.
2. W zdaniu sensownym każdy składnik zdania musi być sensowny.
3. Jeśli termin pojedynczy jest sensowny, to coś oznacza.
4. Jeśli termin pojedynczy "b" coś oznacza, to "b nie istnieje" jest fałszywe.

Powiedzmy, że zgadzam się z 1, 3 (z zastrzeżeniem, że są jeszcze wyrażenia synkategorymatyczne). 

Natomiast 2, 4 wymagają według mnie doprecyzowania. Niektóre wyrażenia, które w sensie gramatycznym są nazwami własnymi, nie są nazwami własnymi z punktu widzenia logiki lecz deskrypcjami. To jest właściwie główny pomysł teorii deskrypcji Russella. Łatwo to zilustrować na przykładzie zdania "Bóg nie istnieje", o które mnie pytasz. W tym zdaniu słowo Bóg jest gramatycznie nazwą własną. Jednak logicznie jest deskrypcją i wymaga doprecyzowania. Czasem to doprecyzowanie jest zbędne np. w naszej kulturze wyrosłej z tradycji trzech wielkich religii monoteistycznych kontekst kulturowy jest taki, że na ogół słowo Bóg ma deskrypcję: byt osobowy i nadnaturalny, stwórca świata itd.  Zatem, gdy ktoś z naszego kręgu kulturowego mówi, że "Bóg nie istnieje", to w domyśle rozumiem tę wypowiedź następująco:
"nie istnieje x taki, że x jest osobą i x jest stwórcą świata"
Zdanie całkowicie sensowne. W innych kulturach i w niektórych sytuacjach w naszej kulturze domagałbym się jednak wyjaśnień tj. podania deskrypcji.

Podobnie sprawa przedstawia się, gdy ktoś wypowiada zdanie "Kasia nie istnieje" i przez termin "Kasia" rozumie deskrypcję, która wynika z kontekstu i naszych wcześniejszych interakcji. Np. rozmawiam ze znajomym, który we wcześniejszych rozmowach informował mnie, że jego żona ma dokładnie jedną siostrę, która nazywa się Kasia i której nigdy nie miał okazji poznać. Gdy wyraźnie poruszony stwierdza, że "Kasia nie istnieje", to rozumiem to zdanie następująco
"nie istnieje x taki, że x jest siostrą mojej żony i x nazywa się Kasia"
Zdanie całkowicie sensowne.

Inaczej sytuacja przedstawia się, gdy ktoś stwierdza, że "Kasia nie istnieje" i upiera się, że przez termin Kasia rozumie nazwę własną w sensie logicznym. Nazwa własna w sensie logicznym ma wskazywać konkretny obiekt. Takiego obiektu nie można jednak wskazać bez jego istnienia. W tym wypadku zdanie jest całkowicie niedorzeczne.

Podobnie zdanie "jeśli Kasia nie istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły", o ile jest pozbawione kontekstu tj. deskrypcji terminu "Kasia", jest po prostu niedorzeczne. To zdanie jest wytworem czysto filozoficznych rozważań utrzymanych w stylu Meinonga (mam zresztą podejrzenie, że Meinong odciąłby się od tego). Ty jednak uznajesz je za tautologię i twierdzisz, że kontekst tj. deskrypcja jest zbędny. Uznajesz, że Twoja nieistniejąca Kasia ma imię i nie chodzi do szkoły. W związku z jesteś zmuszony brnąć w niedorzeczność dalej i dopuszczasz dyskusję na temat innych właściwości owej Kasi. Czy Kasia ma tylko imię? Czy jest też dziewczynką? Jeśli jest dziewczynką, to czy ma ciało, wątrobę itd? Jeśli zaś według Ciebie nie jest dziewczynką, to oznacza to, że przyjmujesz za prawdziwe zdanie "jeśli Kasia nie istnieje, to Kasia ma imię i Kasia nie jest dziewczynką". Co to ma w ogóle znaczyć? Czy Kasia jest w takim razie zwierzęciem np. krową o imieniu Kasia? Prowadzisz jakąś sztuczną grę językową, która z potocznym użyciem języka nie ma zbyt wiele wspólnego. Krótko mówiąc, zaczynasz filozofować (według mnie w złym stylu), co prowadzi do tego, że
Cytat:Kwestie językowe powodują, że filozofowie zajmują się "problemami", które nie są realnymi problemami, bo wynikają tylko z natury języka, jakim się posługują.

Teraz:

Cytat:Ponadto zauważ, że zdanie "Obecny król Francji nie ma łysej głowy" przekazuje zupełnie inną informację niż zdania "Obecny król Francji ma owłosioną głowę" czy "Obecny król Francji nie ma owłosienia głowy". Pierwsze zdanie nawet nie informuje, że król Francji ma jakąkolwiek głowę. Zdanie drugie i trzecie już tak. Jednak zdanie drugie nie informuje, czy ta owłosiona głowa, którą król Francji ma, jest częścią jego ciała, czy może ściętą głową innego człowieka, którą król trzyma w ręce lub w szufladzie. Podobna uwaga dotyczy zdań z posłem Kropiwnickim, które również nie są równoważne.
Przez "ma głowę" rozumiem tutaj posiadanie części ciała. Nie wiedziałem, że wejdziemy na taki poziom pedantyzmu.

Uwzględniając powyższą uwagę doprecyzowującą, zdania z "posłem Kropiwnickim" są równoważne, bo "poseł Kropiwnicki" jest nazwą własną. Natomiast zdania z "obecnym królem Francji" nie są równoważne, bo "obecny król Francji" to deskrypcja. Jednak to ja mogę tak powiedzieć, bo jestem zwolennikiem teorii deskrypcji. Zwolennik Meinonga i predykatu istnienia [latex]\exists![/latex] z tym się zgodzić nie może, a w każdym razie nie tak łatwo. Jego zdaniem "obecny król Francji" jest nazwą własną, do której nie stosuje się predykat istnienia. Natomiast poseł Kropiwnicki jest nazwą własną, do której stosuje się predykat istnienia. Logika z predykatem istnienia wymusza, żeby pozostać spójną, jakieś specjalne i osobne reguły dedukcji dla nazw własnych, do których predykat istnienia nie ma zastosowania. Ty w ogóle tej kwestii nie poruszasz, a ona jest kluczowa dla Twoich argumentów.

W każdym razie życzę powodzenia i wyłączam się z dyskusji. Prawdopodobnie każdy z nas pozostanie przy swoim zdaniu. Niemniej dziękuję, że poświęciłeś mi czas i zmusiłeś do pochylenia nad tymi kwestiami. Czegoś się tutaj nauczyłem.
Odpowiedz
#79
"Poseł Kropiwnicki" jest jeszcze bardziej deskrypcją niż "obecny król Francji". Posłów Kropiwnickich może być więcej niż jeden, natomiast obecny król Francji może być tylko jeden. Może lepiej podać PESEL?

Co do nazw i deskrypcji, to mamy też pewien problem...
Czy zdanie "Kasia wie, że Andrzej Duda ma córkę" jest równoważne zdaniu "Kasia wie, że obecny prezydent Polski ma córkę"? Kasia może nie wiedzieć, że Andrzej Duda jest obecnym prezydentem Polski.
Podobnie, czy zdanie "Kasia wie, że Bolesław Prus napisał 'Lalkę'" jest równoważne zdaniu "Kasia wie, że Aleksander Głowacki napisał 'Lalkę'"? Kasia może nie wiedzieć, że Bolesław Prus i Aleksander Głowacki to ta sama osoba.
A gdybyś miał w klatce sąsiada o nazwisku Jan Kowalski i wiedziałbyś, że ten sąsiad jeździ Fordem, ale nie znałbyś jego nazwiska, to jak oceniłbyś zdanie wypowiedziane przez innego mieszkańca klatki, który zna Ciebie i zna Twojego sąsiada po nazwisku: "Slup wie, że Jan Kowalski z tej klatki jeździ Fordem"? Czy to byłoby zdanie prawdziwe, czy fałszywe? Ty nie wiesz kto to taki Jan Kowalski, jak więc możesz wiedzieć, że jeździ Fordem? No ale wiesz, że Twój sąsiad jeździ Fordem, a ten inny mieszkaniec klatki wypowiadając zdanie "Slup wie, że Jan Kowalski z tej klatki jeździ Fordem" niekoniecznie twierdzi, że znasz nazwisko sąsiada, ale może twierdzić jedynie, że wiesz, iż osoba, którą on zna jako Jana Kowalskiego, a o którym wie, że go znasz z widzenia i mówisz mu czasami 'dzień dobry', jeździ Fordem. Wypowiadający to zdanie nie musi nawet wiedzieć, że jest to Twój sąsiad, ani w którym konkretnie miejscu klatki mieszka - może tylko znać jego wygląd i nazwisko, zaś Ty znasz tylko wygląd i dokładne miejsce zamieszkania. Jak więc ocenić prawdziwość tego zdania? Wiesz, że Jan Kowalski z Twojej klatki jeździ Fordem, czy nie wiesz?
Problemu nie rozwiałaby nawet modyfikacja tego zdania do postaci "Slup wie, że mieszkaniec tej klatki, którego obaj znamy z widzenia i którego ja znam pod nazwiskiem Jan Kowalski, jeździ Fordem", ponieważ Ty niekoniecznie musisz wiedzieć, że osoba wypowiadająca to zdanie również zna Twojego sąsiada, ani tym bardziej, że zna jego nazwisko. I tu znowu pojawia się pytanie: Czy ta zmodyfikowana wersja zdania orzeka, że Ty wiesz, że wypowiadający to zdanie zna nazwisko Twojego sąsiada? To również jest niewiadomą. Takie niejednoznaczności występują nie tylko w zdaniach w cudzysłowie, ale też w moim opisie z tego akapitu.

Jak więc skonstruować jednoznacznie zdanie w sytuacji, w której:
- znasz sąsiada z widzenia i wiesz, że ten sąsiad jeździ Fordem, jednak nie znasz jego nazwiska
- inny mieszkaniec tej samej klatki zna tego Twojego sąsiada z widzenia i zna jego nazwisko oraz wie, że jeździ Fordem i że wiesz, że osoba, którą ma na myśli, jeździ Fordem, jednak nie wie, że jest Twoim sąsiadem, ani które mieszkanie zajmuje.

Jedyną wspólną wiedzą Twoją oraz tego innego mieszkańca klatki jest więc znajomość Twojego sąsiada z widzenia oraz faktu, że jeździ Fordem.
W jaki sposób ten mieszkaniec klatki może wypowiedzieć jednoznacznie brzmiące zdanie stwierdzające, że Ty wiesz, że ta osoba (Twój sąsiad) jeździ Fordem, nie przekazując jednocześnie w tym samym zdaniu fałszywych informacji?

Czy znajomość nazwy implikuje znajomość deskrypcji? No nie. Poza tym ta sama nazwa może mieć wiele deskrypcji. Możesz znać tylko niektóre z tych deskrypcji. Możesz też znać jedynie deskrypcje, ale nie znać nazwy. A nawet tę samą deskrypcję możesz rozumieć inaczej niż ktoś inny.

Nawet jeśli dwie osoby znają trzecią osobę z widzenia, to mogą ją postrzegać inaczej - poprzez inne cechy. Ty na przykład rozpoznajesz po twarzy, a ktoś inny po sylwetce. A obaj twierdzicie "znam go z widzenia". Jednak deskrypcja tej osoby, jaka jest w Twojej świadomości (twarz), będzie inna niż deskrypcja, jaką w świadomości ma ten drugi (sylwetka). Jeśli więc obaj znacie tę trzecią osobę, to kogo tak naprawdę obaj znacie? Jaka jest Wasza wspólna wiedza wówczas?
Może oglądałeś film "Nic nie widziałem, nic nie słyszałem". Jeśli ślepy zna kogoś tylko po głosie, i zupełnie nic innego o nim nie wie poza znajomością głosu, a głuchy zna tego samego kogoś tylko po wyglądzie twarzy i zupełnie nic innego o nim nie wie, to czy obaj znacie tę samą osobę? Jeśli tak, to w jaki sposób głuchy ma przekazać informację, że ten ślepy też zna tę osobę? Głuchy przecież nie powie "Mój ślepy kolega też zna tego faceta z wielkim nosem", bo ten ślepy przecież nigdy nie widział jego nosa.

Slup napisał(a):Czasem to doprecyzowanie jest zbędne np. w naszej kulturze wyrosłej z tradycji trzech wielkich religii monoteistycznych kontekst kulturowy jest taki, że na ogół słowo Bóg ma deskrypcję: byt osobowy i nadnaturalny, stwórca świata itd.
A jaką deskrypcję ma w naszej kulturze "zaspokajanie potrzeb"? Załóżmy, że nie taką, jaką ja miałem na myśli. Jaka jest więc w naszej kulturze nazwa oznaczająca to, co ja miałem na myśli używając zwrotu "zaspokajanie potrzeb"? A jeśli nie ma takiej nazwy, to w jaki sposób mam się sprawnie komunikować, gdy mam na myśli właśnie taką deskrypcję, której nie obejmuje żadna nazwa funkcjonująca w naszej kulturze? Powtarzanie deskrypcji w każdym zdaniu, a nawet kilkukrotnie w tym samym zdaniu, byłoby bardzo uciążliwe i bardzo utrudniałoby zrozumienie przekazu. Natomiast gdybym na użytek roboczy wymyślił nazwę dla tej deskrypcji, np. "gubulabuła" i mówił o "gubulabule", to czy ktokolwiek by mnie potraktował poważnie, nawet gdybym na wstępie zdefiniował tę nazwę?

Slup napisał(a):"nie istnieje x taki, że x jest osobą i x jest stwórcą świata"
Zdanie całkowicie sensowne
Czy to zdanie również obejmuje istnienie w wyobraźni lub na papierze? A jeśli nie, to jak to wynika z tego zdania?

Slup napisał(a):Inaczej sytuacja przedstawia się, gdy ktoś stwierdza, że "Kasia nie istnieje" i upiera się, że przez termin Kasia rozumie nazwę własną w sensie logicznym. Nazwa własna w sensie logicznym ma wskazywać konkretny obiekt. Takiego obiektu nie można jednak wskazać bez jego istnienia. W tym wypadku zdanie jest całkowicie niedorzeczne.

Podobnie zdanie "jeśli Kasia nie istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły", o ile jest pozbawione kontekstu tj. deskrypcji terminu "Kasia", jest po prostu niedorzeczne.
Zgoda, że "Kasia nie istnieje" jest niedorzeczne. Jednak "Jeśli Kasia nie istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły" jest już jak najbardziej sensownym zdaniem, z przyczyn, o których pisałem wcześniej. W przypadku tego zdania niezależnie od tego, jakiej deskrypcji użylibyśmy dla terminu "Kasia", wartość logiczna zdania "Jeśli Kasia nie istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły" zawsze byłaby taka sama. Ta deskrypcja jest więc zupełnie do niczego niepotrzebna. Porównaj to ze zdaniem x*0=0. Czy musimy znać wartość x, aby zgodnie z prawdą stwierdzić, że jest to zdanie prawdziwe? No nie. Czy uważasz, że x*0=0 jest niedorzeczne, bo jest pozbawione definicji zmiennej "x"?

Slup napisał(a):Czy Kasia ma tylko imię? Czy jest też dziewczynką? Jeśli jest dziewczynką, to czy ma ciało, wątrobę itd?
Sam pisałeś wyżej o czynnikach kulturowych, kiedy rozważałeś zdanie "Bóg nie istnieje".
W naszej kulturze termin "Kasia" jednoznacznie kojarzy się z człowiekiem płci żeńskiej, któremu nadane zostało imię Kasia.
A więc zgodnie z tym kontekstem kulturowym Kasia ma imię, jest dziewczynką, ma ciało, ma wątrobę (chyba że zastrzeżemy inaczej), ale Kasia nie istnieje, jeśli stwierdzimy "Kasia nie istnieje". Podobnie krasnoludki nie istnieją, ale mają czapki i są niskiego wzrostu - na podstawie tego samego kontekstu kulturowego.
Jednak bez względu na kontekst kulturowy, można z całą pewnością stwierdzić, że "Jeśli Kasia nie istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły". Rozważ zdanie "Jeśli x nie istnieje, to x nie chodzi do szkoły". Czy celem ustalenia wartości logicznej tego zdania też będziesz mnie pytał, czy x jest dziewczynką, czy może jest krową, a może baranem, albo krzesłem? To nie ma żadnego znaczenia. Bo jeśli baran nie istnieje, to baran nie chodzi do szkoły. A jeśli krzesło nie istnieje, to krzesło też nie chodzi do szkoły.
Polskimi imionami żeńskimi często określane są nazwy modeli robotów kuchennych. Zdanie "Jeśli Kasia nie istnieje, to Kasia nie chodzi do szkoły" jest tak samo prawdziwe, gdy przez termin "Kasia" rozumie się dziewczynkę córkę Władysława z klatki obok, jak i wtedy, gdy przez termin "Kasia" rozumie się model robota kuchennego marki MPM. Jeśli robot kuchenny marki MPM o nazwie modelu "Kasia" nie istnieje, no to na pewno nie chodzi do szkoły. Bardzo bym się zdziwił, gdyby taki robot kuchenny nie istniał i na dodatek do szkoły chodził.

Z drugiej strony, według tego samego kontekstu kulturowego można jednak przyjąć, że Kasia do szkoły jednak chodzi, co wynika samo przez się z użycia słowa "Kasia"... Jest tu jakiś problem. Trzeba jakoś odróżniać koncepcję od rzeczywistości. Dlatego w poprzednim poście dodawałem dopisek "realnie" - "nie chodzi (realnie) do szkoły". Podobnie Kasia ma ciało i ma wątrobę (co wynika z kontekstu kulturowego), ale niekoniecznie ma wątrobę realnie. Wtedy warunkiem koniecznym prawdziwości czegokolwiek z dopiskiem "realnie" musiałoby być realne istnienie podmiotu: "Jeśli Kasia nie istnieje (realnie), to Kasia nie chodzi (realnie) do szkoły". Kasia może więc kulturowo mieć imię, być dziewczynką, mieć ciało, mieć wątrobę, chodzić do szkoły oraz istnieć (jako koncepcja), ale nie istnieć realnie, a co za tym idzie nie chodzić (realnie) do szkoły i nie mieć (realnie) wątroby. Jednak czuję, że i to nie rozwiewa do końca wątpliwości.
Myślę, że tu jest podobny problem jak ze zdaniem "Slup wie, że Jan Kowalski z tej klatki jeździ Fordem".

Slup napisał(a):Kwestie językowe powodują, że filozofowie zajmują się "problemami", które nie są realnymi problemami, bo wynikają tylko z natury języka, jakim się posługują.
Ależ to właśnie Ty doszukujesz się tu problemu, którego nie ma.

Slup napisał(a):Przez "ma głowę" rozumiem tutaj posiadanie części ciała. Nie wiedziałem, że wejdziemy na taki poziom pedantyzmu.
A co niepedantycznie rozumiesz przez "Kasia"? Czyż nie dziewczynkę o imieniu Kasia, która ma ciało i wątrobę, ale niekoniecznie istnieje?

Slup napisał(a):W każdym razie życzę powodzenia i wyłączam się z dyskusji. Prawdopodobnie każdy z nas pozostanie przy swoim zdaniu. Niemniej dziękuję, że poświęciłeś mi czas i zmusiłeś do pochylenia nad tymi kwestiami. Czegoś się tutaj nauczyłem.
Również się wiele nauczyłem. Dzięki.
Nie upieram się, że mój sposób wyrażania i "formalizacji" jest poprawny. Jednak nadal uważam, że mój wniosek dotyczący (bez)sensu istnienia jest słuszny.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: