Witam.
Dzisiejszy tekst będzie o metafizyce. Chcę w nim omówić dowód konieczności istnienia Boga, którego to dowodu jestem zwolennikiem. Jego geneza wywodzi się z tzw. dowodu kosmologicznego. Chodziło w nim o to, że skoro wszystko ma przyczynę, to musi istnieć pierwsza przyczyna. To jest taki najbardziej uproszczony i pierwotny zapis. Dla mnie najważniejszą kwestią do prawidłowego rozumienia tego dowodu są pojęcia bytu i niebytu. Są to pojęcia z dziedziny zwanej metafizyką. Metafizyka jest to dział filozofii, który zajmuje się tymi zależnościami, które wykraczają poza fizykę. Bytem można nazwać wszystko, co istnieje. Próżnia jest bytem, guzik jest bytem, myśl, kot, człowiek, Bóg, itd. Niebyt, jest to coś, czego nie ma. Jako koncepcja intelektualna oczywiście istnieje i jest bytem, jednak sam w sobie nie. Definicją niebytu jest to, że go nie ma. Ma to jedną zasadniczą zaletę – niebyt mógłby istnieć zawsze i bez przyczyny, bo nic by nie zawierał, byłby swoistą nicością. Pytając o przyczynę, automatycznie zakładamy możność pojmowania bytu, o który pytamy, oraz jego istnienie.
Istotą dowodu jest niezaprzeczalność. Twierdzenie odwrotne do naszego dowodu na istnienie Boga, musi doprowadzać do sytuacji, że Boga by nie było, tzn., byłby niepotrzebny. Byty materialne nie mogą istnieć same z siebie od zawsze (nie ma tu znaczenia fizyczne „zatrzymanie czasu”). Byty materiale nie mogą stworzyć się same z niebytu. W tej sytuacji bez wyjścia, wystarczy zauważyć jedną, prostą kwestię: nie jesteśmy bytami wszechwiedzącymi i nieomylnymi, a to daje nam furtkę do stwierdzenia, że mogą istnieć rzeczywistości i podmioty wykraczające poza naszą możność do pojmowania. Opierając się o ograniczoność naszego postrzegania do materii, należy stwierdzić, że naszą rzeczywistość wykreował byt doskonały, wszechmogący (z naszego punktu widzenia, bo innego nie mamy – odwoływanie się do punktu widzenia absolutnego jest błędem logicznym, gdyż nie mamy dostępu do czegoś takiego) i niepojęty (wiemy tylko tyle, ile można wywnioskować z niuansów rzeczywistości pojętej). Byt, który posiada doskonałość i wszechmoc wykraczającą poza nasze możliwości rozumowania, nazywamy Bogiem. Takie możliwości Bóg wykazał stworzeniem naszego świata. Nie chodzi mi tu nawet o wszechświat, tylko o cokolwiek, co można opisać za pomocą języka fizyki. Twierdzenie wykazuje, że byt o wyżej wymienionych cechach jest konieczny, a zatem Bóg musi istnieć.
W ramach samego dowodzenia, to byłoby na tyle, jednak z doświadczenia wiem, iż różni ludzie mają różne wątpliwości z tym związane. Postaram się zatem je rozwiać.
1. Dlaczego teoria Wielkiego Wybuchu i brak istnienia czasu przed nim nie załatwia sprawy?
Przez rozwój fizyki pojawiło się nowe pojęcie czasu, związane jakby z „metabolizmem” reakcji fizycznych. Wiemy na przykład, że podróżując bardzo szybko „czas płynie wolniej”, co oznacza mniej więcej tyle, że reakcje pomiędzy atomami itp., z których jesteśmy zbudowani, z jakichś przyczyn zachodzą wtedy wolniej. Czas w rozumieniu kulturowym jest wielkością stałą (może służyć do fizyki, ale takiej najprostszej, typu obliczenie prędkości). Zawsze jest to tylko ten czas, który „płynie” tu na ziemi. Podam przykład: Jakby wysłać kosmonautów w kosmos na wycieczkę z prędkością światła, która trwałaby z punktu widzenia ziemi 10 lat i wróciliby „piękni i młodzi”, to reakcja ludzi byłaby taka: nie było ich 10 lat, a wyglądają jakby rok. Wniosek (w rozumieniu kulturowym): szybkie podróże sprawiają, że ludzie się nie starzeją. To jest typowe rozumienie czasu, które jest realne i używane na co dzień, czy się to komuś podoba, czy nie. Dziś, nie wiem czy celowo, czy nie, ale używa się koncepcji opartych o fizyczny czas i karmi się nimi ludzi, którzy odnoszą to do klasycznego rozumienia czasu, przez co mają zamęt w głowie. Śmiem przypuszczać, że zwiększyło to ilość ateistów, gdyż w rozumieniu statystycznego laika sprawia to wrażenie, jak gdyby człowiek mógł robić za Boga. Stąd też paranaukowe fantazje o podróżach w czasie. Czas fizyczny jest pewnym rodzajem metabolizmu, możności do przemian. Ludzie muszą rozumieć, że pomysł typu „cofanie się w czasie” byłby równoznaczny z wprowadzeniem w całą rzeczywistość jakiegoś algorytmu, który cofałby wszystkie istniejące reakcje wstecz, co po pierwsze jest niemożliwe, a po drugie w opozycji do pop kulturowych wizji, nic by nam nie dało przy całych konsekwencjach. Pomieszanie kulturowego czasu z tym fizycznym użyciem, jako jednego z czynników fizyki (wymiaru), powoduje ogromne niezrozumienie. Twierdzenia fizyczne mówiące, że w prapoczątku wszechświata „czas” się zatrzymał, nie odnoszą się do jakiejś „magicznej” niemożności do datowania według klasycznego pojęcia czasu, gdzie zawsze godzina trwa godzinę. Chodzi o to, że to, co normalnie odbyłoby się w godzinę (te reakcje), trwałoby wg twierdzenia, że czas nie płynął, nieskończenie długo. W skrócie oznacza to tyle, że w prapoczątku wszechświata, do chwili wielkiego wybuchu, nie zachodziły po prostu reakcje fizyczne. Efekt jest taki, że zakładając poprawność twierdzenia na temat niezachodzenia reakcji w przyczynku całego wszechświata, fizyka kończy na tym etapie swoje możliwości badawcze. Nie zmienia to faktu, że materia nie może trwać wiecznie (wg klasycznego pojęcia czasu), powstać z niebytu, ani stworzyć się sama, bo do tego potrzebowałaby zanegowania ciągu przyczynowo-skutkowego, a nie stagnacji swojej aktywności.
2. Dlaczego teorie o:
- nieskończonym istnieniu materii i ciągu przyczynowo-skutkowego;
- czasoprzestrzeni cyklicznej, zamkniętej i samowystarczalnej;
- samoczynnym tworzeniu się cząstek (elektronów);
są niewłaściwe.
Wszystkie te twierdzenia opierają się o błędy w terminologii nauk empirycznych, bądź wprost o błędy w tych dziedzinach, o jakie nie trudno. Jak już zostało wyjaśnione, byty materialne nie mogą istnieć wiecznie i bez przyczyny (w kontekście konieczności przyczynowo skutkowych konsekwencji), bo to nie ma związku z fizycznym rozumieniem zatrzymania czasu. Oczywiście teoria wielkiego wybuchu może być początkiem bycia świata materialnego, ale dalej zarodek wszechświata generuje potrzebę bycia przez coś; w czymś; z czegoś. Jeśli byłby przez/w/z materii, to i to poprzednie stadium generuje te same potrzeby, które teoria ww. Wreszcie, jakkolwiek odległy byłby powód, który nie generuje wyżej wymienionych potrzeb, musi być z definicji niepojęty, a także z naszego punktu widzenia wszechmogący i doskonały.
Zajmę się jednak tymi zagadnieniami dokładniej, aby nie było wątpliwości. W kwestii ilości bytów materialnych, mamy dwie możliwości do rozważenia: albo rzeczywistość materialna jest nieskończona (zajmuje 100% miejsca - w rozumieniu metafizycznym), albo skończona. Gdyby była nieskończona, w istocie musielibyśmy uznać jej wyższość nad bytami transcendentalnymi i wykluczyć niebyt. Cóż, z niebytem nie ma problemu, bo rzeczywistość materialna się z nim nijak nie łączy. Czy możliwe jest to w przypadku bytów transcendentalnych? Nie. Termin nieskończoności (w rozumieniu filozoficznym) jest niepojęty, a rzeczywistość materialna jest z definicji pojęta, możemy ją badać naszymi zmysłami. Co to znaczy nieskończony metafizycznie? Nie mający granic, a zatem całościowy. Skoro mówimy o miejscu, to już odwołujemy się do czynnika pojętego, zatem monopol fizycznego miejsca wykluczałby byty niematerialne z możliwości istnienia, a materia istnieć bez przyczyny nie może. Kolejna konsekwencja nieskończoności, to niemożność zwiększania się ani zmniejszania, bo to oznaczałoby skończoność (są inne interpretacje nieskończoności, jako niezdolność do stwierdzenia granicy, ale tego rozumienia tu nie poruszamy), czyli fakt, że w czymś się zmniejsza, lub zwiększa. Jak widać, ludzki aparat rozumowania nie jest w stanie opisać nieskończoności materii, nie rozumie fenomenu bycia materii w kontekście bycia transcendentalnego, bądź też niebycia absolutnego. Może tylko badać zależności tego, co wie, że jest. Człowiek wie, że jest materia i że jakoś działa. Wie również, że materia nie mogła wziąć się sama z niebytu, a możliwości pojmowania człowieka nie wskazują na możność wszechwiedzy. Kiedy zrozumiemy, że byt transcendentalny stworzył naszą rzeczywistość materialną i podtrzymuje ją w istnieniu, jasnym jest, że granica materii musi istnieć, bo „miejsce”, którego materia potrzebuje, nie jest metafizycznym monopolem istnienia. W dalszym ciągu nie rozumiemy rzecz jasna, na czym granica polega, jak „wygląda”, czy w ogóle wzrok ludzki by ją widział, itd., ale to nie zmienia faktu, jaki został przedstawiony.
Zajmijmy się teraz problemem nieskończonego ciągu przyczynowo-skutkowego. Chociaż nie wiemy, jak bardzo rozdrobniony jednostkowo jest poszczególny skutek czy też przyczyna, to rozumiemy, że jego długość może dążyć albo do zera, albo do plus nieskończoności. Załóżmy, że może zarówno do zera (bardzo szybka wymiana przyczyn i skutków, ciągła zmiana), jak również do plus nieskończoności (przyczyna może dać skutek, który będzie bez zmian trwał i trwał). Zauważmy, że do tego wszystkiego, także sama ilość zmian (reakcji przyczynowo-skutkowych) może nie tyle dążyć do nieskończoności, co być w zasadzie dowolnie długa. Z punktu widzenia naszej, ludzkiej fizyki jest to bariera nie do przeskoczenia, gdyż w fizykalnej praktyce „dąży do nieskończoności”, bardzo się od nieskończoności nie różni. Dla Boga, który stoi ponad fizycznymi prawami, jest to zaś kompletnie bez znaczenia i w praktyce, tylko to Boskie podejście jest istotne. Dlaczego? Ano dlatego, że interesuje nas konkret, a nie „osobisty” problem fizyki. Konkret jest taki, że niektórzy fizycy chcą zrobić z „nieskończoności” pół mistyczne źródło pochodzenia naszej rzeczywistości, aby tylko nie przyznać, że Bóg jest konieczny. Będzie o tym nieco więcej w punkcie trzecim.
Zauważmy, że po wyjaśnieniu pierwszego myślnika, w zasadzie mamy załatwione pozostałe dwa, a co za tym idzie, wszystkie zamieszczone w tym podpunkcie teorie mają wspólny mianownik błędu. Mimo to, aby formalności dokonać, rozjaśnię także dwa kolejne myślniki.
Co jest nie tak z czasoprzestrzenią cykliczną, zamkniętą i samowystarczalną? To samo, co z teorią o nieskończoności materii. Nie będę zajmował się wewnątrz fizycznymi problemami z logicznością, bądź nielogicznością tej teorii. Ona upada w założeniach. Oczywiście, mogłaby sobie być materia cykliczna, zamknięta i samowystarczalna, ale tylko w wąskim rozumieniu „perpetuum mobile”, a nie czegoś, co ma negować Boga. Nijak nie dewaloryzuje to pytań o to, w czym lub z czym to funkcjonuje, oraz skąd się pierwotnie wziął ów „cykliczny, zamknięty i samowystarczalny” układ.
No i doszliśmy do ostatniego myślnika w tym punkcie, który dotyczy teorii, że materia tworzy się sama. Zwykle powodem jest tutaj nieznajomość filozofii, gdyż „samo powstające”, to często według fizyków „powstające w próżni”, a w rozumowaniu chodzi o niebyt – nie próżnię. W próżni jest mnóstwo bytów, np. wymiary, prawa fizyki, itd. Jeśli jednak fizyk wie, co to niebyt i dalej twierdzi, że materia tworzy się sama, to jest otwarte pytanie „w czym” oraz „z czego” i wracamy albo do kwestii metafizycznego „miejsca”, albo do stopnia rozdrobnienia reakcji przyczynowo-skutkowych.
3. Dlaczego zamiast Boga nie mogły stworzyć naszej rzeczywistości jakieś meta prawa; dlaczego Bóg osobowy jest uznawany za właściwego?
Słowo „prawa” (np. prawa fizyki) zostało wymyślone przez ludzi, do zdefiniowania reguł panujących np. we wszechświecie. Gdyby paralelne reguły stworzyły również coś więcej, czyli całą naszą rzeczywistość, także moglibyśmy je badać i nie byłyby wtedy to już meta prawa, a prawa. Zastanawiam się nad konstrukcją logiczną, która pozwalałaby połączyć słowo „meta”, ze słowem „prawa”, ale nie widzę takiej. Prawa zakładają pojętość - przynajmniej teoretyczną, jakiś trop myślowy, który pozwala badać funkcjonowanie skonstruowanej przez nie rzeczywistości, a wykreowanie wszechświata (w maksymalnie szerokim rozumieniu) całkowitą (dla nas) niepojętość czynu. Tu jest ten problem, który zaznaczyłem jeszcze w punkcie drugim, mianowicie, że fizycy twierdząc, iż ciągi przyczynowo-skutkowe mogą trwać w nieskończoność, podpierają się często właśnie na koncepcji, jakoby „prawa” mogły kiedyś być tak odmienne, że aż niepojęte, a przez to trwać wiecznie. Jest to nieprawda. Termin „logika” jest jedynym, który pasuje zarówno do naszej rzeczywistości, jak i Boskiej (transcendentalnej), ale nie można nazwać tego meta prawami. Meta prawa są sprzeczne w założeniach, bo oznaczałyby płaszczyznę poszukiwania dalszej przyczyny, jednocześnie obwieszczając ją, jako niepojętą. Koncept Boga nie domaga się tego z założenia i mamy całkowitą odpowiedź, która może tylko nie pasować tym, którzy kierują się emocjami. Na swój sposób, najbardziej doskonałym stanem jest stan niebytu, bo nie potrzebuje przyczyny, końca, sensu, miejsca – niczego nie potrzebuje. Na szczęście to, że ja siedzę i piszę, oznacza, iż jest byt, a niebytu nie ma. Relacja niebyt-materia jest nielogiczna. Pojętą granicą świata materialnego, może być tylko i wyłącznie jakaś inna materialna rzeczywistość, a niebyt nie byłby materialny. Materialna rzeczywistość nie może powstać ani „graniczyć” z niebytem. Nie może też być nieskończona, bo taki mógłby być tylko niebyt. Wniosek jest taki, jak od początku, czyli powodem jest nasza niedoskonałość, a materialna rzeczywistość jest wtórnym wytworem podmiotu na wyższym poziomie bytowania (niepojętego dla nas – a owa niepojętność jest z definicji wpisana w nasz poziom postrzegania). Podstawą rzeczywistości materialnej jest możność jej pojmowania przez człowieka; możność opisu ciągu przyczynowo-skutkowego. Oczywiście nie w sensie, że wszystko „na już”, tylko ogólnie, jako możność i kompatybilność rozumu. Do takiej rzeczywistości odnosi się nasze słowo „prawa”. Dokąd ono obowiązuje, zawsze można zapytać: „a co było przed tym”. Jak ono przestaje obowiązywać, takiego pytania nie zadajemy. Jedynym spoiwem rzeczywistości Boskiej i naszej, jest logika, ale nie jest ona „prawem” w powszechnym rozumieniu. Logika jest fenomenem, możemy stwierdzić, że coś jest logiczne, ale i tak nie rozumiemy, dlaczego, przez co logika świetnie pasuje do rzeczywistości Boskiej.
Rozprawiliśmy się już z „meta prawami”, więc czas na osobowość Boga. Zacznijmy od transcendentalnych bytów, które znamy. Kluczowym dla naszego życia jest „dobro”. Dobro jest z definicji działaniem bytu samoświadomego (osobowość), w sposób cnotliwy (nie dla innych korzyści), a jego efektem jest suma skutków o wektorze dodatnim. Zło, jest działaniem tego samego rodzaju bytu, w sposób nieprzymuszony, którego suma skutków ma wektor ujemny. Człowiek jest tak skonstruowany, że dobro jest trudne, a zło łatwe, dlatego mając wiedzę (przynajmniej podświadomą - czyli wtedy, kiedy sumienie mówi „nie”), że dana czynność jest zła, robimy ją zawsze irracjonalnie, zyskując pewne hedonistyczne odczucia. Jest to oczywiście nielogiczne działanie, ale każdy w mniejszej lub większej skali, na niższym lub wyższym poziomie tolerancji wysiłku, odpuszcza sobie, a wtedy dzieje się jakieś zło. Wektor ujemny oznacza tyle, że takie dążenie zbliża rzeczywistość ku niebytowi. Dobro zaś, przeciwnie – ono buduje. Dlatego, tylko jako cnota jest w istocie dobrem, a nie rachunkiem ekonomicznym dla własnej korzyści. Wszystkie okoliczności naszego funkcjonowania wskazują, że celem życia, jest dobro – posiadanie sumienia, samoświadomość, niewyczerpalność możliwości ekspansyfikowania go, możliwość obiektywnej oceny, konieczność podejmowania decyzji moralnych, itd. Analizując znane nam byty transcendentalne (dobro, wolna wola, samoświadomość) dochodzimy do konkluzji, że prawdopodobną meta jednostką transcendentalną jest cnota dobra, dająca byt, a oddalająca od niebytu, która musi być skutkiem woli (niepojętej, odpowiednio wyższego rzędu niż nasza) bytu samoświadomego i wolnego, działającego na płaszczyźnie logiki (logiki szerzej pojętej, niż ta nasza ludzka). Biorąc to pod uwagę, byt, który stworzył naszą rzeczywistość jest bytem osobowym, dobrym i logicznym. Bez jakiejkolwiek z tych cech, świat nie byłby takim, jaki jest. Bez osobowości nie istniałby w ogóle. Bez dobra mógłby istnieć, jako efekt uboczny jakiegoś czynu, jednak np. celem życia nie byłoby dobro. Jakby nie był stworzony przez byt kierujący się logiką, celu w ogóle by nie było.
Podsumowując, pragnę zaznaczyć, że wszelkie populistyczne niuanse, jakoby istnienie Boga było w jakikolwiek sposób irracjonalne czy niezgodne z nauką, jest propagandą albo niewiedzą. Niewiele osób jest przyzwyczajona do metafizycznego rozumienia rzeczywistości i dla nich np. slogan pt. „przed wielkim wybuchem czas nie istniał” jest całkowitym zamknięciem tematu. Każdy ma moralny obowiązek szerzyć prawdę, a bardzo ważnym faktem jest istnienie Boga, które wedle moich analiz jest absolutnie oczywiste. Z definicji wiem, że dobry demagog jest w stanie miesiącami przeciągać dyskusję na ten temat i właśnie między innymi z tego powodu, dla większości ludzi istnienie bądź nieistnienie Boga pozostaje w kwestii mistycznej czy emocjonalnej relacji, sądząc, że logicznie jego konieczności nie da się wykazać. Ja nie jestem relatywistą i z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć każdemu, że Bóg jest. Jak ktoś się nie zgadza, to zapraszam do dyskusji.
Nie odpowiadam na komentarze: cyniczne, cwaniackie, nie na temat, śmieszkowate, aprioryczne, itp.
Preferowana forma odpowiedzi:
1. Wklejenie cytatu.
2. Uzasadnienie, dlaczego jest on niesłuszny, jedną z dwóch technik:
a) tezy, z których pochodzi wniosek są błędne;
b) logiczność połączenia tez była błędna.
Na inne "pogawędki" nie mam zwyczajnie czasu.
Najlepsza zasada do prowadzenia sensownej dyskusji: jak nie masz nic mądrego do powiedzenia, to się nie wypowiadaj.
Dzisiejszy tekst będzie o metafizyce. Chcę w nim omówić dowód konieczności istnienia Boga, którego to dowodu jestem zwolennikiem. Jego geneza wywodzi się z tzw. dowodu kosmologicznego. Chodziło w nim o to, że skoro wszystko ma przyczynę, to musi istnieć pierwsza przyczyna. To jest taki najbardziej uproszczony i pierwotny zapis. Dla mnie najważniejszą kwestią do prawidłowego rozumienia tego dowodu są pojęcia bytu i niebytu. Są to pojęcia z dziedziny zwanej metafizyką. Metafizyka jest to dział filozofii, który zajmuje się tymi zależnościami, które wykraczają poza fizykę. Bytem można nazwać wszystko, co istnieje. Próżnia jest bytem, guzik jest bytem, myśl, kot, człowiek, Bóg, itd. Niebyt, jest to coś, czego nie ma. Jako koncepcja intelektualna oczywiście istnieje i jest bytem, jednak sam w sobie nie. Definicją niebytu jest to, że go nie ma. Ma to jedną zasadniczą zaletę – niebyt mógłby istnieć zawsze i bez przyczyny, bo nic by nie zawierał, byłby swoistą nicością. Pytając o przyczynę, automatycznie zakładamy możność pojmowania bytu, o który pytamy, oraz jego istnienie.
Istotą dowodu jest niezaprzeczalność. Twierdzenie odwrotne do naszego dowodu na istnienie Boga, musi doprowadzać do sytuacji, że Boga by nie było, tzn., byłby niepotrzebny. Byty materialne nie mogą istnieć same z siebie od zawsze (nie ma tu znaczenia fizyczne „zatrzymanie czasu”). Byty materiale nie mogą stworzyć się same z niebytu. W tej sytuacji bez wyjścia, wystarczy zauważyć jedną, prostą kwestię: nie jesteśmy bytami wszechwiedzącymi i nieomylnymi, a to daje nam furtkę do stwierdzenia, że mogą istnieć rzeczywistości i podmioty wykraczające poza naszą możność do pojmowania. Opierając się o ograniczoność naszego postrzegania do materii, należy stwierdzić, że naszą rzeczywistość wykreował byt doskonały, wszechmogący (z naszego punktu widzenia, bo innego nie mamy – odwoływanie się do punktu widzenia absolutnego jest błędem logicznym, gdyż nie mamy dostępu do czegoś takiego) i niepojęty (wiemy tylko tyle, ile można wywnioskować z niuansów rzeczywistości pojętej). Byt, który posiada doskonałość i wszechmoc wykraczającą poza nasze możliwości rozumowania, nazywamy Bogiem. Takie możliwości Bóg wykazał stworzeniem naszego świata. Nie chodzi mi tu nawet o wszechświat, tylko o cokolwiek, co można opisać za pomocą języka fizyki. Twierdzenie wykazuje, że byt o wyżej wymienionych cechach jest konieczny, a zatem Bóg musi istnieć.
W ramach samego dowodzenia, to byłoby na tyle, jednak z doświadczenia wiem, iż różni ludzie mają różne wątpliwości z tym związane. Postaram się zatem je rozwiać.
1. Dlaczego teoria Wielkiego Wybuchu i brak istnienia czasu przed nim nie załatwia sprawy?
Przez rozwój fizyki pojawiło się nowe pojęcie czasu, związane jakby z „metabolizmem” reakcji fizycznych. Wiemy na przykład, że podróżując bardzo szybko „czas płynie wolniej”, co oznacza mniej więcej tyle, że reakcje pomiędzy atomami itp., z których jesteśmy zbudowani, z jakichś przyczyn zachodzą wtedy wolniej. Czas w rozumieniu kulturowym jest wielkością stałą (może służyć do fizyki, ale takiej najprostszej, typu obliczenie prędkości). Zawsze jest to tylko ten czas, który „płynie” tu na ziemi. Podam przykład: Jakby wysłać kosmonautów w kosmos na wycieczkę z prędkością światła, która trwałaby z punktu widzenia ziemi 10 lat i wróciliby „piękni i młodzi”, to reakcja ludzi byłaby taka: nie było ich 10 lat, a wyglądają jakby rok. Wniosek (w rozumieniu kulturowym): szybkie podróże sprawiają, że ludzie się nie starzeją. To jest typowe rozumienie czasu, które jest realne i używane na co dzień, czy się to komuś podoba, czy nie. Dziś, nie wiem czy celowo, czy nie, ale używa się koncepcji opartych o fizyczny czas i karmi się nimi ludzi, którzy odnoszą to do klasycznego rozumienia czasu, przez co mają zamęt w głowie. Śmiem przypuszczać, że zwiększyło to ilość ateistów, gdyż w rozumieniu statystycznego laika sprawia to wrażenie, jak gdyby człowiek mógł robić za Boga. Stąd też paranaukowe fantazje o podróżach w czasie. Czas fizyczny jest pewnym rodzajem metabolizmu, możności do przemian. Ludzie muszą rozumieć, że pomysł typu „cofanie się w czasie” byłby równoznaczny z wprowadzeniem w całą rzeczywistość jakiegoś algorytmu, który cofałby wszystkie istniejące reakcje wstecz, co po pierwsze jest niemożliwe, a po drugie w opozycji do pop kulturowych wizji, nic by nam nie dało przy całych konsekwencjach. Pomieszanie kulturowego czasu z tym fizycznym użyciem, jako jednego z czynników fizyki (wymiaru), powoduje ogromne niezrozumienie. Twierdzenia fizyczne mówiące, że w prapoczątku wszechświata „czas” się zatrzymał, nie odnoszą się do jakiejś „magicznej” niemożności do datowania według klasycznego pojęcia czasu, gdzie zawsze godzina trwa godzinę. Chodzi o to, że to, co normalnie odbyłoby się w godzinę (te reakcje), trwałoby wg twierdzenia, że czas nie płynął, nieskończenie długo. W skrócie oznacza to tyle, że w prapoczątku wszechświata, do chwili wielkiego wybuchu, nie zachodziły po prostu reakcje fizyczne. Efekt jest taki, że zakładając poprawność twierdzenia na temat niezachodzenia reakcji w przyczynku całego wszechświata, fizyka kończy na tym etapie swoje możliwości badawcze. Nie zmienia to faktu, że materia nie może trwać wiecznie (wg klasycznego pojęcia czasu), powstać z niebytu, ani stworzyć się sama, bo do tego potrzebowałaby zanegowania ciągu przyczynowo-skutkowego, a nie stagnacji swojej aktywności.
2. Dlaczego teorie o:
- nieskończonym istnieniu materii i ciągu przyczynowo-skutkowego;
- czasoprzestrzeni cyklicznej, zamkniętej i samowystarczalnej;
- samoczynnym tworzeniu się cząstek (elektronów);
są niewłaściwe.
Wszystkie te twierdzenia opierają się o błędy w terminologii nauk empirycznych, bądź wprost o błędy w tych dziedzinach, o jakie nie trudno. Jak już zostało wyjaśnione, byty materialne nie mogą istnieć wiecznie i bez przyczyny (w kontekście konieczności przyczynowo skutkowych konsekwencji), bo to nie ma związku z fizycznym rozumieniem zatrzymania czasu. Oczywiście teoria wielkiego wybuchu może być początkiem bycia świata materialnego, ale dalej zarodek wszechświata generuje potrzebę bycia przez coś; w czymś; z czegoś. Jeśli byłby przez/w/z materii, to i to poprzednie stadium generuje te same potrzeby, które teoria ww. Wreszcie, jakkolwiek odległy byłby powód, który nie generuje wyżej wymienionych potrzeb, musi być z definicji niepojęty, a także z naszego punktu widzenia wszechmogący i doskonały.
Zajmę się jednak tymi zagadnieniami dokładniej, aby nie było wątpliwości. W kwestii ilości bytów materialnych, mamy dwie możliwości do rozważenia: albo rzeczywistość materialna jest nieskończona (zajmuje 100% miejsca - w rozumieniu metafizycznym), albo skończona. Gdyby była nieskończona, w istocie musielibyśmy uznać jej wyższość nad bytami transcendentalnymi i wykluczyć niebyt. Cóż, z niebytem nie ma problemu, bo rzeczywistość materialna się z nim nijak nie łączy. Czy możliwe jest to w przypadku bytów transcendentalnych? Nie. Termin nieskończoności (w rozumieniu filozoficznym) jest niepojęty, a rzeczywistość materialna jest z definicji pojęta, możemy ją badać naszymi zmysłami. Co to znaczy nieskończony metafizycznie? Nie mający granic, a zatem całościowy. Skoro mówimy o miejscu, to już odwołujemy się do czynnika pojętego, zatem monopol fizycznego miejsca wykluczałby byty niematerialne z możliwości istnienia, a materia istnieć bez przyczyny nie może. Kolejna konsekwencja nieskończoności, to niemożność zwiększania się ani zmniejszania, bo to oznaczałoby skończoność (są inne interpretacje nieskończoności, jako niezdolność do stwierdzenia granicy, ale tego rozumienia tu nie poruszamy), czyli fakt, że w czymś się zmniejsza, lub zwiększa. Jak widać, ludzki aparat rozumowania nie jest w stanie opisać nieskończoności materii, nie rozumie fenomenu bycia materii w kontekście bycia transcendentalnego, bądź też niebycia absolutnego. Może tylko badać zależności tego, co wie, że jest. Człowiek wie, że jest materia i że jakoś działa. Wie również, że materia nie mogła wziąć się sama z niebytu, a możliwości pojmowania człowieka nie wskazują na możność wszechwiedzy. Kiedy zrozumiemy, że byt transcendentalny stworzył naszą rzeczywistość materialną i podtrzymuje ją w istnieniu, jasnym jest, że granica materii musi istnieć, bo „miejsce”, którego materia potrzebuje, nie jest metafizycznym monopolem istnienia. W dalszym ciągu nie rozumiemy rzecz jasna, na czym granica polega, jak „wygląda”, czy w ogóle wzrok ludzki by ją widział, itd., ale to nie zmienia faktu, jaki został przedstawiony.
Zajmijmy się teraz problemem nieskończonego ciągu przyczynowo-skutkowego. Chociaż nie wiemy, jak bardzo rozdrobniony jednostkowo jest poszczególny skutek czy też przyczyna, to rozumiemy, że jego długość może dążyć albo do zera, albo do plus nieskończoności. Załóżmy, że może zarówno do zera (bardzo szybka wymiana przyczyn i skutków, ciągła zmiana), jak również do plus nieskończoności (przyczyna może dać skutek, który będzie bez zmian trwał i trwał). Zauważmy, że do tego wszystkiego, także sama ilość zmian (reakcji przyczynowo-skutkowych) może nie tyle dążyć do nieskończoności, co być w zasadzie dowolnie długa. Z punktu widzenia naszej, ludzkiej fizyki jest to bariera nie do przeskoczenia, gdyż w fizykalnej praktyce „dąży do nieskończoności”, bardzo się od nieskończoności nie różni. Dla Boga, który stoi ponad fizycznymi prawami, jest to zaś kompletnie bez znaczenia i w praktyce, tylko to Boskie podejście jest istotne. Dlaczego? Ano dlatego, że interesuje nas konkret, a nie „osobisty” problem fizyki. Konkret jest taki, że niektórzy fizycy chcą zrobić z „nieskończoności” pół mistyczne źródło pochodzenia naszej rzeczywistości, aby tylko nie przyznać, że Bóg jest konieczny. Będzie o tym nieco więcej w punkcie trzecim.
Zauważmy, że po wyjaśnieniu pierwszego myślnika, w zasadzie mamy załatwione pozostałe dwa, a co za tym idzie, wszystkie zamieszczone w tym podpunkcie teorie mają wspólny mianownik błędu. Mimo to, aby formalności dokonać, rozjaśnię także dwa kolejne myślniki.
Co jest nie tak z czasoprzestrzenią cykliczną, zamkniętą i samowystarczalną? To samo, co z teorią o nieskończoności materii. Nie będę zajmował się wewnątrz fizycznymi problemami z logicznością, bądź nielogicznością tej teorii. Ona upada w założeniach. Oczywiście, mogłaby sobie być materia cykliczna, zamknięta i samowystarczalna, ale tylko w wąskim rozumieniu „perpetuum mobile”, a nie czegoś, co ma negować Boga. Nijak nie dewaloryzuje to pytań o to, w czym lub z czym to funkcjonuje, oraz skąd się pierwotnie wziął ów „cykliczny, zamknięty i samowystarczalny” układ.
No i doszliśmy do ostatniego myślnika w tym punkcie, który dotyczy teorii, że materia tworzy się sama. Zwykle powodem jest tutaj nieznajomość filozofii, gdyż „samo powstające”, to często według fizyków „powstające w próżni”, a w rozumowaniu chodzi o niebyt – nie próżnię. W próżni jest mnóstwo bytów, np. wymiary, prawa fizyki, itd. Jeśli jednak fizyk wie, co to niebyt i dalej twierdzi, że materia tworzy się sama, to jest otwarte pytanie „w czym” oraz „z czego” i wracamy albo do kwestii metafizycznego „miejsca”, albo do stopnia rozdrobnienia reakcji przyczynowo-skutkowych.
3. Dlaczego zamiast Boga nie mogły stworzyć naszej rzeczywistości jakieś meta prawa; dlaczego Bóg osobowy jest uznawany za właściwego?
Słowo „prawa” (np. prawa fizyki) zostało wymyślone przez ludzi, do zdefiniowania reguł panujących np. we wszechświecie. Gdyby paralelne reguły stworzyły również coś więcej, czyli całą naszą rzeczywistość, także moglibyśmy je badać i nie byłyby wtedy to już meta prawa, a prawa. Zastanawiam się nad konstrukcją logiczną, która pozwalałaby połączyć słowo „meta”, ze słowem „prawa”, ale nie widzę takiej. Prawa zakładają pojętość - przynajmniej teoretyczną, jakiś trop myślowy, który pozwala badać funkcjonowanie skonstruowanej przez nie rzeczywistości, a wykreowanie wszechświata (w maksymalnie szerokim rozumieniu) całkowitą (dla nas) niepojętość czynu. Tu jest ten problem, który zaznaczyłem jeszcze w punkcie drugim, mianowicie, że fizycy twierdząc, iż ciągi przyczynowo-skutkowe mogą trwać w nieskończoność, podpierają się często właśnie na koncepcji, jakoby „prawa” mogły kiedyś być tak odmienne, że aż niepojęte, a przez to trwać wiecznie. Jest to nieprawda. Termin „logika” jest jedynym, który pasuje zarówno do naszej rzeczywistości, jak i Boskiej (transcendentalnej), ale nie można nazwać tego meta prawami. Meta prawa są sprzeczne w założeniach, bo oznaczałyby płaszczyznę poszukiwania dalszej przyczyny, jednocześnie obwieszczając ją, jako niepojętą. Koncept Boga nie domaga się tego z założenia i mamy całkowitą odpowiedź, która może tylko nie pasować tym, którzy kierują się emocjami. Na swój sposób, najbardziej doskonałym stanem jest stan niebytu, bo nie potrzebuje przyczyny, końca, sensu, miejsca – niczego nie potrzebuje. Na szczęście to, że ja siedzę i piszę, oznacza, iż jest byt, a niebytu nie ma. Relacja niebyt-materia jest nielogiczna. Pojętą granicą świata materialnego, może być tylko i wyłącznie jakaś inna materialna rzeczywistość, a niebyt nie byłby materialny. Materialna rzeczywistość nie może powstać ani „graniczyć” z niebytem. Nie może też być nieskończona, bo taki mógłby być tylko niebyt. Wniosek jest taki, jak od początku, czyli powodem jest nasza niedoskonałość, a materialna rzeczywistość jest wtórnym wytworem podmiotu na wyższym poziomie bytowania (niepojętego dla nas – a owa niepojętność jest z definicji wpisana w nasz poziom postrzegania). Podstawą rzeczywistości materialnej jest możność jej pojmowania przez człowieka; możność opisu ciągu przyczynowo-skutkowego. Oczywiście nie w sensie, że wszystko „na już”, tylko ogólnie, jako możność i kompatybilność rozumu. Do takiej rzeczywistości odnosi się nasze słowo „prawa”. Dokąd ono obowiązuje, zawsze można zapytać: „a co było przed tym”. Jak ono przestaje obowiązywać, takiego pytania nie zadajemy. Jedynym spoiwem rzeczywistości Boskiej i naszej, jest logika, ale nie jest ona „prawem” w powszechnym rozumieniu. Logika jest fenomenem, możemy stwierdzić, że coś jest logiczne, ale i tak nie rozumiemy, dlaczego, przez co logika świetnie pasuje do rzeczywistości Boskiej.
Rozprawiliśmy się już z „meta prawami”, więc czas na osobowość Boga. Zacznijmy od transcendentalnych bytów, które znamy. Kluczowym dla naszego życia jest „dobro”. Dobro jest z definicji działaniem bytu samoświadomego (osobowość), w sposób cnotliwy (nie dla innych korzyści), a jego efektem jest suma skutków o wektorze dodatnim. Zło, jest działaniem tego samego rodzaju bytu, w sposób nieprzymuszony, którego suma skutków ma wektor ujemny. Człowiek jest tak skonstruowany, że dobro jest trudne, a zło łatwe, dlatego mając wiedzę (przynajmniej podświadomą - czyli wtedy, kiedy sumienie mówi „nie”), że dana czynność jest zła, robimy ją zawsze irracjonalnie, zyskując pewne hedonistyczne odczucia. Jest to oczywiście nielogiczne działanie, ale każdy w mniejszej lub większej skali, na niższym lub wyższym poziomie tolerancji wysiłku, odpuszcza sobie, a wtedy dzieje się jakieś zło. Wektor ujemny oznacza tyle, że takie dążenie zbliża rzeczywistość ku niebytowi. Dobro zaś, przeciwnie – ono buduje. Dlatego, tylko jako cnota jest w istocie dobrem, a nie rachunkiem ekonomicznym dla własnej korzyści. Wszystkie okoliczności naszego funkcjonowania wskazują, że celem życia, jest dobro – posiadanie sumienia, samoświadomość, niewyczerpalność możliwości ekspansyfikowania go, możliwość obiektywnej oceny, konieczność podejmowania decyzji moralnych, itd. Analizując znane nam byty transcendentalne (dobro, wolna wola, samoświadomość) dochodzimy do konkluzji, że prawdopodobną meta jednostką transcendentalną jest cnota dobra, dająca byt, a oddalająca od niebytu, która musi być skutkiem woli (niepojętej, odpowiednio wyższego rzędu niż nasza) bytu samoświadomego i wolnego, działającego na płaszczyźnie logiki (logiki szerzej pojętej, niż ta nasza ludzka). Biorąc to pod uwagę, byt, który stworzył naszą rzeczywistość jest bytem osobowym, dobrym i logicznym. Bez jakiejkolwiek z tych cech, świat nie byłby takim, jaki jest. Bez osobowości nie istniałby w ogóle. Bez dobra mógłby istnieć, jako efekt uboczny jakiegoś czynu, jednak np. celem życia nie byłoby dobro. Jakby nie był stworzony przez byt kierujący się logiką, celu w ogóle by nie było.
Podsumowując, pragnę zaznaczyć, że wszelkie populistyczne niuanse, jakoby istnienie Boga było w jakikolwiek sposób irracjonalne czy niezgodne z nauką, jest propagandą albo niewiedzą. Niewiele osób jest przyzwyczajona do metafizycznego rozumienia rzeczywistości i dla nich np. slogan pt. „przed wielkim wybuchem czas nie istniał” jest całkowitym zamknięciem tematu. Każdy ma moralny obowiązek szerzyć prawdę, a bardzo ważnym faktem jest istnienie Boga, które wedle moich analiz jest absolutnie oczywiste. Z definicji wiem, że dobry demagog jest w stanie miesiącami przeciągać dyskusję na ten temat i właśnie między innymi z tego powodu, dla większości ludzi istnienie bądź nieistnienie Boga pozostaje w kwestii mistycznej czy emocjonalnej relacji, sądząc, że logicznie jego konieczności nie da się wykazać. Ja nie jestem relatywistą i z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć każdemu, że Bóg jest. Jak ktoś się nie zgadza, to zapraszam do dyskusji.
Nie odpowiadam na komentarze: cyniczne, cwaniackie, nie na temat, śmieszkowate, aprioryczne, itp.
Preferowana forma odpowiedzi:
1. Wklejenie cytatu.
2. Uzasadnienie, dlaczego jest on niesłuszny, jedną z dwóch technik:
a) tezy, z których pochodzi wniosek są błędne;
b) logiczność połączenia tez była błędna.
Na inne "pogawędki" nie mam zwyczajnie czasu.
Najlepsza zasada do prowadzenia sensownej dyskusji: jak nie masz nic mądrego do powiedzenia, to się nie wypowiadaj.


Dziękuję za uwagę.

