Miałem ostatnio lekcję biblioteczną, na której uczyli nas jak korzystać z księgozbioru wydziału chemicznego. Sprawa nie jest taka prosta, bo jak np. chce napisać pracę o jakimś związku, np. 1-etylonaftalenie, to najpierw szukam go w indeksie, potem w pięciu różnych tomiszczach (z ok. 20), a na końcu w tzw. Chemical Abstracts - zbiorze liczącym kilkaset tomów, z których najstarszy pochodzi z XIXw. Można tam znaleźć podstawowe info o związkach, streszczenia artykułów z czasopism chemicznych, patenty na ich wykorzystanie itp.
I teraz ciekawostka: jedno takie tomiszcze kosztuje od 10000 do 15000 zł. Cały komplet zachwyca ogromem pracy, jaki wykonać musieli autorzy (Niemcy, rzecz jasna). Ci ludzie zgromadzili wieloterabajtową bazę danych zanim powstały pierwsze kości pamięci!
I teraz niech przyjdzie jakiś libertarianiś i napisze, że coś takiego mogłoby powstać, gdyby nie uznawano własności intelektualnej.
I teraz ciekawostka: jedno takie tomiszcze kosztuje od 10000 do 15000 zł. Cały komplet zachwyca ogromem pracy, jaki wykonać musieli autorzy (Niemcy, rzecz jasna). Ci ludzie zgromadzili wieloterabajtową bazę danych zanim powstały pierwsze kości pamięci!
I teraz niech przyjdzie jakiś libertarianiś i napisze, że coś takiego mogłoby powstać, gdyby nie uznawano własności intelektualnej.

