No przecież na tym polega argumentacja socjalistów.
Nie jest istotne, czy ludziom żyje się mniej lub bardziej dostatnio, ale jaka jest równica zarobków między klasą biedną a bogatą.
Czyli ujmując całą rzecz prościej, lepiej gdy średnia praca robotnika to 500$ a bogacza 1000$, niż wtedy kiedy średnia płaca robotnika to 1000$ a bogacza 10 000$. Zgodnie z socjalistyczną argumentacją, w pierwszej sytuacji robotnik wyzyskiwany nie jest, a w drugiej sytuacji wyzyskiwany już jest.
Dobrze rozumuję?
Uogólniając: socjaliści mierzą dobrobyt metodą względną (czyli ile zarabiam w porównaniu do innych ludzi) a nie bezwzględną (czyli ile dóbr mogę nabyć za swoje zarobki).
Co jest jak na mój gust podejściem dość bzdurnym.
Nie jest istotne, czy ludziom żyje się mniej lub bardziej dostatnio, ale jaka jest równica zarobków między klasą biedną a bogatą.
Czyli ujmując całą rzecz prościej, lepiej gdy średnia praca robotnika to 500$ a bogacza 1000$, niż wtedy kiedy średnia płaca robotnika to 1000$ a bogacza 10 000$. Zgodnie z socjalistyczną argumentacją, w pierwszej sytuacji robotnik wyzyskiwany nie jest, a w drugiej sytuacji wyzyskiwany już jest.
Dobrze rozumuję?
Uogólniając: socjaliści mierzą dobrobyt metodą względną (czyli ile zarabiam w porównaniu do innych ludzi) a nie bezwzględną (czyli ile dóbr mogę nabyć za swoje zarobki).
Co jest jak na mój gust podejściem dość bzdurnym.
"Equality is a lie. A myth to appease the masses. Simply look around and you will see the lie for what it is! There are those with power, those with the strength and will to lead. And there are those meant to follow – those incapable of anything but servitude and a meager, worthless existence."

