Mam wrażenie, że wg Ciebie mistyczne doświadczenia są dość powszechne i prawie każdy Katolik je przeżywa (chociażby krótko). Gdyby to była prawda, to muszę przyznać, że byłoby to na tyle interesujące, że warto by sprawę przemyśleć. Takie doświadczenia są jednak stosunkowo rzadkie, prawdopodobnie równie często ludzie spotykają Jezusa, co Napoleona, czy Elvisa. Mówię tu o doświadczeniach, których przyczynę człowiek subiektywnie przypisuje światu zewnętrznemu, takie, które człowiek mógłby potraktować jako potencjalną informację o świecie. Wyjście z groty na pewno byłoby takim doświadczeniem. Nawet jeżeli nie byłoby ono zapamiętane w szczegółach, to pozostawałoby wrażenie, że czegoś doświadczyliśmy, czegoś z zewnątrz. Ja przyznam się nie spotkałam jeszcze Katolika, który by coś takiego przeżył. I nie słyszałam o człowieku, który bez wiedzy o chrześcijaństwie spotkał Jezusa (choć coś takiego powinno się teoretycznie zdarzać o ile takie doświadczenia nie pochodziłyby od człowieka samego i wpajanej mu wizji Boga).
Prawie każdy Katolik kiedyś tam doznał wewnętrznego poczucia szczęścia czy miłości na myśl o Jezusie, fakt. Nie niesie to jednak żadnej dodatkowej informacji, bo takie odczucia można w sobie wywołać całkiem ateistycznie, chociażby czytając poezję, słuchając muzyki, czy oglądając jakiś obraz. Co więcej większość ludzi jest zdolna do takich wzruszeń, jedni potrzebują Mszę, inni koncert, ale zasada jest podobna. Ale słuchaj Mozarta na okrągło, albo chodź na Mszę co niedziela, to w końcu ci się to opatrzy i znudzi, przestanie zachwycać, aż ostatecznie zaczniesz lampić się na sęki w ławce. Co więcej zachwyt nad jakimś dziełem sztuki nie jest bynajmniej dowodem, na prawdziwość zaprezentowanych na nim obiektów, chociażby i 6 miliardów ludzi miało podobne odczucia.
Tak więc obraz Kościoła jako zgromadzenia ludzi, którzy na moment wyszli z groty, jest kuszące i romantyczne, ale wg mnie mija się ze stanem faktycznym. Porównanie ateizmu semiotycznego z religią, tylko ze względu na podobieństwo założeń - chybione, ze względu na różność wniosków do jakich dochodzi jeden i drugi światopogląd.
Prawie każdy Katolik kiedyś tam doznał wewnętrznego poczucia szczęścia czy miłości na myśl o Jezusie, fakt. Nie niesie to jednak żadnej dodatkowej informacji, bo takie odczucia można w sobie wywołać całkiem ateistycznie, chociażby czytając poezję, słuchając muzyki, czy oglądając jakiś obraz. Co więcej większość ludzi jest zdolna do takich wzruszeń, jedni potrzebują Mszę, inni koncert, ale zasada jest podobna. Ale słuchaj Mozarta na okrągło, albo chodź na Mszę co niedziela, to w końcu ci się to opatrzy i znudzi, przestanie zachwycać, aż ostatecznie zaczniesz lampić się na sęki w ławce. Co więcej zachwyt nad jakimś dziełem sztuki nie jest bynajmniej dowodem, na prawdziwość zaprezentowanych na nim obiektów, chociażby i 6 miliardów ludzi miało podobne odczucia.
Tak więc obraz Kościoła jako zgromadzenia ludzi, którzy na moment wyszli z groty, jest kuszące i romantyczne, ale wg mnie mija się ze stanem faktycznym. Porównanie ateizmu semiotycznego z religią, tylko ze względu na podobieństwo założeń - chybione, ze względu na różność wniosków do jakich dochodzi jeden i drugi światopogląd.
The spice must flow

