Nie jestem pewny, czy pojęcie Boga przestało odnosić się do doświadczenia, raczej "wysublimowało" się na wyższy poziom abstrakcji. Mój pogląd wynika stąd, że odrzucenie doświadczenia jako źródła niektórych pojęć zmusza nas do automatycznego uznania innych, nieznanych źródeł pojęć - a to już mistyka. Dlatego zastosowane przez Ciebie kryterium sensowności wydaje mi się nieużyteczne, bo według wyznawanego przeze mnie poglądu każde pojęcie będzie je spełniać i ziarno racjonalności nie zostanie oddzielone od plew absurdu.
Chcesz powiedzieć, jak rozumiem, że w toku scholastycznych debat pojęcie Boga "osiadło na mieliźnie". Jestem zaskoczony podaniem przez Ciebie technik "wyjęcia Boga spod hume'owskiego wymogu" - bo druga technika to właśnie transcendencja, a trzecia jest nieuniknioną konsekwencją drugiej. Wynikałoby z tego, że w pewnych warunkach przyjmujesz jednak nieadekwatność wspomnianego wymogu, czyli przynajmniej częściowo zgadzasz się z moim stanowiskiem.
Mówienie o Bogu językiem paradoksów i sprzeczności wyraża bezsilność poznawczą człowieka wobec istoty o kondycji egzystencjalnej zupełnie różnej, niż nasza własna. Wypowiedzi "nie wiem, nie rozumiem, nie widzę, to dla mnie niepojęte" są jak najbardziej bliskie doświadczeniu. Rozmaite próby opisu Boga są zatem raczej wyrazem nabożnej bezsilności niż rzetelną relacją w empiryczno-naukowym znaczeniu. Wyłączam z tego zbioru pisma objawione, które zgodnie z doktryną są absolutnie prawdziwe i nie należy ich kwestionować. Można wierzyć i przyjąć dogmat albo nie wierzyć i go odrzucić, ale nie warto badać go przy pomocy narzędzi naukowych - wykazanie absurdu jest tutaj wprawdzie dziecinnie proste, ale do niczego nie prowadzi i nie stanowi argumentu. W związku z powyższym nie uważam, że język religii jest niewydolny - inaczej: oczywiście, że jest niewydolny, jeśli idzie o opis Boga. Ale jego celem nie jest sporządzanie kwantyfikowalnych i falsyfikowalnych opisów. Język religii jest elementem rytuału, ma być wysoce perswazyjny i musi spełniać określone normy estetyczne. Powyższe cele realizuje dostatecznie dobrze.
Chcesz powiedzieć, jak rozumiem, że w toku scholastycznych debat pojęcie Boga "osiadło na mieliźnie". Jestem zaskoczony podaniem przez Ciebie technik "wyjęcia Boga spod hume'owskiego wymogu" - bo druga technika to właśnie transcendencja, a trzecia jest nieuniknioną konsekwencją drugiej. Wynikałoby z tego, że w pewnych warunkach przyjmujesz jednak nieadekwatność wspomnianego wymogu, czyli przynajmniej częściowo zgadzasz się z moim stanowiskiem.
Mówienie o Bogu językiem paradoksów i sprzeczności wyraża bezsilność poznawczą człowieka wobec istoty o kondycji egzystencjalnej zupełnie różnej, niż nasza własna. Wypowiedzi "nie wiem, nie rozumiem, nie widzę, to dla mnie niepojęte" są jak najbardziej bliskie doświadczeniu. Rozmaite próby opisu Boga są zatem raczej wyrazem nabożnej bezsilności niż rzetelną relacją w empiryczno-naukowym znaczeniu. Wyłączam z tego zbioru pisma objawione, które zgodnie z doktryną są absolutnie prawdziwe i nie należy ich kwestionować. Można wierzyć i przyjąć dogmat albo nie wierzyć i go odrzucić, ale nie warto badać go przy pomocy narzędzi naukowych - wykazanie absurdu jest tutaj wprawdzie dziecinnie proste, ale do niczego nie prowadzi i nie stanowi argumentu. W związku z powyższym nie uważam, że język religii jest niewydolny - inaczej: oczywiście, że jest niewydolny, jeśli idzie o opis Boga. Ale jego celem nie jest sporządzanie kwantyfikowalnych i falsyfikowalnych opisów. Język religii jest elementem rytuału, ma być wysoce perswazyjny i musi spełniać określone normy estetyczne. Powyższe cele realizuje dostatecznie dobrze.

